Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
  • Dystans 127.60km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:54
  • VAVG 21.63km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 30.6°C
  • HRmax 163 ( 85%)
  • HRavg 121 ( 63%)
  • Kalorie 2332kcal
  • Podjazdy 565m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznaj Piotrze Miedwie

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 09.06.2014 | Komentarze 7

Troszkę trwało zanim złożyłem się do tego wpisu. Mam co nie co na marne usprawiedliwienie, ale o tym później. Tak więc zaczynamy od początku. Od kilku dni planowane było zapoznanie Piotra z trasą maratonu dookoła jeziora Miedwie. Jako, że w sezonie ciężko znaleźć wolny dzień w trakcie weekendu 08.06. był idealny, akurat trafiło się okienko pomiędzy maratonami MTB, rozpoczynającym się na dobre sezonem szosowym. Wszystkie dane przekazane przez "norwega" wskazywały na to, że będzie to przyjemny dzień. Przedsmak tego dnia miałem w sobotę podczas wycieczki z Renią i Pawłem. Sobotnią wycieczkę popsuł jednak niefortunny upadek. Na szczęście obyło się bez strat w rowerze. Jednak ja w niedzielę wstałem z bólem lewego biodra, które pierwsze spotkało się z glebą i z bólem ramienia, które zaraz po biodrze złapało kontakt z ziemią. W niedzielę nie było wytłumaczenia więc raźno ruszyłem na spotkanie. Z Piotrem i Arturem, którzy ruszyli z Pogodna. Miejsce spotkania jeszcze w trakcie jazdy zmienili z Mostu Długiego na Shella na Gdańskiej.
 

Spotkanie na Gdańskiej - humory dopisują. 
 
Gdybym wiedział, troszkę wcześniej pojechałbym przez Wyspę Pucką, a tak przetestowałem Kolumba. Droga, którą jeżdżę codziennie do pracy w tłoku okazała się pusta w niedzielny poranek. Jadąc Gdańską wypatrzyłem chłopaków jadących Trasą Zamkową. Do Shella dojechaliśmy prawie równocześnie. Nie dane było nam ruszyć od razu bo Artur musiał przeprowadzić rozmowę "tłumaczącą" ze swoją lepszą połową ;)  Chwilę później ruszyliśmy w kierunku Kijewa gdzie miał czekać na nas Krzysiek. Odrobinę obawialiśmy się czy uda mi się wyszykować na 10-tą ale nasze obawy były nie potrzebne. W czasie gdy my staliśmy na przejeździe kolejowym w Dąbiu (gdzie trafiliśmy na 3 składy pociągów) on zbliżał się w naszym kierunku. W pełnym czteroosobowym składzie ruszyliśmy w stronę Miedwia. 
 

W Dąbiu dołączył do nas Krzysiek 
  
Po drodze na Miedwie mieliśmy dla Piotra przygotowaną niespodziankę w postaci podjazdu pod Kołowo. Dla Krzyśka i Artura, Kołowo to chleb powszedni, ja przejechałem ten podjazd już kilka razy, choć muszę przyznać, że pierwsze spotkanie z nim nie należało do najfajniejszych przeżyć rowerowych,a Piotr nie miał za sobą jeszcze tak "ciekawych" wyzwań. 3,5 kilometrowy podjazd zapamięta chyba na jakiś czas. Każdy kto zna ten podjazd wie, że rozpoczyna się bardzo niewinnie, leciutko po ubitym piachu. Jednak z każdym przejechanym metrem jest co raz gorzej. Zmienia się nawierzchnia i zmienia się profil górki. Podjazdy są ostrzejsze a wypłaszczenia krótsze. Już pod sam koniec "wspinaczki" Artur został aby towarzyszyć Piotrkowi (każdy z nas jechał z Piotrem część tej górki). Artur dobrze znając profil chcąc zmobilizować Piotra do wysiłku na przedostatnim podjazdem powiedział mu, że jest ostatni. Piotrek się "spiął" i ruszył z kopyta ostatkiem sił... Niestety zdziwił się troszkę gdy wjechał na górę... Jego oczom ukazał się kolejny, tym razem ostatni podjazd - "dobrze, że nikt tego nie słyszał" :) Na samej górze pocieszaliśmy wkurzonego Piotrka, że więcej już tak nie będzie. Reszta trasy to "bułka z masłem" ;)
 

Piotrek walczy z podjazdem pod Kołowo
 

Artur wjeżdża na relaksie
 (dziesiątki godzin spędzonych w puszczy na rowerze robią swoje)
   
W nagrodę za podjazd, czekał nas 5 kilometrowy zjazd. Koksy ruszyły na wyścigi w dół a ja z Piotrem, któremu znowu zagościł uśmiech na twarzy jechaliśmy sporo za nimi.  Przebijamy się jeszcze skrótami Krzyśka i w końcu docieramy do miejscowości Rekowo, gdzie zaczynamy poznawać Piotra z trasą MM.
 

Dojeżdżamy do Rekowa 
  

... w komplecie 
Za nami dopiero pierwsze 40 km. Słońce grzeje niemiłosiernie a temperatura podnosi się jak szalona. Prezentację trasy zaczynamy od asfaltowego podjazdu na ok. 50 km. Wielu rowerzystów prowadzi pod ten podjazd swoje rowery (ja w ubiegłym roku zmieniałem tam dętkę). Piotr poradził sobie bez problemu. Jedziemy dalej. Jest na tyle nie źle, że w trakcie jazdy wyciąga aparat i robi foty. Rewanżuję się tym samy :)
 

Skoro w czasie jazdy robimy foty to nie jest źle! 
  
Kilka kilometrów w upale i dojeżdżamy wreszcie do promenady przy jeziorze Miedwie. Tłumy nieprzebrane jednak w końcu znajdujemy miejsce na pierwszy postój. Pić trzeba dużo więc uzupełniamy bidony. Choć nie wszyscy tak robią. Mimo upałów Artur w zasadzie nie zaczął pić ;) Dobrze nawodniony chłopak. Krzysztof jak na gentlemana przystało dzieli się ze mną zimną wodą (co postanowiłem uwiecznić). Szlachetny z niego człowiek. 
  

Zimna woda zdrowia doda.
 
Za nami po 2 godzinach i dwudziestu minutach jazdy pierwsze 50 kilometrów. W czasie postoju poprawiam blok w prawym bucie. Czuję ból w prawym kolanie, co może być spowodowane złym zamocowaniem bloka, który odkręcił się kilka dni wcześniej lub... jak się później okazało złym ustawieniem siodła (po porannym czyszczeniu sztycy).  Garmin wskazuje 33° C, a przed nami jazda w pełnym słońcu aż do zjazdu za Okunicą. Ambitnie jedziemy bez postoju, choć słońce pali niemiłosiernie a nasze odkryte ręce i nogi robią się coraz bardziej czerwone. Woda w moich bidonach idzie jak woda ;) Po 25 km znajdujemy cień i postanawiamy się zatrzymać w nadziei na zakup czegoś do picia. Wypity kolejny bidon a sklep zamknięty na cztery spusty. Jemy to co mamy, pijemy do co mamy i w cieniu drzew jedziemy najprzyjemniejszym odcinkiem na MM. Sielanka się kończy kilka kilometrów dalej. Zaczynają się płyty "jumbo". Piotrek do tego momentu nie zdawał sobie sprawy jak można spieprzyć położenie płyt. Przyzwyczajony do niemieckich równiutkich płyt nie może uwierzyć, że dobrowolnie można jechać po "takim czymś" i czerpać jeszcze z tego przyjemność. Dodatkowo zaczyna go boleć kolano. Znowu zatrzymujemy się na chwilkę aby poprawić siodełko u Piotrka. Jeździ nisko, a dodatkowo wstrząsy spowodowane nawierzchnią mogły jeszcze bardziej wepchnąć sztycę do rury podsiodłowej.
 

Siodełko poprawione, można ruszać dalej. 
 
W miejscowości Dębina wreszcie trafiamy na otwarty sklep. Uzupełniamy puste już bidony, troszkę płuczemy się z kurzu zakupioną wodą i odrobinę odpoczywamy w cieniu. Przed nami już najgorszy odcinek płyt wraz z dwoma podjazdami i kawałek asfaltu i bruku do Rekowa. Po przejechaniu 97 kilometrów docieramy do celu. Bardziej Piotrek dociera do celu, bo każdy z pozostałych już ma przynajmniej po kilka przejazdów dookoła Miedwia. W Rekowie bijemy Piotrowi brawo, a on nam dziękuję za to, że go zabraliśmy na tą wycieczkę. Jest nam wdzięczny, że mu pokazaliśmy trasę i już wie...., że nikt więcej go nie zmusi aby przejechał nią raz jeszcze!!! :)
Najkrótszą drogą docieramy do następnego miejsca uzupełnienia bidonów. W Jezierzycach po raz kolejny je napełniamy i strzelamy fotkę całej naszej czwórki na pamiątkę wspólnego wyjazdu.
 

Artur, Piotr, Krzysiek i Ja (poznacie mnie po opaleniźnie na rękach)
 

W Jezierzycach pożegnaliśmy Artura 
 
W Jezierzycach rozstajemy się z Arturem, który jedzie w kierunku puszczy Bukowej (jak się później okazało pojechał jeszcze do Wkrzeńskiej), a my najkrótszą drogą jedziemy do Kijewa. Piotr decyduje, że na ostatni postój wejdziemy do Krzyśka. Zmęczonych i głodnych wspaniale ugościła nas Gosia. Po raz drugi miałem okazję zjeść jej chłodnik, który jest najlepszy na świecie (bezapelacyjnie)! Uzupełniamy płyny i ruszamy na ostatni fragment trasy. Jedziemy kawałek Zwierzyniecką w kierunku Pomorskiej. Dojeżdżając do ronda widzą nową ścieżkę dla rowerów i jak każdy porządny rowerzysta postanawiam z niej skorzystać.
 
Niestety wjazd pod kątem 90°, który chciałem pokonać bardziej płynnie i wystający w tym miejscu krawężnik powodują zablokowanie koła, wygięcie kierownicy i klasyczny upadek.... 3 raz w ciągu 8 dni musiałem się zbierać z ziemi. Tym razem upadek w skutkach był najbardziej przykry. Prawe kolano zdarte, prawe biodro zbite, prawe ramię przetarte. Do tego pościerane kostki w lewej ręce i obita prawa dłoń. Przy okazji upadku właśnie prawą dłonią załatwiłem sobie manetkę blokady amortyzatora. Pozbierałem się jakoś z chodnika i próbowałem wsiąść od razu na rower nie patrząc co się stało. O mało co nie zakończyło się to drugą glebą. Jak tylko wpiąłem się w pedał poczułem, że nie mam napędu... Spadł łańcuch.... Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Założyłem łańcuch i ruszyłem dalej w drogę klnąc na czym świat stoi. Zbytnie rozluźnienie i nie uwaga doprowadziły do mojego kolejnego upadku. Po ostatnim szlifie na asfalcie w ubiegłym roku obiecałem sobie, że będę jeździł bardziej skoncentrowany. Upadek z niedzieli mi o tym przypomniał. Przez Dąbie, gdańską i Trasę Zamkową docieramy do centrum. Temperatura oszalała 35° C - Garmin zaczyna wariować. Ja też już mam dosyć. Nie jestem zmęczony ale wkurzony z powodu upadku. Czuję pieczenie rąk, nóg i w miejscach gdzie zdarłem skórę po upadku. Słony pot na ranach nie jest zbyt przyjemnym uczuciem... W takich to okolicznościach przyrody docieram do domu.

Noc z niedzieli na poniedziałek nie należała do najprzyjemniejszych. Obite dwa biodra i ramiona skutecznie utrudniały spanie... Obdrapane kolana, spieczone ręce i nogi nie pozwalały się rozluźnić i usnąć... Na szczęście muszę i tak odrobinę odpocząć po ostatnim tygodniu i przejechaniu ponad 500 km od początku miesiąca. Trek w serwisie na wymianie korby, Merida do naprawy/wymiany manetki więc i tak nie mam na czym za bardzo jeździć!
 
Osobno gratuluję Piotrkowi przejechania takiego dystansu w tak ciężkich warunkach. To, że Artur i Krzysiek dadzą radę to wiedziałem, jednak Piotrek zaskoczył chyba nas wszystkich. Zarówno Krzysiek i Artur przed wycieczką sądzili, że będziemy się toczyć spacerowo. Jednak tak nie było i każdy z nas dał radę!!!
 
Na jeszcze jeden koniec dwa zdjęcia autorstwa Piotrka:
 

 

 
Kategoria ponad 100 km



Komentarze
b. | 18:29 środa, 11 czerwca 2014 | linkuj dzieki major ;) pozdrawiam również i powodzenia w pedalowaniu zycze ;)
leszczyk
| 06:57 środa, 11 czerwca 2014 | linkuj Adam, to już planujmy ten lipcowy termin - 19-20.07 , bardziej chyba niedziela 20.07.
coolertrans
| 20:24 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj tak jest, na rowerze nie ma szefów, myśl nad sobotą/niedzielą 28/29.06 lub 20/21.07
leszczyk
| 19:40 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj Adam, na rowerze nie ma szefów... W górach faktycznie na rowerze nie byłem, ale może i na to przyjdzie czas. Biorąc pod uwagę, że pedałuję od września jestem zadowolony z postępów, swoim tempem radzę sobie i to jest najważniejsze. W lipcu zaplanuj dla nas którąś sobotę niewyścigową i do zoba na dworcu w Goleniowie.
coolertrans
| 17:17 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj takiego koleżkę zwanego "leszczykiem" to za słabo przeczołgaliście, ale rozumiem szefem się nie tyra......w górach to on... chyba jeszcze nie był...
leszczyk
| 06:40 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj Dzięki za ciepłe słowa, ale bez Was bym się ze 3 razy popłakał i dzwonił po wóz techniczny ;-)
Kołowo - jak i cała wycieczka - pokazało, czym się różni koksiarstwo od rekreacji :-)

Cześć b. :-) Major pozdrawia :-)
b. | 21:43 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj Czy Piotr to niejaki "major"? :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zdzaj
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]