Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

maraton szosa

Dystans całkowity:881.54 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:20
Średnia prędkość:33.48 km/h
Maksymalna prędkość:57.10 km/h
Suma podjazdów:3702 m
Maks. tętno maksymalne:176 (92 %)
Maks. tętno średnie:163 (85 %)
Suma kalorii:16642 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:125.93 km i 3h 45m
Więcej statystyk
  • Dystans 156.59km
  • Czas 04:49
  • VAVG 32.51km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Temperatura 27.4°C
  • HRmax 176 ( 92%)
  • HRavg 155 ( 81%)
  • Kalorie 3113kcal
  • Podjazdy 901m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w piekle

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 04.07.2015 | Komentarze 4

Kto się dzisiaj wybrał pojeździć ręka w górę!?
Jesteście szaleńcami albo jesteście chorzy na rower! Niestety ja też się do Was zaliczam... pojeździłem odrobinę sobie. Czy żałuję? Może troszkę, że nie wybrałem mini... To byłby optymalny dystans i czas no i może wynik byłby lepszy niż na mega. 
Krzysiek miał nosa, że nie pojechał dzisiaj ścigać się w Świdwinie. Nawet sobie nie wyobrażam tego co byłoby w drodze powrotnej. Nie było Krzyśka i musiał mi wystarczyć PIH ;)
No dobra, po tym obiecującym początku czas przejść do konkretów. Zaraz po wjechaniu na Orlika w Świdwinie (tym razem numery były wydawane na Orliku gdzie był również start - dobra decyzja) spotkałem Adama znanego pod wszystko mówiącym pseudonimem Coolertrans. Na pytanie o nastawienie (Adam - Pancernik jechał na 228 km) usłyszałem - Idź ty w tiiiiii, tiiii.... tiiiii.... :) W ustach zrównoważonego Adama takie przesłanie zasiało we mnie nutkę niepokoju. Zaparkowaliśmy z Arturem, który przyjechał zaraz za mną w dokładnie tym samym miejscu co w zeszłym roku.  Jak zwykle przygotowania do startu zajęły mi więcej czasu niż przypuszczałem. 
Tym razem znowu startowałem na samym początku i dosłownie tak samo jak w Gorzowie o mało co nie spóźniłem się na start. Pojawiłem się dopiero w momencie gdy czytano moje nazwisko jako ostatniego z grupy. Na szczęście Artur startował 6 minut po mnie więc na spóźnienie miał małe szanse ;) O godzinie 8:30 ruszyliśmy... 
Sam maraton "naturalnie" podzielił mi się na 4 etapy.

I Etap - grupa 0:00 - 1:17
Zaraz po starcie zwyczajowe badanie. Tym razem nie było ostrych zaciągów ale spokojnie kręcenie na zmianach. Jeden mniej, drugi więcej trzeci wcale. Po kilku pierwszych kilometrach można było ocenić kto jak chce jechać. Szybka selekcja i z 10 zostało aż 7 osób. Na nieszczęście dla mnie jazda była totalnie nierówna. Zmiany na alibi, odpuszczanie zmian, czarowanie czyli totalny burdel. Nie lubię tak jeździć wiec po 27 km na podjeździe za małą pętelką na rondzie w Świdwinie zaatakowałem licząc, że ktoś się do mnie doczepi. Niestety przeliczyłem się i odjechałem sam. Po pierwszym ataku jechałem sam ładnych parę kilometrów licząc, że dojdą mnie najlepsi z grupy startującej 3 min po nas. Po raz kolejny się zawiodłem. Zamiast nowej grupy dogoniła mnie stara. Bezsensowna wymiana zdań z kolesiem, który udawał zmiany uświadomiła mi, że na szansę muszę czekać... Kolejna ucieczka, tym razem z chłopakiem z Trzebnicy po kilku kilometrach została skasowana przez moją starą grupę wspomaganą przez Tadeusza Przybylaka i jego grupę, która startowała 3 minuty za nami...

II Etap - grupa + 1:18 - 2:35
12 osobowa grupa to już jakaś siła. Przez pewien czas wydawało mi się, że będzie dobrze. Były zmiany, była praca chociaż o różnej jakości to mimo wszystko była. Poczułem, że jednak może być ok. Nie wyczułem, że praca pracy nierówna. Nie wziąłem również pod uwagę tego, że wcześniej dałem troszkę więcej z siebie niż inni. Zemściło się to na mnie po 80 km. Na jednej ze zmarszczek po swojej zmianie nie dałem rady utrzymać ostatniego koła... Grupa nie zna litości... 

III Etap - samotność 2:36 - 3:40
Ze złością (na siebie) patrzyłem jak mi się oddalają. Powoli aczkolwiek systematycznie ich przewaga rosła. Bezsilność w takich sytuacjach jest paraliżująca. Wszystko mówi - GOŃ.... tylko ani nogi ani płuca nie słuchają tej komendy... Są totalnie głuche na wołanie, choć wiedzą co czeka ich dalej... Samotna jazda, którą przerabiałem już w Gryficach spotęgowana przez upał i kurczące się zapasy izotoników bardzo negatywnie wpływała na moje morale. Czary goryczy dopełnił błąd, który popełniłem skręcając z ronda w zły zjazd w Połczynie Zdrój. Jak się okazało nie tylko ja to zrobiłem. Następne samotne kilometry bez chwili cienia, bez chwili oddechu całkowicie mnie zdemotywowały. Nawet trójka chłopaków przejeżdżająca obok, a za nimi w eskorcie auto nie wyzwoliła we mnie ducha walki. Duch walki poległ na podjeździe zaraz za Połczynem. 100 metrów do góry na krótkim odcinku po przejechaniu 100 km w koszmarnym upale spowodowało, że najchętniej zastosowałbym strategię Pancernika ale na szczęście nie wziąłem ze sobą kasy...

IV Etap - ratunek 3:41 - 4:49
Być może gdybym zabrał ze sobą kasę to bym siedział w sklepie pijąc coś zimnego w momencie gdy dogonił mnie samotny Artur. Na moje szczęście był samotny bo inaczej pewnie pomknąłby nie zwracając na mnie uwagi. Ostatnie 40 km pokonaliśmy już razem. W zasadzie to on je pokonał, bo moja pomoc w ich pokonaniu była symboliczna, nie licząc tego momentu gdy uratowałem mu życie gdy jechał z opuszczoną głową na czołówkę z samochodem :) 
Ile było narzekania przez te ostatnie kilometry to wiemy tylko my... dojechaliśmy na oparach bidonów. Ostatnie pół bidonu Artura piliśmy na spółkę (DZIĘKI) przez ostatnie 10 km. 

To był mój najtrudniejszy maraton jaki przejechałem. Nie dość, że w potwornym upale (Diabeł powiedział, że tak wygląda piekło) to jeszcze w dodatku taki "pomarszczony". 
Tym razem moje wyniki nie są już tak spektakularne jak w Gorzowie ale i tak jestem z nich zadowolony. 14 w OPEN i 5 w M4 to wszystko co udało mi się "ugrać"


Jeszcze zadowoleni, nie wiedzieliśmy co nas czeka...


Przygotowania do "walki"


Nawet Diabła pieką kopytka


Dojechany



  • Dystans 151.25km
  • Czas 04:15
  • VAVG 35.59km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Temperatura 18.4°C
  • HRmax 169 ( 88%)
  • HRavg 154 ( 81%)
  • Kalorie 2704kcal
  • Podjazdy 474m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przerwana passa - Gorzowski Maraton Rowerowy

Sobota, 27 czerwca 2015 · dodano: 27.06.2015 | Komentarze 10

Start w 1. Gorzowskim Maratonie Rowerowym był czwartym startem w ramach Pucharu Polski w szosowych maratonach rowerowych w tym roku. Muszę się po cichu przyznać, że po raz kolejny podchodziłem z ogromną rezerwą do tego startu. Achilles nie przestał mi dokuczać o czym się przekonałem podczas czwartkowego wyjazdu z Pawłem i ostatnio za bardzo to ja nie jeździłem. Tradycyjnie już w tym roku zaplanowaliśmy start na dystansie MEGA. Ponownie ruszyliśmy stałą ekipą czyli Artur "Diabeł" (nasz super lider), Krzysiek "Blady" (nasz najambitniejszy zawodnik) oraz ja :) Tym razem los ponownie nie był dla mnie łaskawy. Podczas losowania dostałem grupę startującą o 9:39, natomiast Artur i Krzysiek razem mieli startować 3 minuty po mnie. Gdy dowiedziałem się o tej konfiguracji pogodziłem się z porażką i wyrównaniem stanu rywalizacji z Krzyśkiem, bo do Diabła mi daleko. Kwestią otwartą pozostawał tylko czas w jakim mnie dopadną. Grzesiek, tydzień temu potrzebował około 30 minut i 20 km aby startując 3 minuty po mnie dopaść moją skromną osobę. Jako, że Grzesiek jest niepowtarzalny dałem chłopakom około godziny... :) Jednak przyznam się, że oglądałem się za siebie już po kilku kilometrach. Start maratonu usytuowany był w podgorzowskiej miejscowości Racław. Początek trasy do podjazd po słabym asfalcie. Uczulony startem w Gryficach ruszyłem na przód jako jeden z pierwszych. Okazało się, że te kilkaset metrów miało niebagatelny wpływ na moje dalsze losy. Podczas schodzenia ze swojej zmiany na dziurawym asfalcie chcąc ominąć dziurę aby nie skończyć maratonu po kilometrze zostałem potrącony przez jednego z chłopaków i zanim złapałem równowagę i rytm moja główna część grupy była już kilka metrów przede mną. Nie było szansy (jak dla mnie) ich łapać, pozostało czekać na Krzyśka i Artura. Nie robiłem tego bezczynnie, mijały kolejne kilometry, a ja jadąc samotnie obracając się liczyłem na pomoc. W końcu na starej "trójce" doszło mnie dwóch chłopaków z AGA TEAM. Tego właśnie potrzebowałem. Uczepiłem się kurczowo koła i wreszcie mogłem odpocząć. Po jakimś czasie gdy już złapałem oddech starałem się im pomóc wychodząc na swoje zmiany. Po 40 kilometrach okazało się, że pobiłem swoją życiówkę z Choszczna i dystans ten przejechałem w 1:03.22.! Muszę przyznać, że super jechało mi się z chłopakami. Jednak dalej obracałem się do tyłu wyglądając Artura i Krzyśka. Gdy wjechaliśmy na drogę 151 zauważyłem za plecami pogoń. Ucieszyłem się, że zajęło to im ponad godzinę. Gdy już nas dogonili krzyknąłem "cześć Artur" ;) Jednak przy najbliższej zmianie odkryłem, że wśród trójki która nas dogoniła nie ma Artura... No cóż, trzeba jechać. Tym razem jechaliśmy już w 6 osób. Odpoczynki były dłuższe i zmiany były mocniejsze. Prędkość oscylowała mniej więcej w granicach 37-39 km/h. Wypoczęty mogłem dawać takie zmiany. W takiej konfiguracji dokończyliśmy pierwsze kółko i zaczynaliśmy drugie. Jednak na PK doszło do małego zamieszania i nasz skromny peleton porwał się na dwie części. Ja zostałem z tyłu z chłopakami z AGA TEAM, a "harty" poszyły do przodu. Jednak po krótkiej naradzie zapadła decyzja "zespawania" grupy. Kosztowało to nas sporo energii ale się udało. Z perspektywy czasu widzę, że była to niepotrzebna strata energii, bo po kilkunastu kilometrach ponownie się podzieliliśmy. Jednak w troszkę innej konfiguracji 2-1-3. Nasza trójka została z tyłu "strażak" z Gorzowa w środku, a harty uciekły. Jeden z chłopaków w mojej grupie został bez wody więc zarządziliśmy postój na PŻ. Woda do bidonów i dalej w drogę. Po chwili dochodzimy "strażaka", który wypoczywa na naszym kole przez kilka zmian. Później jedziemy już solidarnie razem. Każdy ciągnie zmiany tyle ile może i na ile go stać. Coraz częściej atakują nas skurcze i prędkość troszkę spada. Przy pokonywaniu wiaduktu nad S3 na wysokości Baczyny dzięki swojej nieuwadze tracę koło i chłopaki mi odchodzą. Mimo desperackiej, kilkusekundowej próby pogoni nie udaje mi się ich dojść. Od tej pory jadę już sam. Obracam się i nie widzę szans na żadną pomoc. Zmuszam się do walki z samym sobą. Skurcze przechodzą z łydek na uda ale na szczęście dzięki radą Romka (dzięki WOBER) nie dokucza mi Achilles. Ostatnie kilometry pokonuje jak mówi Romek "siłą woli" zmuszam się do myślenia, że to tylko malutka część całego maratonu i głupio byłoby gdyby teraz mnie dogonili Artur i Krzysiek. Ze skurczami udaje mi się jakoś dojechać do mety. Wpadam wyczerpany i patrzę na zegarek. Odliczam kolejne sekundy do przyjazdu chłopaków. Woda, drożdżówka i dalej ich nie ma. Po ponad 9 minutach zjawia się Artur. 6 minut przewagi to sporo jak na takiego koksa jak Diabeł ;) Moja radość nie ma granic!!! Po prawie dwóch latach skończyła się passa moich porażek z Arturem. Nie znaczy to, że nie wygrałem z nim nigdy. Inaczej... nigdy z nim nie wygrałem gdy jechaliśmy na takim samym typie roweru :) Może to będzie tylko raz ale i tak się bardzo z tego cieszę. Krzysiek również przyjechał nadspodziewanie szybko. Stojąc na mecie z Arturem liczyliśmy na co najmniej pół godziny. Tymczasem Krzysiek przyjechał kilkanaście minut po Arturze.
Tyle na gorąco :)
Na koniec muszę pochwalić organizatorów. To najlepiej oznaczony maraton ze wszystkich w których startowałem do tej pory. Kolejne plusy to parking i start, fajne punkty żywnościowe ;)
Wyniki:
M4S MEGA: 6/?
OPEN MEGA: 21/?

  
Do startu gotowi...


Dzięki Romek!!!



  • Dystans 150.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 33.46km/h
  • VMAX 57.10km/h
  • Temperatura 12.9°C
  • HRmax 166 ( 87%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 2528kcal
  • Podjazdy 756m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

X Pętla Drawska - Veni Vidi niekoniecznie Vici

Sobota, 20 czerwca 2015 · dodano: 20.06.2015 | Komentarze 7

Trzeci maraton szosowy w tym sezonie już za mną. Był troszkę inny niż poprzednie dwa. Najważniejszą zmianą była grupa startowa. Po raz pierwszy w tym sezonie startowałem w pierwszej grupie startowej. W pozostałych dwóch maratonach, w których startowałem wyścig rozpoczynałem w ostatniej grupie. Pierwszy maraton w Gryficach przejechałem całkowicie sam, drugi maraton w Świnoujściu przejechałem z dwoma chłopakami za to Choszczno przejechałem mieszanie ;)
Troszkę długo zabrało mi szykowanie się do startu i w związku z tym nie miałem czasu aby się rozgrzać. Na starcie o 9:18 zameldowałem się prawie z biegu. Byłem odrobinę nie pocieszony bo w grupie ze mną miał startować Daniel, na którego bardzo liczyłem. Natomiast  3 minuty za nami startował Grzesiek. Kolejna grupa, która mnie interesowała startowała za mną aż 12 minut. W tej grupie startował Krzysiek, a z kolei 3 minuty za nim ruszał Artur. Niestety Daniel został przsunięty na starcie do następnej grupy więc musiałem zdać się na samego siebie. 
Start bardzo ostry i zaraz po wycofaniu się auta które wyprowadzało nas z Choszczna poszła mocna zmiana.  Czwórka z przodu nie schodziła z licznika. Siły wystarczyło mi na 10 km... nie tylko zresztą mi. Z szóstki która dawała zmiany zostało nas dwóch. Ustaliliśmy, że robimy zmiany po minucie i czekamy na rozwój wydarzeń. Druga dwudziestka z moim towarzyszem okazała się bardzo przyzwoita. Uzyskane tempo pozwoliło przez chwilę pocieszyć się odrobiną przewagi nad zbiliżającym się "Zbieram na bidon Team". To było wręcz nieuniknione i szczerze mówiąc jestem dumny, że przez 35 minut uciekałem przed niszczycielską siłą "ZnbT". Gdy na plecach czułem już ich oddech pogodziłem się, że to będzie krótka chwila gdy ich będę widział. Pokazałem kciuk na znak szacunku... i gdy już miałem odpuścić wpadła mi do głowy szaleńcza myśl - zabiorę się z nimi!!! Jak pomyślałem tak zrobiłem. To była chyba najlepsza decyzja jaką podjąłem w tym maratonie. Przez kolejne 20 kilometrów mogłem obserwawać jak pracuje ta znana grupa kolarska. Jeśli ktoś pomyślał teraz, że przyłączyłem się do nich aby solidarnie pracować niech się mocno... nie ważne ;) Jechałem z nimi, a w zasadzie za nimi przez kolejne 20 km. Gdybym utrzymał koło... to bym nie był sobą tylko... Grześkiem :) W między czasie trafił nam się zamknięty przejazd kolejowy przed Kaliszem Pomorskim. Na szczęście był to krótki "Smerf" i po minucie już mogliśmy jechać. Wyjazd z Kalisza Pomorskiego, zakręt w lewo i.... żegnam się z chłopakami. Ściana, którą zobaczyłem przed sobą kompletnie mnie rozwaliła. Tym bardziej, że w grupie z ZnbT jechał niejaki Tadek Przybylak. Każda jego zmiana, każda zmarszczka, którą podjeżdżał kończyła się dla mnie zgonem. Podjazd za Kaliszem zadecydował, że dalej jadę sam. Tak było przez kolejne 15 km. Jechałem i marzyłem....o szybkim kombajnie albo o wolnej ciężarówce. Nic z tych rzeczy... zamiast kombajnu pojawiła się grupka 5 chłopaków, która dała mi nadzieje na odrobinę wytchnienia. W grupie tej po raz kolejny pojawił się P. Waldemar Białek, którego urwałem z grupy ZnBT.  W między czasie zaliczyłem na trasie drugi zamknięty przejazd kolejowy. Tym razem odpoczynek trwał troszkę dłużej, bo trafił nam się pociąg osobowy do którego doczepione były platformy... Pierwszy raz widziałem taki "stwór". Sił mi wystarczyło do kolejnych pagórków. Znowu zostałem na zmarszczkach. Wcześniej został również P. Waldek. Znowu zostałem sam. Kolejna grupa, oczywiście z Panem Waldkiem na Ogonie pojawiła się na około setnym kilometrze. Około 10 osób jedzie z odpowiednią dla mnie prędkością. Problemem grupy jest brak chemii. Nikt nie wie jak jechać, grupa często się rwie, a potem trzeba spawać co kosztuje wiele siły. Po jednym z takich skoków, grupa dzieli się na 3. Pierwsza trójka ucieka, ja zostaję z chłopakiem z Polic oraz z Gorzowa i oczywiście z Panem Waldkiem. Od tej pory jedziemy w czwórkę. Pan Waldek jest na doczepkę pracujemy w trójkę. Każdy tyle ile może. Gdy czuję już, że siły mnie opuszczają na horyzoncie pojawia się kościół w Choszcznie. Dzięki temu udaje mi się wykrzesać resztki energii. ChelaMag, który wziąłem na 100 km przestaje pomagać, pojawiają się skurcze w udzie. Jednak to mały problem w porównaniu z Achillesem, który od jakiegoś czasu dokucza mi coraz bardziej. Tabletka przeciwbólowa, którą wziąłem przed startem powoli przestawała działać na pierwszych podjazdach. Lewą stopę musiałem odpowiednio układać co odbijało się na efektywności pedałowania. Końcówkę odpuściłem zupełnie. Trójka chłopaków, z Panem Waldkiem o mało co nie wjechało pod tira na rondzie w Choszcznie. Ja natomiast "majestatycznie" podjechałem ostatni podjazd za rondem i spokojnie, bez pośpiechu przejechałem metę uzyskując "imponujący" czas 4 godziny i 30 minut ;)
Wystarczyło mi to do zajęcia 29 miejsca (29/88) w MEGA OPEN i 9 (9/18) w kat M4S.
Oczywiście organizacja super, no i pogoda, która nas bardzo mile zaskoczyła. Zamiast oczekiwanego deszczu, wręcz ulewy przez 5 minut mieliśmy lekko mżawkę ;)

PS. no to na koniec zdradzę małą tajemnicę. Wyścig, po raz drugi z rzędu na dystansie MEGA wygrał przedstawiciel znanej grupy kolarskiej "Zbieram na bidon Team" Pan Grzegorz "James77" Kiełbiński ;)
GRATULACJE!!!


Ufff... na mecie...
 

Nie miałem żadnych sensownych zdjęć :) Te koła dzisiaj przeżyły niejedno (i to nie są moje koła)

3 mi

  • Dystans 107.70km
  • Czas 03:10
  • VAVG 34.01km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 11.2°C
  • HRmax 166 ( 87%)
  • HRavg 152 ( 80%)
  • Kalorie 2178kcal
  • Podjazdy 425m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kiedy czuję pęd powietrza, zapominam o złych chwilach....

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 8

Gdy kończyłem maraton w Gryficach powiedziałem, że nigdy więcej nie będę startował w ostatniej grupie. Zdecydowałem, że nie jadę w maratonie gdybym znowu wylosował ostatnią grupę startową. Choć wiem, że ostatnia grupa startowa być musi, bo ktoś zawsze musi zamykać maraton. Gdy Krzysiek zadzwonił do mnie w czwartek i powiedział mi, że wylosowałem ostatnią grupę pomyślałem, że żartuje. Chwilę później sprawdziłem wyniki losowania. Nie żartował... byłem w ostatniej grupie startujących w świnoujskim maratonie. Wraz z innymi dziesięcioma "szczęśliwcami" zamykaliśmy ceremonię startu :) Choć rower był przygotowany idealnie, ja również zaczynałem odpoczynek przed wyścigiem pierwszą myślą było - NIE JADĘ! Z ciekawości sprawdziłem jeszcze swoją grupę. To co zobaczyłem jeszcze bardziej utwierdziło mnie w moim wstępnym postanowieniu. Chłopak z STC oraz drugi z BGK (Barlineckiej Grupy Kolarskiej) byli poza moim zasięgiem. Średnie 35-38 km/h na poprzednich maratonach zwiastowały, że nawet na starcie nie będę miał z nimi czego szukać. Poza tymi dwoma chłopakami w grupie znalazła się również Ewa ze "Szczecin na rowerach", oraz kilka osób z M6 i dwie osoby, których nie udało mi się "zidentyfikować". Po krótkiej rozmowie z Krzyśkiem decydujemy się pojechać. Najwyżej zjemy rybkę w Świnoujściu i wrócimy jeżeli będzie aż tak tragicznie jak zapowiadały prognozy pogody.
Sobotni poranek wita nas mocnym deszczem, który pada od kilku godzin. Wyjeżdżając ze Szczecina jesteśmy prawie pewni, że jedziemy się tylko napatrzeć na desperatów jadących w ulewie.

Tym razem starty na dystansie mega odbywały się dość późno. Mój start zaplanowany był na 11:32:30 natomiast Krzysiek startował 5 minut wcześniej (2 grupy). Około dziesiątej docieramy do Świnoujścia odbieramy pakiety startowe i zamiast rozpocząć przygotowania marzniemy... Temperatura około 11° i silny wiatr to troszkę mało jak na koniec maja. W końcu po pół godzinie takiego stania zaczynamy przygotowania, rowery, ciuchy... i na rozgrzewkę. Wieje niemiłosiernie i ciężko bardzo się jedzie... miejscami sporo kałuż po porannych ulewach ale na razie nie pada. Po kilku kilometrach decyduję się na zmianę ubrania. Zamiast kurtki z gore-texu ubieram bluzę z windstopperem z nadzieją, że padać nie będzie. Obserwuję start Krzyśka i powoli sam przygotowuję się do startu.
Założenie było proste - przytrzymać koło STC i BGK. O dziwo nie ma na początku jakoś specjalnie "ognia". Grupa jedzie w miarę cała do wjazdu na "trójkę". Tu wyraźnie przyspieszamy do około 36-37 km/h i gubimy troszkę osób. Zostaje nas kilku. Jednak do pracy są jedynie 4 osoby, moi "faworyci", ja i jeszcze jeden chłopak. Jedziemy tak zmianami kawałek, wtedy wychodzę na zmianę i odrobinę przyspieszam 41, 42, 43, 44, obracam się, a za mną pusto... Stało się to czego chciałem uniknąć, zostałem sam. Jednak przed sobą widzę sporą część grupy startującej dwie i pół minuty wcześniej. Na wysokości Międzyzdrojów łapię kontakt i chwilkę odpoczywam. Kilka głębszych oddechów i mijam grupę i atakuję spokojnie pierwszą ze "zmarszczek" na trasie. Jadę sam więc nie mam zbyt wielkiego "ciśnienia" w tym momencie dochodzą mnie dwaj koledzy z STC i BGK. Jestem uratowany. Od tej pory zgodnie jedziemy w trójkę, robiąc zmiany i mijając kolejnych uczestników. Co pewien czas ktoś próbuje łapać koło ale dość szybko odpuszcza. Tylko raz przed Dargobądzem koło złapała dziewczyna, która trzymała nas dość długo, odpuściła dopiero na podjeździe za Dargobądzem. Dalej jedziemy dość szybko w trójkę, wtem na zjeździe przed Wolinem łańcuch spada mi z blatu. Wpadam w panikę... co robić? Zatrzymam się to mój pociąg odjedzie... a jak się nie zatrzymam to i tak mi odjedzie... Grzesiek z STC mówi mi abym kręcił spokojnie to łańcuch powinien wskoczyć. Zgodnie z zaleceniem kolegi kręcę i przy okazji zmieniam z przerzutkę z dużego na mały blat. Łańcuch na szczęście wskakuje na miejsce, jestem uratowany!!! Pierwsze 30 kilometrów i średnia w granicach 36 km/h, obawiamy się zmiany kierunku za Wolinem. W Recławiu o mało co nie dochodzi do zderzenia na chodniku. Jadący z przeciwka o mały włos nie wpadają na Edka z BGK. Edek ratuje się skokiem na kostkę... ja się zatrzymuję i puszczam "piratów". Za Recławiem znowu łączymy się w grupę i jedziemy dalej zmianami. Nie idzie nam to tak gładko jak wcześniej ale i tak przy tej wichurze nie jest źle. Kolejne "dyszki" przejechane ze średnią 32 i 33 km/h obniżają nam średnią do 34 km h. W Stepnicy gdzie robimy nawrót sytuacja się znowu zmienia. Wiatr jest znowu jakoś bardziej przyjazny. Może inaczej... nie przeszkadza już tak bardzo. Do nawrotu odrabiam do Krzyśka jedynie jedną minutę. On też ma szczęście bo trafił na dobrą grupę i ma z kim jechać. Mimo wszystko liczę na to, że go dogonię. Kawałek przed Wolinem koła naszej trójki łapie chłopak z KTC Kołobrzeg z kolegą ze SPARTAN Cycling Team. Dają nam troszkę wytchnienia wychodząc co jakiś czas na zmiany. Wjeżdżamy do Recławia gdzie na chodniku gubię kontakt z pozostałymi, a na poboczu widzę "pechowca", który wymienia dętkę w.... Focusie ;) Po sekundzie okazuje się, że tym pechowcem jest Krzysiek. Krzyczę czy czegoś potrzebuje jednak on każe mi jechać. Mówisz i masz :) Kontakt z moją grupką łapię znowu zaraz za Recławiem. Odrobinę przyhamowały ich samochody, a ja szczęśliwie bez przeszkód przejechałem chodnikiem. Przejeżdżamy przez Wolin dość szybko i zmieniamy kierunek. Teraz zaczyna się prawdziwy maraton. Wichura postanowiła, że nie da nam przejechać ze średnią 35 km/h i wraz z deszczem zgotowała nam piekło.  W ciągu kilku minut temperatura spada z 12°C do 8°C. Wraz ze spadkiem temperatury nasza prędkość spada do dramatycznych 19 km/h na podjeździe za Wolinem. W coraz mocniej padającym deszczu jedzie się koszmarnie. Z minuty na minutę jestem coraz bardziej mokry. Nawet ochraniacze przeciwdeszczowe które założyłem prewencyjnie na buty nie dają rady i po chwili wewnątrz butów również mam bagno... Zmiany są coraz krótsze i kosztują dużo więcej siły. Do naszej piątki dołączają kolejne osoby. Robi się nas dość sporo. Grzesiek z STC zachowuje sporo siły i prowadzi nas dłuższymi fragmentami. W "nagrodę" za prowadzenie nie dostaje dodatkowych litrów wody z kół jadących przed nim rowerów. Za rondem przy wjeździe na drogę 93 sytuacja staje się jeszcze bardziej dramatyczna. Deszcz przechodzi w grad. Uderzenia lodu w twarz są jak szpiki wbijane w policzki... Zaraz, zaraz... coś mi to przypomina... Dokładnie rok temu, dokładnie w tym samym miejscu, na tym samym wyścigu też zostałem przywitany gradem!!! Podobno nic dwa razy się nie zdarza... ale tylko podobno :) Jakoś udało się przeżyć ten armagedon i dojechać do przeprawy. Tam fragment totalnie rozwalonego asfaltu. No i tutaj znowu zostaje nasza trójka, która jedzie od startu i jeszcze dwóch chłopaków. Do mety pozostają 2-3 km, zaczynają się "podchody". Na progach zwalniających koledzy, którzy do nas dołączyli pod koniec zajeżdżają mi drogę i w tym momencie Grzesiek i Edek uciekają trochę. Na szczęście ja też zachowałem troszkę energii i ruszam w pościg. Rozpędzam Focusa do 42 km/h i łapię moich "uciekinierów" gubiąc "nowych". Znowu jedziemy tylko we trójkę. Ostatnie metry i zaczyna finisz. Tym razem już beze mnie. Złapanie ich kilkaset metrów wcześniej kosztowało mnie zbyt wiele. Dojeżdżam 3 sekundy za nimi. Na mecie dziękujemy sobie za dobrą współpracę i jazdę. 

Pozostaje mi teraz czekać na Krzyśka, który miał kluczyki do auta. Przemoczony, przemarznięty doczekałem się w końcu Krzyśka, który nie za bardzo się spieszył, troszkę żartuję ;) Oczywiście serdecznie mu współczuję pecha....

Na mecie okazało się, że był to mój najlepszy maraton z dotychczasowych. 19 miejsce na 179 startujących w open to coś czego nie spodziewałem się w życiu. 10 miejsce w kategorii świadczy tylko o tym, że M4 jest bardzo mocno obsadzona i ciężko będzie coś poprawić. Ubiegłoroczny wynik poprawiłem aż o 22 minuty. Z ubiegłorocznego wyniku byłem zadowolony... a teraz? :)
Jaki ten los jest przewrotny... Z maratonu na który miałem nie jechać wyszedł mi najlepszy ścig w jakim brałem udział ;)
Ponad 1600 km przejechane w maju, prawie 6000 km przejechane przez 5 miesięcy wreszcie przynosi efekty :)  

PS. jak udało mi się ustalić był  to pierwszy z serii maratonów szosowych z cyklu w którym organizator nie zgodził się na start w jednej grupie startowej całego STC. Chyba tak jest bardziej uczciwie!


Idealnie przygotowany do startu
  

Jeszcze przed startem w dobrym humorze
 

Foch.pl
 

Być może wkrótce też tak będę jeździł...? ;)
    


  • Dystans 144.00km
  • Czas 04:26
  • VAVG 32.48km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 13.3°C
  • HRmax 164 ( 86%)
  • HRavg 151 ( 79%)
  • Kalorie 2662kcal
  • Podjazdy 540m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

(Nie)udana inauguracja na szosie

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 4

Po ubiegłotygodniowej wtopie w terenie tym razem dostałem baty na szosie. W pewnym sensie mogłem się tego spodziewać widząc w piątek wyniki "losowania" grup startowych. Z drugiej strony ktoś musiał być sam troszkę przyłożyłem do tego rękę... albo nogę by tak się stało. 
Maraton w Gryficach był naszym pierwszym startem na średnim dystansie. Do tej pory przez dwa sezony startowaliśmy zawsze na krótkich dystansach. Najdłuższy jak do tej pory nasz występ miał miejsce na inaugurację sezonu w ubiegłym roku w Świnoujściu. Z tym, że to również był dystans mini... 108 km, pojechałem go wtedy z Krzyśkiem. Tym razem  jechaliśmy w trójkę czyli Krzysiek, Artur "Diabeł" oraz ja. Najwięcej szczęścia z nas podczas losowania miał Krzysiek. Startował o godzinie 9:00 w pierwszej grupie startowej. Artur wylosował czwartą grupę startową, która ruszała 15 minut po grupie Krzyśka, natomiast ja start miałem wyznaczony na 9:20 w ostatniej grupie startowej. 5 minut za mną startowała grupa na rowerach w kategorii rowery inne. Po zapoznaniu się z osiągnięciami z poprzednich sezonów chłopaków z którymi miałem startować wiedziałem, że różowo nie będzie.
W tym roku Gryfland start miał zaplanowany na rynku w Gryficach. Drogi prowadzące do rynku mają nawierzchnię z kiepsko ułożonej kostki. Okazało się, że to miało największy wpływ na mój start w tym maratonie. Nie potrafię jeździć na kostce i właśnie z tego powodu straciłem jedyną szansę na przyzwoity wynik. Dwóch chłopaków z mojej grupy, którzy na kostce ruszyli ostro po wjeździe na asfalt mieli nade mną ok 50 metrów przewagi. Przez chwilę zastanawiałem się czy "wypruć się" i postarać się ich dogonić czy jechać spokojnie czekając aż dogoni mnie ktoś z mojej grupy i wtedy postarać się ich złapać. Zdecydowałem się na wariant numer dwa, niestety pomyliłem się i to bardzo. Jadąc swoim tempem nikt z mojej grupy mnie nie złapał, a moja jedyna szansa na jazdę w grupie oddalała się coraz bardziej. Jadąc dalej liczyłem, że dogonię kogoś z grupy startującej przede mną, kogoś kto będzie chciał popracować ze mną i da mi troszkę odpocząć. Niestety tak się nie stało. Dość szybko zacząłem doganiać pierwsze osoby z wcześniej startujących grup. Jednak gdy tylko dochodziłem kogoś okazywało się, że jedzie zdecydowanie za wolno jak dla mnie. W nadziei, że w końcu kogoś trafię leciały mi kolejne kilometry. Nadzieja na to, że w końcu kogoś złapię prysła kompletnie na kilkanaście kilometrów przed nawrotką w Rewalu. Grupy jadące z przeciwka rozwiały kompletnie moje nadzieje. Najpierw spora grupa mastersów jadących na dystansie ultra z chłopakami z pierwszej grupy MEGA , potem kilkunastoosobowa grupa z Krzyśkiem, po pewnym czasie trzyosobowa grupa z Arturem. Po wyścigu Diabeł opowiadał mi, że jak się mijaliśmy to przede mną przez spory kawałek nie jechał nikt, potem jechałem ja, a za mną długo, długo nikt. 
Ostatnia nadzieja pojawiła się przed Gryficami. Przez ładnych kilka kilometrów goniłem czteroosobową grupę. Byłem przekonany, że jadą dość dobrze bo ciężko było ich mi dogonić. Gdy w końcu udało mi się ich złapać okazało się, że znowu jadą za wolno. Nie miałem na co czekać i wyprzedziłem ich od razu. Za mną poszedł chłopak w żółto-czarnej koszulce. Złapał koło i przez chwilę miałem nadzieję, że wreszcie kogoś mam do wspólnej jazdy. Nadzieję znowu prysły na pierwszym z podjazdów. Nie utrzymał się za długo...
Przed Gryficami korzystając z pomocy Gosi, która miała przygotowane dla naszej trójki nowe bidony uzupełniłem zapas picia i ruszyłem dalej. Za Gryficami trafiam na kolejną grupę tym razem 5 osób z dystansu ultra. Grupka była podzielona na dwie części. Najpierw jechały dwie dziewczyny i chłopak, a troszkę z przodu dwóch chłopaków. Gdy dogoniłem pierwszą grupę dziewczyna z nr 43 zapytała czy może złapać moje koło? Oczywiście zgodziłem się jej pomóc dogonić chłopaków jadących przed nami. Przez chwilę musiałem motywować koleżankę na podjeździe, a chwilę później byliśmy już przy naszych celach. Pożegnałem się i dalej ruszyłem w pogoń za... w sumie za kolejnymi zawodnikami z dystansu mini i ultra. Co jakiś czas kogoś łapałem i natychmiast wyprzedzałem. Nikt nawet nie próbował łapać mojego koła. Przynajmniej nikogo takiego nie zauważyłem. Gdzieś koło Skrobotowa mijałem się z samotnie już jadącym Krzyśkiem, a chwilę po nim z Arturem i jego dwoma partnerami. Po drugim nawrocie w Rewalu zaczął się najgorszy dla mnie odcinek. Samotna walka z coraz mocniej wzmagającym się wiatrem kosztowała mnie sporo siły. Na szczęście skurcze czy inne dolegliwości nie przeszkadzały mi tym razem i mogłem się skupić na walce z wiatrem i ze zmęczeniem.
  
Metę minąłem po 4:26:20 jazdy co dało mi 6/10 miejsce w mojej kategorii i 20/51 w open.
Na koniec mała ciekawostka. Przez cały maraton NIKOMU nie udało się mnie wyprzedzić, mimo że za mną startowało jeszcze 150 zawodników ;)
   

Na mecie...
 



  • Dystans 76.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 34.03km/h
  • VMAX 52.90km/h
  • Temperatura 16.7°C
  • HRmax 175 ( 92%)
  • HRavg 163 ( 85%)
  • Kalorie 1696kcal
  • Podjazdy 248m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Maraton Niechorze -"znój", zupa i kamieni kupa...

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 5

Z przykrością muszą stwierdzić, że to był najgorzej zorganizowany maraton w którym startowałem. Od początku do końca wszystko było na "nie" i to nie dla tego, że ja miałem słaby dzień, bo mój dzień był dobry ale organizatorzy mieli bardzo słaby dzień. Lubię bardzo maratony z tego cyklu ale do Niechorza już więcej raczej nie pojadę. Postaram się uzasadnić dlaczego. 
Zacznę od początku - wpisowe. Nie jest ono najniższe i jest takie samo bez względu na czas wpłaty i wynosi 70,00 zł (kobiety 50,00 i ponad 70 lat również 50,00) w dniu zawodów 100,00!!! . Co otrzymujemy za swoje pieniądze? Odrobinę grochówki na dnie talerza oraz .... pomiar czasu przez ultimasport.pl, ...i to wszystko.
 

Pakiet startowy na maratonie w Niechorzu. Numer (zamiast znój), zupa i kamieni kupa. Zupa była podobno wielkości kuponu ;)

Nawet głupiego numeru na plecy nie otrzymaliśmy nie mówiąc o sms powiadamiającym o wynikach. Żenada? Dlaczego? Ponieważ po zakończeniu zawodów za każdym razem uczestnik otrzymywał sms ze swoim oficjalnym wynikiem oraz z zajętym miejscem i to bez względu na to czy startowało w maratonie 200 czy 1200 osób. Chyba po raz pierwszy nie dostałem wyników. Być może to wynika z oszczędności organizatora. Z tego co się dowiedziałem ultimasport za obsługę imprezy dostaje około 1000-1500 zł. Jest to mniej więcej wpisowe 15 zawodników, którzy wpisali się w dniu imprezy. Z tego co widzę organizator otrzymał wpłatę od około 300 osób. Jest to kwota ca 21.000 zł no i co za to otrzymaliśmy? Grochówkę na dnie plastikowego talerza (ja i Krzysiek nie skorzystaliśmy), osoby które jechały na 152 dostały banana (całego - o tym później), drożdżówkę i wodę, a także "profesjonalne" zabezpieczenie i przygotowanie trasy w postaci pasków na znakach i znaków na asfalcie (czasem...). Nie mówię już o kasie od sponsorów (np. enea), zastanowiłbym się zanim "zainwestowałbym" kasę w taką imprezę... 
 
Na starcie jesteśmy o 8:45, organizatorzy zgodzili się abyśmy przyjechali przed 9:00 (start o 10:45). Dziękujemy! Podczas rejestracji pierwsze zaskoczenie. Otrzymujemy jedynie numer z czujnikiem oraz ...kartkę z trasą i talon na zupę! Po pytaniu - a numer na plecy? - odpowiedź brzmi - NIE MA! :) Nie ma głupiej zalaminowanej kartki z numerem i agrafek! Za zebrane 21 tys nie można było wydrukować kartek??? Po rejestracji mamy tyle czasu, że ruszamy w miasto. Plusem sobotniego wyjazdu były pączki, które kupiliśmy podczas spaceru - pychotka ;) Wracamy do auta i przebieramy, choć ze względu na prognozy nie jest to łatwe. Krzysiek wybiera strój letni + ochraniacze ja natomiast jesienny + ochraniacze, Artur natomiast jesienny bez ochraniaczy (bo nie ma ;)). Ruszamy na rozgrzewkę. Lecimy do Pogorzelicy i wracamy ścieżką. Jesteśmy na starcie Artura... ale nie ma Artura. Kilkakrotnie go wywołują ale go dalej nie ma. Spotykamy za to Jewtiego z którym ucinamy sobie bardzo miłą pogawędkę. Lechu namawia nas na 750 km... jednak to chyba ponad nasze siły :) W ostatniej chwili Artur się zjawia i startuje. Po chwili my ustawiamy się na starcie. Ruszamy 15 min po Arturze.
Już na początku wiadomo co będzie się działo. Grupa dzieli się na pół, jesteśmy w pierwszej piątce. Po jakimś czasie nasza piątka również się dzieli. Na 3 i 2, jesteśmy w trójce z tyłu. Po następnych metrach znowu sytuacja się zmienia. Lider łapie się na "dostawczaka", my doganiamy wicelidera. Jesteśmy w czwórkę. Trochę jedziemy i nawet staramy się wspólnie pracować przez jakiś czas. "Jakiś czas" oznacza czas podjazdów. Już na początku wiem, że nie podjadę w takim tempie. Proponuję aby Krzysiek jechał z nimi i mnie zostawił, jednak on zostaje ze mną. Jesteśmy sami i chyba jest ok. Ten kto ma siłę jedzie z przodu i dyktuje prędkość drugi odpoczywa i tak na zmianę do Gryfic.Po pierwszych 35 km mamy czas 1:04 co daje średnią 32,8 km/h. Nie jest źle! Niestety po zmianie kierunku wiatr z bocznego zmienia się w przeciwny... Natychmiast zwalniamy. Postanawiam, że zmiany będą bardzo krótkie. Tak jedziemy ok 3 km. Wtedy dogania nas grupa ok 15 rowerów, która wystartowała 5 min po nas (jak się później okazało orgi puściły dwie, ostatnie grupy razem). Nie było innego wyjścia jak złapać koło. Bez problemu nam się to udało. Po przejechaniu połowy dystansu przyszedł czas wytchnienia. Jazda w takiej grupie to bajka! Średnia prędkość rzadko spadała poniżej 35 km/h! Piątą, szóstą i siódmą dziesiątkę przejechaliśmy ze średnią 37 km/h! Do samej mety nie odpuściliśmy koła. Grupa była mocna i jeszcze na końcu dała popis w samym Niechorzu. Bez jakiegokolwiek zabezpieczenia koniec trasy wyścigu w Niechorzu był karkołomnymi manewrami. Lawirowanie wśród zdezorientowanych kierowców, którym rowery wyjeżdżają z każdej strony było ogromnym ryzykiem. Wraz z Krzyśkiem nie podjeliśmy tego ryzyka i "spokojnie" dojechaliśmy do mety uzyskując taki sam czas 2 godziny i 14 minut. Dzięki temu uzyskaliśmy w kategorii MINI OPEN 34 i 35 miejsce, a w MINI M4 10/11 miejsce. W ubiegłym roku na krótszym o ok 3 kilometry dystansie miałem czas o 3 min gorszy oraz 77 miejsce w OPEN. Z wyniku sportowego jestem ogromnie zadowolony. Organizacyjnie jestem bardzo zawiedziony i odradzam każdemu starty w Niechorzu! 
Na koniec jeszcze historia z "bananem". Wjeżdża jeden z zawodników startujący na 152 km po pierwszej pętli na PŻ i zaraz po przyjeździe otrzymuje pytanie: całego banana czy pół? Nie ma chyba co tego komentować. 
 
Teraz wisienka na torcie. Artur, z którym wreszcie udało nam się wygrać zajął miejsce 3 na podium!!! On jedyny z nas dostał medal (taki sam jak dostawał każdy w Świnoujściu)! Opowiadał, że podczas zakończenia imprezy o mało co nie doszło do jakiś bijatyk. Organizatorzy zdyskwalifikowali mnóstwo osób, które są podobno konkurencją (może oni wezmą się za organizację wyścigu?).
Arturowi gratuluję kolejnego podium.
Krzyśkowi dziękuję za wszystko! Za transport, za pomoc na wyścigu, za obiad!!! DZIĘKUJĘ!!!!
    


 

 

 

 

 

  

PS. Po raz kolejny odkręcił się czujnik od szprychy i "zabrało mi ok 3 km...
 
UPDATE:
Niestety zmieniło się nasze miejsce w OPEN. Spadliśmy o jedno oczko i zamiast 34 i 35 pozycji mamy 35 i 36 pozycję. Również w kategorii jesteśmy jedno miejsce niżej. 


  • Dystans 96.00km
  • Czas 02:57
  • VAVG 32.54km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 17.3°C
  • HRmax 170 ( 89%)
  • HRavg 153 ( 80%)
  • Kalorie 1761kcal
  • Podjazdy 358m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

IX Pętla Drawska 2014

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 3

Prawie równo rok temu popełniłem tekst pod tytułem "Mój osobisty Mount Everest - Pętla Drawska 2013" dlatego teraz nie wiem za bardzo co napisać.... Może K2 jest troszkę większe od Everestu? :) No bo co mam napisać w momencie gdy Everest został pobity o 7 minut i do w dodatku w fatalnych warunkach... Wiało, padało i było zimno (może nie wszystkim ale niektórym było zimno na pewno). Ja jako jedyny chyba z grupy wystartowałem w kurtce WS, w nogawkach i ochraniaczach na butach. Co prawda przez pół trasy nic się nie działo, ale później przypomniał się wyścig w Świnoujściu (jedynie pod względem pogody - bo Choszczno bije organizacyjnie Świnoujście o głowę). Tym razem tak samo jak poprzednio maraton zorganizowany PERFEKCYJNIE. Nie dziwi więc frekwencja na tych wyścigach. Na dystansie MINI (96 km) startowało łącznie 190 zawodników. W tym roku udało mi się zająć 77 miejsce. W swojej kategorii uplasowałem się na 18 miejscu na 30 startujących. Na miejscu 17-tym uplasowała się mój przyjaciel Krzysztof. To jest pierwsza i za razem historyczna wygrana Krzyśka w maratonie szosowym. Bardzo serdecznie mu gratuluję!!!!
 
Tego dnia było więcej miłych chwil. Po pierwsze trzeba wspomnieć o Arturze. Pierwszy start w wyścigu szosowym w kategorii "INNE". Czas przejazdu 2:54:13 pozwolił pokonać zarówno mnie jak i Krzyśka i dał Arturowi drugie miejsce w swojej kategorii. To był kosmiczny debiut!!! W generalce 67 miejsce, pokonał wielu zawodników na szosie.
 
Kolejna jasna postać tego dnia to Adam. Adam startował na dystansie 156 km.  Zajął 3. miejsce w swojej kategorii z czasem 5:29:13! Rower MTB na kołach 26" - musi robić wrażenie. On również pokonał wielu zawodników na szosach. Brawo Adam!!!
 
Jednak największym wygranym tego dnia był James77!!! Grzesiek wygrał OPEN i to w takim stylu, że ręce same składają się do braw. Dystans 156 kilometrów w czasie 4:01:30 to niesamowity wyczyn!!! Chylę czoła - kosmiczny wynik. Życzę powodzenia w kolejnych wyzwaniach o których przeczytamy pewnie wkrótce!
 
Jasne, że mogło być lepiej i będzie.... w przyszłym roku :)
Na razie walczymy troszkę z oddechem. Regeneracja organizmu po rzuceniu fajek musi troszkę potrwać. W tej chwili nie palę już 5 i pół miesiąca :)
 
O samym wyścigu napiszę wkrótce... jak będzie ktoś chciał to czytać ;) Na razie troszkę zdjęć.
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
 

Garmin w trudnych warunkach jakoś się pogubił... i dane są nie kompletne... Tego dnia była pewnie przejechana setka... ale nie mam na to kwitów... Więc niech zostanie to co proponują orgi.