Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:1101.56 km (w terenie 100.00 km; 9.08%)
Czas w ruchu:39:20
Średnia prędkość:28.01 km/h
Maksymalna prędkość:60.50 km/h
Suma podjazdów:4622 m
Maks. tętno maksymalne:175 (92 %)
Maks. tętno średnie:163 (85 %)
Suma kalorii:21464 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:73.44 km i 2h 37m
Więcej statystyk
  • Dystans 45.25km
  • Czas 01:36
  • VAVG 28.28km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura 20.5°C
  • HRmax 149 ( 78%)
  • HRavg 121 ( 63%)
  • Kalorie 679kcal
  • Podjazdy 239m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieczorne rozmowy Polaków

Czwartek, 26 czerwca 2014 · dodano: 27.06.2014 | Komentarze 1

Jakoś tak wyszło, że ostatnie dwa wyjazdy z Pawłem rozpoczynaliśmy po 19tej. Aby przekonać Pawła do wyjścia na rower dwa razy z rzędu musiałem użyć bardzo przekonywujących argumentów. Pierwszy argument to tempo wycieczki. Miało być turystyczne aby swobodnie było można jechać obok siebie i rozmawiać. No i tak też się stało. Jechaliśmy bardzo spokojnie rozmawiając prawie o wszystkim. Wspominaliśmy również nasze wyjazdy w tym roku i snuliśmy plany na najbliższy miesiąc. W naszych planach na lipiec pojawił się jednodniowy, pełny objazd zalewu z terminem realizacji około połowy lipca. Tak spokojnie kręcąc sobie przejechaliśmy 45 kilometrów. Meta znajdowała się w Netto, które znajduje się koło naszego osiedla. Tam zakupiłem "ostateczny argument" czeskiej produkcji, który przekonał Pawła, że warto było przejechać się dwa razy z rzędu na rowerze :) "Argument" został spożyty zaraz po przyjeździe do domu :) 
Po zrzuceniu danych wyjazdu zobaczyłem swój puls podczas jazdy i stwierdziłem, że rzeczywiście nie za bardzo się wysilałem ;)
  
Kategoria do 50 km


  • Dystans 61.30km
  • Czas 01:57
  • VAVG 31.44km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 17.4°C
  • HRmax 159 ( 83%)
  • HRavg 137 ( 72%)
  • Kalorie 1091kcal
  • Podjazdy 262m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Znowu ktoś otworzył okno

Środa, 25 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 1

Jeden dzień było cicho i komu to przeszkadzało? Znowu ktoś otworzył okno i zrobił się przeciąg. Na szczęście dzisiaj miałem Pawła. To znaczy nie dosłownie miałem Pawła ale z nim jechałem. Chłopak był dzielny na schwał! Przez pierwsze 30 kilometrów nie dał się wyprzedzić. To znaczy może i by się dał wyprzedzić ale ja za bardzo nie chciałem dzisiaj siłować się z wiatrem. Paweł był bardzo wypoczęty więc świetnie sobie radził. Dopiero w Bock dałem mu zmianę na 10 kilometrów... a może troszkę mniej ;) W każdym bądź razie odpoczął sobie chłopak i od Blankensee znowu dawał radę :) Dopiero w Lubieszynie znowu pozwoliłem mu troszkę odpocząć i zabrałem go na koło. Później dopiero przed Stobnem zrobił zmianę i jechał już do końca. Jak na takie kiepskie warunki udało nam się pojechać w miarę przyzwoicie. Paweł tak się rozochocił, że po przyjeździe do domu stwierdził, że jesteśmy w stanie poprawić czas naszej standardowej pętli, który zrobiliśmy z Krzyśkiem, Arturem i Zbyszkiem. Troszkę sceptycznie do tego podchodzę, ale może kiedyś w lepszych warunkach spróbujemy :)
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 62.08km
  • Czas 01:59
  • VAVG 31.30km/h
  • VMAX 48.70km/h
  • Temperatura 17.6°C
  • HRmax 160 ( 84%)
  • HRavg 141 ( 74%)
  • Kalorie 1273kcal
  • Podjazdy 245m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kto zamknął okno?

Wtorek, 24 czerwca 2014 · dodano: 24.06.2014 | Komentarze 0

Wreszcie komuś udało się zamknąć okno i przeciąg się skończył. Może nie całkowicie ale już jest dobrze. Co prawda maraton w Niechorzu pokazał, że da się jeździć w wietrze ale samemu to nie to samo. To co wyprawiał wiatr przez ostatnie kilka dni to było nie wiarygodne! 
Po dwóch dniach przerwy wreszcie udało mi się coś tam pojeździć. Te "coś tam" to moja stała szosowa pętelka tym razem odrobinę zmieniona na potrzeby pewnej potrzeby ;) Miałem okazję przejechać się zamkniętym dla ruchu przejściem Blankensee - Buk, które jak jak chyba gdzieś czytałem zostało już otwarte, a może nie.....? Nie ciekawa jest również droga Mierzyn - Stobno. Trzeba uważać aby nie wpaść w jedną z wielu ddziur na tym odcinku.
 
Bym zapomniał - nie chciało mi się dzisiaj sprawdzać ale chyba przejazd kolejowy w Grambow jest zamknięty tymczasowo. Na skrzyżowaniu w Grambow, na drodze prowadzącej do przejazdu stoi znak D-4a - droga bez przejazdu. To nie tak, że znam symbole znaków drogowych :) Tak sobie sprawdziłem na potrzeby dzisiejszego grafomaństwa :)
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 76.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 34.03km/h
  • VMAX 52.90km/h
  • Temperatura 16.7°C
  • HRmax 175 ( 92%)
  • HRavg 163 ( 85%)
  • Kalorie 1696kcal
  • Podjazdy 248m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Maraton Niechorze -"znój", zupa i kamieni kupa...

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 5

Z przykrością muszą stwierdzić, że to był najgorzej zorganizowany maraton w którym startowałem. Od początku do końca wszystko było na "nie" i to nie dla tego, że ja miałem słaby dzień, bo mój dzień był dobry ale organizatorzy mieli bardzo słaby dzień. Lubię bardzo maratony z tego cyklu ale do Niechorza już więcej raczej nie pojadę. Postaram się uzasadnić dlaczego. 
Zacznę od początku - wpisowe. Nie jest ono najniższe i jest takie samo bez względu na czas wpłaty i wynosi 70,00 zł (kobiety 50,00 i ponad 70 lat również 50,00) w dniu zawodów 100,00!!! . Co otrzymujemy za swoje pieniądze? Odrobinę grochówki na dnie talerza oraz .... pomiar czasu przez ultimasport.pl, ...i to wszystko.
 

Pakiet startowy na maratonie w Niechorzu. Numer (zamiast znój), zupa i kamieni kupa. Zupa była podobno wielkości kuponu ;)

Nawet głupiego numeru na plecy nie otrzymaliśmy nie mówiąc o sms powiadamiającym o wynikach. Żenada? Dlaczego? Ponieważ po zakończeniu zawodów za każdym razem uczestnik otrzymywał sms ze swoim oficjalnym wynikiem oraz z zajętym miejscem i to bez względu na to czy startowało w maratonie 200 czy 1200 osób. Chyba po raz pierwszy nie dostałem wyników. Być może to wynika z oszczędności organizatora. Z tego co się dowiedziałem ultimasport za obsługę imprezy dostaje około 1000-1500 zł. Jest to mniej więcej wpisowe 15 zawodników, którzy wpisali się w dniu imprezy. Z tego co widzę organizator otrzymał wpłatę od około 300 osób. Jest to kwota ca 21.000 zł no i co za to otrzymaliśmy? Grochówkę na dnie plastikowego talerza (ja i Krzysiek nie skorzystaliśmy), osoby które jechały na 152 dostały banana (całego - o tym później), drożdżówkę i wodę, a także "profesjonalne" zabezpieczenie i przygotowanie trasy w postaci pasków na znakach i znaków na asfalcie (czasem...). Nie mówię już o kasie od sponsorów (np. enea), zastanowiłbym się zanim "zainwestowałbym" kasę w taką imprezę... 
 
Na starcie jesteśmy o 8:45, organizatorzy zgodzili się abyśmy przyjechali przed 9:00 (start o 10:45). Dziękujemy! Podczas rejestracji pierwsze zaskoczenie. Otrzymujemy jedynie numer z czujnikiem oraz ...kartkę z trasą i talon na zupę! Po pytaniu - a numer na plecy? - odpowiedź brzmi - NIE MA! :) Nie ma głupiej zalaminowanej kartki z numerem i agrafek! Za zebrane 21 tys nie można było wydrukować kartek??? Po rejestracji mamy tyle czasu, że ruszamy w miasto. Plusem sobotniego wyjazdu były pączki, które kupiliśmy podczas spaceru - pychotka ;) Wracamy do auta i przebieramy, choć ze względu na prognozy nie jest to łatwe. Krzysiek wybiera strój letni + ochraniacze ja natomiast jesienny + ochraniacze, Artur natomiast jesienny bez ochraniaczy (bo nie ma ;)). Ruszamy na rozgrzewkę. Lecimy do Pogorzelicy i wracamy ścieżką. Jesteśmy na starcie Artura... ale nie ma Artura. Kilkakrotnie go wywołują ale go dalej nie ma. Spotykamy za to Jewtiego z którym ucinamy sobie bardzo miłą pogawędkę. Lechu namawia nas na 750 km... jednak to chyba ponad nasze siły :) W ostatniej chwili Artur się zjawia i startuje. Po chwili my ustawiamy się na starcie. Ruszamy 15 min po Arturze.
Już na początku wiadomo co będzie się działo. Grupa dzieli się na pół, jesteśmy w pierwszej piątce. Po jakimś czasie nasza piątka również się dzieli. Na 3 i 2, jesteśmy w trójce z tyłu. Po następnych metrach znowu sytuacja się zmienia. Lider łapie się na "dostawczaka", my doganiamy wicelidera. Jesteśmy w czwórkę. Trochę jedziemy i nawet staramy się wspólnie pracować przez jakiś czas. "Jakiś czas" oznacza czas podjazdów. Już na początku wiem, że nie podjadę w takim tempie. Proponuję aby Krzysiek jechał z nimi i mnie zostawił, jednak on zostaje ze mną. Jesteśmy sami i chyba jest ok. Ten kto ma siłę jedzie z przodu i dyktuje prędkość drugi odpoczywa i tak na zmianę do Gryfic.Po pierwszych 35 km mamy czas 1:04 co daje średnią 32,8 km/h. Nie jest źle! Niestety po zmianie kierunku wiatr z bocznego zmienia się w przeciwny... Natychmiast zwalniamy. Postanawiam, że zmiany będą bardzo krótkie. Tak jedziemy ok 3 km. Wtedy dogania nas grupa ok 15 rowerów, która wystartowała 5 min po nas (jak się później okazało orgi puściły dwie, ostatnie grupy razem). Nie było innego wyjścia jak złapać koło. Bez problemu nam się to udało. Po przejechaniu połowy dystansu przyszedł czas wytchnienia. Jazda w takiej grupie to bajka! Średnia prędkość rzadko spadała poniżej 35 km/h! Piątą, szóstą i siódmą dziesiątkę przejechaliśmy ze średnią 37 km/h! Do samej mety nie odpuściliśmy koła. Grupa była mocna i jeszcze na końcu dała popis w samym Niechorzu. Bez jakiegokolwiek zabezpieczenia koniec trasy wyścigu w Niechorzu był karkołomnymi manewrami. Lawirowanie wśród zdezorientowanych kierowców, którym rowery wyjeżdżają z każdej strony było ogromnym ryzykiem. Wraz z Krzyśkiem nie podjeliśmy tego ryzyka i "spokojnie" dojechaliśmy do mety uzyskując taki sam czas 2 godziny i 14 minut. Dzięki temu uzyskaliśmy w kategorii MINI OPEN 34 i 35 miejsce, a w MINI M4 10/11 miejsce. W ubiegłym roku na krótszym o ok 3 kilometry dystansie miałem czas o 3 min gorszy oraz 77 miejsce w OPEN. Z wyniku sportowego jestem ogromnie zadowolony. Organizacyjnie jestem bardzo zawiedziony i odradzam każdemu starty w Niechorzu! 
Na koniec jeszcze historia z "bananem". Wjeżdża jeden z zawodników startujący na 152 km po pierwszej pętli na PŻ i zaraz po przyjeździe otrzymuje pytanie: całego banana czy pół? Nie ma chyba co tego komentować. 
 
Teraz wisienka na torcie. Artur, z którym wreszcie udało nam się wygrać zajął miejsce 3 na podium!!! On jedyny z nas dostał medal (taki sam jak dostawał każdy w Świnoujściu)! Opowiadał, że podczas zakończenia imprezy o mało co nie doszło do jakiś bijatyk. Organizatorzy zdyskwalifikowali mnóstwo osób, które są podobno konkurencją (może oni wezmą się za organizację wyścigu?).
Arturowi gratuluję kolejnego podium.
Krzyśkowi dziękuję za wszystko! Za transport, za pomoc na wyścigu, za obiad!!! DZIĘKUJĘ!!!!
    


 

 

 

 

 

  

PS. Po raz kolejny odkręcił się czujnik od szprychy i "zabrało mi ok 3 km...
 
UPDATE:
Niestety zmieniło się nasze miejsce w OPEN. Spadliśmy o jedno oczko i zamiast 34 i 35 pozycji mamy 35 i 36 pozycję. Również w kategorii jesteśmy jedno miejsce niżej. 


  • Dystans 64.57km
  • Czas 01:57
  • VAVG 33.11km/h
  • VMAX 49.70km/h
  • Temperatura 21.7°C
  • HRmax 166 ( 87%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 1326kcal
  • Podjazdy 321m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pierwsza ustawka - wynik poprawiony

Wtorek, 17 czerwca 2014 · dodano: 17.06.2014 | Komentarze 3

Tak na prawdę nie wiem czy dobry dałem tytuł tego wpisu. Oczywiście ustawka była pierwsza i był to główny "temat" naszego spotkania, jednak wydarzyło się jeszcze coś innego co przyćmiło dzisiejsze ścigactwo, jednak o tym napiszę później ;)
Krzysiek od jakiegoś czasu proponował abyśmy razem sprawdzili się na mojej pętli, którą najczęściej pokonuję z Pawłem lub sam. Do dzisiaj jakoś nie było czasu albo przeszkadzało nam coś innego. Tym razem umówiliśmy się "na sztywno" we wtorek o godzinie 17-tej. Do pomysły zapalił się również Artur. Jednak Artur (MTB 29") to cwany lis i aby nie jechał sam na "góralu" zabrał ze sobą Adama (MTB 26") i Zbyszka (MTB 26") . Adam co prawda miał czasu tylko na 15  kilometrów ale pojechał początek z nami. Razem z nami wystartował oczywiście Paweł. 
Czekając z Pawłem i Krzyśkiem na resztę postanowiliśmy zrobić kilka kilometrów. Najlepiej było pojechać przez Ostoję do Okulickiego. Wtedy właśnie okazało się, że wtorek nie jest dobrym dniem na poprawienie naszego najlepszego czasu (2:03:29 z 24.04.2014). Wiatr nie za bardzo pomagał w osiągnięciu celu. Po nawrocie na Okulickiego jechało się całkiem przyjemnie, prędkość ok 40 km/h tchnęła odrobinę optymizmu. Międy Ostoją a Rajkowem jest przejazd kolejowy. Rozpędzony Krzysiek nie przejmuje się takimi drobnostkami i przemknął przez tory jak rakieta. On przemknął, natomiast jego bidon już nie do końca. Krzysiek rozpędzony chciał zjechać na pobocze jednak to okazało się za wąskie... w ten sposób po raz pierwszy tego dnia Krzysiek z rowerem wylądowali w rowie. Na szczęście udało mu się zwolnić na tyle aby ani on ani rower nie ucierpiał. Wracamy na miejsce spotkania. O 17:25 zjawiają się pozostali. Ustalamy taktykę i o 17:29 ruszamy. Jedziemy razem po raz pierwszy, zresztą nie mamy za wielkiego doświadczenia z jazdy w grupie i na początek nasza jazda wygląda delikatnie mówiąc bardzo średnio. Często szarpiemy dając zmiany, rwiemy naszą skromną 6-osobową grupę co nie sprzyja utrzymaniu stałej dobrej prędkości. Po drodze do Warnika staram się wszystko uporządkować. Jednak gdy Krzysiek daje zmianę znowu rusza z kopyta. Przed nami droga prosto na Ladenthin i w lewo na Barnisław. Jednak Krzysiek zadaje mi pytanie inne... "w prawo czy prosto?". Nie wiele się zastawiając odpowiadam "prosto", a Krzysiek zakręca w lewo na Barnisław. Krzyczymy, że jedzie "nie tędy". Hamuje z piskiem lecz niestety za późno - po raz drugi ląduje w rowie! Sprawdzamy czy wszystko ok, zwalniamy i czekamy jak wyjdzie z rowu i do nas doskoczy.  Po chwili jest już z nami. Jedzie się co raz lepiej. Co prawda pod wiatr ale za to rozumiemy się troszkę lepiej i zmiany wychodzą bardziej płynne. Mimo kiepskich warunków i podjazdu pierwsza dycha w 18:24 min. Ciśniemy dalej. Niestety za Schwanenz mamy kolejny problem. Nasza "lokomotywa" w postaci Artura okazuje się... zepsuta. Nasza "DUMA" z Choszczna nie daje rady walczyć z wiatrem. Znowu musimy troszkę odpuścić. Udaje się zmobilizować Artura. Daje krótkie zmiany i stara się trzymać grupy. W Grambow zostawiamy Adama, który miał zaplanowany powrót do domu. Jedziemy w piątkę. Kolejne kilometry pod wiatr mijają szybko. Jedzie się dużo lepiej niż na początku. Mijamy Locknitz (44:40/50:12), Bock (53:25/58:50) i Blankensee (1:06:28/1:08:42). Nielubiana przeze mnie droga pomiędzy Blankensee a Bismarkiem mija bardzo szybko. Po drodze z aparatem czeka na nas znudzony Piotr. Potem opowiada mi jak się wkurzał na nas... "ile można się wlec do tego Blankensee?" :) W biegu robi nam fotę a my gnamy dalej.
 

Grupowa jazda jeszcze nam nie wychodzi... :) foto Piotr

Tym razem mamy łatwiej wiatr w z północy pomaga nam w pokonywaniu kilometrów. Na 50 kilometrze jesteśmy po godzinie i trzydziestu minutach. Za chwilę przejazd kolejowy dwa ostre zakręty (po 90°) i prosta do Schwanenz. Paweł krzyczy do chłopaków i ostrzega, przed zakrętem. Jadnak nie wszyscy wzięli sobie do serca ostrzeżenia. Rozpędzony Krzysiek na zakręcie wjeżdża prawie w koło Zbyszka. Ratując się przed kraksą jedzie prosto... do rowu!!! Trzeci raz podczas jednej wyprawy :) Znowu zwalniamy i czekamy jak Krzysiek się pozbiera i do nas doskoczy. Za Grambow ogień. Zostało niewiele a warunki sprzyjają. Przejeżdżamy przez Schwanenz (szybko jak nigdy) i znowu się rwiemy... Najpierw ja zwalniam maksymalnie na kostce, potem Artur nie może się za bardzo zebrać... Krzyczymy i znowu zwalniamy :( Od tej pory jedziemy równo w grupie. Mimo tych wszystkich przygód "dycha" przejechana ze średnią 31,7 (włącznie z podjazdem pod górkę Kilera Jurka oraz pod Warnik - od drugiej strony). Ostatnia "piątka" to już szaleństwo z górki. Do Tęczowych Ogrodów - miejsca naszego startu dojeżdżamy po 1 godzinie 57 minutach 26 sekundach (czas ruchu).
 
Wracając do tytułu wpisu - pierwotnie miał on brzmieć " Pierwsza ustawka czy zwiedzanie rowów?". Jednak Krzysiek na tyle sprawnie organizował się po każdym "zwiedzaniu", że absolutnie nie miało to wpływu na nasz wynik. Na szczęście zarówno on jak i rower są cali! 
  
Dokładnie o 6 minut i 3 sekundy udało się nam poprawić dotychczasowe "osiągnięcie". Myślę, że mamy jeszcze troszkę rezerwy. Może nie na 7 minut ale na 2-3 raczej tak :)
 
Dziękuję chłopaki za wspólną jazdę. Mam nadzieję, że przejedziemy jeszcze raz tą pętlę z lepszym rezultatem :)
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 144.76km
  • Czas 04:51
  • VAVG 29.85km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 25.2°C
  • HRmax 155 ( 81%)
  • HRavg 134 ( 70%)
  • Kalorie 2580kcal
  • Podjazdy 334m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kostrzyn na deser

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 4

Miał  być niedzielny relaks... i w zasadzie był. To, że plany troszkę się pozmieniały i wyszło troszkę więcej kilometrów niż było zaplanowane to wina pogody. To wszystko przez słońce i wiatr, które pozwoliły na chwileczkę zapomnienia.
 
Ciężko mi było się wybrać w niedzielę na rower. Dość długo przekładałem się w łóżku z jednego boku na drugi i zanim się zebrałem zdążyłem zjeść dwa śniadania ;) W końcu około 12-tej ruszyłem z zamiarem... właściwie bez żadnego zamiaru. Chciałem po prostu gdzieś pojechać. Do kieszeni 9 eur, karta, dowód, banan, gel i dwa bidony, zapowiadał się ciepły dzięń. Kebab w Ueckermunde, a może w Schwedt? Powolutku ruszyłem. W Ladenthin wybrałem południe, czyi kierunek Schwedt. Pierwsza dyszka turystycznie, jednak każda następna była lepsza. Po godzinie byłem już między Mecherin a Gartz, przejechane 29 km - nie lubię tego odcinka ale jakoś go przejechałem. Kolejne 5 kilometrów i docieram do ścieżki na wale p. powodziowym. No i wtedy zaczyna się fajna jazda. Po godzinie i pięćdziesięciu minutach jestem w Schwedt. Wybieram wariant wolniejszy i jadę po prawej stronie Odry. Wolno docieram do centrum gdzie zabawa trwa na maksa. Senne zazwyczaj miasteczko bawi się na całego. Bulwary całe w namiotach, wszędzie pełno ludzi. Troszkę lawiruję w tłumie... Robię kilka zdjęć i uciekam. Patrzę na cenniki i za bardzo nie jestem zadowolony... 9 euro w kieszeni wystarczy mi na... bardzo mało. Na domiar złego z dwóch bidonów zostało mi... pół. Siadam na ławce, wciągam banana i dzwonię do Krzyśka z prośbą o sprawdzenie połączeń do Szczecina z ...Kostrzyna. Jest 14:30... Krzysiek sprawdza i oddzwania po chwili. Są tylko dwa pociągi o 17:30 i o 18:03. W najlepszym wypadku mam trzy pół godziny aby zdążyć na ostatni pociąg. Jeśli nie zdążę jestem w czarnej... ;) Bez jedzenia, bez picia i prawie bez pieniędzy. Stawiam wszystko na jedną kartę i ruszam na Kostrzyn. Przy wyjeździe ze Schwedt liczyłem na stację benzynową i zakup wody, pomyliłem się jednak. Stacji przy wyjeździe nie było a nie miałem czasu na szukanie. Ruszam na ścieżkę i dzida w stronę Kostrzyna. Od tej pory oszczędnie gospodaruję wodą. Pół bidonu musi wystarczyć.. na nie wiadomo ile. Małe łyczki co 15 minut muszą wystarczyć.
Pierwszy krótki postój robię po godzinie i przejechaniu kolejnych 30 kilometrów. Na wysokości Osinowa zastanawiam się co robić? Przejechać do Polski, kupić jedzenie i picie oraz szukać powrotu czy dalej jechać na Kostrzyn. Wciągam gel, robię fotę i ....jadę na Kosztrzyn. Przy wyjeździe z Hohenwutzen trafiam wreszcie na otwarty bar. Wchodzę i widzę wodę :) Butelka 0,5 l za 2,50 eur! Stać mnie na picie. Mój szczątkowy niemiecki pozwolił na nawiązanie rozmowy z obsługą. Po chwili dostaję litr wody za 1,60 eur :) Napełniam bidony i lecę dalej. Psychicznie już mi jest lepiej... bałem się, że woda się skończy. Moim jedynym zmartwieniem pozostaje dotrzeć na czas. Kolejne 40 kilometrów jadę trzymając równą prędkość powyżej 30 km/h. W myślach liczę, że to powinno wystarczyć. 
Nie przewidziałem jednak, że ...zabłądzę! Na szczęście mój błąd nie okazał się zbyt wielki. W miarę szybko zorientowałem się, że jadę złą drogą. Kilka cennych minut mnie to kosztowało, jednak staram się powstrzymać od patrzenia na zegarek. Nic mi to nie da.... Pierwszy rzut oka na zegarek tuż przed samym Kostrzynem. Jest 17:30. 3 godziny i przejechane 90 km. Na pierwszy pociąg nie zdąże ale drugi będzie mój. Po wjeździe do Kostrzyna kusi McDonalds, Statoil z hot-dogami... jednak nie ryzykuję. Jadę w kierunku dworca wypatrując bankomatu po drodze. Wreszcie przed samym dworcem Biedronka i bankomat. Wypłacam pieniądze i lecę szukać kasy. Dworzec w remoncie więc kasy biletowe przeniesione do kontenera przed dworcem. 20 minut przed odjazdem pociągu kupuję bilet... 26 zł za bilet z rowerem to dobra cena.
Przed dworcem kupuję dwa 7daysy z czekoladą, colę i umieram ze szczęścia ;) Pociąg jest o czasie. Równo 18:03 wracam do domu!!!
 
 

Chyba już tu kiedyś byłem... ;)
 

2 x 630 HP to jest tak mniej więcej 1260 KM - więcej niż Bugatti Veyron (aż o 259 KM czyli o 2 i pół Focusa)
 

"Miecze na lemiesze" czyli po niemiecku "Pancer nach koparka" 
 

Polski i niemiecki strażak - wybieram POLAKA ;)
 

Tłumy w Schwedt.... i wszędzie kolejki. Zostałem bez wody!
 

Hohenwutzen - po drugiej stronie Osinów Dolny. Udało się kupić wodę!!!
 

"Huśtawkowo" z drugiej strony
 

Nowa, pociągowa znajomość.
 


Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 96.00km
  • Czas 02:57
  • VAVG 32.54km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 17.3°C
  • HRmax 170 ( 89%)
  • HRavg 153 ( 80%)
  • Kalorie 1761kcal
  • Podjazdy 358m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

IX Pętla Drawska 2014

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 3

Prawie równo rok temu popełniłem tekst pod tytułem "Mój osobisty Mount Everest - Pętla Drawska 2013" dlatego teraz nie wiem za bardzo co napisać.... Może K2 jest troszkę większe od Everestu? :) No bo co mam napisać w momencie gdy Everest został pobity o 7 minut i do w dodatku w fatalnych warunkach... Wiało, padało i było zimno (może nie wszystkim ale niektórym było zimno na pewno). Ja jako jedyny chyba z grupy wystartowałem w kurtce WS, w nogawkach i ochraniaczach na butach. Co prawda przez pół trasy nic się nie działo, ale później przypomniał się wyścig w Świnoujściu (jedynie pod względem pogody - bo Choszczno bije organizacyjnie Świnoujście o głowę). Tym razem tak samo jak poprzednio maraton zorganizowany PERFEKCYJNIE. Nie dziwi więc frekwencja na tych wyścigach. Na dystansie MINI (96 km) startowało łącznie 190 zawodników. W tym roku udało mi się zająć 77 miejsce. W swojej kategorii uplasowałem się na 18 miejscu na 30 startujących. Na miejscu 17-tym uplasowała się mój przyjaciel Krzysztof. To jest pierwsza i za razem historyczna wygrana Krzyśka w maratonie szosowym. Bardzo serdecznie mu gratuluję!!!!
 
Tego dnia było więcej miłych chwil. Po pierwsze trzeba wspomnieć o Arturze. Pierwszy start w wyścigu szosowym w kategorii "INNE". Czas przejazdu 2:54:13 pozwolił pokonać zarówno mnie jak i Krzyśka i dał Arturowi drugie miejsce w swojej kategorii. To był kosmiczny debiut!!! W generalce 67 miejsce, pokonał wielu zawodników na szosie.
 
Kolejna jasna postać tego dnia to Adam. Adam startował na dystansie 156 km.  Zajął 3. miejsce w swojej kategorii z czasem 5:29:13! Rower MTB na kołach 26" - musi robić wrażenie. On również pokonał wielu zawodników na szosach. Brawo Adam!!!
 
Jednak największym wygranym tego dnia był James77!!! Grzesiek wygrał OPEN i to w takim stylu, że ręce same składają się do braw. Dystans 156 kilometrów w czasie 4:01:30 to niesamowity wyczyn!!! Chylę czoła - kosmiczny wynik. Życzę powodzenia w kolejnych wyzwaniach o których przeczytamy pewnie wkrótce!
 
Jasne, że mogło być lepiej i będzie.... w przyszłym roku :)
Na razie walczymy troszkę z oddechem. Regeneracja organizmu po rzuceniu fajek musi troszkę potrwać. W tej chwili nie palę już 5 i pół miesiąca :)
 
O samym wyścigu napiszę wkrótce... jak będzie ktoś chciał to czytać ;) Na razie troszkę zdjęć.
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
 

Garmin w trudnych warunkach jakoś się pogubił... i dane są nie kompletne... Tego dnia była pewnie przejechana setka... ale nie mam na to kwitów... Więc niech zostanie to co proponują orgi.
 


  • Dystans 46.00km
  • Czas 01:33
  • VAVG 29.68km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 154 ( 81%)
  • HRavg 131 ( 68%)
  • Kalorie 874kcal
  • Podjazdy 311m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieczorne Mescherin

Czwartek, 12 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 0

Po prawie dwóch tygodniach udało mi się odebrać rękawiczki zamówione na Amazonie. Dzięki Justynce, która mieszka tuż za granicą udało mi się połączyć przyjemne (jazda na rowerze) z pożytecznym (odbiór rękawiczek). Początkowo po wprowadzeniu opłat za dostawy przez angielski Amazon chciałem kompletnie zrezygnować z zakupów u nich. Jednak sprzęt Gore, który jest moim faworytem raczej w Polsce nie występuje. Jeśli już gdzieś coś można kupić to jest to drogie. Mając odrobinę cierpliwości można upolować (kiedyś na angielskim a teraz na niemieckim Amazonie) całkiem fajne rzeczy. Większość ciuchów w których jeżdżę kupiłem właśnie na Amazonie. Jestem z nich super zadowolony. 
Po odbiór zamówionych rękawiczek, które przyszły już prawie dwa tygodnie temu wybrałem się z Pawłem, po raz pierwszy od naszego feralnego wyjazdu w piątek 10 dni wcześniej. Tym razem obyło się bez żadnych przygód. Jako, że za dwa dnie maraton w Choszcznie jechaliśmy bardzo "ekonomicznie", a mimo to wyszło całkiem nie źle ;) 
 
Kategoria do 50 km


  • Dystans 127.60km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:54
  • VAVG 21.63km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 30.6°C
  • HRmax 163 ( 85%)
  • HRavg 121 ( 63%)
  • Kalorie 2332kcal
  • Podjazdy 565m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznaj Piotrze Miedwie

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 09.06.2014 | Komentarze 7

Troszkę trwało zanim złożyłem się do tego wpisu. Mam co nie co na marne usprawiedliwienie, ale o tym później. Tak więc zaczynamy od początku. Od kilku dni planowane było zapoznanie Piotra z trasą maratonu dookoła jeziora Miedwie. Jako, że w sezonie ciężko znaleźć wolny dzień w trakcie weekendu 08.06. był idealny, akurat trafiło się okienko pomiędzy maratonami MTB, rozpoczynającym się na dobre sezonem szosowym. Wszystkie dane przekazane przez "norwega" wskazywały na to, że będzie to przyjemny dzień. Przedsmak tego dnia miałem w sobotę podczas wycieczki z Renią i Pawłem. Sobotnią wycieczkę popsuł jednak niefortunny upadek. Na szczęście obyło się bez strat w rowerze. Jednak ja w niedzielę wstałem z bólem lewego biodra, które pierwsze spotkało się z glebą i z bólem ramienia, które zaraz po biodrze złapało kontakt z ziemią. W niedzielę nie było wytłumaczenia więc raźno ruszyłem na spotkanie. Z Piotrem i Arturem, którzy ruszyli z Pogodna. Miejsce spotkania jeszcze w trakcie jazdy zmienili z Mostu Długiego na Shella na Gdańskiej.
 

Spotkanie na Gdańskiej - humory dopisują. 
 
Gdybym wiedział, troszkę wcześniej pojechałbym przez Wyspę Pucką, a tak przetestowałem Kolumba. Droga, którą jeżdżę codziennie do pracy w tłoku okazała się pusta w niedzielny poranek. Jadąc Gdańską wypatrzyłem chłopaków jadących Trasą Zamkową. Do Shella dojechaliśmy prawie równocześnie. Nie dane było nam ruszyć od razu bo Artur musiał przeprowadzić rozmowę "tłumaczącą" ze swoją lepszą połową ;)  Chwilę później ruszyliśmy w kierunku Kijewa gdzie miał czekać na nas Krzysiek. Odrobinę obawialiśmy się czy uda mi się wyszykować na 10-tą ale nasze obawy były nie potrzebne. W czasie gdy my staliśmy na przejeździe kolejowym w Dąbiu (gdzie trafiliśmy na 3 składy pociągów) on zbliżał się w naszym kierunku. W pełnym czteroosobowym składzie ruszyliśmy w stronę Miedwia. 
 

W Dąbiu dołączył do nas Krzysiek 
  
Po drodze na Miedwie mieliśmy dla Piotra przygotowaną niespodziankę w postaci podjazdu pod Kołowo. Dla Krzyśka i Artura, Kołowo to chleb powszedni, ja przejechałem ten podjazd już kilka razy, choć muszę przyznać, że pierwsze spotkanie z nim nie należało do najfajniejszych przeżyć rowerowych,a Piotr nie miał za sobą jeszcze tak "ciekawych" wyzwań. 3,5 kilometrowy podjazd zapamięta chyba na jakiś czas. Każdy kto zna ten podjazd wie, że rozpoczyna się bardzo niewinnie, leciutko po ubitym piachu. Jednak z każdym przejechanym metrem jest co raz gorzej. Zmienia się nawierzchnia i zmienia się profil górki. Podjazdy są ostrzejsze a wypłaszczenia krótsze. Już pod sam koniec "wspinaczki" Artur został aby towarzyszyć Piotrkowi (każdy z nas jechał z Piotrem część tej górki). Artur dobrze znając profil chcąc zmobilizować Piotra do wysiłku na przedostatnim podjazdem powiedział mu, że jest ostatni. Piotrek się "spiął" i ruszył z kopyta ostatkiem sił... Niestety zdziwił się troszkę gdy wjechał na górę... Jego oczom ukazał się kolejny, tym razem ostatni podjazd - "dobrze, że nikt tego nie słyszał" :) Na samej górze pocieszaliśmy wkurzonego Piotrka, że więcej już tak nie będzie. Reszta trasy to "bułka z masłem" ;)
 

Piotrek walczy z podjazdem pod Kołowo
 

Artur wjeżdża na relaksie
 (dziesiątki godzin spędzonych w puszczy na rowerze robią swoje)
   
W nagrodę za podjazd, czekał nas 5 kilometrowy zjazd. Koksy ruszyły na wyścigi w dół a ja z Piotrem, któremu znowu zagościł uśmiech na twarzy jechaliśmy sporo za nimi.  Przebijamy się jeszcze skrótami Krzyśka i w końcu docieramy do miejscowości Rekowo, gdzie zaczynamy poznawać Piotra z trasą MM.
 

Dojeżdżamy do Rekowa 
  

... w komplecie 
Za nami dopiero pierwsze 40 km. Słońce grzeje niemiłosiernie a temperatura podnosi się jak szalona. Prezentację trasy zaczynamy od asfaltowego podjazdu na ok. 50 km. Wielu rowerzystów prowadzi pod ten podjazd swoje rowery (ja w ubiegłym roku zmieniałem tam dętkę). Piotr poradził sobie bez problemu. Jedziemy dalej. Jest na tyle nie źle, że w trakcie jazdy wyciąga aparat i robi foty. Rewanżuję się tym samy :)
 

Skoro w czasie jazdy robimy foty to nie jest źle! 
  
Kilka kilometrów w upale i dojeżdżamy wreszcie do promenady przy jeziorze Miedwie. Tłumy nieprzebrane jednak w końcu znajdujemy miejsce na pierwszy postój. Pić trzeba dużo więc uzupełniamy bidony. Choć nie wszyscy tak robią. Mimo upałów Artur w zasadzie nie zaczął pić ;) Dobrze nawodniony chłopak. Krzysztof jak na gentlemana przystało dzieli się ze mną zimną wodą (co postanowiłem uwiecznić). Szlachetny z niego człowiek. 
  

Zimna woda zdrowia doda.
 
Za nami po 2 godzinach i dwudziestu minutach jazdy pierwsze 50 kilometrów. W czasie postoju poprawiam blok w prawym bucie. Czuję ból w prawym kolanie, co może być spowodowane złym zamocowaniem bloka, który odkręcił się kilka dni wcześniej lub... jak się później okazało złym ustawieniem siodła (po porannym czyszczeniu sztycy).  Garmin wskazuje 33° C, a przed nami jazda w pełnym słońcu aż do zjazdu za Okunicą. Ambitnie jedziemy bez postoju, choć słońce pali niemiłosiernie a nasze odkryte ręce i nogi robią się coraz bardziej czerwone. Woda w moich bidonach idzie jak woda ;) Po 25 km znajdujemy cień i postanawiamy się zatrzymać w nadziei na zakup czegoś do picia. Wypity kolejny bidon a sklep zamknięty na cztery spusty. Jemy to co mamy, pijemy do co mamy i w cieniu drzew jedziemy najprzyjemniejszym odcinkiem na MM. Sielanka się kończy kilka kilometrów dalej. Zaczynają się płyty "jumbo". Piotrek do tego momentu nie zdawał sobie sprawy jak można spieprzyć położenie płyt. Przyzwyczajony do niemieckich równiutkich płyt nie może uwierzyć, że dobrowolnie można jechać po "takim czymś" i czerpać jeszcze z tego przyjemność. Dodatkowo zaczyna go boleć kolano. Znowu zatrzymujemy się na chwilkę aby poprawić siodełko u Piotrka. Jeździ nisko, a dodatkowo wstrząsy spowodowane nawierzchnią mogły jeszcze bardziej wepchnąć sztycę do rury podsiodłowej.
 

Siodełko poprawione, można ruszać dalej. 
 
W miejscowości Dębina wreszcie trafiamy na otwarty sklep. Uzupełniamy puste już bidony, troszkę płuczemy się z kurzu zakupioną wodą i odrobinę odpoczywamy w cieniu. Przed nami już najgorszy odcinek płyt wraz z dwoma podjazdami i kawałek asfaltu i bruku do Rekowa. Po przejechaniu 97 kilometrów docieramy do celu. Bardziej Piotrek dociera do celu, bo każdy z pozostałych już ma przynajmniej po kilka przejazdów dookoła Miedwia. W Rekowie bijemy Piotrowi brawo, a on nam dziękuję za to, że go zabraliśmy na tą wycieczkę. Jest nam wdzięczny, że mu pokazaliśmy trasę i już wie...., że nikt więcej go nie zmusi aby przejechał nią raz jeszcze!!! :)
Najkrótszą drogą docieramy do następnego miejsca uzupełnienia bidonów. W Jezierzycach po raz kolejny je napełniamy i strzelamy fotkę całej naszej czwórki na pamiątkę wspólnego wyjazdu.
 

Artur, Piotr, Krzysiek i Ja (poznacie mnie po opaleniźnie na rękach)
 

W Jezierzycach pożegnaliśmy Artura 
 
W Jezierzycach rozstajemy się z Arturem, który jedzie w kierunku puszczy Bukowej (jak się później okazało pojechał jeszcze do Wkrzeńskiej), a my najkrótszą drogą jedziemy do Kijewa. Piotr decyduje, że na ostatni postój wejdziemy do Krzyśka. Zmęczonych i głodnych wspaniale ugościła nas Gosia. Po raz drugi miałem okazję zjeść jej chłodnik, który jest najlepszy na świecie (bezapelacyjnie)! Uzupełniamy płyny i ruszamy na ostatni fragment trasy. Jedziemy kawałek Zwierzyniecką w kierunku Pomorskiej. Dojeżdżając do ronda widzą nową ścieżkę dla rowerów i jak każdy porządny rowerzysta postanawiam z niej skorzystać.
 
Niestety wjazd pod kątem 90°, który chciałem pokonać bardziej płynnie i wystający w tym miejscu krawężnik powodują zablokowanie koła, wygięcie kierownicy i klasyczny upadek.... 3 raz w ciągu 8 dni musiałem się zbierać z ziemi. Tym razem upadek w skutkach był najbardziej przykry. Prawe kolano zdarte, prawe biodro zbite, prawe ramię przetarte. Do tego pościerane kostki w lewej ręce i obita prawa dłoń. Przy okazji upadku właśnie prawą dłonią załatwiłem sobie manetkę blokady amortyzatora. Pozbierałem się jakoś z chodnika i próbowałem wsiąść od razu na rower nie patrząc co się stało. O mało co nie zakończyło się to drugą glebą. Jak tylko wpiąłem się w pedał poczułem, że nie mam napędu... Spadł łańcuch.... Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Założyłem łańcuch i ruszyłem dalej w drogę klnąc na czym świat stoi. Zbytnie rozluźnienie i nie uwaga doprowadziły do mojego kolejnego upadku. Po ostatnim szlifie na asfalcie w ubiegłym roku obiecałem sobie, że będę jeździł bardziej skoncentrowany. Upadek z niedzieli mi o tym przypomniał. Przez Dąbie, gdańską i Trasę Zamkową docieramy do centrum. Temperatura oszalała 35° C - Garmin zaczyna wariować. Ja też już mam dosyć. Nie jestem zmęczony ale wkurzony z powodu upadku. Czuję pieczenie rąk, nóg i w miejscach gdzie zdarłem skórę po upadku. Słony pot na ranach nie jest zbyt przyjemnym uczuciem... W takich to okolicznościach przyrody docieram do domu.

Noc z niedzieli na poniedziałek nie należała do najprzyjemniejszych. Obite dwa biodra i ramiona skutecznie utrudniały spanie... Obdrapane kolana, spieczone ręce i nogi nie pozwalały się rozluźnić i usnąć... Na szczęście muszę i tak odrobinę odpocząć po ostatnim tygodniu i przejechaniu ponad 500 km od początku miesiąca. Trek w serwisie na wymianie korby, Merida do naprawy/wymiany manetki więc i tak nie mam na czym za bardzo jeździć!
 
Osobno gratuluję Piotrkowi przejechania takiego dystansu w tak ciężkich warunkach. To, że Artur i Krzysiek dadzą radę to wiedziałem, jednak Piotrek zaskoczył chyba nas wszystkich. Zarówno Krzysiek i Artur przed wycieczką sądzili, że będziemy się toczyć spacerowo. Jednak tak nie było i każdy z nas dał radę!!!
 
Na jeszcze jeden koniec dwa zdjęcia autorstwa Piotrka:
 

 

 
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 66.65km
  • Teren 35.00km
  • Czas 03:34
  • VAVG 18.69km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 27.7°C
  • HRmax 161 ( 84%)
  • HRavg 122 ( 64%)
  • Kalorie 1415kcal
  • Podjazdy 298m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Różnorodnie

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 07.06.2014 | Komentarze 1

Miało być lajtowo aby nie zajechać się przed jutrzejszym wypadem z koksami i tak było. W towarzystwie Reni i Pawła pojeździłem (a czasem pochodziłem) po puszczy. Po dojechaniu na Arkonkę gdzie czekał już na nas Paweł ruszyliśmy w las. Tak jak obiecał Paweł czasem lekko nie było ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Udało mi się nawet zaliczyć glebę. Tak samo jak w ubiegłym tygodniu widząc przed sobą rowery, których koła uślizgiwały się na piachu chciałem obrać inny tor jazdy. Niestety nie udało się ;) W tym nieszczęściu miałem szczęście wywalić się na miękkie podłoże ;) Oprócz uwalonej białej koszulki nic większego się nie stało ;) Po drodze dużo sypkiego piachu. Szczególnie odcinek Zalesie - Grzepnica był bardzo "sypki". Tam udało się przejechać bez żadnych problemów. Ogólnie bardzo lajtowa, różnorodna i przyjemna wycieczka :)
 
Było bardzo różnorodnie - były ostre podjazdy, ostre zjazdy i było płasko. Był asfalt, błoto i piasek, żwir i kamienie. Były lasy, pola, ścieżki i drogi. Było RÓŻNORODNIE ;) 
 

Renia i Paweł szukają drogi
 

Na wieży przy jez. Świdwie
 

Panorama z wieży
 
Kategoria 50 - 100 km