Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:918.17 km (w terenie 85.00 km; 9.26%)
Czas w ruchu:37:17
Średnia prędkość:24.63 km/h
Maksymalna prędkość:56.30 km/h
Suma podjazdów:5854 m
Maks. tętno maksymalne:167 (83 %)
Maks. tętno średnie:158 (79 %)
Suma kalorii:22963 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:70.63 km i 2h 52m
Więcej statystyk
  • Dystans 63.45km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 25.38km/h
  • VMAX 45.56km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 150 ( 75%)
  • HRavg 130 ( 65%)
  • Kalorie 1500kcal
  • Podjazdy 627m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Gdzie moje miejsce....?

Wtorek, 30 lipca 2013 · dodano: 01.08.2013 | Komentarze 3

Właśnie to pokazał mi Krzysiek z Pawłem podczas ostatniego przed wyścigiem objazdu Miedwia. Krzysiek zresztą już wcześniej ostrzegał, że chce przejechać Miedwie najszybciej jak się da. Nie za bardzo było mi to na rękę. Zresztą nie miałem dnia na bicie jakichkolwiek rekordów. Do południa sporo padało a później całkiem nie źle wiało... Po jeździe dzień wcześniej wiedziałem, że nie dam rady ostro przejechać tego dystansu. Każde wytłumaczenie jest dobre. Mimo wszystko dałem się namówić na objazd. Przygotowałem graty i pojechałem autostradą do Kijewa. Chwilkę poczekaliśmy na Pawła, załadowaliśmy rowery i w drogę. Między Kijewem a Płonią przypomniałem sobie, że nie zabrałem licznika oraz Garmina, sprzęt został w plecaku pod Krzyśka domem. Nie było sensu się wracać, zdecydowałem, że jadę na "oślep" Zabrałem tylko telefon, który zarejestrował ślad.

Krzysiek dobrze wie, że przed ostrym startem potrzebuję rozgrzewki. Wpadł więc na pomysł, że Pawła i mnie wysadzi w okolicach Motańca, na początku ścieżki rowerowej. Ruszyliśmy z Pawłem bardzo żwawo. Jak mi później powiedział, na ścieżce prawie przez cały czas jechaliśmy ok. 35 km/h. Dojechaliśmy prawie do samej Werandy. Skąd ruszał Krzysiek. Zawróciliśmy jeszcze nad jezioro skąd wystartowaliśmy na ostro. Początek całkiem przyjemny. Za zakrętem w Zieleniewie okazało się, że jechaliśmy z wiatrem w plecy... :) Kolejną niespodzianką był nowy asfalt położony w miejscu najbardziej dziurawego odcinka objazdu. Wytrzymałem ich tempo jeszcze kilkanaście kilometrów, jadąc cały czas z tyłu. Jak dla mnie tempo było zabójcze a do tego jazda nie była płynna. Strasznie odczułem brak pulsometru i czujnika kadencji. Jednak jazda na "czuja" to nie to samo. Nie spodziewałem się, że kontrola pulsu oraz kadencji ma dla mnie takie znaczenie. Poprosiłem o lekkie zwolnienie i ustabilizowanie tempa. Krzysiek, który przez 90% objazdu dyktował tempo tym razem jeszcze pozytywnie odniósł się do mojej prośby. Do odcinka przebiegającego po żwirze jakoś udało się utrzymać tempo. Więcej uwagi potrzebował dziurawy odcinek na żwirze na którym znajdowało się sporo kałuż. Wybrałem ślad Pawła. Jadąc tak za nim omijając skrajem drogi jedną z kałuż wylądowałem w ....polu ;) Na szczęście mój upadek został zamortyzowany przez wysokie krzaki. Co prawda chłopaki odjechali troszkę zanim się zorientowali ale i tak miałem szczęście, bo nic się nie stało. Dalej jazda do drogi 106 gdzie dostaliśmy wiatr w twarz... Jechało mi się ciężko. Jednak jeszcze gorzej było za zjazdem ze 106... Krzysiek prowadząc cały czas mnie poganiał (przypomnę mu o tym następnym razem na szosie ;P). Jednak mimo wszystko nie za bardzo dawałem radę utrzymać ich tempo. A oni... zachowywali się jak prawdziwe koksy... Do tego stopnia, że Paweł w pewnym momencie podczepił się pod ciężarówkę. Odskoczył na ładnych kilkaset metrów. Jak się później okazało jechał prawie 70 km/h. Popisy jednak skończyły się po wjeździe na płyty. Miałem dość ich tempa i po raz kolejny powiedziałem, żeby jechali jak chcą a ja jadę swoim tempem. Wreszcie skorzystali z mojej propozycji. Powiedzieli, że czekają na pierwszym podjeździe (tym z piaskiem na samym dole). Na górze miałem minutę straty… Krzysiek odebrał jeszcze telefon ja pojechałem dalej. Później było jeszcze weselej. Po trzech dniach opadów fragmenty trasy zamieniły się w małe jeziora. Jeśli to nie wyschnie na maratonie może być bardzo „wesoło”. Jeśli nie obierze się dobrego toru jazdy można wylądować w błocie ;) Na szczęście miałem komfort jechania samemu i dowolnie mogłem wybierać tor jazdy. Dzięki temu przez kałuże przejeżdżałem bez upadków. Następny raz chłopaki urwali się na dużym podwójnym podjeździe, za którym był w ub.r. punkt z wodą. Tam też miałem z minutę straty. Ruszyliśmy dalej. Kolejny raz czekali na mnie na asfaltowym podjeździe w Rekowie. Nie wiem jaką tam miałem stratę. Krzysiek znowu musiał odebrać telefon ja jechałem dalej. Samemu udało mi się dojechać aż do miejscowości Jęczydół gdzie najpierw minął mnie Paweł a zaraz potem Krzysztof. Do miejsca gdzie wystartowaliśmy dojechałem po 2 godzinach i ok 12 minutach. Tak stwierdzili na mecie Krzysiek i Paweł. Oni jadąc swoim tempem i nie czekając na mnie mieliby pewnie czas poniże 2 godzin. Ja powtórzyłem mniej więcej mój wynik z ubiegłego roku.

Wnioski z objazdu. Zdecydowanie muszę odpocząć. Nogi momentami lekko się buntowały choć czułem, że spokojnie jest jeszcze rezerwa. Koniecznie muszę pamiętać o liczniku i monitorować jazdę na bieżąco. Jest spora szansa abym pojechał zdecydowanie lepiej.
.



PS. Kalorie i tętno podane na podstawie innych wyników.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 41.62km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:39
  • VAVG 25.22km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 143 ( 71%)
  • HRavg 130 ( 65%)
  • Kalorie 1081kcal
  • Podjazdy 255m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test błotny

Poniedziałek, 29 lipca 2013 · dodano: 30.07.2013 | Komentarze 2

Po przejechaniu kolejnych 3 tysięcy kilometrów Merida dopraszała się o wymianę łańcucha, była ku temu dobra okazja ponieważ w czasie ostatniego upadku uszkodziłem hak no i jak się później okazało troszkę pokiereszowałem przerzutkę. Po zrobieniu zakupów ochoczo zabrałem się do montażu nowego haka (cena w Coolbike tylko 27 zł) oraz nowego łańcucha. Po montażu wydawało się, że wszystko wróciło do normy i napęd jest sprawny w 100%. Niestety tak nie było. Na starym łańcuchu przed upadkiem miałem mały problem z 10 biegiem. W czasie jazdy przeskakiwał. Wytłumaczono mi to zużyciem najmniejszej zębatki w kasecie. W sumie przyzwyczaiłem się do tego i tak jeździłem starając się używać 10 biegu jak najmniej. Spodziewałem się, że po założeniu kolejnego łańcucha sytuacja będzie identyczna. Spotkało mnie rozczarowanie. Oprócz 10 biegu straciłem 9 i 8. To znaczy nie zupełnie straciłem ale łańcuch dość często przeskakiwał na tych biegach. Mając w perspektywie maraton dookoła Miedwia nie mogłem pozostać obojętny na kolejne straty biegów. Wróciłem ponownie do sklepu i kupiłem nową kasetę. Przy okazji zaopatrzyłem się w klucz a w zasadzie nasadkę klucza do kaset (10 zł) i…. nowe gripy (ESI Grips Chunky), bo nie mogłem już patrzeć na białe, oryginalne gripy od Meridy, które notorycznie były szaro-czarne. Pozostał jeszcze problem bata do kasety. Koszt bezfirmowego bata czyli dwóch kawałków łańcucha na „profilowanym” płaskowniku waha się od 45 do 100 zł! Wymyśliłem, że sam sobie wykonam taki bacik. Stary łańcuch miałem a po wizycie w Castoramie miałem pozostałe elementy mojego narzędzia. Całkowity koszt nowego bacika to 4,98 zł (zostały mi jeszcze zapasowe śrubki).






Przy pomocy nowych narzędzi wymieniłem bez problemu kasetę na nową. Nowy hak, nowa kaseta i nowy łańcuch więc miałem nadzieję, że teraz wszystko będzie działało jak trzeba. Niestety znowu się przeliczyłem. Po wymianie tych elementów przerzutka na tylnych biegach skakała jak głupia. Wierzyłem, że jest to jeszcze kwestia regulacji. Z godzinę zajęło mi ustawianie napędu. Była to stracona godzina. Nie udało mi się wyregulować przerzutki. Wtedy przypomniało mi się, że Grzegorz (dzięki !!!) polecił mi Piotra z Mad Bike w razie problemów z hakiem. Postanowiłem skorzystać. W piątek skoro świt pojechałem do serwisu. Byłem pierwszym i jedynym klientem. Powołałem się na Grześka i Piotr (dzięki!!!) zabrał się od razu do pracy. Rozłożył całą przerzutkę wyregulował, zmienił ustawienia, wymienił linkę przedniej przerzutki na nową i po pół godzinie rower był sprawny!!!




Jeszcze w piątek miałem okazję się przekonać, że wszystko jest w porządku. Po kolejnych dwóch dniach lenistwa i czekania na ochłodzenie wreszcie mogłem wyjechać i sprawdzić Meridę dokładniej. Przeczekałem poniedziałkowe deszcze i późnym popołudniem wybrałem się do żwirowni w okolicach Pomellen. I tym razem wszystko działało sprawnie mimo, że warunki jazdy były zupełnie inne. Do domu wróciłem umorusany jak dziecko po zabawie w piaskownicy w czasie deszczu. Jednak zadowolony, że wszystko działa tak jak powinno.


Tak wyglądał rower (i ja również) po teście
.
Kategoria do 50 km


  • Dystans 67.33km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 23.08km/h
  • VMAX 33.70km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • HRmax 147 ( 73%)
  • HRavg 128 ( 64%)
  • Kalorie 1863kcal
  • Podjazdy 310m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szklana ścieżka rowerowa

Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 30.07.2013 | Komentarze 0

No i stało się… pierwszą gumę na trasie w tym sezonie mam już za sobą. Oby to była ostatnia. Końcówka tygodnia nie za bardzo sprzyjała wyjazdom rowerowym żar z nieba lał się niemiłosiernie. Mimo wszystko postanowiłem w piątek wybrać się na Czarne Łąki. Aby uniknąć piątkowego chaosu na drogach wybrałem drogę alternatywną. Z Warzymic pojechałem na Dziewoklicz a stamtąd wyspą Pucką dotarłem do „bezpiecznej” ścieżki rowerowej. Świadomie piszę „bezpieczna” w cudzysłowie ponieważ właśnie na ścieżce spotkała mnie jedyna niespodzianka tego dnia. Jadąc ścieżką w okolicy przeprawy przez Regalicę nie za bardzo uważałem co mam pod kołami Meridy. To był błąd. W pewnym momencie w okolicach przedniego koła usłyszałem huk. Coś odskoczyło ale nie za bardzo wiedziałem co. Zajęty pedałowaniem jechałem dalej. Co prawda szum w przednim kole był jakby ciut większy ale nie za bardzo się tym przejąłem. Dopiero w Dąbiu okazało się, że miałem się czym przejmować. W pewnym momencie powietrze z przedniego koła uciekło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pomyślałem – no to pięknie. Temperatura 33°, słońce pali niemiłosiernie a ja muszę zmienić dętkę. No cóż, kiedyś to musiało nastąpić. Na szczęście byłem przygotowany na taką okoliczność. W miarę szybko uporałem się z wymianą rozkładając koło w cieniu drzewa. Podczas sprawdzania opony (dobrze, że o tym pamiętałem) znalazłem wbity fragment szkła. Od razu skojarzyłem sobie huk z opony z moim znaleziskiem. Na ścieżce musiałem najechać na szkło. Część odleciała na bok a część musiała zostać w oponie. Ciekawią mnie dwie rzeczy. Skąd na ścieżce rowerowej szkło oraz czy ktoś zajmuje się sprzątaniem dróg dla rowerów w naszym mieście? Reszta wycieczki była już bez dodatkowych atrakcji. Wracając z Czarnej Łąki przez miasto troszkę po godzinie 18-tej chciałem trafić jeszcze na spotkanie rowerzystów,, które miało się odbyć przy pl. Lotników. Niestety odrobinę się spóźniłem. Pojechałem więc w stronę Jasnych Błoni. Tam również nikogo nie znalazłem. Może się uda następnym razem ;)


.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 116.74km
  • Czas 04:17
  • VAVG 27.25km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 28.8°C
  • HRmax 153 ( 76%)
  • HRavg 130 ( 65%)
  • Kalorie 2760kcal
  • Podjazdy 686m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Plażing w Nowym Warpnie

Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 24.07.2013 | Komentarze 2

Z tym plażingiem to odrobinę przesadziłem. Po prostu w ramach odpoczynku poleżałem sobie na ławce na tarasie widokowym przy plaży ;) Od rana kompletnie nie wiedziałem gdzie się wybiorę. Wiedziałem tylko, że wybiorę szosę bo Merida jest odrobinę "niepełnosprawna". Trzy kierunki wchodziły w grę - Schwedt - Pasewalk i najkrótsza trasa czyli Dobieszczyn przez Loecknitz. Wybrałem najkrótszą a zarazem najbardziej przyjazną dla Treka trasę czyli na Dobieszczyn. Do Loecknitz i potem do Hintersee jechało mi się tak dobrze i szybko, że plan po minięciu granicy został zmodyfikowany. Zainspirowany wycieczką opisaną przez Misiacza postanowiłem, że sprawdzę równą jak stół trasę do Nowego Warpna. Rzeczywiście miał rację - jest bardzo dobrze. Co prawda jeszcze trwają prace wykończeniowe i kosmetyczne ale trasa jest w zasadzie gotowa. Szkoda, że inne drogi w tych okolicach nie wyglądają tak samo. Szczególnie odcinek za Stolcem prowadzący do Buku jest w opłakanym stanie. Nie ma szans aby nie wpaść gdzieś w dziurę. Po przejechaniu super asfaltu dotarłem do Nowego Warpna. Uświadomiłem wtedy sobie, że nigdy nie widziałem tej miejscowości. Moje odwiedziny kończyły się na promie przemytniku który kursował pomiędzy Nowym Warpnem i Altwarpem.
Miasteczko zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Może to co powiem jest odrobinę na wyrost ale Nowe Warpno zaczyna przypominać klimatyczne, czyste niemieckie miasteczka! Dotarłem na plażę po 2:30 h jazdy bez przerwy. W tym czasie przejechałem 67 km - co jak na panujące warunki atmosferyczne uważam za dobry wynik. Rozłożyłem się na ławce i zrobiłem sobie mały popasik. Po ok. 20 min. powrót do domu. Tym razem przez Dobieszczyn, Stolec, Dobrą itd.









.
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 55.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 18.54km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 136 ( 68%)
  • HRavg 112 ( 56%)
  • Kalorie 796kcal
  • Podjazdy 353m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Relaks na rowerze

Wtorek, 23 lipca 2013 · dodano: 24.07.2013 | Komentarze 2

Po niedzielnej wycieczce z Krzyśkiem moje kolana potrzebowały dnia odpoczynku. Nie to żeby mnie jakoś specjalnie bolały ale czułem, że je mam ;) Poniedziałek poświęciłem na złożenie i regulację Meridy. Sprawa okazała się trudniejsza niż przypuszczałem. Jeszcze w piątek w Coolbike kupiłem nowy łańcuch (zresztą Trek też dostał nowy łańcuch i chodzi jak złoto). Po złożeniu Meridy miałem spore problemy z regulacją przerzutek. Jakoś tak dziwnie się działo, że przeskakiwały po dwie albo trzy.. Troszkę czasu mi zajęło ale w końcu się udało. We wtorek z rana chciałem sprawdzić jak sobie poradziłem z wymianą haka i regulacja. Przypadkiem trafiłem na Marcina wracającego z dyżuru. Ku mojemu zdziwieniu wyraził chęć na wspólną wycieczkę. W ubiegłym roku na wiosnę jeździliśmy dość często, byliśmy nawet w Ueckermunde. Natomiast w tym roku Marcin prawie kompletnie odpuścił rower na rzecz deski z żaglem.
Ok 11 ruszyliśmy w drogę. Pierwotnie miała być podróż do Gartz a potem o ile siły pozwolą do Schwedt. Niestety siły Marcina wystarczyły aby dojechać do Tantow. Jeszcze dał się "naciągnąć" na Penkun ale to był już kres jego możliwość. Tempo wycieczki było dostosowane do jego kondycji. Wyszło na to, że 50 kilometrów przejechaliśmy w 3 godziny efektywnej jazdy ;) No cóż czasem dobrze jest zrelaksować się w ten sposób!

Co do roweru niestety nie działa tak jak bym chciał. Stary łańcuch przeskakiwał tylko na 10 biegu, po założeniu nowego łańcucha straciłem bieg 9 i 8. Czas wymienić kasetę zanim zjadę łańcuch.










.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 159.45km
  • Czas 06:45
  • VAVG 23.62km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 154 ( 77%)
  • HRavg 135 ( 67%)
  • Kalorie 4361kcal
  • Podjazdy 914m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

160 km Szczecin - Swinoujście

Niedziela, 21 lipca 2013 · dodano: 22.07.2013 | Komentarze 4

Do ostatniej chwili ważyły się losy wcześniej zaplanowanej wycieczki. "Dzięki" mojemu wtorkowemu upadkowi nie wiedziałem czy stać mnie będzie na przejechanie zaplanowanych 200 km. Takie wyzwanie rzuciłem Krzyśkowi nieopatrznie na BS ;) Na szczęście rany już w piątek się zasklepiły i przestały strasznie dokuczać. W sobotę ustaliliśmy, że jedziemy.

Około 11-tej Krzysiek zjawił się w Warzymicach i wystartowaliśmy. Pierwszy etap wycieczki potraktowaliśmy bardzo wycieczkowo. Przed sobą mieliśmy kawał drogi więc nie chcieliśmy się skatować na początku aby mieć siłę na kolejne etapy. Pierwszy postój ustaliliśmy na polance w Hintersee. Jechało się wręcz znakomicie. Pogoda bardzo sprzyjała, wiatr też za bardzo nie był mocny choć wiał z północy dokąd właśnie zmierzaliśmy. Na polance w Hitnersee (ca. 50 km) zameldowaliśmy się po niecałych dwóch godzinach jazdy. Krzysiek znowu miał problem ze stopami, które piekły go od spodu. Zdjęcie na chwilę butów pomogło i po krótkiej przerwie jedziemy dalej. Kolejny przystanek to Ueckermunde. Jak wiedzą mieszkańcy przygranicznych miejscowości otwarty w niedzielę sklep w Niemczech to cud. My go doświadczyliśmy. Przez przypadek trafiliśmy na otwarty dyskont Lidl. Uzupełniliśmy bidony zaspokoiliśmy pragnienie bo robiło się coraz cieplej i dalej w drogę. Następna przerwa to Anklam (105 km) gdzie zatrzymaliśmy się na jedzenie u turka. Aby nie obciążać za bardzo żołądka zamówiliśmy po sałatce. Porcje były tak duże, że nie dało ich się zjeść - koszt takiej przyjemności to 4,50 EUR (nie dużo). Wyjeżdżając z Anklam trafiliśmy na spory korek. Okazało się, że zaraz za Anklam był wypadek. Motocykl wbił się w większą VW Turana. Miejsce wypadku zablokowała policja i puszczała po kilka samochodów co jakiś czas z każdej strony. Mieliśmy szczęście, że byliśmy na rowerach i mogliśmy się przebić raczej bez problemu lawirując między samochodami. Gdy przejeżdżaliśmy przez miejsce wypadku zatrzymał mnie policjant i poinformował, że zaraz musimy zjechać z drogi głównej na ścieżkę prowadzącą obok. Tak też zrobiliśmy - było warto. Po raz pierwszy przejeżdżałem tunelem dla rowerzystów ;) Później przez parę kilometrów pomęczył nas troszkę wiatr. Dopiero po zmianie kierunku w miejscowości Pinnow i wiechaniu na ścieżkę, osłoniętą zbożem udało nam się troszkę nadrobić. Przed samym dojazdem na most Peenebrucke zobaczyliśmy czerwone światło. Mieliśmy szczęście bo trafiliśmy na otwarcie przeprawy dla jachtów. Najpierw przepłynęły łódki z północy na południe a później odwrotnie. Troszkę to trwało bo czekaliśmy prawie pół godziny. Wypoczęci ruszyliśmy dalej w drogę. Od przeprawy do samego rozjazdu Wolgast - Ahlbeck korek. Jak się później okazało kolejny wypadek.
Czas nas gonił więc zdecydowaliśmy, że nie pojedziemy na Wolgast i nie dobijemy do dwustu kilometrów, bo taki plan nam przez pewien czas jeszcze świtał w głowie. Nasz transport czyli Gosia przebił już się przez korki i czekał w Międzyzdrojach na sygnał do startu. Pojechaliśmy prosto w kierunku miejscowości Ahlbekck. Co prawda można było krócej ale przez swoją niewiedzę nie skręciłem w miejscowości Zirchow kierując się na Kamminke. Tak byłoby najbliżej i dojechalibyśmy wprost na przeprawę promową Karsibór. Na domiar złego kierując się na Ahleck trafiliśmy na drogę z zakazem wjazdu rowerów. Był to podjazd przed samym Ahlbeckiem. Alternatywą była droga piaskowa obok szosy. Po pierwsze nie wiedzieliśmy gdzie prowadzi a po drugie nasze rowery chyba nie za bardzo były przystosowane do jazdy taką drogą. Wracać nam również się nie chciało. Z nie małym trudem pokonaliśmy podjazd asfaltem. Później już tylko krótki i stromy zjazd i znaleźliśmy się w Ahlbeck. Drogą graniczną prowadzącą do Świnoujścia wreszcie znaleźliśmy się w Polsce. Kolejny postój na uzupełnienie płynów i bidonów w pierwszym napotkanym sklepie i prosto na prom miejski. Tam również czekała na nas niespodzianka. Wchodząc na prom nie zauważyliśmy, że jest tam specjalne miejsce dla rowerów. Pakując się tam gdzie nie trzeba dostaliśmy burę z mostka i od człowieka ustawiającego na promie auta. Byli bardzo nie mili a przecież wystarczyło grzecznie zwrócić uwagę. Prom dopłynął dość szybko a my również szybko udaliśmy się na parking za torami gdzie mieliśmy czekać na Gosię. Gdy już się zatrzymaliśmy stwierdziłem, że coś mi jest za lekko… Okazało się, że zapomniałem zabrać z promu plecak. W plecaku miałem wszystko… oprócz aparatu. Ten chciałem mieć zawsze przy sobie pomny ostatniej wpadki podczas objazdu Miedwia zakończonej zgubionym aparatem. Nie zastanawiając się ani chwili wskoczyłem na rower i pognałem na prąd. Na szczęście prom jeszcze nie odpłynął a plecak leżał na ławce. Zabrałem zgubę i ruszyłem na parking. Przed parkingiem natknąłem się jeszcze na zamknięty przejazd. Właśnie odjeżdżał ze stacji w Świnoujściu pociąg w kierunku Lublina. Tym razem miałem więcej szczęścia niż rozumu. Gdybym zorientował się 2 minuty później, że nie mam plecaka mógłbym bezradnie patrzeć zza szlabanów jak odpływa prom z moim plecakiem. Nauczka na przyszłość… dokładnie pilnować rzeczy i podczas każdego postoju sprawdzać czy nic nie zostało.

Dziękuję bardzo Krzyśkowi i Gosi – bez nich ta wycieczka byłaby nie możliwa! Świetne towarzystwo i ogromna pomoc!





















-
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 81.95km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:22
  • VAVG 24.34km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 166 ( 83%)
  • HRavg 133 ( 66%)
  • Kalorie 2276kcal
  • Podjazdy 548m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Upadek - przypadek

Środa, 17 lipca 2013 · dodano: 17.07.2013 | Komentarze 3

Czy można wywrócić się na prostej drodze o idealnej nawierzchni w doskonałą pogodę? Tak można! Przekonałem się podczas mojego ostatniego wyjazdu z Pawłem. Chwila rozkojarzenia i nieuwagi kosztowała mnie solidne obtarcia łokcia i kolana, solidne potłuczenie i drobne (jak na razie) uszkodzenia roweru. Wystarczyło abym na chwilę puścił kierownicę aby rozprostować odrętwiałe dłonie. Przy szybkości ok. 30 km/h i lekkim zachwianiu równowagi skończyło się to dla mnie i Pawła, który jechał na moim kole bliskim i nie przyjemnym spotkaniem z asfaltem na drodze z Dobieszczyna w kierunku Tanowa.



Wycieczka zapowiadała się idealnie i pewnie taka by była gdyby nie ten mój upadek. We wtorkowe popołudnie umówiliśmy się z Pawłem na przejechanie ok 80 km. Wybrałem bardzo zróżnicowaną trasę. Troszkę asfaltu, troszkę lasu i troszkę bezdroży (mapa). Niestety jakiś kilometr przed zakrętem w kierunku jez. Świdwie stało się to co się stało... Ogóle potłuczenia, zgięty hak mojej przerzutki, który ręcznie troszkę udało się poprawić skutecznie umniemożliwiły nam realizację założonego planu. Nie będąc pewnym jak rower będzie zachowywał się w terenie wybraliśmy powrót asfaltami. Zamiast nad Świdwie zawróciliśmy do Dobieszczyna a stamtąd do Stolca i Dobrej.


Paweł przed zakrętem w kierunku Kościna


Kościno - miejsce przekroczenia granicy


Dobrze znana ścieżka Glashutte - Hintersee


Miejsce "katastrofy" (lub bezmyślności - jak kto woli)
-
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 50.38km
  • Czas 01:48
  • VAVG 27.99km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 132 ( 66%)
  • HRavg 123 ( 61%)
  • Kalorie 1057kcal
  • Podjazdy 333m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

3 x 10,7 + 2 x 3 + 12,28 = 50,38

Poniedziałek, 15 lipca 2013 · dodano: 15.07.2013 | Komentarze 0

:) To chyba z braku pomysłu na tytuł posta dałem takie równanie. Lubię matematykę i liczby. Bo tytuł trening brzmiałby banalnie. A tak jest troszkę inaczej. Od ronda w Będargowie do Ladhentin i z powrotem jest 10,7 km. Zrobiłem to 3 razy. Aby przejechać te prawie 11 kilometrów trzeba pokonać 3 różne podjazdy. Jeden długi (ok 2 km) w miarę płaski i dwa bardziej strome ale za to krótsze. Dodatkowo w równaniu jest kółko przez Smolęcin a także dojazd - oczywiście dwa razy :)

ps. głowa dokucza ale troszkę. Wyniki badania krwi idealne. Ciśnienie, morfologia i OB, glukoza - OK. W środę wyniki RTG.
-
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 54.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 24.73km/h
  • VMAX 45.30km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 146 ( 73%)
  • HRavg 126 ( 63%)
  • Kalorie 1327kcal
  • Podjazdy 333m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

54 kilometry do kota

Niedziela, 14 lipca 2013 · dodano: 15.07.2013 | Komentarze 0

Długo nie jeździłem... od środy nie miałem takiej możliwości z różnych względów. Na szczęście w niedzielę zadzwoniłem do Pawła pogratulować zdanego egzaminu. Tak od słowa do słowa umówiliśmy się na popołudnie. Słowo ciałem się stało po TdF! Ogromny szacun dla wszystkich którzy podjechali pod Mont Ventoux. Góra jest niesamowita a Froom (jak jest czysty) jest po prostu niesamowity! Szacun również dla Kwiatka! Jest tak samo rewelacyjny. Szczerze mówiąc bardzo obawiałem się tego etapu. Bałem się, że dużo straci na tym etapie. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył - czapki z głów przed tym chłopakiem!
Tak naładowany tym etapem ruszyłem z Pawłem pod wiatr za cel obierając... kota w Loeknitz ;) Do samego miasteczka w sumie cały czas pod wiatr. Wytchnienie dawały jedynie zalesione fragmenty trasy. Zanim dojechaliśmy do kota postanowiliśmy jeszcze pstryknąć małą fotkę pod 1000-letnim dębem.





Potem pojechaliśmy odwiedzić kota i jego pana z trąbką... Ciekawe co musiał wypalić ten gość co zaprojektował te rzeźby? ;)





Potem standardową drogą powrotną wróciliśmy do Warzymic.
Myślałem, że będzie zimno, wietrznie i ogólnie nie miło. Moje oczekiwania okazały się zdecydowanie inne niż rzeczywistość. Jednym słowem było SUPER! :)
-
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 52.70km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.26km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 151 ( 75%)
  • HRavg 121 ( 60%)
  • Kalorie 1069kcal
  • Podjazdy 255m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening - ponownie tak samo

Wtorek, 9 lipca 2013 · dodano: 13.07.2013 | Komentarze 1

Niestety kolejna jazda i kolejne rozczarowanie. Już w Warzymicach, po przejechaniu kilometra musiałem się wrócić. Pojechałem do apteki w Przecławiu zaopatrzyć się w coś co pomogłoby mi choć troszkę pojeździć. Parę kilometrów zrobiłem z czego jestem zadowolony. Szkoda tylko, że zdrowie nie pomaga w polepszeniu formy. Od środy zaczynam badania.
-
Kategoria 50 - 100 km