Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2014

Dystans całkowity:1047.33 km (w terenie 15.00 km; 1.43%)
Czas w ruchu:36:39
Średnia prędkość:28.58 km/h
Maksymalna prędkość:63.10 km/h
Suma podjazdów:3541 m
Maks. tętno maksymalne:180 (94 %)
Maks. tętno średnie:171 (90 %)
Suma kalorii:21077 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:80.56 km i 2h 49m
Więcej statystyk
  • Dystans 39.90km
  • Czas 01:36
  • VAVG 24.94km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 24.8°C
  • HRmax 155 ( 81%)
  • HRavg 130 ( 68%)
  • Kalorie 873kcal
  • Podjazdy 185m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ten rower nie jeździ

Czwartek, 31 lipca 2014 · dodano: 01.08.2014 | Komentarze 3

Po kilku tygodniach spędzonych wyłącznie na Treku przyszedł czas na "odświeżenie" Meridy. Miedwie się zbliża więc wypada troszkę przyzwyczaić cztery litery do siodła w Meridzie. Okazja nadarzyła się szybciej niż myślałem. Po przyjeździe z pracy do domu przypomniałem sobie, że miałem przygotować coś na następny dzień. Niestety w tym wypadku "praca to zając" i nie mogła poczekać. Dzień wcześniej wreszcie zamontowałem manetkę amortyzatora, którą zniszczyłem podczas upadku pod koniec objazdu Miedwia. Zabrałem ze sobą klucze aby dokonać korekt w ustawieniach. No i dziarsko ruszyłem z powrotem do pracy. Hmmm... troszkę nadużyłem słowa "dziarsko". Wystarczy powiedzieć - ruszyłem. Jazda Meridą delikatnie mówiąc jakoś mi nie leży. Zdecydowanie wolę jeździć Trekiem. Nie wiem z czego to wynika, może z tego, że ten rower po prostu... nie jeździ. Bardzo ciężko go "rozbujać" i szybko nim jechać. Wiem, wiem... może we mnie jest problem? ...a może pomogłaby zmiana... roweru? Być może zbyt pochopnie dokonałem tego zakupu i pod wpływem emocji dałem sobie wcisnąć rower, który jest dla mnie za duży? Może geometria tej ramy nie jest optymalna dla mnie? Wpadłem na pomysł, że pożyczę mniejszy rower o innej konstrukcji ramy i sprawdzę czy to ja jestem "nie halo" czy może Merida  
Zrobiłem prawie 40 km... z których jestem nie zadowolony...
Kategoria do 50 km


  • Dystans 201.70km
  • Czas 07:04
  • VAVG 28.54km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 29.4°C
  • HRmax 165 ( 86%)
  • HRavg 138 ( 72%)
  • Kalorie 3599kcal
  • Podjazdy 344m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Turbokozak bez kilku szprych

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 5


Zaczynamy nową przygodę Rzepin - Szczecin
 
Od zakończenia ubiegłotygodniowej wycieczki do Kostrzyna i z powrotem planowałem ponowny wypad z atakiem na... 300? Jednak brak czasu szybko zweryfikował plany i trzeba było zmniejszyć dystans. Oglądając mapę do głowy wpadł mi... Rzepin. Szybka wizyta na stronie pkp.pl i już wiem, że są pociągi, które mnie tam zawiozą. Po ustaleniu trasy zabrałem się za kompletowanie składu. Pierwsza wersja przewidywała wyjazd w 5 osób. Krzsiek, Artur, Adam, Paweł i Ja. Niestety Adam wycofał się w ostatniej chwili, a Paweł zwany Kilerem zarabiał w sobotę na chleb. Ostateczna decyzja - jedziemy w trójkę. Umawiam się z Arturem na dworcu w Szczecinie, natomiast Krzysiek dosiada się do nas w Podjuchach. Już na samym starcie pierwsza przygoda. Gdy już zajęliśmy miejsca do przedziału z rowerami wchodzi trzech żuli - odór taki, że nie można wytrzymać! Idą od razu do kierownika pociągu i zgłaszają, brak kasy. Bagaż na 3 osoby to wypchana reklamówka. Proszą o przejazd na trasie do Kostrzyna, za 4 dni zaczyna się Woodstock. Jakoś udaje im się przekonać obsługę pociągu aby ich nie wyrzucała. Mają dowody więc dostają bilety kredytowe... każdy po 120 zł!!! Tym o to sposobem Przewozy Regionalne wzbogaciły się o 360 zł nie ściągalnych należności :) Krzysiek tak jak się umówiliśmy dosiada się do nas w Podjuchach i rozpoczynamy 3 godzinną podróż do Rzepina.
 

Wesoły Diabeł i zamyślony Krzysiek
 

Ten sprzęt ma nas dowieźć do Szczecina.
 

Nie, to nie jest jeden z żuli o których pisałem... Artur na wycieczkę pojechał z reklamówką :)
 
W Rzepinie jesteśmy o 11:15, pamiątkowe zdjęcie i od razu ruszamy do Słubic. Pierwsze dwadzieścia kilometrów pokonujemy w 38 minut... Średnia 32 km/h już na samym starcie gwarantuje nie złą zabawę. W Słubicach zatrzymujemy się na chwilkę na stacji i tankujemy bidony, które albo były puste (w przypadku Artura) albo wypite w pociągu.
 

Szybkie tankowanie.
 
Spowalniają nas trochę korki spowodowane wprowadzeniem ruchu wahadłowego we Frankfurcie zaraz za mostem. Na moście robię jeszcze kilka zdjęć. Po raz pierwszy w życiu jestem we Frankfurcie n/Odrą. 
 

Na moście we Frankfurcie n/Odrą
 

Widok z prawej
 

Widok z lewej
 
Po wjeździe do Frankfurtu popełniamy dobry błąd, który powoduje, że troszkę się pogubiliśmy. Jeszcze w pociągu konduktorka dała nam wskazówkę, że zaraz za mostem jest ścieżka która biegnie wzdłuż Odry. Ścieżka może i była ale nie koniecznie przejezdna szosówkach. Dzięki temu, że posłuchaliśmy rad i sami nie sprawdziliśmy drogi mieliśmy "przyjemność" pojeździć po płytach, bruku, tłuczniu... Koniec końców dotarliśmy do ścieżki i mogliśmy troszkę przyspieszyć. Jednak na samym początku kolejna niespodzianka, która jak się okazało później miała brzemienne skutki dla naszej wyprawy. Zaraz po wjeździe na ścieżkę, gdy zaczęliśmy się rozpędzać wpadliśmy na "stado" korzeni, które wyskoczyły na naszej drodze. O ile Krzyśkowi i mi udało się jakoś bezboleśnie przejechać to Arturowi i jego Giantowi nie poszło tak łatwo jak się później okazało. Po przejechaniu przez nieszczęsne korzenie rzuciliśmy się jeszcze na odrabianie czasu straconego we Frankfurcie.  Nasze tempo ustabilizowało się w okolicach 34 km/h. Do tego jeszcze mieliśmy siłę na zabawę w ściganie się między sobą ;)
 
 
Jazda wygląda na spokojną... ale taka nie była.
 

Artur do zdjęć pozuje chętnie...
 

Krzysiek jest ciężkim do współpracy modelem
 

Nawet z zaskoczenie ciężko mu zrobić fotkę.
 

Moje selfie ;)

Dzięki tym "zabawom" 30 kilometrów dzielące nas od Kostrzyna przejechaliśmy  w 55 minut :) Jednak zaraz za Kostrzynem Artur potrzebuje chwili na sprawdzenie roweru. Czuje, że coś w przednim kole mu bije. Zatrzymujemy się więc na chwilę i sprawdzamy koło. Odrobinę widać, że nie jest proste ale nie do tego stopnia aby uniemożliwić jazdę. To była ostatnia szansa dla Artura aby wrócić pociągiem do Szczecina. Jednak po "fachowych" radach Krzyśka i moich, że nic się nie stanie ruszyliśmy w dalszą drogę.
 
 
Coś nie tak z przednim kołem?
 

Fachowcy
 
Za Kostrzynem znowu zaczynamy szybszą jazdę. 20 kilometrów pokonujemy w mgnieniu oka. Wreszcie docieramy na miejsce pierwszego, planowanego postoju.
 

Gdzieś pomiędzy Kietz a Gross Neudorf
  
W Gross Neudorf są ""słynne" huśtawki, na których Artur nie ma jeszcze zdjęcia, a Krzysiek jest stęskniony za wodą w cenie 4,40 EUR za butelkę, dla każdego coś innego. Był postój więc muszą być foty.
 

Komu kawki? Komu wody?
 

Lubię te klimaty. Jazda w takich warunkach to ogromna przyjemność
 

Ile lat temu ostatni raz na huśtawce? :)
 

Chyba podoba się :)
 

Czas ruszać w drogę

Wypoczęci, zrelaksowani i pełni energii ruszamy w dalszą drogę. Przed nami jeszcze ok 110 km. No i znowu zaczynamy jechać coraz szybciej. Zmiany po 5 kilometrów (później co 3), średnia na zmianach po 33-34 km/h powodują, że do Hohenwutzen dojeżdżamy w 54 minuty. Jednak z kilometra na kilometr jazda sprawia Arturowi coraz większe problemy. Bicie na kole jest coraz większe i coraz bardziej rzuca rowerem. Na domiar złego zmienia się powoli pogoda. Z nieba spadają pierwsze krople deszczu i zaczyna zrywać się wiatr. Na 110 kilometrze Artur prosi o postój "techniczny". Jak się okazuje to nie przednie koło jest problemem. Okazuje się, że w tylnym kole popękały 3 szprychy, a kolejne są luźnie. Szybka "burza mózgów" i decyzja o pozbyciu się ułamanych szprych oraz o dokręceniu pozostałych.  
 

Pierwsze trzy szprychy wyrzucone
  
Po operacji wyrzucenia szprych jazda nie jest już taka sama. Decydujemy się na drastyczne obniżenie prędkości oraz większą uwagę na wszelkich nierównościach. Do domu zostaje około 80 kilometrów, zastanawiamy się czy nie wezwać "wozu technicznego". Jedzie się coraz ciężej. Mokniemy całkowicie w deszczu, a dodatkowo prosto w twarz wieje mocny wiatr.  


Postój kontrolny. Artur pozbywa się kolejnej szprychy i dokręca pozostałe.
 
W wolnym tempie cudem przejeżdżamy 30 kilometrów i docieramy do miejsca drugiego z zaplanowanych postojów. U Turka jemy obfity obiad i sprawdzamy po raz kolejny stan tylnego koła Artura. Odpadają kolejne szprychy. Po oględzinach decydujemy się na dalszą jazdę w tempie turystycznym.  
 

Chicken doner na talerzu (Krzyśka)
 

Zabawy szprychami
  

Mały konkurs - znajdź brakujące szprychy
 
Przejmuję dowodzenie nad peletonem. Artur ustala prędkość na 30 km na godzinę, a ja się dostosowuję ciągnąc go na swoim kole. Krzysiek w dalszej odległości z niepokojem obserwuje coraz mocniej rozchwiane koło Artura. Jedziemy z duszą na ramieniu. Docieramy do Gartz gdzie decydujemy się na przeprowadzenie rowerów po bruku. Do domu zostaje około 30 kilometrów. Jeszcze tylko Mecherin, Kołbaskowo i Przecław. Rowerem Artura rzuca coraz bardziej. Jadąc przez chwilę za nim tak jak Krzysiek decyduję się zachować większą odległość z obawy, że zaraz coś się może stać. Na szczęście czarne scenariusze się nie sprawdzają. Docieramy do Przecławia gdzie zatrzymujemy się na krótkie zakupy w Biedronce. Artur po raz ostatni sprawdza stan koła... Jest już bardzo źle. Do plecaka pakuję płyny w szklanych opakowaniach, Krzysiek zabiera colę w reklamówce, natomiast Artur na ostatnie 2 kilometry otrzymuje dwa worki lodu, również w reklamówce. 
 

Ostatnia kontrola przed "metą" i przed Biedronką
 

Rozdzielamy sprzęt.
 
Mimo, że Artur otrzymał najlżejszy "ładunek" nie mógł sobie poradzić z prowadzeniem roweru. Jazda na jego Giancie wymagała prowadzenia dwoma rękami. Obciążenie na kierownicy uniemożliwiało jazdę kompletnie. Zabrałem mu reklamówkę i ruszyliśmy do Warzymic. Ostatnie metry to istny horror. Na 200 metrów przed bramą widząc jak jego tylne koło wraz z tylną przerzutką robią skomplikowane ewolucje zaproponowałem aby ostatnie metry poprowadził rower. Artur okazał się twardy i do samej bramy dojechał na kołach. Prawdziwy z niego TURBOKOZAK! Około 150 kilometrów przejechane na sypiącym się coraz bardziej rowerze muszą wzbuzać szacunek.

PS. przed wyjazdem, w pociągu Artur zastanawiał się głośno nad tym jakie dzisiaj będą przygody... bo na moich wycieczkach "przygody" są zawsze. Gdyby wiedział... ;) 



* W statystykach Bikestats uwzględniłem czas dojazdu i kilometry przejechane z domu na dworzec.
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 64.73km
  • Czas 02:04
  • VAVG 31.32km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Temperatura 20.4°C
  • HRmax 164 ( 86%)
  • HRavg 144 ( 75%)
  • Kalorie 1343kcal
  • Podjazdy 304m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Superduo

Czwartek, 24 lipca 2014 · dodano: 24.07.2014 | Komentarze 0

Jakoś ostatnio mi nie po drodze z rowerem. Ciężko mi się zorganizować i wyjść jeździć. Dlatego sztywno umówione terminy mobilizują do odpowiednich działań na innych poziomach. Tak było i tym razem. Umówiliśmy się z Pawłem na przetarcie dawno nie odwiedzanej pętelki. Dzisiejsza jazda odbyła się w ramach przygotowań do sobotniego testu długodystansowego w większym gronie (taką mam przynajmniej nadzieję - bo ja jadę). Przed wyjazdem ustaliliśmy, że jedziemy spokojnie, równo bez żadnych spinek. No i w sumie tak było... przez pierwsze 10 kilometrów, które przejechaliśmy ciągle gadając. Drugą dychę przejechaliśmy narzekając jak źle się dzisiaj jedzie, pogoda nie taka, nogi ciężkie i wszystko jest beee... Jednak druga dycha przejechana była zaskakująco szybko pomimo tych narzekań. Trzecia prowadząca między innymi przez Loecknitz była odrobinę wolniejsza. Na czwartej i piątej dyszce odrobinę przyspieszyliśmy. Tutaj mała ciekawostka. Zarówno czwarta jak i piąta dycha przejechane zostały z dokładnie taką samą średnią 32 km/h. Różnica czasu pomiędzy tymi dwoma odcinkami to tylko 3 sekundy. Szósta dycha pomimo podjazdów pod Ladenthin, podjazdu na granicy oraz za Warnikiem i padającego deszczu poszła również z przyzwoitą średnią - 30,4 km/h . Ogólnie na całej trasie uzyskaliśmy drugi czas w historii naszych wspólnych wyjazdów i to bez jakiegoś wielkiego napinania się ;) Dzięki wspólnym wyjazdom jazda z Pawłem idzie mi coraz lepiej. Zaczynamy rozumieć się bez słów. Wiemy kiedy trzeba zrobić zmianę i jak jechać aby drugi odpoczął. Jest dobrze :)
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 48.72km
  • Czas 01:40
  • VAVG 29.23km/h
  • VMAX 63.10km/h
  • Temperatura 24.2°C
  • HRmax 155 ( 81%)
  • HRavg 138 ( 72%)
  • Kalorie 1056kcal
  • Podjazdy 291m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Okno znowu otwarte

Poniedziałek, 21 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 2

Pisząc tytuł tego wpisu uświadomiłem sobie, że pasuję on również do sytuacji, która wydarzyła się dzisiaj w mojej pracy... :) Wymysł nowoczesnej logistyki w koncernach czyli "okna załadunkowe" dały mi dzisiaj w pracy popalić. 
Tak samo było dziś z wiatrem. Od Tantow muszę przyznać, że było bardzo ciężko - znowu ktoś otworzył okno i zrobił przeciąg. Jednak do Tantow.... hmmm ;) BAJKA!!! Za komentarz wystarczy czas przejazdu. Pierwsze 20 km udało mi się przejechać w 36 min, włącznie z podjazdem pod Warnik ;) Żeby jeszcze było ciekawiej udało mi się na zjeździe za Ladenthin jechać z prędkością 63,1 km/h. 
W drugą stronę to był koszmar. Średnia 26 - 27 km/h mówi wszystko... MASAKRA. Wiatr który wiał w sobotę gdy wracałem z Kostrzyna był zefirkiem w porównaniu z dzisiejszymi porywami! 
Cieszę się jedynie z tego, że ruszyłem 4 litery :)
 
Kategoria do 50 km


  • Dystans 273.97km
  • Czas 09:53
  • VAVG 27.72km/h
  • VMAX 46.40km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • HRmax 166 ( 87%)
  • HRavg 140 ( 73%)
  • Kalorie 5386kcal
  • Podjazdy 424m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Trzy, dwa, jeden... SAM

Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 20.07.2014 | Komentarze 6

Od kilku dni wraz z Krzyśkiem, Arturem, Adamem i Pawłem atak na 400 km. Trasa Szczecin - Rostock - Szczecin. Dokładnie 410 km. Kilka dni przed wyjazdem wycofuje się Artur potem Adam i Paweł... Zostajemy z Krzyśkiem sami. Ze względu na "nieliczną" obsadę i zapowiadane ocieplenie zmniejszamy dystans do trzystu i zmieniamy trasę na zupełnie płaską. Nowe wyzwanie to Szczecin - Kostrzyn n/Odrą - Szczecin. Według moich obliczeń taka trasa powinna mieć ok 300 kilometrów, choć czasami "wychodziła" krótsza ;)  Miejsce zbiórki - parking Mecherin godzina 8:30.
Dzień przed wyjazdem, przygotowując rower spotykam Pawła. Po krótkiej rozmowie udaje mi się go namówić na wspólną jazdę przez pierwszą pięćdziesiątkę. Umawiamy się na wyjazd o 7:30. Bez problemu godzina powinna wystarczyć aby przejechać pierwsze 28 kilometrów do Mecherin. 
Zgodnie z umową spotykamy się w piwnicy o 7:30. Tutaj spotyka nas pierwsza niespodzianka. Canondale Pawła pozbył się powietrza z jednego z kół... Szybka decyzja i Paweł zmienia rower na górala. Jednak operacja zmiany roweru nie jest taka prosta ponieważ trzeba jeszcze przełożyć pedały z Canondale do KTMa. Wszystko to zajmuje dodatkowych kilka minut i z domu wyjeżdżamy o 7:40. Jeszcze chwila na "startowe" foty.
 

Warzymice 7:40 start
  
Przejeżdżając przez stare Warzymice orientuję się, że jadąc przez Tantow możemy się spóźnić do Mecherin. Zmieniamy trasę i jedziemy "trzynastką" do granicy w Rosówku. Spodziewaliśmy się małego ruchu, a tu okazało się, że wiele osób ma coś do załatwienia w sobotę rano i ruch jest spory. Na szczęście temperatura bardzo przyjemna, powietrze rześkie i jedzie się dobrze. Jadąc spokojnie po 40 minutach docieramy na miejsce spotkania. Krzyśka jeszcze nie ma ale zostało mu jeszcze troszkę czasu. Czekając na niego robimy jeszcze foty.
 

Paweł i jego KTM

Kilka minut przed czasem zjawia się Krzysiek i jesteśmy w komplecie.
 

Nadciąga Krzysiek
 
Startujemy trzy minuty przed czasem. Mijamy Mecherin i wjeżdżamy na ścieżkę prowadzącą do Gartz. Przed samym Gartz proszę Pawła aby pojechał przodem i ostrzegał nas przed korzeniami na ścieżce. W momencie gdy tylko go o to poprosiłem usłyszałem syk z przedniego koła... Przejechaliśmy raptem 25 kilometrów i mamy drugą gumę tego dnia... nie źle się zapowiada. Krzysiek ma ogromną praktykę w wymianie dętki więc pociesza mnie, że 4 min i jedziemy dalej. Jak się okazuje nie jest tak do końca. Szukamy przyczyny uszkodzenia. Winowajcą flaka okazała się taśma, która przesunęła się na obręczy. Poprawiam taśmę a Krzysiek zabiera się za wymianę. Idzie dość szybko. Pompuję koło i wykręcam wężyk... razem z wentylem... :( Przed oczami mam koszmar Miedwia, gdzie męczyłem się z tą pompką dwa razy... Pompka Lezyne Road miała być idealna... a nie jest. Teraz wiem, że trzeba zadbać o gwinty. Od czasu do czasu je przesmarować aby nie wykręcały się razem z wentylami. Sytuacja powtórzyła się raz jeszcze, aż w końcu Krzysiek użył swojej pompki, którą napompował koło za pierwszym razem. Po ok. 15 minutach ruszamy dalej. Tym razem bez przeszkód i postojów docieramy do Schwedt. Gdzie żegnamy się z Pawłem. Dalej jedziemy sami.
Kolejny przymusowy postój mamy przy Sonnental gdzie Krzysiek poprawia luzującą się korbę.
Przejechaliśmy 60 kilometrów i mieliśmy już dwa przymusowe postoje. 
 

Krzysiek po naprawie Focusa
 

Niewykorzystane niemieckie ścieżki
 

Trochę wody dla ochłody
 
Temperatura ciągle się podnosi i z przyjemnych 20° na starcie robi się po dwóch godzinach średnio przyjemne 30°. Niemieckie ścieżki przez długi czas świecą pustkami. Bardzo rzadko kogoś mijamy. Nie dziwi nas to, bo przecież kto będzie się męczył w takim upale. Tak jest do czasu. 
W pewnym momencie naszym oczom ukazuje się taki to o to widok:
 

Pierwsza grupa
 

Druga grupa
 
Trochę odetchnąłem z ulgą widząc to, że nie jesteśmy sami. Oprócz nas jeszcze "kilka" osób zdecydowało się na ten desperacki krok. Jednak ten barwny peleton to tylko przygrywka do tego co zobaczyliśmy po chwili. 
 

To jest dopiero hardcore
 

 

Wielki szacun - w taką pogodę na takim potworze!
 
Pierwszy planowany postój na uzupełnienie bidonów zaplanowaliśmy w Osinowie. Po przejechaniu 80 km. Tutaj miła niespodzianka. Za 3 półlitrowe wody, Fantę i Red Bula płacimy na targowisku 10 zł! Albo ktoś się pomylił albo ceny są rzeczywiście tam tak niskie. Napełniamy szybko bidony i jedziemy dalej. Powinno być już z górki. Do Kostrzyna pozostaje troszkę ponad 50 kilometrów. Powinno być, a nie jest. Krzysiek zaczyna mieć problemy z żołądkiem. Musimy odrobinę zwolnić i poszukać jakiegoś cywilizowanego miejsca na postój tak aby załatwić sprawę do końca, raz na zawsze ;) Okazja się trafia dopiero w Gross Neuendorf. Zatrzymujemy się tym razem nie na huśtawkach, a w kawiarni przy hotelu. Zamawiam kawę i wodę dla Krzyśka.Ceny "kawiarniane" o ile 2,50 eur za kawę nie jest czymś wielkim o tyle 4,40 eur za wodę (w karcie było 0,7 litra a dostaliśmy 1,0 litr) to nie mało. 
 

Kawka w cieniu? Z przyjemnością! :)
 
 
Po tym postoju z nowymi siłami ruszamy na Kostrzyn. Hmmm... raczej ja z nowymi siłami bo Krzysiek coraz częściej mówi o powrocie pociągiem. Ja z kolei czuję się na tyle dobrze, że ani w głowie mi zrezygnowanie z osiągnięcia założonego celu. Już coraz częściej zwalniamy. Krzysiek jest wyraźnie zmęczony, to nie jest jego dzień. Sporo wysiłku kosztowało go dotarcie do Kostrzyna. Po 4,50 minutach i przejechaniu 140 kilometrów jesteśmy na miejscu. Krzysiek ostatecznie decyduje się na powrót pociągiem.
Zatrzymujemy się na obiad w barze "Centrum smaku". Tutaj bardzo miłe zaskoczenie. Za dwa solidne obiady, dwie wody, piwo i colę płacimy 40 zł!!! Obiady bardzo pyszne i cenowo bardzo przystępne. Zdecydowanie mogę polecić to miejsce w Kostrzynie. Bar znajduje się zaraz przy parku, koło knajpy z ukraińskim jedzeniem.
 

Smacznie i tanio - CENTRUM SMAKU
 
Po obiedzie i dłuższym wypoczynku czas ruszać w drogę. Żegnam Krzyśka i ruszam w upał.
 
TRZY (było nas trzech jak ruszaliśmy), DWA (za Schwedt zostało nas dwóch), JEDEN - SAM (od Kostrzyna jadę sam)
 
Temperatura dochodzi prawie do 40°. Jest ciężko, nie ma czym oddychać. Jednak jak powiedziało się "A" trzeba powiedzieć "B". Idzie mi całkiem dobrze. Mimo żaru lejącego się z nieba przez cały czas utrzymuję prędkość powyżej 30 km/h. Tylko jedno mnie niepokoi. Puls coraz wyższy i coraz krótszy oddech. Moje "szaleństwa" dają o sobie znać po przejechaniu prawie 30 kilometrów. Odcina mi wtedy "prąd" i w cieniu padam jak kawka. Przez dłuższą chwilę nie mogę złapać oddechu. Dzwonię do Krzyśka powiedzieć mu, że.... troszkę żałuję swojej decyzji i mogłem z nim jechać. Potem leżę na trawie w cieniu i myślę jak tu wrócić... Obieram nową taktykę. Do tego momentu liczyłem, że przejadę cały dystans ze średnią ok 30 km/h teraz zostawiam te założenia na rzecz jazdy na pulsie. Ustalam puls maksymalny na 140 ud/min. Wsiadam na rower i wiedzę, że to działa. Co prawda prędkość spadła do 25-26 km/h ale przynajmniej jadę... Kolejny postój na uzupełnienie wody mam w Hohenwutzen. 2 zimne wody z czego jedna do bidonu i jadę dalej na założonym pulsie. Taktyka sprawdza się do Criewen gdzie po raz drugi tego dnia mam zanik prądu w organizmie. Padam tym razem na ławkę i leżę na niej dobrych kilka minut. Łykam żel i resztę wody. Do domu pozostaje mi jeszcze jeden pełen bidon z ciepłym izotonikiem. W końcu na ławce odzyskuję siły. Ruszam dalej. W Schwedt nagła zmiana klimatu i zrywa się mocy wiatr.... Już nie wiem co gorszę? Jechać w upale ale bez wiatru czy walczyć jadąc pod wiatr. Co prawda moja prędkość dalej jest na tym samym mniej więcej poziomie ale jazda pod wiatr kosztuje mnie więcej siły. Za Schwedt widzę trójkę chłopaków w koszulkach PC Factory. W głowie pojawia się plan. Ustawię się za nimi i odpocznę osłonięty od wiatru. Dojeżdżam do nich dość szybko, witam się, troszkę rozmawiamy. Okazuje się, że oni jadą też z Kostrzyna. Nasze tempo spada do 20 km/h. Średnio mi to odpowiada. Po kilku metrach proponuję pracę jednak nie widzę chęci... Żegnam się i wrzucam wyższy bieg. Znowu jadę sam, ale jakoś jest mi zdecydowanie lżej. kolejne kilometry łykam dość szybko. Mam tylko jeden problem - picie! Bidon się kończy. Modlę się, żeby knajpa w Gartz była otwarta. Mam szczęście. Dość szybko wypijam dwie szklanki coli i staram się wgramolić na rower. Staram się to dobre określenie, bo tuż za bramą kawiarni zaliczam glebę. Jedna noga wpięta mało miejsca na chodniku, przede mną wysoki krawężnik. Nie potrafię utrzymać równowagi i znowu ląduję na prawym boku. Po raz kolejny prawe kolano rozwalone. Jednak dość szybko się zbieram i z nowym cukrem w organizmie jadę do Mecherin. Wyjątkowo dobrze mi się jedzie po tej coli. Boję się jedynie o podjazd pod Staffelde. Jednak nie potrzebnie. Przede mną dwóch chłopaków na podjeździe. Jeden na szosie, drugi na góralu. Mam znowu tyle siły, że mijam ich na podjeździe bez problemu. Znowu jedzie mi się dobrze. Mimo, że pod wiatr to idzie mi całkiem nie źle. Ostatni postój robię na Lotosie za Rosówkiem. Tak naprawdę to bym nie musiał. Jednak dla komfortu psychicznego zjadłem snikersa i wlałem małą wodę do pustych już bidonów. Pozostała część trasy była już nad wyraz spokojna. Nie czułem zmęczenia i nawet myślałem aby dokręcić jeszcze te kilometry, których wiedziałem, że zabraknie do 300. Jednak pozostawiłem sobie ten rekord na później. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku. Do domu dojechałem przy zachodzącym słońcu.
 

 
To był udany dzień. Dwa poważne kryzysy, jedna przebita dętka, jeden upadek i duuuuużo przejechanych kilometrów.

Dzień drugi - żadnych dolegliwości... może tylko lekki ból pleców. Ani tyłek, ani nogi, ani nawet kolana nie bolą! Może dzisiaj gdzieś znowu pojadę? :) Kto wie!? :)

PS. dzięki Krzysiek, dzięki Paweł!!!! Bez Was pewnie by się nie udało!
 


  • Dystans 48.28km
  • Czas 01:35
  • VAVG 30.49km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 168 ( 88%)
  • HRavg 144 ( 75%)
  • Kalorie 1029kcal
  • Podjazdy 269m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tym razem do Mecherin po koszulkę

Wtorek, 15 lipca 2014 · dodano: 15.07.2014 | Komentarze 1

To powoli się staje nałogiem... Ciągle coś kupuję i tylko na rower :) Tym razem to była koszulka, którą odebrałem dziś z Mecherin. W sobotę kupiona a dziś była już do odebrania! Tak się sprawnie robi zakupy. Dla przeciwwagi chciałbym postawić sklep internetowy sieci Decathlon... W czwartek wieczorem kupiłem w sklepie koszyki na bidon... Cena była najlepsza na rynku. Od razu zapłaciłem przelewem i po chwili dostałem potwierdzenie ze sklepu, że dziękują za zakup, a koszyczki będą do odebrania w Decathlon Ustowo w poniedziałek 14.07. W piątek dostaję potwierdzenie - Twoje zamówienie zostało wysłane do sklepu. W poniedziałek po pracy lecę do Decathlonu odebrać zamówienie pewny, że będzie już do odbioru, a tu ZONK. Miła obsługa informuje mnie po 15 minutach szukania w sklepie i w internecie, że rzeczywiście zostało wysłane ale jeszcze nie dotarło. Dostaję informację, że pewnie przyjdzie jutro i otrzymam mail z powiadomieniem. Minął kolejny dzień... nie mam ani koszyczków, ani powiadomienia, ani szmalu na koncie... 
Czy ktoś zwrócił uwagę na różnicę między zakupami internetowymi w Niemczech a w Polsce?
 
Mapy chwilowo nie ma... strona Garmina padła... :) ...ale za to będzie zdjęcie zakupionej koszulki ;)
 

Kategoria do 50 km


  • Dystans 40.02km
  • Czas 01:15
  • VAVG 32.02km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 24.3°C
  • HRmax 168 ( 88%)
  • HRavg 150 ( 78%)
  • Kalorie 927kcal
  • Podjazdy 203m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Stara cztedziestka

Poniedziałek, 14 lipca 2014 · dodano: 14.07.2014 | Komentarze 3

Nie za wiele czasu, pogoda tylko dobra, a nie bardzo dobra więc co tu robić? Gdzie pojechać? ... a może teścik mały tak mi coś zaświtało ;) W ubiegłym roku wynalazłem sobie 40 kilometrowy odcinek asfaltu na którym ścigałem się sam ze sobą. Różnie mi to wychodziło. Raz lepiej raz gorzej ale mniej więcej wiedziałem czy jest jakiś postęp w moim jeżdżeniu. Czasem się cieszyłem, że urwałem minutkę albo dwie ale zazwyczaj był to takie same czasy. Jednym wspólnym elementem tych wszystkich moich porównań była pogoda. Zazwyczaj idealna. Stąd właśnie moje wpisy miały tytuły "Idealnie... (i coś tam dalej).
Podejście pierwsze Idealnie... (za pierwszym razem mój czas to 1:27:00 - dystans 39,50 km)
Drugi raz było zdecydowanie lepiej  Idealnie part 2 - czyli dwa miesiące później (czas 1:20:27 - dystans 39:53 km)
Trzecia próba była najlepsza Urwane minuty aka Idealnie part III (czas 1:17:45 - dystans 39,51 km)
Jak pisałem na początku dzisiaj nie było idealnie jednak postanowiłem spróbować jak pojadę ten sam dystans... prawie ten sam. 
Wynik nie jest miarodajny, bo ciężko określić czy wiatr pomagał czy przeszkadzał... Jednak urwane kolejne 2 minuty i jeszcze dodatkowo przejechane pół kilometra cieszą ;) Gdybym od samego początku nastawił się na wynik i nie zawalił pierwszych 10 kilometrów... to mogło być super. 39,50 km przejechałem w 1:15:00 i tak jest całkiem nie źle! Sprawdzę jeszcze ten odcinek jak rzeczywiście będą idealne warunki. 
 
Kategoria do 50 km


  • Dystans 57.92km
  • Czas 02:01
  • VAVG 28.72km/h
  • VMAX 47.10km/h
  • Temperatura 22.3°C
  • HRmax 161 ( 84%)
  • HRavg 132 ( 69%)
  • Kalorie 1070kcal
  • Podjazdy 278m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sucho, mokro, sucho, mokro...

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 1

Tytuł wystarczyłby w zupełności aby w całości opisać dzisiejszy trening. Wyszedłem ubrany "przeciwiatrowo", jednak po kilku kilometrach pomyślałem aby się zatrzymać i zdjąć koszulkę z widstopperem. W momencie gdy jechałem w pełnym słońcu grzałem się niemiłosiernie. Jednak w chwilach gdy wjeżdżałem w cień nie żałowałem, że właśnie taki ubiór ubrałem. Tak było do Plowen. Później sytuacja zmieniła diametralnie. W Plowen zaryzykowałem i pojechałem nieznaną mi drogą. Jak się okazało wszystkie drogi prowadzą do Blankensee. . Udało mi się dogonić chmury, które wisiały na północy. No i oczywiście zaczęło padać. Do Blankensee dojechałem mokry. Jednak w Buku sytuacja się znowu zmieniła. Momentami nawet wychodziło słońce, a wiatr osuszył mokre ciuchy. Zacząłem żałować, że nie pojechałem dalej. Jednak krótko trwał stan mojego "żałowania". Między Dołujami a Stobnem rozpadało się na dobre. Jadąc w deszczu do domu co chwila napotykałem rowerzystów chroniących się po wiatach przystankowych czy pod większymi drzewami. Do domu pozostawało 5 kilometrów. Nie było sensu czekać na to aż przestanie padać... Oczywiście dojechałem mokry.
 
No i oczywiście bym zapomniał o niemiłosiernym wietrze. Przydałoby się aby skończyło już wiać. W tym roku pogoda nas, rowerzystów nie rozpieszcza. 
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 47.27km
  • Czas 01:33
  • VAVG 30.50km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 27.5°C
  • HRmax 167 ( 87%)
  • HRavg 143 ( 75%)
  • Kalorie 1064kcal
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jadę po okularki

Środa, 9 lipca 2014 · dodano: 10.07.2014 | Komentarze 2

Chyba muszę się zacząć ograniczać :) Znowu się skusiłem na zakupy wysyłkowe w Niemczech. Tym razem padło na okulary. Jestem bardzo zadowolony ze swoich białych UVEXów Radical Pro i postanowiłem, że dokupię sobie jeszcze czarne. U polskich sprzedawców albo nie ma mojego modelu albo kosztują ok. 300 zł. W Niemczech udało mi się kupić ten model za 48 eur, czyli ok. 200 zł. 2/3 ceny to jest spora równica. Okulary zamówiłem w piątek wieczorem, a już w poniedziałek popołudniu były do odebrania w Mecherin ;) Dużo pracy i nie sprzyjająca pogoda spowodowały, że wybrałem się dopiero w środę. Co prawda pogoda również była średnia (duży upał i bardzo mocny wiatr) ale zacząłem już tęsknić za rowerem. Jechałem bardzo nie równo i jeszcze pod koniec przed Przecławiem złapał mnie deszcz :)  

A oto mój nowy zakup:


 
a tak wyglądają białe UVEX Radical Pro.
 
 
Zdjęcie archiwalne 2013.04.28.
 
Kategoria do 50 km


  • Dystans 87.56km
  • Czas 02:52
  • VAVG 30.54km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 28.5°C
  • HRmax 180 ( 94%)
  • HRavg 171 ( 90%)
  • Kalorie 2437kcal
  • Podjazdy 463m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

III Świdwiński Maraton Rowerowy

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 6

To już trzeci maraton zorganizowany przez STR-Świdwin. Początek mieli dobry o czym pisałem rok temu. W tym roku również liczyliśmy na dobrą organizację imprezy. Na wyścig zapisaliśmy się razem z Krzyśkiem, razem również wpłaciliśmy wpisowe i wysłaliśmy prośbę do organizatora o start w jednej grupie. Zrobiliśmy to, mimo że w regulaminie wyścigu było napisane iż nie będzie "koncertu życzeń", jednak wyszliśmy z założenie, że warto spróbować - to nic nie kosztuje. Niestety organizator nie raczył odpowiedzieć na prośbę, a dwa dni przed wyścigiem na stronie zapisów obok nazwisk pojawiły się godziny startów. "Los" niestety nie był dla nas łaskawy. Krzysiek startował o 9:33 ja startowałem 6 minut za nim, a 9 minut przed Krzyśkiem startował Artur, który zrezygnował ze startu w Przyjezierzu w ramach ZLMTB (Coolbike Maraton) [tak na marginesie ustalenie dystansu na 38 km było lekkim nieporozumieniem - jechać do Przyjezierza ze Szczecina 100 km aby przejechać tak krótki dystans (nie było opcji na więcej) uważam za zły pomysł].
"Los" był za to bardziej łaskawy dla zawodników grup, którzy regularnie startują we wszystkich maratonach, startowali oni w większych grupach - mieli "szczęście" w losowaniu :) 
 
Jak zwykle ostatnio przy wyjazdach na maratony pobudka w sobotę o 5 rano. Kto normalny po całym tygodniu pracy wstaje tak wcześniej i jedzie się ostro zmęczyć podczas jazdy rowerem? ;) Dzień wcześniej standardowa procedura przygotowawcza. Przygotowanie roweru i pakowanie, z tym że tym razem nie zabierałem ciuchów do jazdy w deszczu. Prognozy były optymistyczne. Temperatura około 20-22 stopni, pochmurno. U Krzyśka melduję się o 6:30 i ruszamy w stronę Świdwina. 
 

Słitfocia z Krzyśkiem
 

Artur przygotowuje się do startu 

W Świdwinie jesteśmy przed ósmą, parkujemy na boisku i zaczynamy szukać biura zawodów. Ku naszemu zaskoczeniu w tym roku zarówno start jak i biuro zawodów zlokalizowano w Urzędzie Miasta... Nie zwróciliśmy na to uwagi, choć organizator w regulaminie zawodów o tym napisał. Tak na marginesie uważam tą zmianę na nie zbyt trafioną. Znowu do samochodu i jedziemy z powrotem do centrum. W biurze zawodów kolejka. Jednak wszystko idzie w miarę sprawnie. W biurze spotykamy Adama (który ponownie startuje na MEGA) i Artura. Odbieramy pakiety startowe, tym razem w skład pakietu wchodzi kubek okolicznościowy, kupon na obiad i numer startowy na rower... znowu nie ma numeru na plecy... Organizatorzy często odnoszą się do REGULAMIN PUCHARU POLSKI W SZOSOWYCH MARATONACH ROWEROWYCH. W punkcie III tego regulaminu w podpunkcie 3 jest zapis:
Każdy uczestnik zgłoszony do maratonu otrzyma przed startem dwa numery startowe, z czego jeden przypinany na kierownicy. Brak numeru, zasłonięcie uniemożliwiające jego odczytanie oraz samowolne zmniejszenie numerów startowych równoznaczne są z dyskwalifikacją uczestnika imprezy.
Zarówno w Niechorzu jak i w Świdwinie regulamin został... zignorowany przez organizatora. 
Artur startuje jako pierwszy o 9:24
  
Start Artura 9:24
 

Potem Krzysiek a 6 minut po nim ustawiam się ja. W grupie trafiam na znajomego z SnR. Rozmawiamy na końcu grupy gdy prowadzący daje sygnał do startu. No i stało się to czego chciałem uniknąć. Zostaję w drugiej części grupy. Czołówka dość szybko się oddala. Widząc to staram się odrobić dużą stratę. Niestety ok 8 osobowa czołówka jest znacznie silniejsza ode mnie i mi ucieka. Jeszcze przy na podjeździe przy wyjeździe ze Świdwina naciskam mocniej ale nie mam szans. Zostaję sam... pomiędzy czołówką, a zawodnikami jadącymi spokojnie. Mając nauczkę z poprzednich startów staram się jechać równo ale bez nadmiernego wysiłku aby móc doskoczyć do następnej grupy. Mijając kolejnych zawodników docieram do Rzepczyna, jadę po chodniku i mijam chłopaka na szosie męczącego się po bruku, jego też mijam i wskakuję na asfalt. Jadę dalej sam ale tylko przez chwilę widzę jak zbliża się chłopak, który męczył się na bruku. Pozwalam się dogonić licząc na współpracę. Z Mirkiem (nr 366) jedziemy razem przez kilka kilometrów. Na około 17 kilometrze wydaje mi się, że widzę znajomą sylwetkę w firmowej koszulce Fast. Nie wierzę, że to jest Krzysiek... przecież dopiero jedziemy 30 minut. Coś musiało się stać. Wtedy zza pleców słyszę... "lewa wolna". Już wiem, że zbliża się pociąg na który czekałem. Oczywiście wykorzystujemy okazję i wskakujemy do niego razem z Mirkiem. Dość szybko doganiamy Krzyśka. Jedziemy w około 8 osób. Krzyczę do Krzyśka aby wskakiwał. Co też czyni. Pytam co się stało? On niestety mówi, że złapał gumę i dopiero ruszył po wymianie. Dojeżdżamy dość szybko do miejscowości Słonowice gdzie jest ostry zakręt. Krzyśka zarzuca.... Prosi mnie abym sprawdził co z jego tylnym kołem. Sprawdzam i okazuje się, że powietrza jest za mało na tak szybką jazdę. Krzysiek decyduje, że nie może tak jechać. Na wszelki wypadek daję mu swoją drugą, zapasową dętkę i ruszam dalej za grupą. Jedziemy z dobrą prędkością ok. 38-40 km/h. Aż do miejsowości Gola Dolna gdzie jest przejazd kolejowy. Przed przejazdem delikatnie zwalniamy a grupa się rozprasza. Na przedzie jedzie chłopak w spodenkach z napisem Choszczno, a za nim Mirek. Ja jadę z boku jako trzeci reszta za mną. Pierwszy przejeżdża przez tory chłopak z Choszczna ale widzę, że coś się dzieje.... rzuca rowerem w różne strony ponieważ przednie koło jest zablokowane. Chłopak się wywraca a na niego wpada Mirek, który również zalicza glebę. Mi jak i reszcie udaje się przejechać bokiem. Ktoś z grupy krzyczy stop. Jeden chłopak nie reaguje i jedzie dalej dwóch odjeżdża kawałek i się zatrzymuje a ja staję najbliżej poszkodowanych. Widzę, że się podnoszą... więc obracam się w stronę chłopaków przede mną i widzę.... że już ruszyli i nie mam szans ich dogonić w pojedynkę... No i znowu zostaję sam. Jest coraz cieplej. Po godzinie jazdy mam przejechane 33 km. Myślę sobie - jest nie źle chociaż ciągle jadę sam.  Mijam kolejnych zawodników. Jednak nikt nie ma ochoty na współpracę. Czasem ktoś uczepi się do koła ale tak jest tylko do kolejnego wzniesienia... zazwyczaj tam kończy się jazda na moim kole. Za Osowem znowu mam przez chwilę szczęście. Dogania mnie mocna grupa która wystartowała 6 minut po mnie. Łapię koło i lecę z nimi. Niestety tylko przez 3 kilometry. Za Rusinowem ostry podjazd na który wybrałem złe przełożenie i znowu... zostaję sam. 
Za Berkanowem zmiana kierunku jazdy. Niestety wraz ze zmianą kierunku jazdy zmienia się też kierunek wiatru. Do tej pory miałem boczny i tylny wiatr a teraz samotnie jadę pod wiatr. Drastycznie spada prędkość jazdy. Szóstą i siódmą dziesiątkę pokonuję w 22 minuty co daje średnią jedynie 27 km/h.  Ogólna dość dobra (jak na samotną jazdę) średnia dramatycznie spada. W Lekowie miła niespodzianka. Punkt żywieniowy, na którym dostaję wodę i to w butelce. Do tego osoba podająca pyta się czy chcę odkręconą czy zakręconą!!! Duży plus za to! Mimo to mijam kolejnych zawodników. Na 66 kilometrze za miejscowością Bystrzyna oznaczenie na drodze - 46 km prosto, MEGA, GIGA 86 w lewo. Zakręcam ale pamiętam, że w ubiegłym roku gdy maraton miał 76 km jechało się prosto. Cały czas jadę sam... Przed Rogalinem w moim kierunku jedzie dziewczyna z numerem... zastanawiam co się stało? Okazało się, że jadąc sama zwątpiła czy jedzie dobrze i zawraca. Krzyczę, że to dobra droga i jadę dalej. Za Niemierzynem wjeżdżam na drogę, na którą bym wjechał wybierając na 66 kilometrze oznaczenie "46 km prosto". W ten sposób skróciłbym trasę o 16 kilometrów! Jadę dalej i mijam zawodników... których już raz mijałem!!! Okazuje się, że część startujących nie wiem czy z przyzwyczajenia czy z premedytacją wybrała sobie drogę na skróty!!! 
Wjeżdżam zmęczony do Świdwina.... i mylę drogę... Zresztą nie tylko ja, widzę zawodników, którzy jadą z różnych kierunków ;) Pytam się miejscowego chłopaka - którędy na stadion?  On wskazuje mi drogę. Docieram na metę gdzie czeka na mnie.. Krzysiek!!! 
Opowiada mi co się stało. Guma, kłopoty z kołem i powrót po przejechaniu 30 kilometrów. 
Od razu podchodzę do organizatora na mecie i mówię:
JA: Na trasie dwa razy mijałem tych samych zawodników! Część ludzi wybrała drogę na skróty!
ON: Nie mogę każdego pilnować i za każdym jechać... nie mam jak sprawdzić.
JA: Ale przecież to nie jest sprawiedliwe!
ON: Życie nie jest sprawiedliwe.
... no i wtedy szczęka mi opadła.... To po co się ścigać...? 
 
Wracamy do auta i naradzamy się co robimy... Okazuje się, że Artur znowu jest trzeci z czasem 2:58. To tylko 6 minut gorzej ode mnie ale on przecież jechał na góralu - to prawdziwy KOZAK!  Decydujemy się na oddanie kartek obiadowych Arturowi i wracamy do Szczecina. Było gorąco jesteśmy wkurzeni więc trzeba się nawodnić i zrelaksować! Co najlepiej nawadnia i relaksuje...? ;)
Artur po obiedzie, który był dwudaniowy (pomidorowa, schabowy, ziemniaki, surówka - na drugie danie czekał 40 minut bo... zabrakło) również nie czeka na dekoracje i wraca do domu. 
Spotykamy się ponownie o 18. Oglądając piłkarzy, siatkarzy i znowu piłkarzy relaksujemy się i nawadniamy do 1:30 :) To był najfajniejszy punkt tego dnia. 
 

Uzupełniamy cukier i płyny
  
Celowo nie podaję miejsca, które zająłem. Jaki sens ma podawanie miejsca jak część ze startujących na 86 kilometrów przejechała 76 kilometrów :)

Zdjęcie ze strony Ultimasport.pl, która prowadziła pomiar czasu.
 


Kategoria 50 - 100 km