Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

ponad 100 km

Dystans całkowity:8698.51 km (w terenie 429.00 km; 4.93%)
Czas w ruchu:330:14
Średnia prędkość:26.34 km/h
Maksymalna prędkość:64.60 km/h
Suma podjazdów:40221 m
Maks. tętno maksymalne:182 (96 %)
Maks. tętno średnie:168 (88 %)
Suma kalorii:184763 kcal
Liczba aktywności:70
Średnio na aktywność:124.26 km i 4h 43m
Więcej statystyk
  • Dystans 114.07km
  • Czas 04:50
  • VAVG 23.60km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 13.4°C
  • HRmax 155 ( 94%)
  • HRavg 120 ( 73%)
  • Kalorie 2393kcal
  • Podjazdy 1276m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nos vemos el año que viene

Czwartek, 17 marca 2016 · dodano: 17.03.2016 | Komentarze 2

Nasz pobyt w Calp minął nam tak szybko, że nawet nie mieliśmy nawet czasu poznać typowej hiszpańskiej kuchni. Dni nam upływały pod znakiem roweru i regeneracji. Dwa razy udało nam się zrobić wieczorny tour po tutejszych lokalach i raz wybrać się na pieszą wycieczkę na skałę/półwysep Ifach.
Jednak w zamian za to udało mi się w trakcie 13 dni pobytu zrobić aż 12 treningów w trakcie których przejechałem 878 km. W sumie nie za wiele ale biorąc pod uwagę to, że w pionie udało mi się pokonać 13 364 metrów wygląda to zupełnie inaczej. Treningi zajęły mi aż 37 godzin i 15 minut. Mam nadzieję, że ten wysiłek zaprocentuje w sezonie. Teraz czeka mnie luźny tydzień regeneracyjne. Ostatnia siłownia, kilka luźnych jazd na rowerze i to wszystko..

Na zakończenie naszego pobytu tutaj wybrałem się na samotny ponad 100 km trip. Celem była Olivia. Miejsce gdzie nie dojechaliśmy podczas pierwszej wycieczki z Bartkiem i Marcinem.
Jazda była spokojna bo wczorajszy trening odrobinę dał się we znaki :)
.
Do zobaczenia z rok oczywiście znowu w Calp!!! :)
.
PS. Na koniec chciałbym podziękować Bartkowi, Grześkowi, Marcinowi, Dawidowi i Jackowi! To była prawdziwa przyjemność jeździć z Wami!
.

Zdjęcie z wielkim ptakiem (tylko bez skojarzeń proszę:) )
.

Wielki ptak i inne dziwolągi
.



Kategoria ponad 100 km, solo


  • Dystans 101.89km
  • Teren 3.00km
  • Czas 04:34
  • VAVG 22.31km/h
  • VMAX 55.90km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 157 ( 95%)
  • HRavg 126 ( 76%)
  • Kalorie 2358kcal
  • Podjazdy 1568m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nawigator Bartek

Piątek, 11 marca 2016 · dodano: 11.03.2016 | Komentarze 4

Ostatnio każdego popołudnia lub wieczora nasz Bartek układa trening na dzień następny. Fajnie jest jeśli treningi są w miarę blisko i ktoś już tam był z obecnych. Jednak trasa na dzisiaj była zupełnie nowe i nie znana. Wyznaczaniu trasy przez Bartka przyświecały dwa cele nadrzędne. Po pierwsze miało być minimum 100 km, a po drugie miało być wysoko. Za cel nasz „nawigator” obrał sobie podjazd rozpoczynający się tuż przy morzu a kończący się na 750 metrze nad poziomem morza. Non stop pod górę od 5 do 20%. Na szczęście ściany 20% były bardzo krótkie. Jednak 15-17% podjazdy ciągnęły się i ciągnęły w nieskończoność.
 
Jednak zanim dojechaliśmy do podjazdu, którego nie było na wyznaczonej trasie zabłądziliśmy dwa razy. Po raz pierwszy prowadząc po mapie jaką mi przesłał Bartek dojechałem do kamieniołomu. Co prawda na mapie google jest tam droga ale w rzeczywistości jej nie było. Na szczęście Bartek jakoś się odnalazł i naprawił pierwszy błąd nawigacyjny. Drugie podejście było już w „dychę” i wyjechaliśmy na trasę. Jednak tak było do kolejnego miasteczka gdzie nawigacja wyprowadziła nas po śladzie na jakieś działki… Znowu nawrotka i jazda na nos po tablicach. Bez śladu dojechaliśmy do przełęczy, którą wracaliśmy robiąc pierwszą setkę. Tym razem lekki podjazd i długi zjazd. Po zjeździe przerwa na odnalezienie trasy przez naszego „nawigatora”. W sumie nic nie udało się „naprawić” i pojechaliśmy w najzwyczajniej… do góry. Ogromna góra przed nami i postanowiliśmy jechać dotąd aż droga się nie skończy. Na nasze nieszczęście droga się nie kończyła. Zaczął się podjazd mojego życia! Cały czas w górę i w górę. Wysiłek wynagradzały kosmiczne widoki. Za każdym przejechanym metrem w pionie widok zapierał dech w piersiach! W końcu dojechaliśmy do miasteczka gdzie trafiliśmy na zakaz ruchu (nie dotyczył jedynie mieszkańców). Dawid i Bartek zignorowali zakaz natomiast ja zanim się zdecydowałem jechać straciłem ich z oczu. Zadzwoniłem na wszelki wypadek ale Bartek uspokoił mnie, że jest dalej droga. Czekała mnie ponad 20% ściana ale na szczęście krótka. Jak się później okazało koledzy przez duże „CH” na górze obstawiali czy będę butował tą ścianę. Nie dałem im satysfakcji i podjechałem ją (nie mówię, że lekko;)) Po kolejnym kilometrze albo dwóch podjazdu wdrapaliśmy się w końcu na szczyt. Garmin pokazał wysokość 759 mnpm. To chyba największa „górka” na jaką wdrapałem się rowerem :) Jednak nie ogarnęła mnie radość z podjechania pod tą górkę. Patrząc na drugą stronę byłem przerażony. Myślę, że to słowo nie oddaje do końca stanu w jakim byłem w tamtej chwili. To co zobaczyłem spowodowało, że nogi pode mną się ugięły. Zrobiłem zdjęcie ale nie oddaje ono tego co zobaczyłem. Stałem na górze a gdzieś hen, hen pode mną daleko, daleko w dole gęsty las. W tym momencie nie wiedziałem co robić… Droga prowadząca w dół to stary popękany asfalt, który ledwo co mieścił samochód osobowy. Ogromne spadki wysokości, brak jakichkolwiek zabezpieczeń powodował, że składając się do każdego zakrętu miałem serce w gardle. Jednak to był dopiero początek. Po pewnym czasie asfaltu robiło się coraz mniej i mniej. Po pewnym czasie zamienił się w szuter z kawałkami większych kamieni i pozostałością asfaltu. Dla moich nowych, bardzo wąskich szytek i kół nie była do najlepsza nawierzchnia. Kamienie strzelały spod kół na lewo i prawo. Skuteczność hamowania spadała momentami do zera. Pod nosem przeklinałem tak, że szewc by się tego nie powstydził. Ten zjazd to było dla mnie najbardziej koszmarne 20 minut na rowerze. Na moje szczęście ja i rower dojechaliśmy w całości.
Reszta trasy to już zjazd ale świetnymi asfaltami.
 
Choć trasa nie wyszła taka jak zakładał nasz Nawigator to i tak udało się przejechać 100 km i wjechać wysoko.
Osobiście podniosłem sobie odrobinę poprzeczkę bo mój nowy najlepszy wynik w kategorii przewyższenia od dzisiaj wynosi 1568m ;)
Jutro zasłużona regeneracja, a więc dzisiaj można sobie pozwolić na nieco więcej JD ;)
Pozdrawiam ze słonecznego Calpe :)
  

Dla mnie to była góra gór ;)
.

Wreszcie na górze!
.

Teraz w dół po stromym zboczu i kiepskiej drodze (dół był sporo niżej niż na foto)
.

Szukajcie, a (nie) znajdziecie (trasy) nasz "niedzielny" nawigator Bartek ;) "ala pro" na ramie ;)
.

Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 105.72km
  • Czas 04:03
  • VAVG 26.10km/h
  • VMAX 64.60km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 158 ( 96%)
  • HRavg 130 ( 79%)
  • Kalorie 2373kcal
  • Podjazdy 1183m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do góry!

Wtorek, 8 marca 2016 · dodano: 08.03.2016 | Komentarze 2

Po dniu załamania pogody dzisiaj powrót do bardziej "ludzkich" temperatur. Co prawda wiatr z północy nie pomagał jednak tutaj on nie przeszkadza jak w domu. Chyba wynika to z tego, że powietrze jest suche. Nawet jak wieje to nie jest źle. Na prostej gdy jechaliśmy po płaskim wzdłuż wybrzeża bez problemu pod wiatr można było jechać 33-35 km/h. 
Jednak to nie była główna atrakcja dnia. Atrakcją były trzy mocne podjazdy po 8-9% gdzie od zera wjeżdżaliśmy na ponad dwieście metrów. Wiadomo jak są podjazdy są również zjazdy. Jeśli ktoś to potrafi to wrażenia są niezapomniane ;)
Przejechane ponad 100 km i zrobione prawie 1200 m przewyższeń! Był też czas na postój na kawkę, nie do końca potrzebny ale miejsce było klimatyczne ;)
.

Podjeżdżamy!
.

Pod górę na speedzie? Dlaczego nie?!
.

Kawa w dobrym towarzystwie Bartka i Marcina :)


Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 106.92km
  • Czas 03:43
  • VAVG 28.77km/h
  • VMAX 55.10km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • HRmax 159 ( 96%)
  • HRavg 138 ( 84%)
  • Kalorie 1716kcal
  • Podjazdy 638m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

No i minał luty...

Poniedziałek, 29 lutego 2016 · dodano: 02.03.2016 | Komentarze 1

Po wyśmienitym sobotnim wieczorze (oraz częściowo nowy) spędzonym w wyborowym towarzystwie Gosi i Krzysia niedzielny poranek nie należał do najłatwiejszych w moim życiu. W sumie to powinienem pominąć to milczeniem jednak wieczór poprzedzający ten poranek był rewelacyjny więc musiałem o tym wspomnieć.
Moje samopoczucie było odwrotnie proporcjonalne to pogody jaką przywitał nas niedzielny poranek. W słońcu wyraźnie było już czuć wiosnę. Zanim doszedłem do siebie i się wygrzebałem była 12. Ruszyłem więc przed siebie zastanawiając się czy nie za ciepło się ubrałem. Bluza z długim rękawem i bezrękawnik zapewniały aż nad to komfort termiczny. W słońcu jechało się wybornie. Co chwila zmieniałem trasę aż do Schmolln gdzie musiałem zdecydować co robić dalej. Jechać do Prenzlau czy już zawracać przez Brussow. Słońce przekonało mnie abym wybrał pierwszą, dłuższą opcję. No i ruszyłem dalej. Droga do Prenzlau zajęła mi 1,5 h! Byłem zaskoczony tym jak dobrze mi się jechało. Jedyny minus to bardzo szybko ubywające picie. Na szczęście w w Prenzlau trafiłem na stację benzynową. Dwa Powerade skutecznie załatwiły sprawę. Jednak gdy wyszedłem ze stacji stało się coś dziwnego. W jednej chwili ktoś "wyłączył słońce i zrobiło się natychmiast przeraźliwie zimno... :( Podczas jazdy nachodziły mnie różne myśli... może zadzwonić i poprosić kogoś aby mnie zabrał z tej "Antarktydy"... Powrót to 50 km piekła, a raczej krainy wiecznych lodów. Wyziębiony organizm potrzebował ponad dwóch godzin na drogę powrotną :(
Po powrocie do domy przez 40 minut trząsłem się z zimna nie mogąc opanować drgawek. Dopiero długa gorąca kąpiel pozwoliła mi dojść do siebie.
Tym sposobem zakończyłem luty. Na 29 dni miałem, aż 9 dni wolnych, kolejne 9 biegałem (łącznie przebiegłem 100 km), a następne 10 to wycieczki rowerowe (540 km), raz wsiadłem na trenażer. Nie wygląda to zbyt imponująco. Jednak obiecuję, że marzec będzie zupełnie inny :) Będzie zdecydowanie więcej i mocniej!
 

Więcej słońca proszę!
    
Kategoria ponad 100 km, solo


  • Dystans 108.98km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:20
  • VAVG 25.15km/h
  • VMAX 44.80km/h
  • Temperatura 15.1°C
  • HRmax 164 ( 86%)
  • HRavg 145 ( 76%)
  • Kalorie 2851kcal
  • Podjazdy 474m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złota, niemiecka jesień

Sobota, 24 października 2015 · dodano: 24.10.2015 | Komentarze 2

Jadąc tak sobie dzisiaj pomiędzy Mecherin, a Gartz w lesie, po liściach pomyślałem sobie jaka piękna, złota, polska jesień... Ups, przecież jestem w Niemczech więc nie jest to "polska jesień" ale chyba "niemiecka jesień". Chyba, że jesień jest typowo polską specjalnością. Oczywiście żartuję ;) No wystarczy tego bełkotu na początek (jakby co to nic nie piję) ;)
Wstając dziś dość późno i wyglądając za okno zdecydowałem, że ten dzień koniecznie trzeba wykorzystać aby sobie troszkę pojeździć. Nogi wypoczęte więc trzeba byłoby pojechać gdzieś dalej. "Dalej" oznacza coś koło stówki. Od razu do głowy przyszedł mi wyjazd do Schwedt. Koleżanka z Mecherin ostrzegła mnie wcześniej, że bogata gmina musi wydać jeszcze w tym roku przyznane pieniądze i postanowiła wyremontować odcinek między Gartz, a Schwedt i trzeba przejechać objazdem przez Caseckow. Wiedziałem też, że "coś" robią na Oder-Nisse i tam też jest problem z przejazdem. Jednak przecież jadę Giantem (Focus wymyty, wypolerowany czeka już na wiosnę) i bezdroża nam nie są straszne. Dojeżdżam do Gartz i przy wjeździe na DDRkę nie ma żadnych zakazów. Decyduję się na jazdę. Po chwili pierwszy postój. Przypadkiem spotykam znajomego z pracy który przyjechał wraz z żoną aby pojeździć po gładkich równych asfaltach. Problem w tym, że on jest leciutkim, karbonowym Propelem.... No cóż jakoś będę musiał mu dotrzymać koła. Nie bez trudu dotrzymałem jadąc pod wiatr swoim przecinakiem. Przyznam się, że kosztowało mnie to sporo siły. Te parę kilometrów pod wiatr z pulsem ponad 160 dało mi popalić. Jednak tylko do lasu. Znajomy sobie zawrócił ja już sam w swoim tempie mogłem chwilę odpocząć. Jednak w lesie nie musiałem, puls szybko się uspokoił wiatr zatrzymały drzewa więc mogłem sobie jechać dość szybko ;)
Jadąc pod wiatr w dwie godziny dotarłem do Schwedt. Tam kolejna niespodzianka ;) Spotkanie z Piotrem i jego małżonką ;) Chwilę pogadaliśmy, a ja wykorzystałem Piotra aby chwilę został przy rowerze gdy ja korzystałem z okazji... :) Okazją był Big King w zestawie z dużą colą i frytami ;)
Po uzupełnieniu straconych kalorii mogłem ruszyć do domu ;) Na powrotną drogę wybrałem trasę przez Casekow, Petershagen, Schonfeld i Penkun.
Na koniec jeszcze zafundowałem sobie troszkę terenu od Hohenholz do Ladenthin. Przejeżdżając przez Hohenholz za każdym razem zadziwia mnie sporej wielkości dworek oraz otaczająca go posiadłość. Wszystko jest w ruinie.... Szkoda, że niszczeje taka ładna posiadłość.
Znalazłem w internecie takie zdjęcie.
.

Złota, niemiecka(?) jesień ;)
.

Jedna ze ścian nowo wybudowanej remizy w Petershagen

.

Kategoria ponad 100 km, solo


  • Dystans 104.39km
  • Czas 03:39
  • VAVG 28.60km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 7.4°C
  • HRmax 162 ( 85%)
  • HRavg 132 ( 69%)
  • Kalorie 1993kcal
  • Podjazdy 364m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Zimne nóżki

Niedziela, 11 października 2015 · dodano: 11.10.2015 | Komentarze 4

Chyba na dobre rozpoczął się sezon na zimne nóżki i nie chodzi mi wcale o sezon na galaretkę wieprzową tylko dosłownie o zimne nóżki. Już wczoraj mimo, że pojechałem w zimowych butach pod koniec trasy czułem już, że zimno mi w palce. Choć temperatura nie była dramatycznie niska to zimny wschodni wiatr potęgował odczucie chłodu.
Dzisiaj było tak samo. Przez pierwsze dwie godziny było ok, jednak gdy zmieniliśmy kierunek i dostaliśmy wiatr w twarz z minuty na minutę robiło się chłodno w nóżki ;)
Na pomysł niedzielnej wycieczki Bartek wpadł już w piątek. On zaproponował wyjazd określił termin i czas trwania resztą miałem się zająć ja. Jednym z kryteriów miał być dystans - 100 km +/-5% :) Takich tras na szosę jest dość sporo w okolicy. Można byłoby pojechać do Prenzlau albo do Schwedt. Ja jednak po analizie prognozy pogody zapowiadanej na niedzielę wybrałem Pasewalk. Z wiatrem ze wschodu mieliśmy jechać do Paska, później troszkę bocznego wiatru do Viereck i lasami osłonięci od wiatru w twarz powrót przez Grunhof, Mewegen, Plowen i Rammin.
Jako punkt zbiórki wyznaczyliśmy Netto w Warzymicach, sam start zaplanowaliśmy na 10:00.
Jak się okazało w wyznaczonym terminie zgłosił się tylko jeden chętny do jazdy - niezwodny Krzysiek ;) Kilka minut po 10tej ruszamy. Całą szerokością pasa jedziemy swobodnie rozmawiając. Prędkość raczej patrolowa. Tak jest do samego Locknitz. Tutaj sytuacja zmienia się diametralnie. Bartek skacze na początek, za nim się ustawia Krzysiek, a za Krzyśkiem ja. No i dzida! Bartek ustawił tempomat pomiędzy 35 a 40 km/h i nie było wyjścia, trzeba było trzymać koło. Uczciwie przyznam, że nie było to trudne. Z takim wichrem w plecy to można byłoby tyle pojechać na hulajnodze. Tak jak oczekiwałem sytuacja zmieniła się od Pasewalku. Ten odcinek wyszedł dość kiepsko. Prędkość spadła o dyszkę ale za to znowu można było pogadać jadąc ścieżką. W Viereck pod osłoną lasu jedzie się nie najgorzej, tylko czasami gdy wyjeżdżamy na mniej osłonięte tereny wiatr pokazuje swoją siłę. Jadąc tak i gadając koledzy zapragnęli kawy... co to za zachcianki pomyślałem ;) Od razu szybki przegląd zaplanowanej trasy i ...zero widoków na jakąś kawiarnię. Pozostaje mała modyfikacja trasy, powrót do Locknitz i kawa w kawiarni przy kościele lub... w netto. Plan zostaje zaakceptowany. Przed samym Locknitz trafiamy na wypadek. Samochód wyjeżdżający z drogi na Bock uderzył w auto jadące L283 od Locknitz. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie jeden drobny szczegół. Gdy przejeżdżamy obok stoi już radiowóz, a przy radiowozie policjanci ze szczotkami sprzątają miejsce wypadku!!!
Na wysokości Agravisu po raz kolejny spotykam kolegę z pracy Piotra S. W ubiegłym tygodniu spotkałem go zjeżdżając z Marcinem z Warnika tym razem za Locknitz. Brawo!
Kawiarnia przy kościele zamknięta więc pozostaje netto. Ciastko, gorąca czekolada osłabiają morale. Przejechane prawie 80 km i dalej już mi się nie chce jechać. Nie ma jednak wyjścia i trzeba ruszać bo czas goni. Przyznam się, że dawno nie czułem się tak kiepsko jadąc na rowerze. Sobotni wieczór, zimno, zmęczenie sezonem skumulowały się w tych ostatnich 25 km. Przejechałem je jak to Romek powiedział na początku sezonu "siłą woli". Kolejny raz modyfikując trasę przez Lubieszyn i Dołuje wracamy do domu.
Dzięki chłopaki, za wspólną jazdę, jak zwykle było bardzo SUPER! :)

Dzisiaj nie było zdjęć... zabrakło aparatu. Za to uchylę kolejny rąbek niespodzianki, którą szykuję.
 

A co to?
 



  • Dystans 116.21km
  • Czas 04:30
  • VAVG 25.82km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 16.4°C
  • HRmax 142 ( 74%)
  • HRavg 112 ( 58%)
  • Kalorie 1534kcal
  • Podjazdy 521m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chwila nieuwagi...

Sobota, 3 października 2015 · dodano: 04.10.2015 | Komentarze 1

Oj ja naiwny, myślałem że uda się przejeździć cały sezon bez konieczności walki z ogumieniem.
Dobre opony w szosie, system bezdętkowy w góralu przez ostatnie dziewięć miesięcy i prawie 11 tys. kilometrów dawały radę.
Jednak nawet najlepsze opony i systemu nie dadzą rady gdy myli się człowiek. Tak, przyznaję pomyliłem się i kosztowało mnie to naprawę koła w terenie. Potem była kolejna pomyłka i następna wymiana dętki. Przyznam się, że o ile za pierwszym razem jeszcze sobie tłumaczyłem tą sytuację pechem to za drugim razem nie mam wytłumaczenia. Kompletnie nie wiem co się stało i w jaki sposób przebiłem drugą dętkę. Podczas jej zakładania dokładnie sprawdziłem czy w oponie nie ma żadnych ciał obcych. Niby wszystko było w porządku, a jednak coś nie wyszło i mam dziurę w drugiej dętce.
W jaki sposób przebiłem pierwszą?
Chwila nieuwagi połączona ze zbyt dużą pewnością co do niezniszczalności sprzętu.
Dojeżdżając z Marcinem do Marienthal trafiamy na jadących sakwiarzy, którzy zajmują całą wąską drogę. Jadę za nimi przez chwilkę i tracę koncentrację. Zamiast skupić się na drodze obmyślam "plan" ich ominięcia. Tak go sobie obmyślałem, że nie zauważyłem jednego, jedynego kamienia leżącego na pustej drodze. Kamień był ostry, koło napompowane na ponad 8 bar i nie było szans aby wyjść z tego bez szwanku. Dobita opona i w konsekwencji dętka przecięta w dwóch miejscach po około centymetrze. Dętka nie nadaję się nawet do łatania.

Po przerwie na serwis i po przejechanych około 70 km Marcin stracił kompletnie siły. Z minuty na minutę Marcin słabł mi w oczach. Nasza prędkość wciąż malała, a każdy nawet najmniejszy podjazd stawał się dla mojego towarzysza Everestem. Dostosowałem prędkość do niego i jakoś dotoczyliśmy się do domu. 
   
 

  

 
 


Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 103.86km
  • Czas 03:26
  • VAVG 30.25km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Temperatura 19.3°C
  • HRmax 164 ( 86%)
  • HRavg 135 ( 71%)
  • Kalorie 2152kcal
  • Podjazdy 391m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przeziębienie to nie choroba

Sobota, 19 września 2015 · dodano: 19.09.2015 | Komentarze 2

Podobno nieleczone przeziębienie trwa siedem dni, a nie leczone tydzień. Mnie to cholerstwo złapało w środę. Niestety, pracy nie mogłem sobie darować ale za to darowałem sobie rowerowe dojazdy do pracy. Tym samym na nie zmienionym poziomie pozostaje najdłuższe rowerowe pasmo wyjazdów. Powtórzyłem wynik z maja i zakończyłem jazdę na 10 wyjazdach z rzędu. Od popołudniowej środy zaczęła się ostra walka z cholerstwem, które się do mnie przyplątało. W ruch poszły aspiryny, coldrexy, cholinexy i inne witaminy C. Walka trwała 3 dni... w piątek miałem najgorszy dzień. Zaraz po pracy naszprycowany wszelkimi lekami poszedłem spać... o 16tej. Jak się okazało sen oraz wszystkie zaaplikowane specyfiki przyniosły sporą poprawę. W sobotę wstałem w dużo lepszym stanie niż się spodziewałem. Na moje nieszczęście pogoda też była dużo lepszym stanie niż się spodziewałem. Długo walczyłem ze sobą... iść i ryzykować pogorszenie samopoczucia czy zostać i "leczyć" się dalej. Wygrała pierwsza opcja, fajna pogoda (jak się okazało później nie była taka fajna) oraz głód jeżdżenia wygnał mnie na szosę :)
Początkowo miałem zrobić 30 - 50 km jednak im dalej jechałem tym bardziej mi się chciało... i tym sposobem wylądowałem w Pasewalku. Wylądowałem to nie zbyt dobre określenie, bo Pasewalk to ja minąłem troszkę boczkiem kierując się na Viereck. Od tego momentu miałem wiatr w plecy. Jechało się więc świetnie i mimo, że organizm był lekko osłabiony walką z pseudochorobą to dawał radę. Z Viereck do Grunhof dale z wiatrem w plecy, a później męczący boczny wiatr. Przy wyższych kołach podmuchy dają się mocno we znaki. Przypomniała mi się sytuacja gdy jadąc do Pasewalku miałem nieprzyjemne spotkanie z mijającą mnie z naprzeciwka ciężarówką. Boczny wiatr i wir jaki powstał po jej przejechaniu nieomal mnie zmiotły z jezdni. Tym razem miałem szczęście, że ważę prawie 90 kg ;)
Powrót do domu nie był już taki "różowy" ale grzechem byłoby narzekać. Zbliżamy się do końca września i można jeszcze spokojnie jeździć na krótko ;)
 

Wygląda znajomo?

No i na deser zostawiłem sobie... coś dla mnie wyjątkowego. Właśnie dzisiaj udało mi się przejechać dystans 10 000 km w tym roku. Cel jaki sobie postawiłem na rok 2015 uważam za zrealizowany ;)
Prawie po równi rozłożyły mi się aktywności przełajowe i szosowe. Focusem przejechałem tym samym 5 000 km, a Meridą i Giantem pozostałem 5 000 km (3 137 km przypadło na Gianta).
Aby przejechać te 10 088 km (na tą chwilę) potrzebowałem 401 godzin i 40 minut, czyli jak łatwo policzyć zajęło mi to nie całe 17 dób. W tym czasie odbyłem 160 wycieczek bliższych i dalszych więc wypada średnio po 63 km na jedną wycieczkę ;) Do góry udało mi się przejechać aż 46,5 km ;)
  

Od Garmin Connect pamiątkowa plakietka ;) 

Kategoria ponad 100 km, solo


  • Dystans 173.49km
  • Teren 50.00km
  • Czas 07:10
  • VAVG 24.21km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 15.2°C
  • HRmax 169 ( 88%)
  • HRavg 127 ( 66%)
  • Kalorie 3610kcal
  • Podjazdy 486m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Zaczęło się niewinnie..

Sobota, 12 września 2015 · dodano: 12.09.2015 | Komentarze 7

Właściwie to wszystko zaczęło się od drinka. Po przejechaniu w piątek 40 km z przyzwoitą prędkością nie miałem zamiaru w sobotę jechać nigdzie dalej. Może jakieś małe kółeczko...? Zrobiłem sobie drinka i wysłałem do Krzyśka z tekstem
- Zdrowie kolarzy :)
W odpowiedzi dostałem
- Jutro zalew dookoła na góralach?
Pomyślałem sobie - niezły jajcarz z tego Krzyśka. Więc postanowiłem pociągnąć ten żarcik wysyłając mu kolejne pytanie
- Dasz radę?
Kolejna odpowiedź zaskoczyła mnie jeszcze bardziej
- Pewnie nie ale co tam. O 8:00 na Głębokim.
Jeszcze kilka smsów nie wytrzymałem i zadzwoniłem. Okazało się, że Krzysiek rzeczywiście zaplanował sobie Zalew dookoła, nawet jak ja bym nie jechał to pojechałby samotnie. Ja jednak martwiąc się bardzo o zdrowie mojego przyjaciela zaproponowałem mu inne, nie mniej ambitne wyzwanie - Świnoujście przez Wolgast na góralach. Dla siebie zachowałem jednak szczegóły trasy. Zresztą sam do końca nie wiedziałem co nas czeka. Jednak wiedząc mniej więcej jak Garmin Connect wynajduje trasy byłem przekonany, że może nie być łatwo.
Zamiast Głębokiego na miejsce zbiórki wybraliśmy stację BP na Lubieszynie. Cały czas się dziwię dlaczego na miejsce zbiórki w Szczecinie wybiera się Głębokie? Droga w stronę Dobrej przez Wołczkowo bardzo średnia jakościowa i czasami pełna pędzących na łeb i szyję aut. Wyjazd przez Pilichowo też nie za bardzo. Wg przepisów powinno się jechać DDRką, a ta która prowadzi do Pilichowa średnio się nadaje na szosę. Jadąc jezdnią łamiemy przepisy i narażamy się na gniew i niebezpieczeństwo ze strony ZPLi pędzących z i do Polic.
Początkowo start z BP miał nastąpić o ósmej, jednak horror jaki zafundowali Polacy w meczy z Iranem troszkę opóźnił nasz start, który ostatecznie został przełożony na godzinę dziewiątą. Miałem bliżej, więc byłem wcześniej. Na stacji dokupiłem jeszcze wodę do plecaka, a w Maku zamówiłem kawę. W momencie gdy kawa była prawie gotowa nadjechał Krzysiek. Okazało się, że nie umawiając się ubraliśmy się prawie tak samo ;) Ja dodatkowo ze względu na mokre asfalty założyłem ochraniacze na buty, a na rower krótkie "błotochrony".


Gotowi do startu - Lubieszyn godzina 09:10

Przez Bismark, Plowen, Mewegen pustymi asfaltami jechało się bardzo przyjemnie. Tak było do momentu gdy dotarliśmy do drogi łączącej Grunhof z Viereck. Ta zazwyczaj pusta droga okazała się w ten sobotni poranek nabita niczym Wyszyńskiego w szczycie. Przyczynę tego stanu rzeczy poznaliśmy dojeżdżając do Uhlenkrug. Okazało się, że właśnie tam odbywa się bardzo popularny w tym rejonie Flohmarkt, czyli giełda różności... Cała Meklemburgia chyba tam zjechała. 
Luźniej zrobiło się dopiero na DDRce prowadzącej do Torgelow. Nie zatrzymując się od samego Lubieszyna minęliśmy Torgelow kierując się najkrótszą drogą do Anlklam. Wybór drogi na samym początku trafiony w dychę. Od Torgelow bardzo fajna DDRka prawie  do samej drogi krajowej 109. No i tu zaczęła się "jazda". Auto za autem w jedną i drugą stronę i my w samym środku. Na całe szczęście mieliśmy wiatr w plecy i dzięki temu mogliśmy poruszać się bardzo żwawo. Jednak nie był to najprzyjemniejszy fragment naszej wycieczki. Do Anklam docieramy po niecałych 4 godzinach jazdy non stop. Na szosach pewnie byłoby szybciej, jednak szosy nie zagwarantowałyby nam atrakcji jakie mieliśmy później. W Anklam na ryneczku robimy pierwszy postój. Rynek jest w remoncie od ponad roku i jakoś nie widać końca tego remontu.
Na rynku w Anklam trafiliśmy przypadkiem na jakiś festyn, na którym nie zabrakło symboli DDR ;) Tabi w trzech odsłonach


Strażak


Karawan


Polizai

Na rynku spędziliśmy nie wiele czasu bo chcieliśmy mieć jak największy zapas na ostatnie 60 km. Nie wiedząc jaka droga będzie dalej woleliśmy nie ryzykować spóźnienia na pociąg. Zaraz za Anklam wjeżdżamy na nieznany nam teren. Początkowo jedziemy normalnie asfaltem jakąś landówką do momentu gdy nawigacja nakazuje zjechać z drogi na płyty. Karnie wykonujemy polecenie. Nie są to jednak równiutkie płyty do jakich przyzwyczaili nas Niemcy w przygranicznych wioskach. Jednak na rower górala nadają się bez kłopotu. Nawet na takich kółkach na jakich pojechał Krzysiek. Jednak po kilku kilometrach płyty się kończą i zaczyna się kostka. Kostka, której szosą nie odważyłbym się przejechać. Lawirujemy trochę bokami bo błocie omijając ostre kamienie na drodze. Nasza prędkość dramatycznie maleje. Jazda po błocie kosztuje nas dużo więcej siły. Dobrze, że oszczędzaliśmy się wcześniej. Po następnych kilku kilometrach mordęgi kolejny zakręt. Tym razem wjeżdżamy w las. Kostka się kończy, a zaczyna się ziemia z ogromną ilością dziur i kałuż. Zaczynają się również podjazdy i zjazdy w tym nie za gościnnym terenie. Nie narzekający do tej pory na nic Krzysiek zaczyna narzekać ;) Nie na drogę ale na mnie. Rozkazuje mi abym następnym razem nie wybierał takich dróg. No cóż, nie wielki miałem na to wpływ. Drogę wybrał "Pan GPS" :)
 

Między Anklam a Wolgast
 
Wcześniejsze płyty oraz kostka a potem około 15 km takiej drogi skutecznie obiło nam tyłki. To był nasz główny problem w tym momencie. Jednak na szczęście byliśmy coraz bliżej celu i nasze obolałe siedzenia w końcu miały zmienić pozycje na wygodniejsze. W Wolgast nie spędziliśmy zbyt wiele czasu. Na zwiedzanie tego (wydaje się) ładnego miasteczka trzeba znaleźć czas kiedy indziej. Pewnie w przyszłym roku jak zrobi się troszkę cieplej jeszcze raz odwiedzę Wolgast. Z miejsc które mieliśmy okazję zobaczyć największe wrażenie zrobił na nas most zwodzony przez który przejechaliśmy. Zupełnie inna konstrukcja niż ten w Usedom. Konstrukcja inna ale wrażenie równie ogromne.


Most zwodzony w Wolgast 
 
Za Wolgast na początku świetna DDRka, później troszkę chodnika i znowu DDRka. W Zempin czujemy, że dotarliśmy nad morze. Zapach lata wciąż czuć w powietrzu, a krajobraz zmienia się na typowo uzdrowiskowy. Ładnie utrzymane domy letniskowe z klimatycznymi restauracjami, a po drugiej stronie ulicy las i zejścia na plażę. Przy wyjeździe z Zempin mylę drogę i wyjeżdżam na ruchliwą drogę krajową. Gdy jedziemy tak chwilę w sznurze aut zauważam po lewej stronie rowery jadące po wale. Zatrzymujemy się i postanawiamy przebić się przez jezdnię i wspiąć się na wał. W miarę sprawnie wychodzi nam ten manewr.


Przez barierki na wał

Jedziemy wałem wśród coraz większej ilości rowerów. Myślę sobie, że tyle razy w tym roku byłem nad morzem lecz ani razu nie udało mi się być na plaży.
Decydujemy się zjechać z wału i na chwilę wpaść na plażę. Zjeżdżamy najbliższym zjazdem i po chwili jesteśmy na piasku. Krzysiek od razu zauważa, że "ci Niemcy" to są dziwny. Nie opodal nas leży naga kobieta. No cóż myślę, zdarz się... Idziemy w kierunku morza aby zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. W tem z drugiej strony przechodzi naga para... i idzie w kierunku wody.
Myślę sobie - Niemcy byli zawsze mniej pruderyjni niż Polacy ale żeby aż tak...? ;)
  

Zejścia na plażę są co 200 metrów... musiałem wybrać właśnie ten. Oczywiście ogromnego znaku nie zauważyłem
 
Robimy tych kilka pamiątkowych zdjęć i ruszamy szybciutko dalej.
 

 

Krzychu - zdejmuj ciuchy - jesteśmy na FKK ;)
 




 
Próba jazdy po piasku. W końcu się zakopałem.

Ruszamy dalej jak się później okazało na najfajniejszy fragment naszej wycieczki.
Jazd lasem wzdłuż wybrzeża jest rewelacyjna. Świetne tereny i to wcale nie łatwe do przejechania. Są momenty gdy droga prowadzi 16% podjazdami. Z dużą satysfakcją podjeżdżam je wszystkie widząc jak reszta ludzi ledwo co podprowadza rowery. Prawie 10 tys. km przejechane w tym roku wyszło mi chyba na dobre. Co prawda po każdym takim podjeździe dyszę jak stara lokomotywa spalinowa ale i tak mogę być z siebie zadowolony. Jakieś 20 miesięcy temu gdy paliłem jak smok takie podjazdy i to po przejechaniu 130 km byłby dla mnie nie do pokonania. Jeszcze nie raz tam pojadę, bo tereny są naprawdę bardzo zacne.
Jak zwykle zbyt późno wymieniłem baterie w kamerze i nie nagrała się jedynie końcówka tej trasy przed samym Heringsdorf. Szkoda... ale będę miał przynajmniej pretekst aby pojechać tam jeszcze :)
W Heringsdorfie są strefy gdzie nie można jeździć rowerem. Między innymi taka strefa jest przy molo. Była zatem okazja na zrobienie fotki.


Molo w Heringsdorfie

Później przez zatłoczony Ahlbeck  do granicy. Ulice nadmorskich miejscowości jeszcze bardzo zatłoczone, ciężko się jechało ten odcinek. Oczy trzeba było mieć dookoła głowy aby na kogoś nie wjechać ani nikt na nas nie wjechał.
Szczęśliwie docieramy do granicy. Po raz pierwszy przejechałem całą nową drogę łączącą Ahlbeck ze Świnoujściem. Ostatni raz gdy tu byłem (jakieś 5-6 lat temu) jechałem jeszcze lasem.
Kolejne pamiątkowe foty na samej granicy.





W Świnoujściu byliśmy około półtorej godziny przed odjazdem pociągu. Nie było powodu aby nie uczcić tego bardzo przyjemnego wyjazdu. Jeśli gdzieś to trzeba uczcić to tylko w DeGrasso. Tym razem zamiast penne z kurczakiem wybraliśmy po pizzy. Do tego aby uzupełnić ubytek soli mineralnych należał się izotonik ;)
 


Po tej boskiej uczcie lecimy na prom. Troszkę to trwa zanim się zapełnił i odbił. Po drugiej stronie jesteśmy o 17:30, mamy tylko 11 minut do odjazdu pociągu. Krzysiek zabiera rowery do oczekującego już na peronie Impulsa ja natomiast lecę do kasy. Oczywiście kolejka... Pani kasjerka nie zbyt szybko obsługuje kolejne osoby. Do odjazdu 3 minuty, a przede mną jeszcze jedna osoba. Płatność kartą dodatkowo zamiast skrócić wydłuża czas oczekiwania. W ostatniej chwili kupuję bilet i wpadam na peron. Drzwi w Impulsie pozamykane, a naciśnięcie na przycisk przy drzwiach nie powoduje żadnej ich reakcji. Biegnę do następnych i te na szczęście się otwierają. Wpadam do pociągu, który po chwili rusza. Krzysiek też nie załapał się na dobre miejsca i zajął nam przedział dla inwalidów przy samej toalecie. Dzięki temu zostałem ekspertem od toalet w Impulsach. Kilka osób nie raziło sobie albo z otwarciem albo z zamknięciem WC. Jedna dziewczyna jak już weszła to nie zablokowała drzwi, które otworzył chłopak gdy ona... ;)))
 

Luksusy w Impulsie

PS. Po raz kolejny dzięki Krzysiu za świetną wycieczkę ;) 


Witajcie w przyszłości ;)
 
 




  • Dystans 109.39km
  • Czas 03:54
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 21.8°C
  • HRmax 152 ( 80%)
  • HRavg 119 ( 62%)
  • Kalorie 1814kcal
  • Podjazdy 589m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Prenzlau na....

Sobota, 29 sierpnia 2015 · dodano: 30.08.2015 | Komentarze 3

Do Prenzlau można pojechać na dobry kebabik lub na niezłe piwko :) W tą sobotę wygrała opcja numer dwa. piwko lepsze niż kebabik :)
 

Na deptaku w Prenzlau