Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:920.33 km (w terenie 35.00 km; 3.80%)
Czas w ruchu:34:24
Średnia prędkość:26.75 km/h
Maksymalna prędkość:61.30 km/h
Suma podjazdów:5793 m
Maks. tętno maksymalne:167 (83 %)
Maks. tętno średnie:149 (74 %)
Suma kalorii:22731 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:51.13 km i 1h 54m
Więcej statystyk
  • Dystans 52.21km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:19
  • VAVG 22.54km/h
  • VMAX 61.30km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 157 ( 78%)
  • HRavg 140 ( 70%)
  • Kalorie 1704kcal
  • Podjazdy 550m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pohulałem po puszczy i nie tylko

Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 02.07.2013 | Komentarze 0

W niedzielę skorzystałem z zaproszenia Krzyśka, choć muszę przyznać, że było ciężko i wybrałem się do Puszczy Bukowej. No i teraz nie żałuję - wycieczka super a po wycieczce uczta godna królów (podziękowania dla Gosi) ;)
Jak tylko znajdę czas napiszę coś więcej :)
.

.
PS. Udało mi się wreszcie przekroczyć dystans 900 km przejechanych w jednym miesiącu! Huuuuurrrra! :
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 101.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:22
  • VAVG 23.13km/h
  • VMAX 39.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 145 ( 72%)
  • HRavg 125 ( 62%)
  • Kalorie 2508kcal
  • Podjazdy 610m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Światowy dzień zmian planów - kebab w Goleniowie

Sobota, 29 czerwca 2013 · dodano: 01.07.2013 | Komentarze 5

Po ciężkim tygodniu w pracy na sobotę zaplanowałem sobie rowerowy relaks. Pomysłów było sporo. Do wyboru jak zwykle wycieczki w kierunku Niemiec. Wybierałem między Schwedt, Pasewalkiem a Ueckermunde. Jednak sprawy osobiste zweryfikowały te moje plany. Miałem nie za dużo czasu by spokojnie pokręcić u naszych sąsiadów. Jeszcze w piątek wieczorem zmieniłem rozkład jazdy. Umówiłem się w sobotni poranek na Czarnej Łące z rodziną. Nawet zaplanowałem sobie drogę z Dąbia wałem przeciwpowodziowym wzdłuż jez. Dąbie.
Sobotni poranek przywitał mnie wiatrem, chmurami i telefonem… Wizyta na Czarnej Łące odwołana. Dzień wcześniej rzuciłem jeszcze okiem na forum RS i zwróciłem uwagę na krótki wpis Jacka – Kebab w Goleniowie – wyjazd godz. 10:00 z pl. Lotników. Post zwierał ostrzeżenie „Ćwiczymy punktualność, kto się spóźni, ten goni”. Nie miałem zbyt wiele czasu więc w grę nie wchodził dojazd rowerem. Szybka akcja, rower do samochodu i pędzikiem na pl. Lotników. Dojechałem w samą porę. Na miejscu była już pierwsza część ekipy – Ania, Jacek, Sławek i Janusz a gdy dołączyłem do nich pojawił się Krzysiek i nowy kolega (przepraszam ale mam kiepską pamięć do imion). Zamieniliśmy kilka słów i ruszyliśmy w kierunku Goleniowa. Dość szybko dotarliśmy do Dąbia a później bocznymi drogami do skrzyżowania prowadzącego na Załom. Dalej pojechaliśmy na Pucice, Kliniska. Kilometr przed Specjalną Strefą Ekonomiczną w Goleniowe Kierownik Krzysiek zarządził pierwszy postój.


Pierwszy postój przed Goleniowem

Po uzupełnieniu zawartości żołądków ruszyliśmy dalej w stronę Goleniowa. W Goleniowie troszkę kluczyliśmy, jednak zmysł orientacji Krzyśka doprowadził nas do miejsca docelowego czyli samolotu MIG-21. Kilka fotek i dalej w drogę.








Okazało się, że docelowym miejscem naszej wycieczki będzie Stepnica. Znowu dość szybko dojechaliśmy do Miękowa gdzie w sklepiku uzupełniliśmy zapasy. Mi udało się zakupić w cenie 3,90 zł drożdżówkę MEGA MAXI, która nie zmieściła się do mojego plecaka więc musiałem troszkę ją zmniejszyć. Z kolei kierownik wycieczki na mapie wyznaczał kolejne etapy trasy.





Ruszyliśmy z Miękowa. Nagle za swoimi plecami słyszę huk! Od razu wpadłem na to, że ktoś złapał flaka. Jednak to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że huk rzeczywiście pochodził z przebitej dętki jednak dętka nie pękła z powodu wjechania na jakąś przeszkodę ale została uszkodzona pękniętą felgą w rowerze Krzyśka.





Tym razem czekał nas postój nie planowany. Krótka narada… co robić dalej? Na szczęście spotkaliśmy jeżdżącego na BMX-ie młodego mieszkańca Miękowa. Powiedział nam, że około kilometr dalej w miejscowości Biełuń znajduje się stacja kolejowa z której odjeżdżają pociągi do Szczecina. Zdecydowaliśmy, że odprowadzimy Krzyśka na pociąg. Po dotarciu do Biełunia zostawiliśmy go na peronie a sami ruszyliśmy dalej. Dalej nie oznaczało, że jedziemy do Stepnicy. Nowy kierownik wycieczki Jacek postanowił odwiedzić żółwia.





W miejscu pobytu żówia Jacek odkrył ciekawe znalezisko. Nawet trwały przygotowania aby z tym ciekawym znaleziskiem ruszyć na Szczecin. Jednak ostatecznie z powodu gabarytów plan zabrania walizy nie powiódł się.



Coraz częściej z grupa okazywała swoją dezaprobatę z powodu braku obiecanego kebaba. Kierownik nie miał wyjścia i musiał się ugiąć. Skierowaliśmy się do Goleniowa aby spełnić obietnicę z postu na RS.



Nie chcąc wracać tą samą trasą co przyjechaliśmy po starcie z Goleniowa za cel obraliśmy Wielgowo.
Reszta trasy upłynęła bardzo przyjemnie bez większych przygód. Grupa jeszcze się podzieliła w Dąbiu gdzie się pożegnaliśmy. Ania, Jacek i Janusz ruszyli w stronę mariny a reszta włącznie ze mną pojechała na Szczecin.
Kolejna bardzo udana wycieczka z koleżanką i kolegami z RS. Dziękuję za bardzo miłe towarzystwo!















.

.
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 50.27km
  • Czas 01:51
  • VAVG 27.17km/h
  • VMAX 42.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 146 ( 73%)
  • HRavg 130 ( 65%)
  • Kalorie 1208kcal
  • Podjazdy 321m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nowa znajomość

Piątek, 28 czerwca 2013 · dodano: 29.06.2013 | Komentarze 0

W piątkowe popołudnie po pracy postanowiłem poświęcić na mały trening na mojej górce. Czyli standardowe podjazdy z Będargowa pod Warnik, dalej do zakrętu i z powrotem. Muszę przyznać, że szło mi całkiem średnio. Ani dobrze ani wyjątkowo źle. Plan był taki - przejadę trzydziestkę i wracam do domu. Na drugim zjeździe z Warnika do Będargowa minąłem się z gościem na szosie. Jak mam to w zwyczaju pozdrowiliśmy się - odpowiedział. Na rondzie w Będargowie zrobiłem pętlę i ruszam w górę w oddali widzę oddalającą się postać szosowca. Jadę dalej do mojej nawrotki i widzę, że kolarz z którym się minąłem również zawraca w tym samym miejscu. Wymieniliśmy uśmiechy i ... widzę, że zwalnia i zatrzymuje się czekając na mnie. Dojeżdżam do niego. Przedstawiam się i wymieniamy kilka słów. Okazuje się, że osoba którą spotkałem to Pan Zbigniew Maciaszczyk. Pan Zbigniew ma na swoim koncie wiele maratonów zarówno szosowych jak i mtb. Pozwoliłem sobie przyłączyć się do niego. W trakcie jazdy dostałem lekcję jazdy oraz wiele bardzo cennych uwag kolarskich. W tym zapomnieniu zamiast obiecanych sobie 30 kilometrów przejechałem 50 w towarzystwie wyjątkowego człowieka.
Przy okazji dostałem zaproszenia na kolejne treningi! :)
.


  • Dystans 39.51km
  • Czas 01:17
  • VAVG 30.79km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 150 ( 75%)
  • HRavg 139 ( 69%)
  • Kalorie 956kcal
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Urwane minuty aka Idealnie part III

Poniedziałek, 24 czerwca 2013 · dodano: 24.06.2013 | Komentarze 6

Czując pewien niedosyt moją formą zaprezentowaną podczas maratonu w Świdwinie postanowiłem sprawdzić na dobrze znanej mi strasie, która jest wyznacznikiem mojej dyspozycji jak to ze mną jest naprawdę. Pogoda znowu idealna - tylko tak jest sens sprawdzać się na jednakowym dystansie. I co się okazuje? Od mojego ostatniego sprawdzianu 17.06. udało mi się urwać kolejne 3 minuty. Porównując do do wyniku z przed dwóch i pół miesiąca mam o 10 minut lepszy czas na tym samym dystansie. Średnia wreszcie przekroczyła 30 km/h. W wolnej chwili sprawdzę też jakie czasy uzyskiwałem na poszczególnych odcinkach. Wtedy będę wiedział z jaką prędkością mogę pokonywać poszczególne fragmenty. Do Miedwia pozostało jeszcze półtora miesiąca. Czas ostro się zabrać do roboty. Może uda mi się spełnić marzenie i pojechać poniżej dwóch godzin. Jeśli nie w tym roku to w przyszłym! :)
-

-
Czasy pośrednie:
(odległość - czas - prędkość odcinka (10 km) - prędkość trasy)
10 km - 0:21:01 - 28,549 km/h - 28,549 km/h
20 km - 0:40:40 - 30,534 km/h - 29,508 km/h *
30 km - 0:59:18 - 32,200 km/h - 30,354 km/h
40 km - 1:17:47 - 30,871 km/h - 30,477 km/h **

* 22 sek przerwy na poprawienie pozycji
** faktyczna odległość 39,51 km
Kategoria do 50 km


  • Dystans 71.00km
  • Czas 02:27
  • VAVG 28.98km/h
  • VMAX 48.80km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 158 ( 79%)
  • HRavg 147 ( 73%)
  • Kalorie 2020kcal
  • Podjazdy 471m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

II Świdwiński Maraton Rowerowy

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 23.06.2013 | Komentarze 7

Trzeci i ostatni w tym miesiącu maraton rowerowy mam już za sobą. Ze wszystkich trzech ten maraton był najmłodszy. Choć organizatorzy starali się jak mogli było widać małe niedoskonałości.
Tak jak ostatnie dwa razy dzień wcześniej wszystko przygotowane było do wyścigu. Rower w aucie, torba spakowana do wyjazdu według listy Grześka więc niczego nie mogło zabraknąć i nie zabrakło. Tym razem darowałem sobie "grzebanie" w rowerze aby uniknąć niespodzianek jakie zafundowałem sobie tydzień temu. Pobieżnie tylko wyczyściłem rower korzystając z nowego stojaka (bardzo fajny i solidny sprzęt) :)
Tym razem nie było potrzeby wstawania o piątej rano, bo u Krzyśka miałem stawić się dopiero o ósmej. Rano bez stresu przygotowałem się do wyjścia i już kilka minut po ósmej byłem u niego. Jeszcze mała pyszna kawa przygotowana przez Gosię i w drogę. Skład ten sam co ostatnio - wódz Krzysztof, syn wodza - Paweł i ja :)
Zaraz po wjeździe na drogę prowadzącą do Świdwina na koło siadł nam "gość" z białym rowerem na dachu. Po chwili wiedzieliśmy już z kim mamy doczynienia! Jednak postanowiliśmy się tak łatwo nie poddawać. Chociaż raz mogliśmy mieć satysfakcję prowadzenia od startu do mety! Grzesiek prawie przez 100 km siedział nam na kole!:)
Po dojechaniu na miejsce szybka i dobrze zorganizowana rejestracja, wydanie racji startowych (dwie wody, dwa banany i dwa batony), poszliśmy przygotować rowery i siebie do startu. Oczywiście najpierw mała rozgrzewka. I tu pierwszy problem. Po raz kolejny przekonałem się, że rozgrzewki które jeździmy przed zawodami są dla mnie nie wystarczające. Przejechanie spokojnie 8 czy 10 km kompletnie mnie nie rozgrzewa i na starcie staję zupełnie nie przygotowany do wyścigu.
W Świdwinie w przeciwieństwie do dwóch pozostały rajdów grupy startowe nie były losowane i każdy mógł startować z kim chce. Oczywiście my wystartowaliśmy razem w trójkę. Dołączył się również do nas kolega Adam.


Start do wyścigu, tradycyjnie ja znowu na końcu stawki

Jak się okazało grupa była raczej silna, bo początek jak dla mnie był ostry. Z 11 osobowej grupy zostały chyba 3 osoby a reszta jechała równo mocnym tempem przez następnych parę kilometrów. Czułem się na starcie nie za pewnie więc trzymałem się na końcu grupy. Wiedziałem, że jak przesadzę na początku z prędkością później będę się męczył. Niestety Paweł i Krzysiek nie dali mi jechać swoim tempem. Pracowali solidnie dając mocne zmiany całej grupie. Ja starałem się nie gubić koła ostatnich zawodników co przychodziło mi z coraz większym trudem. Niestety nie udało mi się długo tego ciągnąć i na 12 kilometrze miałem kompletnie dosyć. Grupa mi się urwała i zostałem sam. Troszkę żałowałem, że pozostawiłem za sobą słabszych zawodników. Grupa się oddalała a ja widziałem jak Paweł i Krzysiek oglądają się za mną nie wiedząc co ja robię… W końcu Paweł zdecydowanie zwolnił. Gdy go dogniłem kazał mi się łapać za koło i gonić grupę. Powiedział też, że Krzysiek ma lekko spowalniać grupę tak aby udało nam się ich dopaść. No i stało się tak jak chcieli w ciągu paru chwil na kole Pawła dotarłem do grupy. Udało mi się jeszcze chwilę pogadać z Krzyśkiem, który na początku wyścigu czuł się wybitnie dobrze, powiedziałem mu aby jechał ile może a ja sobie poradzę sam, nie chciałem ich spowalniać. Żartowaliśmy nawet z Pawłem, że chyba ma „dzień konia”
Grupa jednak trzymała wysoką prędkość i na którymś z podjazdów znów się oderwałem. Widząc, że zostaję w tyle tym razem z grupy oderwał się również Krzysiek a po chwili również Paweł. Po raz drugi poczekali na mnie. Troszkę zwolnili i dali mi chwilę odsapnąć po tych pogoniach. Na ok. 20 kilometrze poczułem się już zdecydowanie lepiej. Uspokoiłem oddech zjadłem żel i dobrze popiłem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wstąpiły we mnie nowe siły. Ustaliliśmy, reguły i jadąc we czwórkę (dołączył do nas jeden zawodnik, który też odpadł z grupy) ruszyliśmy żwawiej. Tym razem to już ja nadawałem tempo. Czasami nawet Paweł krzyczał do mnie abym odrobinę zwolnił. Mijając kolejnych słabszych zawodników jechaliśmy tak przez następne 30 kilometrów. Na około 40 kilometrze w miejscowości Kowanowo czekała na nas niespodzianka. Całą szerokością drogi szło stado krów „eskortowane” przez gości na rowerach i dwa duże psy. Z pewną dozą nieśmiałości zbliżyliśmy się do stada nie wiedząc co robić. Bokiem nie można było przejechać bo krowy zajmowały również wąskie pobocze. Puściliśmy Pawła na przetarcie. Wolniutko i z wyczuciem przebijał się przez te krowy a my zaraz za nim. Po chwili udało nam się minąć stado… ufff:),


Mijamy kolejne zawodniczki

Niestety na około 50 kilometrze kryzys dopadł Krzyśka. Powoli brakowało mu sił, zaczęły łapać go skurcze a na dodatek parzyły go stopy od bloków w nowych butach… On ratował minie dwa razy na początku więc nie mogłem zostać dłużny. Razem z Pawłem staraliśmy się aby dostosować naszą prędkość w zmianach do możliwości Krzyśka. Ja już zupełnie zapomniałem o kryzysie z początku i czułem się nadzwyczaj dobrze. Jednak wiedząc, że Krzysiek się męczy zdecydowaliśmy obniżyć zdecydowanie naszą prędkość. W spokojnym tempie zbliżaliśmy się do Świdwina. Na około 5 kilometrów przed metą Paweł postanowił przyspieszyć i dojechać jako pierwszy. Ja zdecydowałem, że zostaję z Krzyśkiem – to był dobry wybór. Paweł ruszył wraz z trójką innych rowerzystów, którzy nas mijali i zaczął z nimi się ścigać. Natomiast my powolutku dotoczyliśmy się do mety. Jednak na mecie mała niespodzianka – nie ma jeszcze Pawła. Zdążyliśmy już zdjąć numery i wtedy na metę wpadł Paweł! Jak się później okazało w ferworze walki z innymi zawodnikami pobłądzili już w samym Świdwinie! No dzięki temu wygraliśmy z „młodym” 
Na zakończenie wyścigu organizatorzy zapewnili jeszcze pomidorową z ryżem, kto chciał mógł otrzymać do zupy dodatkowo kurczaka.
Reasumując, kolejny bardzo fajny wyścig – organizacyjnie wszystko w porządku. Trasa bardzo przyjemna i nie źle oznakowana. Jedyny mały problem to zbyt skomplikowany dojazd na metę. Przejazd przez całe miasto przy tak dużym ruchu aut mógłby być niebezpieczny.
Dla mnie z tego wyścigu kolejna nauczka. Muszę startować porządnie rozgrzany. W innym wypadku będę się okropnie męczył jadąc szybko zaraz po starcie. Teraz czeka mnie przerwa w wyścigach i przygotowanie do maratonu dookoła Miedwia .
.


Międzyczasy:
10 km - 0:19:30
20 km - 0:39:25
30 km - 0:57:55
40 km - 1:17:50
50 km - 1:38:30
60 km - 2:00:45
70 km - 2:24:50

Z okazji maratonu Paweł postanowił pierwsze 40 kilometrów (tyle wytrzymała kamera) naszej trasy pokazać na filmie. Troszkę w głowie się może zakręcić oglądając cały materiał lecz zdecydowanie warto poczekać do ostatniej minuty. Największe atrakcje są na samym końcu.
&feature=youtu.be
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 75.99km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:18
  • VAVG 23.03km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 157 ( 78%)
  • HRavg 134 ( 67%)
  • Kalorie 2312kcal
  • Podjazdy 559m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda...

Wtorek, 18 czerwca 2013 · dodano: 19.06.2013 | Komentarze 3

Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda na prowadzenie roweru zamiast na jeżdżenie na nim... :)
Zaczęło się jak zwykle - sms od Pawła - Jedziemy dzisiaj? Oczywiście, że jedziemy. I tak w planach miałem jakiś trening przed maratonem w Świdwinie więc we dwójkę zawsze raźniej. Co prawda miałem jeździć na szosie ale Paweł zaproponował Puszczę Wkrzańską. Pomyślałem, a co mi tam mogę pojeździć po lesie. Dojazd do Puszczy kosztował troszkę stresu ale cóż, tak do bywa kiedy jedzie się przez miasto. Kiedy dojechaliśmy do puszczy zaczął się mój koszmar za to Paweł był w swoim żywiole. Pokonywał prawie pionowe podjazdy i zjeżdżał z pionowych zjazdów. Dla mnie to było odrobinę za dużo... Szczególnie na niektórych zjazdach miałem przerażenie w oczach. Po prostu się bałem. Nie jeździłem wcześniej w takich warunkach a zatem brak mi doświadczenia i w związku z tym techniki. Merida w moim wydaniu nie jest stworem zwinnym jak kozica i źle się czuję pokonując szybkie i kręte zjazdy oraz trudne technicznie podjazdy. Wydaje mi się, że jest za duża na jazdę w takim lesie... Powiedziałem to Pawłowi a on się nade mną zlitował i zaproponował wyjazd z Puszczy przez Tanowo i dojazd do jez. Świdwie. Ucieszyłem się na tą propozycję. Jak ryba w wodzie poczułem się jednak dopiero po wyjechaniu na ścieżkę prowadzącą z do Tanowa i dalej w kierunku Dobieszczyna. Objąłem prowadzenie i narzuciłem żywe tępo. Paweł, który w lesie dał mi lekcję tym razem ledwo co nadążał trzymając się mojego koła. Każda próba przyspieszenia była stopowana prośbą o zwolnienie. Jechało mi się tak dobrze, że zaproponowałem powrót przez Hintersee i wzdłuż granicy do domu. Minęliśmy Dobieszczyn i zameldowaliśmy się na ścieżce prowadzącej do Loeknitz. Paweł, który był tam po raz pierwszy nie mógł się nachwalić jak tam jest świetnie. Jednak trwało to tylko chwilę! Po przejechaniu kilkuset metrów słyszę STOP! Staję i wracam. Okazuje się, że Paweł w tylnej oponie złapał gumę. Powietrze mu zeszło prawie natychmiast. Chwila konsternacji... Mamy oponę, łatki ale nie mamy POMPKI!!! Wyjeżdżając z domu chciałem ją włożyć do kieszeni w koszulce ale niestety w tą koszulkę w której byłem nie zmieściła się... Uznaliśmy, że jest taka ładna pogoda i tylu rowerzystów, że ktoś nam pomoże... Tutaj zgubna okazała się zmiana planów. Na drodze do Dobieszczyna bajkerów było mnóstwo. Po niemieckiej stronie nie było żywego ducha! Co robić? Jedyne wyjście to jadę co sił do domu po samochód a Paweł idzie w kierunku Loeknitz prowadząc rower. Niestety znów pech. Opona została przebita w miejscu najbardziej oddalonym od domu. Do przejechania miałem jakieś 45 kilometrów. Ruszyłem co sił, jednak co raz szybciej zapadał zmrok. Jadę na Grunhoff i kieruję się na Pampow. Na GPS widzę jakiś skrót - pomyślałem będzie szybciej, bo kierunek drogi jest dobry. Niestety zamiast trafić do Blankensee docieram do Menwegen... Myślę gdzie jest te cholerne Blankensee!? Akurat tamtą drogą jeszcze nie jechałem i w końcu nie wiedziałem jak mam jechać... Zdecydowałem się w Bock, że ruszę po kierunkowskazie na Blankensee. Docieram w końcu do wioski i przekraczam granicę (jak się okazało później mój "skrót" okazał się wydłużeniem drogi o ładnych parę kilometrów). W Buku zdecydowałem się zadzwonić do Pawła z informacją, że już jestem w Polsce i niech się nie denerwuje bo troszkę mi to jeszcze zajmie. Dzwonię i ...odzywa się sekretarka. Strach w oczach - pomyślałem, że nie ma roamingu - jak ja go teraz znajdę? Przyszedł czas aby coś zrobić - telefon do Kodka - przyjeżdżaj! Jadę dalej. Mijam Dobrą i docieram do Lubieszyna. Pojawia się Kodek. Wkładamy rower do auta i jedziemy do domu po mój samochód. Wpadam do domu i dostaję sms od Pawła - jest w Rotten... coś i ma 8 km do Loeknitz - tak mi napisał. Odpisuję, że już po niego jadę. W samochód i gnam ile fabryka dała. Jest już ciemno, docieram do Lubieszyna a tam... kolumna Zoll i Polizai.. Miałem pecha jechali dokładnie zgodnie z przepisami do samego Loeknitz! Nie miałem wyjścia, jadę za nimi. W Loeknitz skręcam i kieruje się na Hintersee. 2 km za Loaknitz dostrzegam zmęczonego Pawła. Pakujemy rower do auta i wracamy do domu... O 23 wreszcie jesteśmy na miejscu.

Nauczka z tej wycieczki jest taka - zawsze zabieraj pompkę i zawsze licz na siebie!
.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 39.53km
  • Czas 01:20
  • VAVG 29.65km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 159 ( 79%)
  • HRavg 145 ( 72%)
  • Kalorie 1061kcal
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Idealnie part 2 - czyli dwa miesiące później

Poniedziałek, 17 czerwca 2013 · dodano: 17.06.2013 | Komentarze 0

Dzisiaj był dzień idealny aby sprawdzić czy poczyniłem jakieś postępy w mojej pracy nad formą. Okazja ku temu była wyśmienita ponieważ warunki okazały się optymalnie. Wybór padł na trasę, którą pokonałem dokładnie 16.04. i zatytułowałem ją "Idealnie.." . Różnica była jedynie w temperaturze. Jednak nie wiem czy tym razem temperatura była moim sprzymierzeńcem czy też lekki upał przeszkadzał w jeździe.
Wróćmy do porównania. Dwa miesiące temu na pokonanie 40-kilometrowej trasy potrzebowałem 1:27 h tym razem wystarczyło mi 1:20 h czyli jak łatwo wyliczyć czas poprawiłem o 7 minut na tych 40 kilometrach. Automatycznie podskoczyła średnia z 27,24 km/h do 29,5 km/h czyli aż o dwa km na godzinę. Nie wiem co oznacza wyższe tętno ale dzisiaj zarówno średnie jak i maksymalne było wyższe i to wyraźnie. Co ciekawe, mimo wyższego tętna spaliłem aż o 200 kcal mniej.
Wniosek jest taki - jak mówi mój Guru od kolarstwa - Grzegorz - aby jeździć trzeba jeździć. Efekty powoli przychodzą. Wtedy byłem zachwycony osiągniętą średnią teraz jestem zadowolony i wiem, że można spokojnie ją jeszcze poprawić - postaram się o to!
Tak na marginesie - przygotowania do wyścigu w Świdwinie uważam za rozpoczęte!

Jeszcze małe uzupełnienie do wpisu na temat wyścigu w Choszcznie. Krzysiek słusznie zwrócił mi uwagę na mój czas w miejscowości Rembusz gdzie był pierwszy punkt kontrolny. Okazało się, że po przejechaniu 31 km miałem jeden z najgorszych czasów wśród wszystkich uczestników (1:13 h)(tak podał organizator). Na 192 uczestników miałem 19 czas... od końca! Na przejechanie następnych 64 kilometrów potrzebowałem jedynie 1:50 h. Z tego część odcinka pod spory wiatr! Wniosek: następnym razem potrzebuję mocniejszej rozgrzewki! Te pierwsze 30 km powinienem przejechać maksymalnie w 1 h. Pierwsze 31 km przejechane ze średnią prędkością 25 km/h a następne 64 km z prędkością średnią aż 35 km/h - nie rozumiem :)
-

-
Czasy pośrednie:
(odległość - czas - prędkość odcinka (10 km) - prędkość trasy)
10 km - 0:20:52 - 28,754 km/h - 28,754 km/h
20 km - 0:39:40 - 31,915 km/h - 30,252 km/h
30 km - 0:59:18 - 29,388 km/h - 29,958 km/h
40 km - 1:17:47 - 28,167 km/h - 29,506 km/h *

* faktyczna odległość 39,53 km
Kategoria do 50 km


  • Dystans 94.98km
  • Czas 03:04
  • VAVG 30.97km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 167 ( 83%)
  • HRavg 149 ( 74%)
  • Kalorie 2559kcal
  • Podjazdy 451m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Mój osobisty Mount Everest - Pętla Drawska 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 2

Maraton rowerowy Pętla Drawska 2013 - mini 96

Mini96 OPEN - 88/193 (strata do zwycięzcy 37 min, strata do miejsca 87 - 2 sek.)
Mini96 M4 - 18/37 (strata do zwycięzcy 37 min, strata do miejsca 17 - 2 min 47 sek.)

Po przygotowaniach i rozgrzewce przyszedł czas na start. Wcześniejsze rozpoznanie grup za dużo mi nie dało. Wiedziałem, że u mnie w grupie startują 2-3 osoby, które mocno pocisną od samego startu oraz ludzie, którzy pojadą turystycznie a także bliżej mi nie znani (to znaczy nie mogłem znaleźć o nich żadnej informacji). Na grupę "przed" nawet nie patrzyłem, bo bym musiał gonić kogoś od samego początku a wiem, że moje rozgrzewanie trwa dość długo i nie mogłem przesadzić na starcie ale za to trzy minuty po mnie startowały dwie osoby, które pasowały mi czasowo. Między innymi Ewa Karpienia, która na Gryflandzie wygrała swoją kategorię z czasem 4 min lepszym ode mnie :)
Na starcie zero spinki, wyjechałem na końcu. Już na ulicach Choszczna grupa podzieliła się na dwie podgrupy. 3 osoby pojechały szybciej a ja zostałem w grupie wolniejszej. Po kilku metrach wiedziałem, że jadąc wolno na starcie dużo stracę, bo moja mała grupka też zaczęła się rwać. Nacisnąłem mocniej i dogoniłem dwie osoby, które zdążyły się urwać. Pomyślałem sobie, że pracę czas zacząć. Po kilku słowach postanowiliśmy troszkę pojechać. Jednak nie było to coś co oczekiwałem. Wchodząc na zmianę wyraźnie przyspieszaliśmy a schodząc z niej znowu zwalnialiśmy. Nie było sensu tak jechać więc pociągnąłem na zmianie dłużej. Na dwunastym kilometrze szczęście się do mnie uśmiechnęło. Jadąc tak na czele swojej małej grupy a właściwie ich ciągnąc mija nas trzyosobowy skład, który wyruszył 3 min po nas. Koleś z przodu krzyczy do mnie - wskakuj do nas. Nie trzeba było mi powtarzać. Załapałem się na koło i pojechaliśmy we czwórkę zostawiając moją starą grupę bez żalu :) Nie chcąc wypaść źle popracowałem sobie ciężko, jak się okazało było za ciężko. W końcu koleś, który mnie zaprosił do nich powiedział, że bym nie dawał tak długich zmian - mamy zmieniać się po ok 1 min. Niestety dla mnie było już za późno. Chodząc ze swojej długiej zmiany byłem już tak ujechany, że nie starczyło siły na złapanie się na koło... odpuściłem. Przejechałem z nimi ok 10 km. Z tej historii jest lekcja. Zmiany mam dawać nie tak długie jak dawałem i nie mam jechać na zmianie tempem jakim oczekuje grupa tylko swoim tempem. Zostałem sam! Nie jechało się źle, mięśnie miałem rozgrzane więc przez jakiś czas kogoś doganiałem i wyprzedzałem. W końcu trafiłem na starszego gościa na bardzo starej kolarzówce Colnago przerobionej na treking. Ruszyliśmy razem. Nie była to porywająca jazda, ale wiedząc że sam się znowu ujadę mogłem troszkę odpocząć. Znajomość ta okazała się pożyteczna jeszcze z innej strony. Gość z którym jechałem był miejscowy i chyba już parę razy startował w tym maratonie więc dobrze znał teren i pułapki czyhające na kolarzy. Ostrzegał gdzie na zakrętach leży piach, po której stronie drogi jechać i oczywiście którędy jechać. Tak przejechaliśmy kilka kilometrów. I wtedy stało się to na co czekałem! Na około 40 kilometrze dogoniła mnie Ewa, na którą tak czekałem a wraz z nią jeszcze jeden młody koleś. Dalej ruszyliśmy w czwórkę. Ładnie się przedstawiłem Ewie i nawet przyznałem się, że na nią czekałem. Tempo zdecydowanie wzrosło bo wreszcie było komu pracować. Bardzo ładnie pracowała Ewa, ja starałem się dotrzymać jej kroku, młodego kolegę trzeba było namawiać do zmian ale je dawał na końcu wiózł się gość z którym jechałem wcześniej. Jak poprosiłem, żeby troszkę popracował powiedział, że na rowerze którym jedzie to się nie da... Więc w mojej głowie powstał pomysł aby go zgubić (nie miałem szczęścia w Gryficach, gdzie wiózł się też starczy gość, który notabene mnie wyprzedził na mecie. Nie udało mi się go zgubić mimo, że ze cztery razy próbowałem). Tym razem nie byłem sam. To był 65 km i miejscowość Brzezina. Zaczął się dłuższy podjazd. Nasza mała grupka podzieliła się na dwa. Ewa i młody pojechali z przodu a ze mną został starszy gość. Widziałem, że podjazd jest długi i będzie wolny więc ustawiłem się za starszym panem czekając jak Ewa wypracuje większy dystans. W pewnym momencie wiedząc, że mam jeszcze sporo siły a górka będzie się troszkę ciągnęła przycisnąłem mocniej i po kilku chwilach przeskoczyłem do Ewy i młodego. Zaraz potem był zjazd, na którym rozpędziłem się do 50 km/h. Bałem się przez chwilę, że zgubię Ewę i młodego ale na szczęście mnie dogonili. Odtąd jechaliśmy w trójkę mijając kolejnych uczestników. Byli też tacy co mijali nas, jednak wspólnie pracowało się na tyle dobrze, że nikt nie miał ochoty na inne tempo. I tak w trójkę minęliśmy Dolice. Młody wyraźnie słabł i nie miał już ochoty na dawanie zmian. Tym bardziej, że ze zmianą kierunku zmienił się też wiatr. Tym razem jechaliśmy dokładnie pod wiatr. Nasza bardzo dobra do tej pory prędkość zdecydowanie spadła. Wtem w oddali wypatrzyłem samotnie jadącego kolarza. Coś mi się wydawało, że znam tą koszulkę. Przecież taką samą ma Krzysiek. Wtedy odrobinę przyspieszyłem i moim oczom w całej okazałości ukazał się Krzysiek. Jednego złapaliśmy ale niestety młody odpadł. Postanowił, że poholujemy Krzyśka i damy mu odpocząć bo był nie źle ujechany (nie zazdroszczę samotnej jazdy) a w dodatku łapały go skurcze. Ciągle krzycząc mobilizowałem go do walki, jednak on upierał się, że nie da rady. W końcu postawił na swoim, na kolejnym podjeździe stanął i powiedział, że musi odpocząć. No i stało się co miało się stać - zostaliśmy sami z Ewą. Już do końca jechaliśmy razem walcząc na zmianę z nasilającym się wiatrem. Jednak nie odpuściliśmy i razem dojechaliśmy do mety. Jak się okazało Ewa zajęła 3 miejsca w Mini Open Kobiet oraz pierwsze miejsce w K4 z dużą przewagą. Gratuluję!!!
Na mecie nawet nie byłem specjalnie zmęczony, nie miałem żadnych skurczy czy bólu nóg. Jedyne co to brakowało mi wody. Co prawda została połowa bidonu ale z obrzydliwie słodkim izotonikiem. Na następny wyścig muszę zabrać wodę. Z zapasów jedzenia, które ze sobą zabrałem zużyłem tylko jeden żel na ok. 40 km ;)

Jestem bardzo zadowolony z sobotniego wyścigu.
Przejechałem po raz pierwszy w życiu 95 km bez zsiadania z roweru i to w 3 godziny i 4 minuty. I właśnie to jest mój osobisty Mount Everest!

Oczywiście na tą chwilę. Ciągle się uczę i zdobywam kolejne doświadczenia. Przydadzą się one w kolejnych startach! Tym razem zamiast w Gorzowie w przyszłym tygodniu startuję w Świdwinie :)
Do zobaczenia!

W wyniku okoliczności, które zauważył Krzysztof postanowiłem dokładniej przeanalizować czasy na trasie.

Analiza międzyczasów /dystans-czas-średnia/ dane odczytane z GPSa:
10 km - 0:20:03 - 29,93
20 km - 0:39:08 - 30,66
30 km - 0:59:19 - 30,35
40 km - 1:18:58 - 30,39
50 km - 1:38:39 - 30,41
60 km - 1:57:30 - 30,64
70 km - 2:14:08 - 31,31
80 km - 2:33:43 - 31,23
95 km - 3:04:36 - 30,88

Pomiar prędkości w miejscowości Rembusz (nie pamiętam gdzie dokładnie był) według organizatora (firmy podającej czasy Ultimasport) wskazał mi 1:13. Według czasów odczytanych z GPS mój czas jazdy do zakrętu w miejscowości Rembusz to 1:02:03!
.

Tym razem zamiast zdjęć mam film z mojego startu dzięki uprzejmości Pawła

Trasa z 8 km rozgrzewką (czas z oczekiwaniem na start)


Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 8.09km
  • Czas 00:20
  • VAVG 24.27km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla Drawska 2013 Rozgrzewka

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 0

Tym razem przygotowania do maratonu przebiegły spokojniej niż ostatnio, choć nie obyło się bez kłopotów. Tak to jest gdy coś się robi na ostatnią chwilę. Ja niestety popełniłem podstawowy błąd przed którym wszyscy przestrzegają. Nigdy nie bierze się za naprawy czy zmiany w rowerze na chwilę przed wyścigiem. Nie ustrzegłem się tego błędu i o mało co nie skończyłoby się startem w wyścigu na Meridzie, ale po kolei.
Korzystając z okazji w piątek odwiedziłem Coolbike w sumie nie miałem nic konkretnego do kupienia ale i tak wszedłem zobaczyć co ciekawego pojawiło się w ostatnim czasie. Moja wizyta zakończyła się zakupem skuwacza Lezyne, spinki wielokrotnego użytku i smaru do łańcucha. Nie planowałem zakupu spinki, a że jestem mało asertywny dałem się namówić na spinkę za 34 zł! :)
Po południu, zszedłem do piwnicy aby sprawdzić rower i zapakować go do auta. Oglądając łańcuch stwierdziłem, że troszkę chrobocze. Próby usunięcia piasku szmatą z ropą i szczotkami skończyły się niepowodzeniem. Wpadłem więc na "genialny" pomysł, że zdejmę łańcuch i wyczyszczę go w butelce. Tak też zrobiłem. O ile zdjęcie łańcucha okazało się bardzo łatwe o tyle założenie go na stojącym na ziemi rowerze używając wyjętego trzpienia dla mnie graniczyło z cudem. Już prawie zwątpiłem, że mi się uda... No i wtedy okazało się, że błogosławieństwem była SPINKA! :) Troszkę to trwało ale spinka wylądowała na swoim miejscu. Kolejna nauczka, nie grzebiemy w rowerze przed maratonami. Drugi wniosek - czas kupić stojak serwisowy (który już kupiłem - Park Tool PCS-9). Jak już założyłem łańcuch, dopompowałem koła wrzuciłem rower do bagażnika i zacząłem się modlić aby założona spinka przetrzymała wyścig. Reszta przygotowań poszła zdecydowanie lepiej. Dzięki wskazówkom Grzegorza i Krzyśka torbę zapakowałem zdecydowanie szybciej niż dwa tygodnie wcześniej.

Sobota - pobudka 5:15, toaleta, śniadanie i w drogę do Kijewa, gdzie już czekał na mnie Krzysztof i Paweł. Jednak to co zobaczyłem kompletnie zbiło mnie z nóg! Na dachu Krzyśka samochodu nie było miejsca na mojego Treka! Na trzecim uchwycie zamocowany był monocykl!


O mało co a na mojego Treka zabrakło by miejsca. Jednak Paweł zdjął swój sprzęt i miejsce dla Treka się znalazło ;)

Po krótkich negocjacjach udało mi się wytargować miejsce. Ruszyliśmy do Choszczna. Na miejscu byliśmy przed ósmą. Od razu ruszyliśmy do biura maratonu. Rejestracja przebiegła sprawnie. Dostaliśmy numery i reklamówki gadżetów! Po obejrzeniu zawartości okazało się, że zrobiłem "interes życia" za 30 zł dostałem po pierwsze możliwość porządnego zmęczenia się a także ładną żółtą koszulkę oraz kubek termiczny z emblematami maratonu i sponsorów, kupon na smaczny dwudaniowy obiad a także na piwo i wieczorne ognisko! SUPER!
Powolutku się przebraliśmy i ruszyliśmy na rozgrzewkę. Po przejechaniu kilku kilometrów postanowiliśmy wrócić na start, ponieważ Krzysiek startował w pierwszej grupie już o 9:24
Kategoria do 50 km


  • Dystans 55.89km
  • Czas 02:21
  • VAVG 23.78km/h
  • VMAX 47.12km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 148 ( 74%)
  • HRavg 104 ( 52%)
  • Kalorie 694kcal
  • Podjazdy 331m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Locknitz z Kodkiem

Środa, 12 czerwca 2013 · dodano: 12.06.2013 | Komentarze 0

:) Przypadkiem po raz pierwszy pojechałem z Kodkiem na rower a zaczęło się tak.
Wracając w środę z pracy do domu wiedziałem, że muszę jeszcze troszkę pojeździć przed moim drugim maratonem w Choszcznie. Jednak nie za bardzo mi się chciało po bardzo ciężkim dniu w pracy. Jadąc autem wypatrzyłem na sąsiednim pasie ruchu Konrada, mojego kolegę który nie jeździ specjalnie rowerem ale zawsze mnie prosi abym dawał mu znać jak będę jechał. Mieszka w Karwowie więc bardzo blisko mnie ale nigdy nie było okazji wybrać się razem na rower. Tym razem również zaproponowałem mu spokojną wycieczkę. W odpowiedzi po chwili zastanowienia usłyszałem:
- muszę jechać z żoną do Niemiec po proszek... może potem z tobą pojadę.
Nie wiele się zastanawiając rzuciłem:
- dobra to pojedziemy rowerami do Niemiec po proszek.
- Zadzwonię - odpowiedział
Po przyjeździe do domu otrzymałem telefon: jedziemy!
Powolutku się przebrałem i leniwie ruszyłem pod górki do Konrada. 4 km w 11 min :)
No i w ten sposób ruszyliśmy bardzo spacerowym tempem do Loecknitz. Droga minęła bardzo szybko, Konrad mimo że nie jeździ prawie wcale dał radę tym spokojnym rytmem doturlać się do Netto w Loecknitz i wrócić z tamtąd. Gratulacje!
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w sklepie sprawdzić czy izotoniki mieszczą się do kieszeni mojej koszulki. Okazało się, że dwa zmieszczą się spokojnie a na upartego weszłyby i cztery :)
.

Była okazja sprawdzić czy izotoniki mieszczą się w koszulce rowerowej
Kategoria 50 - 100 km