Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2014

Dystans całkowity:774.81 km (w terenie 25.00 km; 3.23%)
Czas w ruchu:27:42
Średnia prędkość:27.97 km/h
Maksymalna prędkość:51.80 km/h
Suma podjazdów:2376 m
Maks. tętno maksymalne:173 (91 %)
Maks. tętno średnie:148 (77 %)
Suma kalorii:16897 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:129.13 km i 4h 37m
Więcej statystyk
  • Dystans 136.48km
  • Czas 04:30
  • VAVG 30.33km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 14.2°C
  • HRmax 173 ( 91%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 2832kcal
  • Podjazdy 368m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kostrzyn na zakończenie sezonu /+ video/

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 26.10.2014 | Komentarze 5

Trzeba było jakoś z lekkim przytupem zakończyć sezon... no może nie całkowicie ale długich wycieczek raczej nie przewiduję. Jak najlepiej zakończyć sezon? Oczywiście - Kostrzyn ;) Łatwo, szybko i przyjemnie... Który to już raz w tym roku jestem w Kostrzynie? To miasto to hit w moich tegorocznych wycieczkach. Co prawda rozczarowała mnie pogoda, no ale nie ma co za dużo wymagać, przecież mamy koniec października. Chociaż termometr pokazywał średnio przyzwoite 14° C to nie czuło się tak wysokiej temperatury. Każdy, nawet najkrótszy postój powodował natychmiastowe wychłodzenie organizmu. Jeśli chodzi o postoje to po przejechaniu pierwszych 10 kilometrów mieliśmy ich aż 3!!! No tak, zapomniałem przedstawić moich współtowarzyszy podróży. Jak zwykle jechałem dzisiaj z Krzyśkiem i po raz drugi na troszkę dłuższą jazdę z Kodkiem. Konrada przedstawiałem już kilka postów, może kilkanaście postów temu. Chłopak zaczął jeździć pod koniec lata. Od tego czasu przejechał "kilka" kilometrów. Trasa z Kostrzyna była dla Konrada jego najdłuższą wycieczką. Do tej pory jeździł przeważnie po kilkadziesiąt kilometrów 2 lub maksymalnie 3 razy w tygodniu. Jak się później okazało, dał radę! Na początku to czasami nawet go ponosiło i narzucał zbyt ostre tempo co się na nim zemściło na samym końcu naszej podróży.
 

Stacja docelowa Kostrzyn - miejsce naszego startu. 

No dobrze,  wracam już do wytłumaczenia się z postojów. Pierwszy postój mieliśmy zaraz po wyjściu z pociągu. Okazało się, że Konrad nie za bardzo przygotował się na taką wycieczkę... właściwie wcale się do niej nie przygotował i dodatkowo wyjechał na głodniaka. Więc Żabka w pewnym sensie uratowała mu życie. Drożdżówka, batony i coś do bidonu pozwoliło mu ruszyć w drogę. Drugi postój to McDonalds w Kostrzynie. Nie zatrzymaliśmy się na burgera. McDonalds pozwolił nam pozbyć się zbędnego balastu z pęcherza. Tym razem w drodze do Kostrzyna trafił nam się stary skład (co widać na zdjęciach), w którym toaleta nie nadawała się do użytku.
 

To rower Konrada - całkiem fajna maszyna ;)
 

To był mój pierwszy Focus - przez weekend ;) 

Trzecie postój trafił się zaraz po wjeździe na szlak Odra-Nysa. Tym razem ja miałem pecha. Wjechałem na kawałek szkła (prawdopodobnie w ciemnym tunelu pod drogą), bo po chwili nie miałem powietrza... :( Chwilę zajęła nam wymiana dętki. Pierwsze dwa spostrzeżenia. Opony Schwalbe One bardzo dobrze schodzą z obręczy Falcrum, więc szybka wymiana jest bezproblemowa, nawet bez łyżek. Druga uwaga to... muszę kupić dętki z długimi wentylami. Obręcze są na tyle wysokie, że wentyl dętki, którą miałem ledwo wystaje nad obręcz...
Od tego momentu szło już bardzo gładko. Nasza prędkość wzrosła gwałtownie. Kolejne dyszki przejechane ze średnią po 34 km/h pozwoliły troszkę nadgonić stracony na początku czas. Kolejny postój obowiązkowy to oczywiście huśtawki w Gross Neuendorf. Tym razem Konrad poczuł się jak małe dziecko ;)  
 

Dwie huśtawki zajęte przez "duże dzieci" 
  

Kodziunia - dzidziunia
  
Aby nie wyziębić się na maksa po huśtawkach szybko ruszyliśmy w dalszą drogę. Praktycznie bez żadnych postojów dojechaliśmy do Schwedt. No może poza jednym krótkim postojem gdzie powstała ta fotka :)
 

Mały postój i tyle radości ;)
   
Kiedy kończy się sezon rowerowy Schwedt chyba również zasypia. Nie wiele mieliśmy opcji aby zjeść coś ciepłego. W przeciwieństwie do Turków w Prenzlau, Turcy w Schwedt obsługują klientów również w niedzielę. Tak na dobrą sprawę nie za bardzo chciało mi się jeść. Jednak świadom tego, że w mojej lodówce hula tylko wiatr postanowiłem również coś zjeść. Tym razem klasyk. Mały kebab w bułce za drobne 3,50 EUR + cola 1,50 EUR.
 

Nie jest to mój ulubiony kebab... jednak na bezrybiu...

Po uzupełnieniu wcześniej spalonych kalorii jedziemy z nowymi siłami dalej. Dość szybko dojeżdżamy do Gartz. Konrad proponuje aby jechać główną drogą. Jednak ze względu na Krzyśka, który odbija w Mecherin kontynuujemy jazdę O-N. Za Gartz nie ma lekko... tego można było się spodziewać. Jedziemy po omacku po dywanie liści. Dosłownie na czuja wybieramy drogę. Jazda ścieżką po liściach, w których czają się korzenie rozwalające ścieżkę nie należy do moich ulubionych atrakcji... Jednak jakoś się udało przejechać bez przygód. Następnym razem jesienią na szosie wybieramy szosę, a nie las!
Dojeżdżamy do Mecherin i żegnamy się z Krzyśkiem, który przez Gryfino wraca do Kijewa. Ja z Konradem jedziemy już w miarę standardowo na Kołbaskowo. Konrad zmaga się z bolącym kolanem i jazda idzie mu coraz częściej. Co pewien czas oglądam się i zwalniam aby na niego poczekać. Przed samym Kołbaskowem nie obejrzałem się przez dłuższą chwilę i zgubiłem na prostej Kodka ;) Jak się później okazało stanął w sklepiku kupić colę :)
 

Kodek się odnalazł... z colą :)
 
Ostatnie kilometry już były ciężkie. Delikatne podjazdy przed Smolęcinem sprawiały mu sporą trudność. Jednak udało mu się dojechać do Karwowa. Pożegnaliśmy się i dosłownie popędziłem do domu.
Jak już jesteśmy przy kolanach. Moje odezwało się po przejechaniu 42 kilometrów a w zasadzie 50 jeśli doliczyć dojazd do dworca. Bardzo się tego bałem. Jednak postój, z którego pochodzi moje "zadowolone" zdjęcie w dziwny sposób pozwolił pozbyć się bólu!!! Jak ręką odjął i do samego końca nic mnie już nie bolało! ;) 


No i dokupiłem sobie zgrabny uchwyt do Garmina :) 
 

 
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 120.37km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:33
  • VAVG 26.45km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 164 ( 86%)
  • HRavg 145 ( 76%)
  • Kalorie 2677kcal
  • Podjazdy 213m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Rieth

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 4

Dla odmiany niedzielę poświęciłem dla Meridy. Okazja była do tego przednia ponieważ grupa zebrała się zacna :) O 9:30 na miejscu zbiórki przy Arkonce zjawiają się Artur, Zbyszek, Adam, Klaudiusz, ja i na szarym końcu Krzysiek, który po drodze zaliczył jeszcze glebę. Plan na dzisiaj zakłada wizytę na plaży w Rieth, przejazd nową ścieżką z Rieth do Nowego Warpna, plażę w Nowym Warpnie i powrót przez.... to się wymyśli później. Z Arkonki lecimy na Głębokie. Jesteśmy tam przed 10tą i naszym oczom ukazuje się chmara szosowców! Nie spodziewałem się, że jeżdżą w tak licznej grupie. Dwa czy trzy razy już widziałem i za każdym razem wydawało się mi, że jest ich mniej. Być może kiedyś się skuszę na jazdę z nimi aby zobaczyć... kiedy odpadnę z peletonu. Ruszamy dalej w stronę Tanowa i na Dobieszczyn. Na ścieżce od Głębokiego Diabeł pokazuje, że wczoraj nie dał z siebie wszystkiego. Ciągnie naszą grupę jak lokomotywa! Jestem przerażony takim początkiem. To się nie może dobrze skończyć. Szaleńcza jazda na samym początku zwiastuje kłopoty na sam koniec, a czasem wcześniej.
 

  

 

W Dobieszczynie nasza grupka dogania chłopaka na Specu, który łapie się dzielnie na nasze koło i odtąd jak się później okazało będzie nam towarzyszył prawie do samego końca. 
 


Szybko dojeżdżamy do Hintersee, Ludwigshof i po godzinie i czterdziestu minutach jesteśmy Rieth. Tam robimy pierwszą przerwę. Niestety moje kolano nie czuje się najlepiej i już przed pierwszym postojem daje o sobie znać. Wiem, już że nie jest dobrze. Do przejechania zostało 50-70 km z bólem. Nie ma wyjścia... trzeba jechać. Jednak przed wyjazdem jeszcze kilka zdjęć.
 

 

 

 

 
Z Rieth kierujemy się na nowopowstałą ścieżkę, która uroczyście ma zostać oddana za... tydzień ;) My postanowiliśmy zrobić jej inaugurację już dziś.
 

 
Przed wjazdem na ścieżkę jeszcze pamiątkowe zdjęcie na przejściu granicznym. Korzystamy z uprzejmości nowo poznanego kolegi, który robi nam grupową fotę.
 

 
Nowa, jeszcze nie do końca uprzątnięta ścieżka prowadzi na same przedmieścia Nowego Warpna. Postanowiliśmy skorzystać z okazji i odwiedzić plażę w Nowym Warpnie. 
Przejeżdżając grzecznie przez miasteczko, Adam dostrzega dwóch chłopaków na szosach. Zrywa się nagle z łańcucha i tak jakby diabeł go opętał. Siada im na koło i nie odpuszcza. Niestety w pewnym momencie gubimy go... pojechał inną drogą za szosami. Zatrzymujemy się na chwilę i decydujemy się zmienić plany i pojechać w kierunku ucieczki Adama. Na szczęście Adam po jakimś czasie opamiętuje się i zawraca. Później opowiadał, że jak "szosy" zobaczyły górala na ogonie przycisnęły do 40 km/h jednak Adam nie z takimi już jeździł. Wśród swoich wielu sukcesów ma objazd zalewu z Jamesem77, woberem i sarenem86 :) Co prawda kawałek ale to i tak sukces! :)
 

 
Po znalezieniu Adama jedziemy już prosto na plażę tam chwilka na batona, w sklepie postój na uzupełnienie bidonów i jedziemy na znienawidzone przeze mnie Brzózki. Terapia wstrząsowa w Brzózkach nie pomaga. Kolano napierdziela mnie coraz bardziej. 
W Trzebieży odbijamy na pożarówkę, która prowadzi nas do drogi 115. Coraz bardziej czujemy w nogach przejechane kilometry. Co jakiś czas musimy zwalniać i czekać aż dołączą do nas osoby, które gorzej zniosły ten dystans. W końcu Zbyszek, który się spieszy decyduje się na samotny szybki powrót. Na pożarówce spotykamy jeszcze Basię Misiaczową i samego Misiacza. Chyba sporo osób skorzystało z tej ładnej pogody i wybrało dzisiaj rower.
Ostatni przystanek robimy w Tanowie. Do sklepu dojeżdżamy w trójkę. Krzysiek, Artur i ja. Dopiero po jakimś czasie dojeżdża Klaudiusz i Adam, a po nich Sebastian.
Pod sklepem jeszcze krótka wymiana wrażeń z podróży, ostatnie uzupełnienie płynów i dalej w drogę.
 

Artur tą samą butelkę wozi już drugi dzień. Nie wiem po co on to robi? Lans na butelkę?
 
Ostatecznie żegnamy się na Głębokim. Jeszcze chwilę jadę z Arturem. Rozstajemy się przy hali Arena Szczecin. Pozostała część drogi to koszmar. Bolące już bez litości kolano, wiatr w twarz powodują maksymalny spadek motywacji... Myślę tylko o kąpieli i ciepłej herbacie....  
 
Już na sam koniec film ze ścieżki Rieth - Karszno
 
 
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 109.28km
  • Czas 04:01
  • VAVG 27.21km/h
  • VMAX 49.90km/h
  • Temperatura 16.1°C
  • HRmax 173 ( 91%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 2523kcal
  • Podjazdy 658m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zachwycony Diabeł

Sobota, 18 października 2014 · dodano: 18.10.2014 | Komentarze 3

Jak wiadomo tym, którzy czytają moje wpisy w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy zabrałem swojego nowego Focusa na pierwszą i jak się później okazało ostatnią wycieczkę. Jak pisałem jechało mi się na nim dobrze, ale niestety nie "bardzo bardzo dobrze". Jednak wtedy myślałem, że to kwestia przyzwyczajenia. W poniedziałek przyjechał do mnie Krzysiek sprawdzić czy to co piszę tutaj to nie są bzdury. Zabrał rower na godzinną przejażdżkę. Po powrocie zapytał mnie - kupić Ci mniejszy czy mam zamawiać taki sam? Kompletnie nie wiedziałem co robić. W pierwszej chwili poprosiłem go o dwa dni zastanowienia. Krzysiek się zgodził i ruszył do domu. Po krótkiej rozmowie z Pawłem, który wtedy był u mnie zdecydowałem, że chcę jednak mniejszy. Argument Pawła przemówił do mnie bardzo szybko. Paweł powiedział - skoro dla Krzyśka, który jest od Ciebie wyższy o 6 cm XLka jest dobra to ten rower jest dla ciebie za duży. Szybki telefon do Krzyśka i po pół godzinie nie miałem już Focusa. Jeszcze tego samego wieczora został zamówiony rower dla mnie. Jak się okazało tym razem również cała operacja trwała tydzień i w piątek rower dojechał do Szczecina. 
 

Ostatnim razem gdy opisywałem wyjazd dookoła Zalewu zapomniałem jeszcze o jednej rzeczy do "zaliczenia" :)

Jeszcze w piątek wieczór zabrałem się za jego skręcanie. Bo tym razem przyszedł rozłożony :)
 

 
Po złożeniu telefon do Artura - robimy "setę"! Start godzina 10:00 kierunek - Prenzlau. Początek jazdy bardzo leniwy. Nie mogliśmy się nagadać, a Artur nie przestawał się zachwycać moim nowym nabytkiem. Od słowa do słowa i okazało się, że on nigdy nie był przy samolocie w Grunz, choć kilkakrotnie przejeżdżał przez tą wioskę. Nie było innego wyjścia, najpierw jedziemy do samolotu. Tam postój na kilka zdjęć i dalej w drogę.
 

 

 
 

 
Z Grunz lecimy już bezpośrednio na Prenzlau. Do przejechania najbardziej atrakcyjny, 20 kilometrowy odcinek trasy. Od razu za Grunz zaczynają się zjazdy i podjazdy. Raz większe raz mniejsze ale droga do Prenzlau prawie wcale nie jest płaska. Puls stabilizuje się nam na poziomie 160-170 ud/min. ale jest super. Diabeł zachwycony jest tą trasą. Bardzo podoba mu się to miejsce. Dochodzimy wspólnie do wniosku, że to idealne miejsce na treningi przed sezonem. Kilkakrotne pokonanie tego odcinka może dać ostro w kość.
Dojeżdżamy do Prenzlau i kierujemy się na kebab, który tak bardzo zachwalał Misiacz. Z ogromną przyjemnością muszę potwierdzić, że kebson jest pierwszoligowy! Po raz kolejny Artur jest zachwycony ;)
 

 
Po jedzeniu czas znaleźć rowery. Grzegorz jakiś czas temu dopytywał się czy je odwiedziłem, a ja jakoś nigdy nie miałem do nich po drodze, choć bywałem bardzo blisko. Tym razem nie odpuściłem. Mała sesja na rowerach jest dowodem na to, że zaliczyłem w tym roku ostatni, zapomniany cel.
 

 

 

 

 

 
Po sesji czas na powrót do domu. Wybieramy drogę przez Brussow. Zaraz za Prenzlau zamieniamy się rowerami. Tym razem znowu Artur jest zachwycony. Jeśli nie liczyć źle ustawionego siodełka i kierownicy wszystko inne to bajka. Łatwość z jaką rower przyspiesza, zmiana przełożeń - wszystko super. Diabeł kolejny raz tego dnia jest pod wrażeniem. Dość długo jedziemy zamienionymi rowerami. Niestety po pewnym czasie czuję ból w kolanie. Artur ma troszkę krótsze nogi i przez pewien czas pedałując jadę na zgiętej nodze. Z takim samym bólem jechałem od Stepnicy podczas objazdu zalewu. Pod Brussow dokonujemy zmiany powrotnej. Rowery wracają do właścicieli. Niestety lekki ból towarzyszy mi już do końca podróży. W Locknitz zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę aby coś dolać do bidonów (niestety mało zabraliśmy picia) i prosto do domu. Tempo iście spacerowe. Znowu dużo jazdy obok i rozmawiania. Ostatni postój robimy jeszcze w Będargowie. Tym razem znowu chodzi o uzupełnienie płynów. Przy okazji delikatnie oblewamy rowery aby tryby się nie zatarły.
 

 

 
Od sklepu grzecznie prowadzimy roweru i czekamy aż resztki izotonika wyparują z organizmu.
 
Na koniec krótkie podsumowanie. Przede wszystkim - po raz pierwszy nie mam za dużego roweru! O wrażeniach jazdy Focusem pisałem poprzednio. Tym razem jeszcze mogę dodać, że podczas jazdy czuję się jak scalony z rowerem. Drobne korekty w ustawieniu siodła i kierownicy i będzie IDEALNIE! :)

PS. jeszcze rano podczas ostatniej korekty ustawień zniszczyłem zacisk sztycy. Przy dokręcaniu pękła śruba zacisku. Co się później okazało, klucz dynamometryczny podczas dokręcania "zastrajkował" czyli się zje... Nie dość, że klucz do du... to jeszcze do kupienia nowy zacisk. Na wycieczkę pojechałem z zaciskiem od Treka ;)

 
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 58.19km
  • Czas 02:01
  • VAVG 28.85km/h
  • VMAX 48.50km/h
  • Temperatura 17.9°C
  • HRmax 167 ( 87%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 1337kcal
  • Podjazdy 261m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Focus pokus

Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 12.10.2014 | Komentarze 5

Na koniec sezonu jeszcze mała niespodzianka. W nagrodę za zrealizowanie wszystkich założonych celów kupiłem sobie... nowy rower ;) Cóż innego mógłbym sobie kupić? :) Tym razem jest to następca Treka, który dzielnie mi towarzyszył przez ostatnie dwa sezony. Co prawda jeszcze się z nim nie rozstaje ale teraz podstawowym rowerem szosowym będzie FOCUS.
O nowym rowerze można przeczytać TU. Ja natomiast skupię się na moich odczuciach po pierwszej jeździe testowej. Pierwsze co rzuca się w oczy, a raczej ręce podczas noszenia to waga. Rower jest nieprawdopodobnie lekki. Przekłada się to na bardzo szybkie rozpędzanie roweru, a także na lekkość podczas pokonywania wzniesień.
Druga rzecz nad którą muszę popracować to manetki. Po pierwsze są bardzo wygodne w górnym chwycie. Do tego dochodzi pewność chwytu. Nawet z rozluźnionej dłoni manetka nie "ucieka". Jednak popracować muszę nad zmianą przełożeń. SRAM zaproponował zupełnie inną filozofię. Myślę, że po przestawieniu w sposobie myślenia będzie lepiej niż w SHIMANO. Red 22 to najwyższa grupa szosowa od SRAMa, daje się to odczuć właśnie podczas zmiany przełożeń. Czasem słychać tylko cichy "klik" w manetce i łańcuch bezgłośnie zmienia koronkę! Po przesiadce z Tiagry różnica jest kolosalna. Jeśli tylko wyczuję nowe manetki przełożenia będą zmieniać się całkowicie bezgłośnie.
Kolejnym zaskoczeniem w nowej szosie są koła. Są troszkę stożkowate co bardzo daje się odczuć przy bocznych podmuchach wiatru. Czytałem gdzieś, że można się nauczyć jeździć na wyższych kołach podczas wiatru i wcale to nie jest takie straszne jak by się mogło wydawać.
Teraz pora na największe zaskoczenie. Do tej pory jazda po wszelkiego rodzaju  nierównościach, mniejszych dziurach, studzienkach czy kostkach powodowała, że często zmieniałem trasę oby ominąć takie "niedogodności". Po jeździe na Focusie jestem totalnie zaskoczony właściwościami karbonu. Rama, widelec, sztyca, mostek tak dobrze tłumią wszystkie drobne nierówności, że w tej chwili mogę jechać Focusem na MTB ;) Oczywiście żartuję ale naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem poziomu tłumienia. Jechało się bardzo komfortowo. To pewnie również zasługa siodła Fizika i opon nabitych do 9 bar! :)
W drodze są już nowe pedały SH PD-6800. Na razie zamontowałem przeszczep od Treka ale obiecuję je oddać  :)
  

Focus Izalco Team SL 2.0

PS. od czasu GPS odjęte zostało 2 min i 20 sek. czas od startu do złapania sygnału.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 270.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 09:46
  • VAVG 27.65km/h
  • VMAX 48.40km/h
  • Temperatura 15.5°C
  • HRmax 169 ( 88%)
  • HRavg 145 ( 76%)
  • Kalorie 5621kcal
  • Podjazdy 691m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Mission Completed

Sobota, 4 października 2014 · dodano: 04.10.2014 | Komentarze 6

04.01.2014 po pierwszej wycieczce w Piotrem i Krzyśkiem wpis na BS zakończyłem listą planów.
 
Ostatnie zadanie z tegorocznego planu wykonane rzutem na taśmę ;)
 
Pod koniec ubiegłego roku, który nie był zbyt udany jeśli spojrzeć na osiągnięte cele na ten rok zaplanowałem sobie jeszcze ambitniejsze zadania, które postanowiłem zrealizować. Cele na 2014 przedstawiały się następująco
- przejechać 6000 km w roku
- pokonać podjazd na szlaku Bielika
- przejechać Miedwie w 2 godziny
- objechać dookoła Zalew Szczeciński w jeden dzień (przejechać jednorazowo więcej niż 208 km)
- wygrać z Krzyśkiem choć jeden wyścig w terenie (zadanie specjalne)
  
Pierwszy punkt planu został zrealizowany dość szybko, już w lipcu miałem przejechane 6 000 km. Bardzo łagodna zima, niezła pogoda wiosną i sporo wyścigów na początku lata spowodowało, że nie trudno było przejechać te 6 000 km. Nie zapominam jednak, że w ubiegłym sezonie nie udało mi się dojechać nawet do 5 000 km. W tej chwili mam przejechane 150% zakładanego planu i nic nie wskazuje na to aby to był koniec. Być może uda mi się przekroczyć magiczną dla mnie liczbę 10 000 km!
 
Po nie udanej próbie zdobycia podjazdu na Szlaku Bielika wiosną 04.09. udało mi się zrealizować drugi punkt z mojej listy. W towarzystwie Krzyśka, przy trzecim podejściu nie zdobyty przeze mnie podjazd poddał się. We wrześniu dokonałem tego po raz drugi. Myślę, że już nie będzie problemów z tą górką. 
  
Z trzecim zadaniem z mojego planu na rok 2014 mam pewien problem. Wg organizatora i oficjalnego pomiaru czasu wyścig na Miedwiu ukończyłem z czasem 2:00:19 czyli w dwóch godzinach się nie zmieściłem (będąc dokładnym). Nie mogę za miarodajny uznać czas z GPS, który niestety włączyłem za późno i w pewnym sensie dzięki temu nie uzyskałem zakładanego czasu minimum 2:00:00. Jedak uznaję ten punkt za zaliczony, bo wyścig mi się udał a był rozgrywany w nie najłatwiejszych warunkach. Poza tym za jednym "zasiadem" zrealizowałem mój punkt piąty. Po raz pierwszy udało mi się pokonać Krzyśka w jego naturalnym środowisku. Niedługie wyścigi terenowe to jego żywioł, do tego Miedwia nigdy gdy startowaliśmy razem nie udało mi się go pokonać! Po raz pierwszy z wygrałem z Krzyśkiem w terenie.
 
W sobotę 04.10.2014 zrealizowałem właśnie czwarty punkt mojego planu rocznego. Być może gdybym kontrolował odległości udałoby się pobić mój rekord kilometrowy, a tak 274 km z wyjazdu do Kostrzyna zostało nie pobite. Tym razem zabrakło jedynie 4 km aby przejechać więc niż w lipcu.

 

Od prawej Krzysiek, Zbyszek, Artur, Arek :) (Krzysiu nóżka jak model ;) )
 
Co było to było i czas wrócić do teraźniejszości. Zbiórka zaplanowana była na Shelu przy al. Wojska Polskiego w sobotę między 7:00 a 7:15. Pierwszy jak zwykle na miejscu był Krzysiek, który na miejsce zbiórki miał najdalej. Dojechać z Kijewa to kawałek drogi. Ja z kolei byłem na "starcie" drugi. Miałem troszkę mniej do pokonania niż Krzysiek. 


Najbardziej obowiązkowy z całej ekipy Krzysiek melduje się pierwszy na starcie. (Kolanko znowu jak u modela)
 
Regułę przełamał dopiero Artur, który mieszka za rogiem. Zbyszek, który dojechał z Bezrzecza na starcie zjawia się jako czwarty.
Jesteśmy w komplecie i możemy startować. 


Na starcie zjawia się Artur i jego nowy Specialized Roubaix SL4 COMP

Nowy rower Artura robi wrażenie. Idealny sprzęt na polskie, nie najlepsze drogi. Rower ma przejechane jedynie kilkaset kilometrów. Więc tak prawdę mówiąc to jest na dotarciu. Biała rama, biała owijka i białe siodełko przykuwają wzrok. Bez dwóch zdań to najlepszy rower w naszym peletonie. No i jeszcze prowadzony jest przez gościa, który w tym roku ma już w nogach ponad 10k km! W tym chłopaku drzemie siła! Na starcie po cichu liczę na to, że to właśnie on poprowadzi nas dookoła Zalewu.
Zbyszek również leci na nowym rowerze, węglowy Cube GTC nie może ważyć wiele. Na niego również liczymy. Razem z Arturem przejechali już Zalew więc i tym razem dadzą radę! 
 

W komplecie gdzieś za Dobieszczynem, jest mgliście, zimno i wilgotno. Porządek jak zakładałem Artur, Zbyszek, Krzysiek i ja
  

Artur na swoim nowym Specu

  

Zbyszek i jego Cube GTC
 
Wiedzieliśmy, że ten fragment trasy będzie szybki, a czasami nawet bardzo szybki. Wiatr w plecy bardzo nam pomagał. Za Ueckermunde doganiamy "gościa" na szosie. Chwilkę rozmawiam z Niemcem i proponuję mu podłączenie się do naszej czwórki. Mimo lekkich obaw i narzekań, że tempo dla niego za mocne chwyta koło. Czasem krzyczę do chłopaków, którzy zapominają o Niemcu aby zwolnili. Grzecznie dostosowują się do moich próśb. 33/34 km na godzinę to maks co może wyciągnąć "nasz Niemiec". W pewnym momencie na zmianę wychodzi Artur. 42 km/h na prostej i niestety gubimy Niemca przed Anklam. Szkoda, bo może kawę by postawił za holowanie ;) Oczywiście żartuję ;)
W Anklam przy 98 km na moim liczniku robimy pierwszą przerwę na "kabanosa". Kabanosy wzorem Jamesa77 i Leszczyka stają się przebojem w naszej diecie.   
 

Dlaczego ten Gryf usiadł Zbyszkowi na głowie?
 

Troszkę w innej konfiguracji ale bez Gryfa na głowie (fotograf był lepszy) ;)
 
Od Anklam było już tylko gorzej... Temperatura powietrza co prawda "troszkę" się podniosła i z początkowych 7° zrobiło się 21° to wiatr, który na początku wiał nam w plecy zaczął wiać w bok, a potem prosto w twarz. Przez Uznam jechało się.... ciężko. Wiatr totalnie zniechęcał do jazdy. Pojawiły się nawet pomysły powrotu pociągiem ze Świnoujścia. W momencie gdy jechaliśmy w otwartym terenie nasza prędkość drastycznie spadała. Co prawda mieliśmy sporo zapasu z dojazdu do Anklam ale wiedzieliśmy, że nie wystarczy to na długo. 
 

Artur na Specu wygląda "stylowo", mam w tym swoją małą zasługę :)
 


U Krzyśka i Zbyszka pojawiają się pierwsze oznaki zmęczenia. Podjazdy nie są już tak łatwe jak na początku.
 
 

Pojawiają się pierwsze skurcze... Zbyszek zastanawia się nad zakończeniem "wycieczki".

  

Artur i Krzysiek "zniesmaczeni" postawą Zbyszka :) Metoda na motywację? ;)
 
Kolejny przystanek robimy dość szybko. Po przejechaniu 40 kilometrów zatrzymujemy się "na siku". To ostatni moment aby w samotności pozbyć się zbędnego balastu. Zbyszek był "prawie" zdecydowany aby zakończyć jadę w Świnoujściu.
Po kilku chwilach docieramy do Polski. Jedziemy z Arturem z przodu, za nami Krzysiek i Zbyszek. Znowu przerwa, tym razem dłuższa niż poprzednio. W samym centrum Świnoujścia zatrzymujemy się w cukierni. Świnoujście ma szczęście do dobrych lokali. W Cafe Sonata pijemy pyszną kawę i jemy rewelacyjne ciastka. Takiego "bezowego ananasa" nie jadłem nigdy w życiu!!! Jeśli tylko będę znowu w Świnoujściu na 100% zajrzę do Cafe Sonata! :) Odrobinkę dalej uzupełniamy w Żabce bidonu i jedziemy na prom. No i tu znowu pewien dylemat. Garmin nie został wyłączony więc prawdopodobnie do odległości dobił mi ze 2-3 km i obniżył średnią wycieczki :) Będę musiał z tym jakoś żyć.
Zjeżdżamy z promu wśród aut i motocykli, które wyjeżdżają tak jakby się gdzieś paliło. Nam już się nie spieszy tak jak na początku wycieczki. Jest około 13:30 więc mamy do zachodu słońca sporo czasu. Przed nami najtrudniejszy fragment jazdy. Do Wolina zjazdy i podjazdy, a za Wolinem odkryty teren z wiatrem w twarz. Nie ma wyjścia trzeba jechać. Zbyszek zmienia zdanie i zamiast zostać w Świnoujściu jedzie do Wolina i tam postanawia złapać pociąg.  Staramy się utrzymać dyscyplinę jazdy. Zmiany co dwa kilometry mają nam oszczędzić siły i spowodować, że w miarę dobrej kondycji osiągniemy cel. Niestety ja na swojej zmianie wpadam na dwukilometrowy podjazd. Na szczycie zjeżdżam totalnie wyczerpany. Jadący za mną Zbyszek ma zdecydowanie łatwiej. Prosta i zjazd nie są wyznaniem. Jednak szczęście się odwróciło i na kolejnej zmianie mam super zjazd przed samym Dargobądzem. W Dargądzu na zmianę idzie Zbyszek. Niestety tym razem ma pecha. Przejazd przez wioskę zakończony wjazdem na "trójkę" jest wyczerpujący. Mimo późniejszych ciągłych zjazdów Zbyszek postanawia zakończyć jazdę w Wolinie. Jedziemy na dworzec gdzie udaje mi się nagrać ten materiał:
 
Zbyszek odpuszcza? Czyżby?
  

Okazuje się, że pociąg z Wolina do Szczecina będzie prawie za dwie godziny... Zbyszek łamie się i postanawia jechać z nami dalej. Jednak tym razem stawia warunki. Robimy zmiany bez niego. On jedzie z tyłu korzystając z naszej zasłony. To dobre określenie w tej sytuacji... To co spotkało nas za Wolinem to masakra. 
 

Negocjacje trwają. Udało się zmobilizować Zbyszka do dalszej jazdy.
 
Za Wolinem jedziemy w trójkę, holując Zbyszka. Kombinujemy z ustawieniami bo wydaje się, że wiatr wieje z każdej strony. Miejscami staramy się jechać w "nieprofesjonalnym" wachlarzu :) Robimy wszystko aby ochronić się od wiatru. Taka jazda kosztuje nas sporo siły. Artur cały czas twardo daje zmiany. Krzysiek za Świnoujściem złapał drugi oddech i dzielnie wywiązuje się ze swoich obowiązków i ja również w tym momencie dawałem radę. W okolicach Żarnowa trafiamy na grupę rowerzystów. Okazuje się, że to "Rowerowy Szczecin" wybrał się na zwiedzanie Wolińskiego Parku Narodowego i zalicza kolejny punkt programu. Chwilkę rozmawiamy i mijamy dziewczyny i chłopaków z RS.   

 

 

 

 
 TURBO ROWER MIEJSKI - SZCZECIN
 

W piątej sekundzie filmu z ulicy Sołtysiej wyjeżdża dziewczyna na rowerze miejskim.  W trzy rozpędzone szosy doganiamy ją dopiero na szczycie wzniesienia. Niezły ma power to dziewczę. No nic jesteśmy zdziwieni ale w końcu udało się ją dogonić. Ruszamy szybko ze świateł na Bramie Portowej. Jedziemy dość szybko... i w pewnym momencie z lewej strony dogania nas dziewczyna na ROWERZE MIEJSKIM!!! Jak się do tego mają nasze szosy za "tysiące złotych"? Czas chyba pozbyć się szosy i przesiąść się na rower miejski!   
 
Po kilku sekundach stajemy na światłach przy Krzywoustego. Obok Artura staje auto. Gość prowadzący samochód otwiera szybę i pyta się Artura "To ten rower z wypożyczalni?" :):):)





  • Dystans 80.49km
  • Czas 02:51
  • VAVG 28.24km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 16.8°C
  • Kalorie 1907kcal
  • Podjazdy 185m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

October Rain

Środa, 1 października 2014 · dodano: 01.10.2014 | Komentarze 5

"Susi Ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli" - w tym jednym zdaniu można zawrzeć cały dzisiejszy mój wyjazd. Nie uwierzyłem gdy Piotrek dziś mi powiedział, że przeczytał na jednym z blogów, że w końcu została załatana dziurawa jak ser szwajcarski droga między Bukiem a Stolcem. Pomyślałem, że może coś nie doczytał albo źle zrozumiał.... Na wszelki wypadek pojechałem na Meridzie. Przejazd Meridą po dziurach jakie tam ostatnio były również nie należał do przyjemnych. Ostatni rzut oka na prognozę pogody - wiatr 0-1 m/s, deszcz 0 mm. Nie zabieram deszczówki, bo i po co? Pierwsze kilometry przejechane całkiem sprawnie i po pół godzinnej jeździe melduję się w Dobrej. Jeszcze tylko kilka kilometrów i zacznie się ziemia obiecana. Za Bukiem widzę pierwsze oznaki prac drogowych. W różnych miejscach dziury zalane asfaltem, a czasem nawet większy fragment ma nową nawierzchnię. Tak się składa, że to pas w przeciwnym kierunku więc jadę po "łatach". Troszkę mnie dziwi technologia łatania w Polsce. W Niemczech najpierw zaznaczany jest prostokąt lub kwadrat, w który wpisana jest dziura. Potem dużym drogowym fleksem wycina się ten obrysowany fragment. Następnie sprawdza się co jest pod asfaltem, uzupełnia się ewentualne ubytki, a następnie asfaltuje. U nas wygląda to ta jakby ktoś jechał samochodem z asfaltem i wlewał go do dziur.
 
Po chwili dojeżdżam do odcinka gdzie było najgorzej. Jestem zdumiony, nie ma dziur a całą dwupasmową jezdnie pokrywa nowy, czarniutki asfalt. Teraz zapewne oberwie mi się za to co napiszę. Asfalt położony jest fatalnie. Jadąc Meridą czułem jakbym jechał po żwirowej tarce. Obawiam się, że na wiosnę będzie gorzej niż było. Jeśli w nowej nawierzchni porobią się dziury będą już tak głębokie jak rów Mariański... Być może się mylę i na razie drogowcy położyli pierwszą warstwę... i dopiero będą dopieszczali tą drogę. Jeśli tak to przepraszam i czekam na zakończenie prac.
  
Za Stolcem okazało, się że zostałem oszukany. Z zachmurzonego nieba, z którego nie miało padać spadł deszcz... Padał tak i padał przez następne 40 kilometrów. Dopiero za Blankensee uspokoiło się troszkę. Niestety jak dla mnie było za późno. Do domu dojechałem kompletnie przemoczony. Co może zdziwić na drodze w tym deszczu spotkałem dwóch takich jak ja wariatów jeżdżących w deszczu. Pierwszy w niebieskiej deszczówce minął mnie na drodze między Grunhof a Pampow, a drugi prze Lubieszynem. Jestem w szoku, że ktoś jeszcze jeździ w taką pogodę....
 

W czasie deszczu też potrafi być pięknie
 
3

... ale tylko czasami jest pięknie... bo przeważnie nic nie widać
 

Gdy wyjeżdżałem było właśnie tak.... nic nie zapowiadało deszczu.

  
  

Kategoria 50 - 100 km