Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:902.64 km (w terenie 10.00 km; 1.11%)
Czas w ruchu:31:04
Średnia prędkość:29.05 km/h
Maksymalna prędkość:67.30 km/h
Suma podjazdów:4713 m
Maks. tętno maksymalne:176 (92 %)
Maks. tętno średnie:155 (81 %)
Suma kalorii:18747 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:64.47 km i 2h 13m
Więcej statystyk
  • Dystans 201.50km
  • Czas 06:44
  • VAVG 29.93km/h
  • VMAX 55.60km/h
  • Temperatura 19.1°C
  • HRmax 166 ( 87%)
  • HRavg 139 ( 73%)
  • Kalorie 3705kcal
  • Podjazdy 950m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na podbój zachodu

Sobota, 11 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 5

Jak zwykle przed dobrze zapowiadającym się pogodowo weekendem w głowie pojawia się pytanie gdzie by tu pojechać? Po serii trzech tygodni z maratonami i tygodniowej przerwie na lekkie podleczenie drobnych urazów właśnie sam stanąłem przed takim dylematem. Dookoła zalewu nie było sensu jechać w obawie przed atakiem turystów na nadmorskie miejscowości, na południu byliśmy w czerwcu, na północ jeździmy dość często, na wschód nie jeździmy pozostał więc niezbadany zachód. No może tak nie do końca niezbadany. Zachód został przebadany dość dokładnie do okolic Prenzlau. Co jest za Prenzlau tego nie wiedzieliśmy.
Rzut oka na mapę i w bardzo rozsądnej odległości znalazłem Pojezierze Meklemburskie. Teraz pozostało mi namówić Krzyśka aby się ze mną tam wybrał, a w zasadzie nas zawiózł. Krzysiek zadzwonił z kolei do Artura i tym sposobem było nas już trzech. Kwestia zaplanowania trasy na 150-200 km spoczęła na moich barkach. Jednak jak tu cokolwiek planować gdy kompletnie nie zna się tamtejszych dróg. W sumie mógłbym oprzeć się na głównych drogach i tym sposobem zaplanować trasę na dwieście... ale przecież nie o to chodziło, żeby sobie pojeździć na głównych drogach wśród aut. Fajniejsze jest jeżdżenie małymi, lokalnymi drogami przy okazji odwiedzając fajne miejsca. Jednak jak to zrobić? No i tu z pomocą przyszło mi www.gpsies.com. Na mapie znalazłem miejscowość na tyle dużą aby bezpiecznie zostawić auto i tak aby była w rozsądnej odległości od naszego domu. Następnie w wyszukiwarce kazałem znaleźć rundę ok 200 km przeznaczoną dla roweru szosowego. Tym sposobem trafiłem na trasę kolegi z Berlina, który na szosie przejechał 208 km rundę startując z Neusterlitz. Trasa zaczynała się i kończyła na dworcu i przewidywała dwa punkty postojowo-żywieniowe. Niestety nie przewidziała, że w sobotę to Niemcy nie pracują. Oryginalny ślad po którym jechaliśmy można zobaczyć TU. Dzień przed wyjazdem wgrałem ślad do Garmina zakładając, że rzeczywiście droga będzie przeznaczona na szosę bo w niektórych punktach wydawała mi się dość, powiedzmy ryzykowna ;)
Po godzinie ósmej zjawili się Krzysiek z Arturem i ruszyliśmy razem na podbój zachodu. Do punktu startu mieliśmy 124 km. Wybraliśmy dojazd trasą krótką. Trasa krótka okazała się wolna więc złapaliśmy troszkę spóźnienia. Na miejscu byliśmy troszkę po 10tej a na trasę ruszyliśmy dopiero o 10:40. Już pierwsze kilometry przez miasto zasiały we mnie niepokój. Po raz kolejny (tak samo jak byliśmy u Joachima) przejechaliśmy po szutrze przez jakiś park. Jak się później okazało mój Garmin ma tendencję do wyszukiwania "skrótów" zapisanej trasy no i właśnie takim skrótem niepotrzebnie pojechaliśmy. Chwilę później byliśmy znowu na zaplanowanej trasie. Okazało się, że droga "wylosowana" przeze mnie była super! Boczne drogi, które omijały główne szlaki komunikacyjne okazały się prawie zupełnie puste i oferowały niesamowite widoki. Niestety nie będę mógł ich pokazać bo dałem ciała i pojechałem z nienaładowaną kamerą... Kilometry mijały nam dość szybko. Pierwszy, krótki postój na batona i przetankowanie bidonów robimy po przejechaniu 70 km. Zajęło nam to troszkę ponad dwie godziny czyli nadrobiliśmy troszkę opóźnienia z dojazdu. Jedziemy dalej fajnymi drogami, czasem jest to dobry asfalt, a czasem prowadząca przy ulicy DDRka. Właśnie na takiej fajnej DDRce 20 km później mamy kolejny, tym razem nieplanowany postój. Osoby, które czasem tutaj zaglądają mogą się domyślić czym był on spowodowany. Tak, macie rację! Tak jak "bez gwiazdy nie ma jazdy" tak bez przebitej opony Krzyśka również nie ma jazdy. Jednak trzeba go pochwalić bo w tej dziedzinie ma już niezłą wprawę. Niewiele czasu potrzebował na przełożenie dętki i napompowanie koła. W skróceniu czasu tego procesu pomogła nowa pompka Lezyne Control Drive na naboje CO2. Po krótkiej chwili byliśmy znowu na trasie pokonując kolejne kilometry. Tak szybko jak leciały kolejne kilometry tak szybko kończyły nam się zapasy w bidonach. Około 120 km było już niewesoło... W bidonach ostatnie krople, a we wszystkich wioskach przez które przejeżdżamy wszystko pozamykane, żadnych sklepów, barów itp. Powoli tracimy nadzieję, że coś znajdziemy. Jadąc bocznymi drogami nie mamy również szans na stacje benzynowe, które są przy głównych drogach. Na 130 km susza w bidonach mimo poczynionych oszczędności. Jednak pojawia się nadzieja. Przed nami ukazuje się spory kościół. Jednak nasza trasa zakręca przed miejscowością gdzie on się znajduje. Zjeżdżamy jednak z trasy, bo jak jest kościół to może będzie otwarty jakiś bar.... Jednak zamiast baru trafiamy na malutki wiejski sklepik. To nie może być fatamorgana! Otwarty w sobotę późnym popołudniem sklep w niemieckiej wiosce to chyba cud! Wchodzimy gdy miła, starsza pani miała już zamykać. Kupujemy 3 duże wody mineralne, sok, ja sobie sprawiam loda, a Krzysiek i Artur wybierają zimne piwko ;) Zalewamy bidony, ja wcinam loda, a oni delektują się browarkiem. Jak się okazało była to nasza jedyna prawdziwa przerwa. Później zatrzymujemy się jeszcze ana chwilę na 170 km rozprostować plecy i nogi. Na sam koniec skracamy o kilka kilometrów zaplanowaną trasę i główną drogą jedziemy na miejsce naszego startu.
Przez prawie 7 godzin jazdy przejechaliśmy troszkę ponad 200 km. Łącznie ze wszystkimi przerwami, tymi nieplanowanymi i planowanymi zajęło nam to 8 godzin. Na koniec zatrzymujemy się już autem w Netto gdzie dokupujemy jeszcze troszkę płynów na drogę. Wygodnie zajmujemy z Arturem wygodną kanapę w wygodnym volvo i część drogi spędzamy nawadniając organizmy, współczując Krzyśkowi, że tym razem musi nas wozić ;) napoje kończą się po niecałej godzinie ;) W domu jestem przed 21 i tak kończy się ta bardzo udana wycieczka... choć dzień trwał jeszcze znacznie dłużej ;)


















     







  • Dystans 156.59km
  • Czas 04:49
  • VAVG 32.51km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Temperatura 27.4°C
  • HRmax 176 ( 92%)
  • HRavg 155 ( 81%)
  • Kalorie 3113kcal
  • Podjazdy 901m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w piekle

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 04.07.2015 | Komentarze 4

Kto się dzisiaj wybrał pojeździć ręka w górę!?
Jesteście szaleńcami albo jesteście chorzy na rower! Niestety ja też się do Was zaliczam... pojeździłem odrobinę sobie. Czy żałuję? Może troszkę, że nie wybrałem mini... To byłby optymalny dystans i czas no i może wynik byłby lepszy niż na mega. 
Krzysiek miał nosa, że nie pojechał dzisiaj ścigać się w Świdwinie. Nawet sobie nie wyobrażam tego co byłoby w drodze powrotnej. Nie było Krzyśka i musiał mi wystarczyć PIH ;)
No dobra, po tym obiecującym początku czas przejść do konkretów. Zaraz po wjechaniu na Orlika w Świdwinie (tym razem numery były wydawane na Orliku gdzie był również start - dobra decyzja) spotkałem Adama znanego pod wszystko mówiącym pseudonimem Coolertrans. Na pytanie o nastawienie (Adam - Pancernik jechał na 228 km) usłyszałem - Idź ty w tiiiiii, tiiii.... tiiiii.... :) W ustach zrównoważonego Adama takie przesłanie zasiało we mnie nutkę niepokoju. Zaparkowaliśmy z Arturem, który przyjechał zaraz za mną w dokładnie tym samym miejscu co w zeszłym roku.  Jak zwykle przygotowania do startu zajęły mi więcej czasu niż przypuszczałem. 
Tym razem znowu startowałem na samym początku i dosłownie tak samo jak w Gorzowie o mało co nie spóźniłem się na start. Pojawiłem się dopiero w momencie gdy czytano moje nazwisko jako ostatniego z grupy. Na szczęście Artur startował 6 minut po mnie więc na spóźnienie miał małe szanse ;) O godzinie 8:30 ruszyliśmy... 
Sam maraton "naturalnie" podzielił mi się na 4 etapy.

I Etap - grupa 0:00 - 1:17
Zaraz po starcie zwyczajowe badanie. Tym razem nie było ostrych zaciągów ale spokojnie kręcenie na zmianach. Jeden mniej, drugi więcej trzeci wcale. Po kilku pierwszych kilometrach można było ocenić kto jak chce jechać. Szybka selekcja i z 10 zostało aż 7 osób. Na nieszczęście dla mnie jazda była totalnie nierówna. Zmiany na alibi, odpuszczanie zmian, czarowanie czyli totalny burdel. Nie lubię tak jeździć wiec po 27 km na podjeździe za małą pętelką na rondzie w Świdwinie zaatakowałem licząc, że ktoś się do mnie doczepi. Niestety przeliczyłem się i odjechałem sam. Po pierwszym ataku jechałem sam ładnych parę kilometrów licząc, że dojdą mnie najlepsi z grupy startującej 3 min po nas. Po raz kolejny się zawiodłem. Zamiast nowej grupy dogoniła mnie stara. Bezsensowna wymiana zdań z kolesiem, który udawał zmiany uświadomiła mi, że na szansę muszę czekać... Kolejna ucieczka, tym razem z chłopakiem z Trzebnicy po kilku kilometrach została skasowana przez moją starą grupę wspomaganą przez Tadeusza Przybylaka i jego grupę, która startowała 3 minuty za nami...

II Etap - grupa + 1:18 - 2:35
12 osobowa grupa to już jakaś siła. Przez pewien czas wydawało mi się, że będzie dobrze. Były zmiany, była praca chociaż o różnej jakości to mimo wszystko była. Poczułem, że jednak może być ok. Nie wyczułem, że praca pracy nierówna. Nie wziąłem również pod uwagę tego, że wcześniej dałem troszkę więcej z siebie niż inni. Zemściło się to na mnie po 80 km. Na jednej ze zmarszczek po swojej zmianie nie dałem rady utrzymać ostatniego koła... Grupa nie zna litości... 

III Etap - samotność 2:36 - 3:40
Ze złością (na siebie) patrzyłem jak mi się oddalają. Powoli aczkolwiek systematycznie ich przewaga rosła. Bezsilność w takich sytuacjach jest paraliżująca. Wszystko mówi - GOŃ.... tylko ani nogi ani płuca nie słuchają tej komendy... Są totalnie głuche na wołanie, choć wiedzą co czeka ich dalej... Samotna jazda, którą przerabiałem już w Gryficach spotęgowana przez upał i kurczące się zapasy izotoników bardzo negatywnie wpływała na moje morale. Czary goryczy dopełnił błąd, który popełniłem skręcając z ronda w zły zjazd w Połczynie Zdrój. Jak się okazało nie tylko ja to zrobiłem. Następne samotne kilometry bez chwili cienia, bez chwili oddechu całkowicie mnie zdemotywowały. Nawet trójka chłopaków przejeżdżająca obok, a za nimi w eskorcie auto nie wyzwoliła we mnie ducha walki. Duch walki poległ na podjeździe zaraz za Połczynem. 100 metrów do góry na krótkim odcinku po przejechaniu 100 km w koszmarnym upale spowodowało, że najchętniej zastosowałbym strategię Pancernika ale na szczęście nie wziąłem ze sobą kasy...

IV Etap - ratunek 3:41 - 4:49
Być może gdybym zabrał ze sobą kasę to bym siedział w sklepie pijąc coś zimnego w momencie gdy dogonił mnie samotny Artur. Na moje szczęście był samotny bo inaczej pewnie pomknąłby nie zwracając na mnie uwagi. Ostatnie 40 km pokonaliśmy już razem. W zasadzie to on je pokonał, bo moja pomoc w ich pokonaniu była symboliczna, nie licząc tego momentu gdy uratowałem mu życie gdy jechał z opuszczoną głową na czołówkę z samochodem :) 
Ile było narzekania przez te ostatnie kilometry to wiemy tylko my... dojechaliśmy na oparach bidonów. Ostatnie pół bidonu Artura piliśmy na spółkę (DZIĘKI) przez ostatnie 10 km. 

To był mój najtrudniejszy maraton jaki przejechałem. Nie dość, że w potwornym upale (Diabeł powiedział, że tak wygląda piekło) to jeszcze w dodatku taki "pomarszczony". 
Tym razem moje wyniki nie są już tak spektakularne jak w Gorzowie ale i tak jestem z nich zadowolony. 14 w OPEN i 5 w M4 to wszystko co udało mi się "ugrać"


Jeszcze zadowoleni, nie wiedzieliśmy co nas czeka...


Przygotowania do "walki"


Nawet Diabła pieką kopytka


Dojechany



  • Dystans 25.96km
  • Czas 01:05
  • VAVG 23.96km/h
  • VMAX 34.80km/h
  • Temperatura 25.6°C
  • HRmax 160 ( 84%)
  • HRavg 126 ( 66%)
  • Kalorie 645kcal
  • Podjazdy 160m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czy to przeze mnie są te korki?

Czwartek, 2 lipca 2015 · dodano: 02.07.2015 | Komentarze 4

Troszkę mnie to zaczyna śmieszyć. Gdy dwa dni temu jechałem do pracy samochodem to korki były ogromne. Wtedy ponad godzinę zabrał mi powrót z pracy. Teraz gdy do pracy jeżdżę od dwóch dni rowerem korki jakby kompletnie zniknęły... Czy to ja robię korki? ;)
Jutro wykorzystam auto i zobaczymy czy znowu zrobię jakiś korek? 
Przy okazji dojazdu do pracy udało mi się nieznacznie poprawić czas na "ale urwał", a w czasie powrotu zrobiłem swój PR na Owocowej. Nawet na jednej z "wariacji" tego segmentu - Owocowa dla hardkorów udało mi się zrównać czasem z Grześkiem :P Niestety razem jesteśmy tylko na drugiej pozycji. Jakiś koleś pobił nas tam aż o 7 sekund (na 300 m)!!!
No dobra... tak na serio to jutro czas odpoczynku przed startem w Świdwinie. Zapowiada się bardzo gorąco, dosłownie i w przenośni. 

PS. szkoda, że Krzysiek nie jedzie. Będzie to mój pierwszy start bez niego. W pewnym sensie czuję się jak sierotka ;)
 

Z pracy...
 
Kategoria DDP, do 50 km, solo


  • Dystans 38.46km
  • Czas 01:41
  • VAVG 22.85km/h
  • VMAX 36.90km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 170 ( 89%)
  • HRavg 119 ( 62%)
  • Kalorie 790kcal
  • Podjazdy 271m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na pięcie wirujesz znakomicie...

Środa, 1 lipca 2015 · dodano: 01.07.2015 | Komentarze 4

"Na pięcie wirujesz znakomicie
A na prostej potkniesz się o muldę
Na szczęście pracujesz całe życie
A na nieszczęście sekundę"*

To powinien być motyw przewodni dzisiejszego dojazdu, a w zasadzie powrotu z pracy. Gleba na zakręcie może bardziej na nawrocie, który pokonywałem wiele razy po raz kolejny uświadomiła mi, że rowerem to ja za bardzo nie potrafię jeździć. Nawrotka z ul. Nab. Wieleckie na Bulwar Piastowski kosztowała mnie zbite biodro, zbite śródręcza obu dłoni oraz podrapane przedramię. To straty, które są do zagojenia. Niestety ucierpiał również prawy grip. Co prawda nie jest jeszcze do wymiany ale widać już na nim ślady "walki" ;)

Może i pedałami potrafię obracać szybko i mocno ale to nie ma nic wspólnego z jeżdżeniem na rowerze. Może poczułem się za bardzo "kozacko" po obejrzeniu ostatniego popisu kolesia o pseudonimie Brumotti.  Nie powinienem oglądać takich popisów bo po nich jazda rowerem wydaje się banalna... Na końcu polecam filmik do obejrzenia...
 

Z pracy...

PS. Tak przy okazji udało mi się "odbić" segment Piastów_US /KOM/ :) 
4 sekundy zabrakło przy "Ucieczce z piekła" ale popracuję również nad tym ;)

Czapki z głów:



*Sekunda - Rahim

Kategoria solo, do 50 km, DDP