Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
  • Dystans 201.70km
  • Czas 07:04
  • VAVG 28.54km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 29.4°C
  • HRmax 165 ( 86%)
  • HRavg 138 ( 72%)
  • Kalorie 3599kcal
  • Podjazdy 344m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Turbokozak bez kilku szprych

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 5


Zaczynamy nową przygodę Rzepin - Szczecin
 
Od zakończenia ubiegłotygodniowej wycieczki do Kostrzyna i z powrotem planowałem ponowny wypad z atakiem na... 300? Jednak brak czasu szybko zweryfikował plany i trzeba było zmniejszyć dystans. Oglądając mapę do głowy wpadł mi... Rzepin. Szybka wizyta na stronie pkp.pl i już wiem, że są pociągi, które mnie tam zawiozą. Po ustaleniu trasy zabrałem się za kompletowanie składu. Pierwsza wersja przewidywała wyjazd w 5 osób. Krzsiek, Artur, Adam, Paweł i Ja. Niestety Adam wycofał się w ostatniej chwili, a Paweł zwany Kilerem zarabiał w sobotę na chleb. Ostateczna decyzja - jedziemy w trójkę. Umawiam się z Arturem na dworcu w Szczecinie, natomiast Krzysiek dosiada się do nas w Podjuchach. Już na samym starcie pierwsza przygoda. Gdy już zajęliśmy miejsca do przedziału z rowerami wchodzi trzech żuli - odór taki, że nie można wytrzymać! Idą od razu do kierownika pociągu i zgłaszają, brak kasy. Bagaż na 3 osoby to wypchana reklamówka. Proszą o przejazd na trasie do Kostrzyna, za 4 dni zaczyna się Woodstock. Jakoś udaje im się przekonać obsługę pociągu aby ich nie wyrzucała. Mają dowody więc dostają bilety kredytowe... każdy po 120 zł!!! Tym o to sposobem Przewozy Regionalne wzbogaciły się o 360 zł nie ściągalnych należności :) Krzysiek tak jak się umówiliśmy dosiada się do nas w Podjuchach i rozpoczynamy 3 godzinną podróż do Rzepina.
 

Wesoły Diabeł i zamyślony Krzysiek
 

Ten sprzęt ma nas dowieźć do Szczecina.
 

Nie, to nie jest jeden z żuli o których pisałem... Artur na wycieczkę pojechał z reklamówką :)
 
W Rzepinie jesteśmy o 11:15, pamiątkowe zdjęcie i od razu ruszamy do Słubic. Pierwsze dwadzieścia kilometrów pokonujemy w 38 minut... Średnia 32 km/h już na samym starcie gwarantuje nie złą zabawę. W Słubicach zatrzymujemy się na chwilkę na stacji i tankujemy bidony, które albo były puste (w przypadku Artura) albo wypite w pociągu.
 

Szybkie tankowanie.
 
Spowalniają nas trochę korki spowodowane wprowadzeniem ruchu wahadłowego we Frankfurcie zaraz za mostem. Na moście robię jeszcze kilka zdjęć. Po raz pierwszy w życiu jestem we Frankfurcie n/Odrą. 
 

Na moście we Frankfurcie n/Odrą
 

Widok z prawej
 

Widok z lewej
 
Po wjeździe do Frankfurtu popełniamy dobry błąd, który powoduje, że troszkę się pogubiliśmy. Jeszcze w pociągu konduktorka dała nam wskazówkę, że zaraz za mostem jest ścieżka która biegnie wzdłuż Odry. Ścieżka może i była ale nie koniecznie przejezdna szosówkach. Dzięki temu, że posłuchaliśmy rad i sami nie sprawdziliśmy drogi mieliśmy "przyjemność" pojeździć po płytach, bruku, tłuczniu... Koniec końców dotarliśmy do ścieżki i mogliśmy troszkę przyspieszyć. Jednak na samym początku kolejna niespodzianka, która jak się okazało później miała brzemienne skutki dla naszej wyprawy. Zaraz po wjeździe na ścieżkę, gdy zaczęliśmy się rozpędzać wpadliśmy na "stado" korzeni, które wyskoczyły na naszej drodze. O ile Krzyśkowi i mi udało się jakoś bezboleśnie przejechać to Arturowi i jego Giantowi nie poszło tak łatwo jak się później okazało. Po przejechaniu przez nieszczęsne korzenie rzuciliśmy się jeszcze na odrabianie czasu straconego we Frankfurcie.  Nasze tempo ustabilizowało się w okolicach 34 km/h. Do tego jeszcze mieliśmy siłę na zabawę w ściganie się między sobą ;)
 
 
Jazda wygląda na spokojną... ale taka nie była.
 

Artur do zdjęć pozuje chętnie...
 

Krzysiek jest ciężkim do współpracy modelem
 

Nawet z zaskoczenie ciężko mu zrobić fotkę.
 

Moje selfie ;)

Dzięki tym "zabawom" 30 kilometrów dzielące nas od Kostrzyna przejechaliśmy  w 55 minut :) Jednak zaraz za Kostrzynem Artur potrzebuje chwili na sprawdzenie roweru. Czuje, że coś w przednim kole mu bije. Zatrzymujemy się więc na chwilę i sprawdzamy koło. Odrobinę widać, że nie jest proste ale nie do tego stopnia aby uniemożliwić jazdę. To była ostatnia szansa dla Artura aby wrócić pociągiem do Szczecina. Jednak po "fachowych" radach Krzyśka i moich, że nic się nie stanie ruszyliśmy w dalszą drogę.
 
 
Coś nie tak z przednim kołem?
 

Fachowcy
 
Za Kostrzynem znowu zaczynamy szybszą jazdę. 20 kilometrów pokonujemy w mgnieniu oka. Wreszcie docieramy na miejsce pierwszego, planowanego postoju.
 

Gdzieś pomiędzy Kietz a Gross Neudorf
  
W Gross Neudorf są ""słynne" huśtawki, na których Artur nie ma jeszcze zdjęcia, a Krzysiek jest stęskniony za wodą w cenie 4,40 EUR za butelkę, dla każdego coś innego. Był postój więc muszą być foty.
 

Komu kawki? Komu wody?
 

Lubię te klimaty. Jazda w takich warunkach to ogromna przyjemność
 

Ile lat temu ostatni raz na huśtawce? :)
 

Chyba podoba się :)
 

Czas ruszać w drogę

Wypoczęci, zrelaksowani i pełni energii ruszamy w dalszą drogę. Przed nami jeszcze ok 110 km. No i znowu zaczynamy jechać coraz szybciej. Zmiany po 5 kilometrów (później co 3), średnia na zmianach po 33-34 km/h powodują, że do Hohenwutzen dojeżdżamy w 54 minuty. Jednak z kilometra na kilometr jazda sprawia Arturowi coraz większe problemy. Bicie na kole jest coraz większe i coraz bardziej rzuca rowerem. Na domiar złego zmienia się powoli pogoda. Z nieba spadają pierwsze krople deszczu i zaczyna zrywać się wiatr. Na 110 kilometrze Artur prosi o postój "techniczny". Jak się okazuje to nie przednie koło jest problemem. Okazuje się, że w tylnym kole popękały 3 szprychy, a kolejne są luźnie. Szybka "burza mózgów" i decyzja o pozbyciu się ułamanych szprych oraz o dokręceniu pozostałych.  
 

Pierwsze trzy szprychy wyrzucone
  
Po operacji wyrzucenia szprych jazda nie jest już taka sama. Decydujemy się na drastyczne obniżenie prędkości oraz większą uwagę na wszelkich nierównościach. Do domu zostaje około 80 kilometrów, zastanawiamy się czy nie wezwać "wozu technicznego". Jedzie się coraz ciężej. Mokniemy całkowicie w deszczu, a dodatkowo prosto w twarz wieje mocny wiatr.  


Postój kontrolny. Artur pozbywa się kolejnej szprychy i dokręca pozostałe.
 
W wolnym tempie cudem przejeżdżamy 30 kilometrów i docieramy do miejsca drugiego z zaplanowanych postojów. U Turka jemy obfity obiad i sprawdzamy po raz kolejny stan tylnego koła Artura. Odpadają kolejne szprychy. Po oględzinach decydujemy się na dalszą jazdę w tempie turystycznym.  
 

Chicken doner na talerzu (Krzyśka)
 

Zabawy szprychami
  

Mały konkurs - znajdź brakujące szprychy
 
Przejmuję dowodzenie nad peletonem. Artur ustala prędkość na 30 km na godzinę, a ja się dostosowuję ciągnąc go na swoim kole. Krzysiek w dalszej odległości z niepokojem obserwuje coraz mocniej rozchwiane koło Artura. Jedziemy z duszą na ramieniu. Docieramy do Gartz gdzie decydujemy się na przeprowadzenie rowerów po bruku. Do domu zostaje około 30 kilometrów. Jeszcze tylko Mecherin, Kołbaskowo i Przecław. Rowerem Artura rzuca coraz bardziej. Jadąc przez chwilę za nim tak jak Krzysiek decyduję się zachować większą odległość z obawy, że zaraz coś się może stać. Na szczęście czarne scenariusze się nie sprawdzają. Docieramy do Przecławia gdzie zatrzymujemy się na krótkie zakupy w Biedronce. Artur po raz ostatni sprawdza stan koła... Jest już bardzo źle. Do plecaka pakuję płyny w szklanych opakowaniach, Krzysiek zabiera colę w reklamówce, natomiast Artur na ostatnie 2 kilometry otrzymuje dwa worki lodu, również w reklamówce. 
 

Ostatnia kontrola przed "metą" i przed Biedronką
 

Rozdzielamy sprzęt.
 
Mimo, że Artur otrzymał najlżejszy "ładunek" nie mógł sobie poradzić z prowadzeniem roweru. Jazda na jego Giancie wymagała prowadzenia dwoma rękami. Obciążenie na kierownicy uniemożliwiało jazdę kompletnie. Zabrałem mu reklamówkę i ruszyliśmy do Warzymic. Ostatnie metry to istny horror. Na 200 metrów przed bramą widząc jak jego tylne koło wraz z tylną przerzutką robią skomplikowane ewolucje zaproponowałem aby ostatnie metry poprowadził rower. Artur okazał się twardy i do samej bramy dojechał na kołach. Prawdziwy z niego TURBOKOZAK! Około 150 kilometrów przejechane na sypiącym się coraz bardziej rowerze muszą wzbuzać szacunek.

PS. przed wyjazdem, w pociągu Artur zastanawiał się głośno nad tym jakie dzisiaj będą przygody... bo na moich wycieczkach "przygody" są zawsze. Gdyby wiedział... ;) 



* W statystykach Bikestats uwzględniłem czas dojazdu i kilometry przejechane z domu na dworzec.
Kategoria ponad 100 km



Komentarze
tmxs
| 13:38 poniedziałek, 28 lipca 2014 | linkuj Super relacja, kosmiczny dystans. Jazda bez tylu szprych to musiała być trauma, ciekawe jak bardzo ucierpiała obręcz.
adpol
| 07:39 poniedziałek, 28 lipca 2014 | linkuj Arku po raz kolejny zawodowa relacja, nie zastanawiałeś się nad pisaniem felietonów? ;) A tak poważnie to szkoda, że ominął mnie kolejny wypad... Pozdro
Maxis
| 21:12 niedziela, 27 lipca 2014 | linkuj Szacun Arku za opis , za zdjęcia i za prowadzenie przez większość dystansu. W przyszłym roku , to już tylko będę czytał opisy Twoich wycieczek :(
jotwu
| 18:15 niedziela, 27 lipca 2014 | linkuj Moje gratulacje za "całokształt" działalności, za znakomitą sprawność fizyczną, za fajny dystans do trudności na trasie, za dobór trasy i za serię świetnych zdjęć. Chapeau bas !
leszczyk
| 14:30 niedziela, 27 lipca 2014 | linkuj Bardzo fajny wpis, dużo zdjęć dobrze dobranych do treści, ale przede wszystkim pomysłowy dobór tras. Trzeba mieć krzepę, żeby takie plany realizować, szczere gratulacje.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa serwo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]