Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
  • Dystans 58.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Temperatura 20.8°C
  • HRmax 180 ( 94%)
  • HRavg 171 ( 90%)
  • Kalorie 1691kcal
  • Podjazdy 199m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

IX Maraton Dookoła jeziora Miedwie

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 17.08.2014 | Komentarze 4

Do startu na Miedwiu podchodziłem bardzo spokojnie. Przyznam się teraz, że nawet specjalnie nie zależało mi na jakimś wyniku. Po ubiegłorocznych problemach chciałem w "całości" dojechać do mety. W "całości" oznacza, że zarówno rower jak i ja mieliśmy być w całości. Tym bardziej, że po ubiegłotygodniowej kraksie w Kołobrzegu moje rany wciąż były nie zagojone. O ile kolano zostawiłem bez żadnego zabezpieczenia to łokieć zakryłem plastrem z opatrunkiem i założyłem jeszcze rękawki aby dodatkowo go zabezpieczyć. Rękawki zresztą bardzo się przydały, bo pogoda na trasie była bardzo różna. 
 

Przed startem Fast-Agrotrans Cycling Team :)
  
Na starcie przypadkowo znalazłem się przez chwile na początku stawki, jednak organizatorzy bardzo szybko zweryfikowali ustawienie grupy wpuszczając bokiem na początek zawodników STC oraz znajomych. Nie zależało mi na ustawieniu więc dość szybko z znalazłem się w drugiej części 240 osobowej grupy startującej w kategorii M4. Zupełnie inaczej do startu podchodził Artur i Krzysiek. Im z kolei zależało na dobrym starcie i utrzymaniu się jak najdłużej w czubie grupy. Start honorowy okazał się  nie dla wszystkich honorowy i stawka rozciągnęła się na dość dużej przestrzeni. Po dojeździe na starą dziesiątkę rozpoczęła się szaleńcza jazda, a ja zobaczyłem że mój Garmin nie został włączony... Jak się później okazało miało to spore znaczenie jeśli chodzi o mój ostateczny wynik.
 

"Honorowy start" - zostałem za peletonem... fot. Łukasz D.
 

Z włączonym Garminem na szerokiej drodze starałem się zbliżyć do czołowej grupy w której jechał Krzysiek i Artur. Jak się okazało nie było to trudne i zaraz za zjazdem z dziesiątki byłem dogoniłem peletonik. Jednak jazda w grupie na MTB to zupełnie coś innego niż na szosie. Zrywanie i hamowanie powodują, że cały czas trzeba jechać maksymalnie skupionym z rękami na hamulcach. Nie za bardzo odpowiadała mi taka jazda więc utrzymywałem bezpieczną odległość od czołówki. Co pewien czas ktoś odpadał z grupy, a czołówka coraz bardziej przyspieszała. Po kilku kilometrach Krzysiek zostaje z tyłu... i w większej grupie zostaję z Arturem. Kolejne kilometry i kolejny podjazd i ja również podzielam los Krzyśka i zostaję zerwany. Jechałem w zbyt dużej odległości aby korzystać z zasłony przed wiatrem... Staram się jeszcze walczyć aby nie stracić z oczu czołówki i być może doskoczyć z kimś kto odpadł. Widzę, jeszcze jak Artur również zostaje oderwany od grupy i zostaje z tyłu. Jadę między Krzyśkiem i Arturem i zastanawiam się co robić... Starać się dogonić Artura czy może jechać tak jak zakładałem czyli spokojnie i czekać na Krzyśka? Wybieram jednak trzecią opcję... jadę swoim tempem. Nie oglądając się na innych czasem korzystając na chwilkę z cudzego koła po prostu jechać. W pewnym momencie jestem zdziwiony, bo pierwsze 20 kilometrów robię w 36 min. Następna dycha to ostra walka z mocnym wiatrem i jazda w deszczu. No i tu już nie ma takiej prędkości. Tracę dość sporo dlatego, że jadę przeważnie samemu skacząc z zawodnika na zawodnika. Mimo to pierwsze 30 km pokonuję w 57 min. Po następnych kilku kilometrach zaczynają się płyty. Przyznaję, że tego fragmentu obawiałem się najbardziej. Nie tego, że będę jechał wolno albo się wywrócę. Obawiałem się, że agresywna jazda na płytach może kosztować mnie... kapcia... :)
Postawiłem wszystko na jedną kartę i postanowiłem jechać jak najszybciej dam radę ale bez zbędnego ryzyka. Opłaciła się taka jazda. Nikt nie wyprzedził mnie na płytach za to ja mijałem sporo zawodników z różnych kategorii. Słabszym momentem tego odcinka okazał się pierwszy większy podjazd, który większość uczestników podchodzi. Nie mam nic przeciwko temu ale niech podchodzą bokiem, a nie środkiem. Tutaj musiałem zwolnić i krzycząc torowałem sobie drogę. Na podjeździe i tuż za nim znowu udało mi się wyprzedzić sporo osób. Później już gładko po nierównych płytach aż do zjazdu na asfalt. Tutaj niestety mały kryzys... Mimo szczerych chęci nie udało mi się pokonać wiejącego wiatru. Czułem, że nie mogę przyspieszyć aby urwać kolejne sekundy. Dopiero za miejscowością Dębina odetkało mnie troszkę i na kolejne płyty wjechałem energicznie. Co ciekawe tym razem bardzo mało osób mijałem na płytach. Na prostych odcinkach zarówno za mną jak i przede mną nie było zawodników. Chwila na asfalcie i powrót na płyty. To najgorszy fragment tej trasy. Droga, a w zasadzie ścieżka z płyt jest w fatalnym stanie. Jedzie się po tym bardzo ciężko. Tutaj też musiałem stracić sporo czasu, którego zabrakło mi na mecie. Podwójny podjazd przed dmuchaną bramą został pokonany w średnim stylu... Tutaj też mogło być zdecydowanie lepiej. Kolejne sekundy mogłem spokojnie urwać. Jeszcze troszkę płyt i w pamięci trauma z ubiegłego roku. Właśnie za tymi płytami strzeliła mi dętka. Tym razem zgodnie z powiedzeniem "nic dwa razy się nie zdarza" udało mi się przejechać płyty bez przygód. Wjeżdżam na asfalt i tutaj widzę, że może być całkiem nie zły czas. Z moich kalkulacji wynika, że powinienem dojechać do mety poniżej dwóch godzin. Zostało jeszcze ok 14 km, a Garmin pokazuje 1:32:00. Na asfalcie, kostce i piasku jadę znowu szybko ale tak aby nie dać szansy by się wywrócić. Na bruku znowu mijam kilku uczestników, którzy jadą bokiem po utwardzonej ziemi. Aby ich wyprzedzić jadę brukiem co z kolei powoduje spadek prędkości. W końcu dojeżdżam do miejsca gdzie w ubiegłym roku wymieniałem dętkę. Muszę poćwiczyć podjazdy.... bo to kolejne miejsce gdzie mogłem pojechać szybciej... albo po prostu sporo straciłem. Na podjeździe stoją wolontariusze z wodą... nie biorę bo nie chcę być wybity z rytmu. To miejsce na uzupełnienie wody powinno być przesunięte kilkanaście metrów dalej. Na sam szczyt podjazdu. Potem chwila oddechu po podjeździe i maks... Resztę trasy jadę już na maksa - tyle ile mogę. Na metę wjeżdżam sam. Ani za mną ani przede mną, w zasięgu wzroku nie było nikogo.
 

Wjazd na metę - nikogo za mną, nikogo przede mną fot. Łukasz D.
 
 
Zatrzymuję Garmina z czasem 1:57! :) Jestem bardzo zadowolony z wyniku, tym bardziej, że w sumie prawie całą trasę (za wyjątkiem początku) jechałem znowu sam. 
  

Na mecie Fast-Agrotrans Cycling Team :)
 

Na mecie spotykam Pawła vel "Killer", który jak się okazuje uzyskał 2 minuty lepszy czas czyli 1:55, gratulujemy sobie na wzajem, bo w tym roku nasze wyniki to w dużej mierze nasza wspólna praca. Jak chyba mogę być bardziej zadowolony z osiągniętego rezultatu ze względu chociażby na wiek oraz wagę - 20 kilogramów i ponad 10 lat mniej robi różnicę tych dwóch minut ;) Chwilę później dzwoni Krzysiek, który również dojechał na metę. Czas... taki jak co roku 2:05 :) Krzysiek do znudzenia jest powtarzalny. Trzeci start w maratonie i trzeci raz taki sam wynik. Na koniec zostawiłem sobie Diabła. Artur to fenomen! Nie wiem jak on to robi ale z każdym miesiącem jest coraz lepszy. Wiek i waga takie jak u mnie, a czasy... lepsze. O ile jadąc na szosie mam jeszcze jakieś szanse wygrać z nim na góralu o tyle jadąc na góralu nie mam szans na wygraną. 
 

Na obiedzie - Krzysiek oraz Paweł (Coolbike Team) z małżonką  
 
Po wyścigu jeszcze obiad (tym razem mała wtopa bo obiad był zupełnie zimny) w towarzystwie Pawła z Coolbike, który przyjechał z czasem 2:03 o jego małżonki. Następnie jedziemy do Krzyśka aby się odświeżyć i coś zjeść po obiedzie ;)
Po 15tej dzwoni Artur, że impreza zakończenia właśnie się rozpoczęła. Wskakujemy w samochód i jedziemy do amfiteatru.
Przed zajęciem miejsca idę zobaczyć wyniki wywieszone przez organizatora. No i tu ogromne zdziwienie. Mój czas to 2:00:19!!! Szybko myślę co się mogło stać? Wtedy przypominam sobie start i nie włączonego Garmina... To właśnie te 3 minuty które mnie zgubiły. Jeśli w ferworze walki pamiętałbym, że do czasu pokazywanego przez Garmina muszę dodać 2-3 minuty postarałby się urwać gdzieś ten stracony czas. Tak przez swoje gapiostwo po raz kolejny muszę atakować barierę dwóch godzin. Co prawda od pierwszego startu na Miedwiu poprawiłem się prawie o 10 minut to tegoroczny start uważam nie do końca udany ponieważ celem miało być zejście poniżej dwóch godzin.
Trafiamy jeszcze na ceremonię wręczania pucharów i nagród w poszczególnych kategoriach. Co chwila pojawiają się znajome nazwiska... Hasse, Zugaj, Karpienia czy Zagdański :) Po ceremonii rozdania trofeów rozpoczyna się moment na który czeka wypełniony po brzegi amfiteatr. Losowanie nagród. Tym razem bez żadnych opóźnień i bardzo szybko przebiega losowanie.
 

Tak się bawi STC 
 

Jedynie deszcz tradycyjnie czasami przeszkadzał podczas losowania. W poprzednich latach przed każdym wyciągnięciem losu każda nagroda była prezentowana. Tym razem nagrody były prezentowane "zbiorowo". Od sponsora X, od sponsora Y i sponsora Z. Tylko większe nagrody takie jak rowery, skutery czy telewizory były prezentowane indywidualnie. W tym roku nie mieliśmy szczęścia. Krzysiek i ja nic nie wylosowaliśmy. Jedynie Artur wylosował okulary. Już podczas zakończenia okazało się, że mieliśmy z Arturem... hmmm takie same numery? ;)
 

2 x 908 albo 2 x 806 albo 806 i 908 albo 908 i 806... któż to wie??? ;) 

OPEN 247/1347
M4 53/240
 
Zdjęcia dzięki uprzejmości Gosi B. (Fast-Agrotrans Cycling Team Support) :)
 
 
 

 

 

 

 

 

 
Zdjęcia od Łukasza D. - BARDZO DZIĘKUJĘ :)
 

 

  

 
Więcej zdjęć już wkrótce ;)
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 50.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 27.52km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 161 ( 84%)
  • HRavg 142 ( 74%)
  • Kalorie 116kcal
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Meridzie po serwisie

Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 0

To był ostatni dzwonek aby oddać Meridę do serwisu i sprawdzić przed startem na Miedwiu. Jak zwykle Paweł z Coolbike stanął na wysokości zadania i rower po kilku godzinach był gotowy. Niestety po moim upadku na Miedwiu w czerwcu, mimo prób samodzielnej naprawy nie udało mi się doprowadzić Meridy do porządku. W tym czasie czyli od początków czerwca do połowy sierpnia tylko dwa razy zmobilizowałem się aby pojeździć "syrenką" :) Dopiero dzisiaj było już znacznie lepiej, choć muszę jeszcze zrobić dwie małe poprawki przed Miedwiem. Jak się okazało jedną z przyczyn, że nie za fajnie jeździło się Meridą był wygięty hak przerzutki, który musiałem uszkodzić w czasie upadku po Miedwiu. W Coolbike usunęli tę dolegliwość i poprawili jeszcze parę drobnostek. Paweł jeszcze dokonał jednej małej wizualnej zmiany... ale o tym będzie później.
Mimo mocnego wiatru i grubych opon jeździło się całkiem nie źle, jestem w miarę zadowolony z przejazdu. Troszkę więcej mocy i szczęścia, a na Miedwiu będzie GIT :)
 
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 107.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 30.57km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 28.4°C
  • HRmax 182 ( 95%)
  • HRavg 168 ( 88%)
  • Kalorie 2577kcal
  • Podjazdy 448m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Jak uczcić piąty start?

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 7

No właśnie jak uczcić piąty start w maratonie szosowym w tym roku? Teraz już wiem ale rano przed startem tego nie wiedziałem. 
Maraton w Kołobrzegu był inny od wszystkich przejechanych do tej pory z tego względu, że po raz pierwszy postanowiliśmy zostać jeszcze dzień po maratonie i uczestniczyć w jego zakończeniu. Czy dobra to była decyzja? Nie wiem ale wiem, że znowu mam mnóstwo fajnych wspomnień i dużo przygód (jednak mogę napisać jedynie o kilku).
 

Kołobrzeg 2014 
 
Przygotowania zarówno roweru jak i pakowanie przebiegło tym razem bez większych problemów. W piątek dość szybko znalazłem się w łóżku. Budzik nastawiony na 5:00 start z Warzymic o 6:00. Tym razem namówiłem Krzyśka aby on przyjechał po mnie (dzięki!) :) Tradycyjna owsianka na śniadanie i zgodnie z planem o 6:00 jesteśmy już w trasie.
 

6:00 Warzymice - ruszamy do Kołobrzegu
 
 
W niecałe dwie godziny dojeżdżamy do Kołobrzegu. Bez problemu docieramy do hali Millenium gdzie mieści się biuro maratonu. Pobieramy pakiety startowe, które tym razem okazały się być solidne. W pakiecie znajdowały się oprócz standardowych talonów (na zupę, kiełbasę, napój), bidon, dropsy energetyczne, maść lub olejek do masażu. Przed halą przebieramy się szybko i ruszamy w stronę startu...
 

Klaudiusz i Artur w biurze zawodów
  
 
Krzysiek wciera "tajemniczą" maść wspomagającą
 

Gotowy do startu. 

 

Tak nam się wydawało, że jedziemy w stronę startu. Nasz skromny czteroosobowy peletonik prowadził Krzysiek. Niestety bez GPSu średni z niego nawigator, co widać na poniższej mapie. Nawet wskazówki taksówkarza okazały się mało pomocne... 
  
Zdesperowany jazdą na orientację w końcu wziąłem sprawy w swoje ręce i zapytałem się  przechodnia o drogę. Tym razem wskazówki okazały się pomocne i wkrótce dotarliśmy na start. To znaczy, nie wszyscy dotarliśmy. Krzysiek zgubił się ponownie. Pojechał za chłopakiem, który jechał na rozgrzewkę... Zamiast na start zawodów pojechał się rozgrzewać. Na start dotarł na 4 minuty przed czasem.
Taktykę na wyścig opracowaliśmy dzień wcześniej. Widząc, że nie damy rady jechać długo w swojej grupie postanowiliśmy dogonić osoby, które odpowiadały nam średnią z wcześniejszej grupy i jechać razem z nimi. Niestety życie dość szybko zweryfikowało nasz plan. Startujemy o 9:32. Start okazał się zbyt szybki, a Krzysiek nie przygotowany. Zbyt długo zajęło mu wpinanie buta w pedał. W tym czasie "koksy" oddaliły się na odległość tak dużą, że nie było sensu ich gonić. Nie było wyjścia, trzeba jechać we dwójkę. Idzie nam to całkiem nie źle, mimo, że jedziemy pod wiatr. Okazuje się, że dość szybko doganiamy dwie dziewczyny, które patrząc na średnią z poprzednich wyścigów powinny nam pasować.  Niestety mimo niewielkiego dystansu jazda pod wiatr dla dziewczyn jest za ciężka. Ponownie pech nas nie opuszcza. Zabieramy dziewczyny na koło, a sami jedziemy na zmianę. Jest 10 kilometr, jedzie się dobrze. Krzysiek z przodu trzyma tempo, ja siedzę mu na kole, a nawet troszkę dalej niż na kole chowając się przed wiatrem i odpoczywając po swojej zmianie. Krzysiek jedzie dość daleko od pobocza więc czasami moje przednie koło lekko chowa się za jego tylnym kołem. W pewnym momencie chwila odprężenia i mojej nie uwagi i tylne koło Krzyśka uderza w moje przednie koło. Walczę jeszcze chwilę o pion lecz niestety nie udaje mi się utrzymać równowagi i ze sporą prędkością ląduje na środku drogi. Krzyśkowi udaje utrzymać się pion. Dziewczyna za mną aby nie wjechać na mnie wjeżdża w pole po drugiej stronie ulicy. Na szczęście nie było rowu. Druga z dziewczyn w porę się zatrzymuje. Zbieram się z asfaltu dość szybko, zbieram graty i ruszamy dalej. Na pierwszy rzut oka rower wygląda okej. Zresztą nie ma czasu się przyglądać, ważne że jedzie. Ze mną jest troszkę gorzej. Łokieć i kolano mocno obtarte i zakrwawione. Jednak adrenalina i emocje powodują, że chęć walki i odrobienia straconego czasu okazuje się większa od bólu. Utrzymujemy dość mocne tempo. Coraz częściej sam atakuje podjazdy i ciągnę peletonik. Z dziewczynami żegnamy się po 20 kilometrze. Nie wytrzymały dość mocnego tempa, szczególnie na podjazdach. Walka z wiatrem osłabia również Krzyśka, choć on walczy dalej. Jednak większe podjazdy okazują się dla niego dość ciężkie i wyraźnie na nich zwalnia. Coraz rzadziej ma siłę aby troszkę pociągnąć. Pracuję więc sam zachęcając go do tego aby nie gubił koła. Staram się go motywować obiecując odpoczynek przy każdej dogonionej grupce. Czasem dopadamy kilka osób i zamiast odpocząć mijamy ich szybko. Po godzinie i dwudziestu minutach, wyprzedzamy kolejnego uczestnika. Krzysiek się z nim wita i ja w końcu również rozpoznaje Adama, który wyjechał 16 minut przed nami. Dzielnie się trzymał przez 40 kilometrów - BRAWO ADAM! Na jednej z prostych widzimy kilka kombajnów jadących po wąskiej drodze. Powstaje plan dogonienia ich i odpoczynku za nimi. Po raz kolejny motywuje Krzyśka obiecując odpoczynek za kombajnami. Dostosowuję swoją prędkość tak aby utrzymywał moje koło. Udaje nam się złapać kombajn. Jak się okazuje, jedzie za wolno. Jazda z prędkością 28 km/h nie odpowiada nam więc wyprzedzamy go i doskakujemy do następnego. Chwila oddechu i po raz trzeci powtarzamy manewr. Kolejne kilometry mijają dość szybko. Czasem oprócz wiatru przeszkodą stają się bardzo kiepskie drogi. Nie zawsze da się jechać tak szybko jakby można było jechać. Grzesiek ostrzegał przed kiepskimi drogami - miał rację - czasem były wręcz tragiczne. Krzysiek coraz częściej narzeka na piekące stopy. Zwalniamy, czekając aż puści ból. Do 75 kilometra Krzysiek wielokrotnie namawiał mnie abym jechał sam. Jednak cały czas liczyłem, że wkrótce się odbuduje. Widząc, że moja jazda strasznie go męczy postanowiłem, odpuścić. W pewnym momencie minął nasz dość szybko jadący koleś. Chwilę się zastanawiałem, aż w końcu Krzysiek rzucił - GOŃ GO! Rzuciłem się za nim w pogoń i w kilkadziesiąt sekund dogoniłem go. Niestety sprint i gonitwa za nim kosztowały mnie zbyt wiele. Jazda na kole z prędkością 40 km/h tym razem była nie dla mnie. Po kilku minutach odpuściłem. Po chwili jednak dogoniło mnie 4 chłopaków z Kołobrzegu i tutaj już było lepiej. Prędkość mi odpowiadała i nawet udało mi się troszkę z nimi popracować. Na jednym z podjazdów skurcze u jednego z nich spowodowały, że zostaliśmy w czterech. Nie wiem czy pozostała trójka miała taki plan ale na kolejnych kilometrach szybko się mnie pozbyli. Po jakiejś chwili dogonił mnie chłopak, który wcześniej odpadł z naszej piątki. Do mety zostało już kilkanaście kilometrów więc trzymałem się jego wiedząc, że i tak już nic wielkiego nie wykręcę...
Na metę dojechaliśmy razem.
Uzyskany czas (wg organizatora): 3:07:28 pozwolił mi zając 70 miejsce na 268 zawodników. W kategorii M4 zająłem 14 miejsce ze stratą 34 minuty do zwycięzcy kategorii OPEN i M4 - Jana Zugaja, który notabene startował w naszej grupie :)
Kilka minut po mnie na metę wpadł Krzysiek. W tym czasie ja zdołałem delikatnie przemyć rany. 
Razem z Krzyśkiem z niepokojem czekałem na Artura, który startował około pół godziny po nas. Przyznam się, że odrobinkę się denerwowałem czy uda mi się po raz kolejny z nim wygrać... Na moje szczęście udało mi się. Tym razem byłem lepszy o 2 minuty. Artur zajął 4 miejsce w swojej kategorii. Tylko 6 minut zabrakło mu do zwycięstwa. Pozostało nam tylko poczekać na Klaudiusza, dla którego był to pierwszy start w maratonie szosowym i pierwszy start na takim dystansie! ;) Klaudiusz przejechał na rowerze górskim dystans 100 kilometrów w 3:59 minut! :)
Start mimo drobnych przygód okazał się udany. Organizacyjnie również wszystko było OK. Trasa maratonu bardzo dobrze oznakowana. Ze spokojnym sumieniem mogę polecić start w następnej edycji maratonu w Kołobrzegu.
  
Jak w końcu uczciłem ten piąty start? Pierwszym upadkiem na szosie w czasie wyścigu :) Moje obrażenia się wkrótce zagoją. Z rowerem będzie jednak troszkę pracy. Jak się później okazało. Moja droga owijka została przetarta do tego stopnia, że raczej już z niej nic nie będzie, prawa klamkomanetka również poważnie przetarta ale na razie działa, po prawej stronie ucierpiał również but i pedał... But ciężko się odpina, a pedał jest mocno przetarty.  
 
Po maratonie działo się również bardzo wiele. Dzięki temu, że mieliśmy załatwiony nocleg na miejscu mogliśmy odrobinę poszaleć. Przyznam się, że na tym etapie nie poszło mi najlepiej i chłopaki byli ode mnie zdecydowanie lepsi! Być może kąpiel w zimnej wodzie na którą się zdecydowali pomogła im przezwyciężyć trudy dnia i ilość wlanych w siebie procentów? :)
 


Troszkę zdjęć, które potem jeszcze poopisuje i uporządkuję )
 

Podczas zakupów w Żabce zatrzymał nas mocny deszcz. Aby nie tracić czasu postanowiliśmy.... 
 

Krzysiek bardzo ostrożnie wchodził do wody... czyżby była zimna? ;) 

  

 Artur, tuż po kąpieli :)
 

Dzień drugi - zakończenie imprezy. Artur i Krzysiek nie wyglądają na zmęczonych...
 

Adam wraca zadowolony po otrzymaniu medalu.
  

Dumny Artur otrzymał medal jako pierwszy z naszej czwórki 
 

Ja dostałem medal jako drugi.
  

Klaudiusz jako trzeci...
  

Gdy już chcieliśmy jechać do Decathlonu po medal dla Krzyśka, na samym końcu on również otrzymał medal ze swoim wynikiem 
  

Widać już zmęczenie po Arturze... ostatnie chwile na plaży w Kołobrzegu. 


Jeszcze na koniec postanowiliśmy uzupełnić płyny, które wypociliśmy dzień wcześniej ;)
  

Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 47.29km
  • Czas 01:35
  • VAVG 29.87km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 25.6°C
  • HRmax 150 ( 78%)
  • HRavg 130 ( 68%)
  • Kalorie 852kcal
  • Podjazdy 269m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oranje

Środa, 6 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 3

Wczorajszy dzień poświęciłem na przygotowanie roweru do maratonu w Kołobrzegu, który odbędzie się w najbliższą sobotę. W ramach przygotowań, wyczyściłem dokładnie i nasmarowałem napęd oraz... wymieniłem opony :) Jak można zobaczyć na zdjęciu zamieszczonym poniżej udało mi się nabyć drogą kupna po okazyjnej cenie opony Continental GP 4000 w kolorze pomarańczowym :) Opony będą pasowały jak ulał do mojego firmowego stroju :) Oczywiście nie zmieniamy nic w rowerze przed samym wyścigiem więc musiałem sprawdzić czy wszystko funkcjonuje poprawnie. Za cel wybrałem jak to ostatnio często bywa Mecherin. Tym razem do odebrania było kilka zamówionych wcześniej płyt. Bardzo fajnie sprawuje się nowy zakup. Wydaje mi się, że jest jakby bardziej wygodnie... Przejazd po bruku nie był aż tak straszny jak zazwyczaj... Na razie jestem bardzo zadowolony z opon. Zobaczymy za jakiś czas jak się będą sprawowały.
 

Nowe opony Continental GP 4000
 
Trasa pokonana dzisiaj... niczym się nie różni od ostatniej :)
 
 

Kategoria do 50 km


  • Dystans 47.24km
  • Czas 01:38
  • VAVG 28.92km/h
  • VMAX 55.40km/h
  • Temperatura 23.6°C
  • HRmax 143 ( 75%)
  • HRavg 126 ( 66%)
  • Kalorie 877kcal
  • Podjazdy 266m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciężko serce zmusić do pracy

Poniedziałek, 4 sierpnia 2014 · dodano: 04.08.2014 | Komentarze 2

Wychodząc dzisiaj pojeździć obawiałem się, że po wczorajszej przejażdżce nie będę mógł za bardzo przebierać nogami, a puls będzie wariował na maksa. Nawet nie spodziewałem się jak ogromnie się pomyliłem. Gdybym nie pojechał i nie doświadczył tego sam nie uwierzyłbym w takie "cuda". Nogi kręciły całkiem znośnie, podjazdy jechałem bez wysiłku i nawet pod wiatr kręciło się w miarę dobrze.
Jednak nie to zaskoczyło mnie najbardziej. Bardziej niż niezłą pracą nóg byłem zaskoczony bardzo spokojną pracą serca. Średnie tętno 126 ud/min i maksymalne tylko 143 ud/min przy takim wysiłku wydawało mi się nie możliwe. Nawet na podjazdach, gdzie przeważnie mam je na poziomie ponad 160 ud/min tym razem miałem ledwo ponad 130... Dziwne...
 
Celem mojej wycieczki było Mecherin. Ostatnio dość często jadę tam odbierać różne zakupione rzeczy. Tym razem w dostawie miałem dwa bidony Elite SuperCorsa, które pasują kolorystycznie do koszyków i roweru, dwie banadny Gore Bike Wear (jedna dla mnie druga dla leszczyka), krem na tyłek XenoFit Second Skin i płytę nikomu nieznanego zespołu Volbeat :)
Jako, że do Justyny i Sebastiana trafiłem dwa dni po ich ślubie zostałem uraczony weselnym napojem izotonicznym, który wsadzili mi do drugiego koszyka zamiast bidonu... Pasował idealnie, lecz mimo to nie pojechał ze mną do Szczecina. Przeprosiłem bardzo ofiarodawców i zapewniłem ich, że przyjadę i spróbuję go na miejscu :)   
 
Podczas drogi powrotnej nie udało mi się uniknąć lekkiego deszczu i mokrej jezdni. Renia po wczorajszej ulewie napisała, że jazda w deszczu ma swój urok... Może i ma ale jak się jeździ w deszczu raz czy dwa razy w roku. Jednak jak się deszcz pada prawie za każdym razem gdy wychodzę na rower to niestety jego czas pryska. Pozostają jedynie brudne ciuchy i buty oraz mocno ubrudzony rower. Z racji, że nie mam ogródka i łatwego dostępu do wody umycie roweru jest nieco kłopotliwe....
 


Trek z nowymi koszykami Elite Custom Race i nowym bidonem Elite SuperCorsa, a także z weselnym izotonikiem.
 
Kategoria do 50 km


  • Dystans 182.80km
  • Czas 06:30
  • VAVG 28.12km/h
  • VMAX 48.40km/h
  • Temperatura 30.4°C
  • HRmax 157 ( 82%)
  • HRavg 136 ( 71%)
  • Kalorie 3376kcal
  • Podjazdy 711m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Którędy na plażę w Ueckermunde?

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 4

Jak patrzę na mapę zamieszczoną poniżej to raczej najkrótszej drogi nie wybrałem. Oczywiście, można dojechać przez Prenzlau... można też przez Berlin ;) Tak na serio to plan tej powstawał wraz z przejechanymi kilometrami. Początkowo miało być tylko Prenzlau i Brussow. Jednak jak dotarłem do Prenzlau postanowiłem wymienić Brussow na Pasewalk, a jak byłem w Pasewalku to żal nie pojechać do Torgelow. Stamtąd już tylko "rzut beretem" do Ueckermunde więc grzechem byłoby nie skorzystać :) Ueckermunde wypadło mi na 110 km. Najtrudniejszy fragment trasy miałem od Penkun do Prenzlau. Wysoka temperatura, odkryty teren i ciepły wiatr w twarz okrutnie mnie wymęczyły. Przez pierwsze 50 km czyli tyle ile dzieliło mnie od Prenzlau zużyłem dwa z trzech zabranych bidonów, każdy po 750 ml. Na szczęście w kraju, w którym nie pracuje się zazwyczaj w niedzielę znalazłem otwartą stację benzynową. Dopełniłem bidony (znowu miałem 3) i ruszyłem dalej. Tym razem było zdecydowanie łatwiej. Boczny wiatr już tak nie przeszkadzał i tylko upał jakby troszkę był większy. Tym razem na drogach nie było tak spokojnie jak zazwyczaj. Jechałem "landówką" 109, na której panował spory ruch i tak było do samego Pasewalku. Lepiej się zrobiło za Pasewalkiem gdzie przeskoczyłem na DDR do samego Torgelow. Z kolei od Torgelow do Ueckermunde droga prowadzi przez las więc było troszkę lżej. Mimo to na setnym kilometrze pojawiły się poważne oznaki kryzysu. Nawet chciałem się zatrzymać aby odpocząć, jednak udało mi się dojechać do Ueckermunde. Rower zostawiłem pod Netto, ryzykując jego utratę (bo nie wiozłem żadnego zapięcia) a sam udałem się na "łowy". Na półkach sklepu wyłowiłem 2 litry wody, dwa donaty, Red Bulal i dwa mini salami :) Red Bulla z pączkami skonsumowałem jeszcze pod sklepem, a na resztę "uczty" czyli banana zabranego z domu i salami udałem się na miejską plażę :) Tutaj zrobiłem pierwszy poważniejszy postój. Udało mi się nawet zdjąć twarde buty i skarpety i pochodzić po promenadzie bosymi stopami.
 
  
Suszarka i wieszak czy może rower?

Z plaży przegoniły mnie dźwięki burzy dochodzące  z oddali. Przyznam się szczerze, że odrobinę się wkurzyłem. Nie miałem ochotę na jazdę w deszczu. Na szczęście burza była jeszcze gdzieś daleko. Mimo wszystko dość szybko się zebrałem i ruszyłem w drogę do domu. Odpoczynek rzeczywiście mi się przydał, bo jechało się zdecydowanie lepiej. Dość szybko dotarłem do Eggesin gdzie przypomniałem sobie o poradzie Grześka, że bruk i dziurawy chodnik można minąć jadąc przez osiedlę. Na czuja pojechałem według wskazówek. Dzięki tej decyzji mam już sposób na ominięcie tego znienawidzonego przeze mnie fragmentu trasy. Dalsza część drogi do domu minęła mi na lawirowaniu pomiędzy większym i mniejszym deszczem. Na szczęście udało mi się uniknąć kompletnego zmoczenia i do domu dotarłem suchy (oczywiście jeśli chodzi o deszcz). W samych Warzymicach spotkałem jeszcze Renatę, którą przestraszył upał i postanowiła pojeździć późnym popołudniem. Gdy tak rozmawialiśmy powiedziałem, że zaraz będzie padać. Chyba wykrakałem, bo ulewa rozpoczęła się chwilę po moim wejściu do domu. Renia nie miała tyle szczęścia i podobno wróciła totalnie mokra ;) Starszych i bardziej doświadczonych warto czasami posłuchać ;)
 
Ciekawostka wyjazdu to średnia temperatura - 30,4° 
 
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 64.70km
  • Czas 01:58
  • VAVG 32.90km/h
  • VMAX 48.40km/h
  • Temperatura 26.6°C
  • HRmax 173 ( 91%)
  • HRavg 152 ( 80%)
  • Kalorie 1409kcal
  • Podjazdy 284m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jedziemy po rekord

Piątek, 1 sierpnia 2014 · dodano: 01.08.2014 | Komentarze 3

Zabrakło minuty aby pobić rekord z ustawki, którą pojechaliśmy w połowie czerwca czyli tak zwany "all time record" :) Na pocieszenie pozostał nam rekord w jeździe w parze. Rekord dwójkowy pobiliśmy o kilka minut. Co ciekawe nie nastawialiśmy się kompletnie na bicie rekordów. Warunki nie za bardzo temu sprzyjały i kompletnie nie byliśmy przygotowani na taką jazdę. Teraz, już po przyjeździe do domu myślę, że dwie rzeczy miały ogromny wpływ na to, że chciało nam się chcieć :) Po pierwsze wiatr z północnego-wschodu, który umożliwił nam przejechanie pierwszej dychy ze średnią ponad 33 km/h (włącznie z podjazdem pod Warnik), po drugie gość na góralu, który nam uciekł :) Dokładnie tak! Kolarza na góralu wypatrzyłem chwilę przed dojazdem przed Schwenenz. Od razu jak go zobaczyłem, krzyczę do Pawła - GONIMY KOLARZA! Niestety "gonitwa" w naszym wykonaniu okazała się tragiczna. Jazda z prędkością powyżej 30 km/h, a później 40 km/h nie wystarczyła aby dogonić tego KOKSA! Nie dogoniony w Grambow skierował się na Lubieszyn, a my pojechaliśmy na Loeknitz. Wiatr pomagał nam jeszcze kilka kilometrów, więc szkoda było zmarnować taki potencjał. Jeszcze w połowie trasy średnią mieliśmy około 34 km/h. Niestety nie udało nam się jej utrzymać do końca. Mimo, że walczyliśmy dzielnie to zabrakło około minuty aby pobić "wszechrekord" :)  

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 39.90km
  • Czas 01:36
  • VAVG 24.94km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 24.8°C
  • HRmax 155 ( 81%)
  • HRavg 130 ( 68%)
  • Kalorie 873kcal
  • Podjazdy 185m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ten rower nie jeździ

Czwartek, 31 lipca 2014 · dodano: 01.08.2014 | Komentarze 3

Po kilku tygodniach spędzonych wyłącznie na Treku przyszedł czas na "odświeżenie" Meridy. Miedwie się zbliża więc wypada troszkę przyzwyczaić cztery litery do siodła w Meridzie. Okazja nadarzyła się szybciej niż myślałem. Po przyjeździe z pracy do domu przypomniałem sobie, że miałem przygotować coś na następny dzień. Niestety w tym wypadku "praca to zając" i nie mogła poczekać. Dzień wcześniej wreszcie zamontowałem manetkę amortyzatora, którą zniszczyłem podczas upadku pod koniec objazdu Miedwia. Zabrałem ze sobą klucze aby dokonać korekt w ustawieniach. No i dziarsko ruszyłem z powrotem do pracy. Hmmm... troszkę nadużyłem słowa "dziarsko". Wystarczy powiedzieć - ruszyłem. Jazda Meridą delikatnie mówiąc jakoś mi nie leży. Zdecydowanie wolę jeździć Trekiem. Nie wiem z czego to wynika, może z tego, że ten rower po prostu... nie jeździ. Bardzo ciężko go "rozbujać" i szybko nim jechać. Wiem, wiem... może we mnie jest problem? ...a może pomogłaby zmiana... roweru? Być może zbyt pochopnie dokonałem tego zakupu i pod wpływem emocji dałem sobie wcisnąć rower, który jest dla mnie za duży? Może geometria tej ramy nie jest optymalna dla mnie? Wpadłem na pomysł, że pożyczę mniejszy rower o innej konstrukcji ramy i sprawdzę czy to ja jestem "nie halo" czy może Merida  
Zrobiłem prawie 40 km... z których jestem nie zadowolony...
Kategoria do 50 km


  • Dystans 201.70km
  • Czas 07:04
  • VAVG 28.54km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 29.4°C
  • HRmax 165 ( 86%)
  • HRavg 138 ( 72%)
  • Kalorie 3599kcal
  • Podjazdy 344m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Turbokozak bez kilku szprych

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 5


Zaczynamy nową przygodę Rzepin - Szczecin
 
Od zakończenia ubiegłotygodniowej wycieczki do Kostrzyna i z powrotem planowałem ponowny wypad z atakiem na... 300? Jednak brak czasu szybko zweryfikował plany i trzeba było zmniejszyć dystans. Oglądając mapę do głowy wpadł mi... Rzepin. Szybka wizyta na stronie pkp.pl i już wiem, że są pociągi, które mnie tam zawiozą. Po ustaleniu trasy zabrałem się za kompletowanie składu. Pierwsza wersja przewidywała wyjazd w 5 osób. Krzsiek, Artur, Adam, Paweł i Ja. Niestety Adam wycofał się w ostatniej chwili, a Paweł zwany Kilerem zarabiał w sobotę na chleb. Ostateczna decyzja - jedziemy w trójkę. Umawiam się z Arturem na dworcu w Szczecinie, natomiast Krzysiek dosiada się do nas w Podjuchach. Już na samym starcie pierwsza przygoda. Gdy już zajęliśmy miejsca do przedziału z rowerami wchodzi trzech żuli - odór taki, że nie można wytrzymać! Idą od razu do kierownika pociągu i zgłaszają, brak kasy. Bagaż na 3 osoby to wypchana reklamówka. Proszą o przejazd na trasie do Kostrzyna, za 4 dni zaczyna się Woodstock. Jakoś udaje im się przekonać obsługę pociągu aby ich nie wyrzucała. Mają dowody więc dostają bilety kredytowe... każdy po 120 zł!!! Tym o to sposobem Przewozy Regionalne wzbogaciły się o 360 zł nie ściągalnych należności :) Krzysiek tak jak się umówiliśmy dosiada się do nas w Podjuchach i rozpoczynamy 3 godzinną podróż do Rzepina.
 

Wesoły Diabeł i zamyślony Krzysiek
 

Ten sprzęt ma nas dowieźć do Szczecina.
 

Nie, to nie jest jeden z żuli o których pisałem... Artur na wycieczkę pojechał z reklamówką :)
 
W Rzepinie jesteśmy o 11:15, pamiątkowe zdjęcie i od razu ruszamy do Słubic. Pierwsze dwadzieścia kilometrów pokonujemy w 38 minut... Średnia 32 km/h już na samym starcie gwarantuje nie złą zabawę. W Słubicach zatrzymujemy się na chwilkę na stacji i tankujemy bidony, które albo były puste (w przypadku Artura) albo wypite w pociągu.
 

Szybkie tankowanie.
 
Spowalniają nas trochę korki spowodowane wprowadzeniem ruchu wahadłowego we Frankfurcie zaraz za mostem. Na moście robię jeszcze kilka zdjęć. Po raz pierwszy w życiu jestem we Frankfurcie n/Odrą. 
 

Na moście we Frankfurcie n/Odrą
 

Widok z prawej
 

Widok z lewej
 
Po wjeździe do Frankfurtu popełniamy dobry błąd, który powoduje, że troszkę się pogubiliśmy. Jeszcze w pociągu konduktorka dała nam wskazówkę, że zaraz za mostem jest ścieżka która biegnie wzdłuż Odry. Ścieżka może i była ale nie koniecznie przejezdna szosówkach. Dzięki temu, że posłuchaliśmy rad i sami nie sprawdziliśmy drogi mieliśmy "przyjemność" pojeździć po płytach, bruku, tłuczniu... Koniec końców dotarliśmy do ścieżki i mogliśmy troszkę przyspieszyć. Jednak na samym początku kolejna niespodzianka, która jak się okazało później miała brzemienne skutki dla naszej wyprawy. Zaraz po wjeździe na ścieżkę, gdy zaczęliśmy się rozpędzać wpadliśmy na "stado" korzeni, które wyskoczyły na naszej drodze. O ile Krzyśkowi i mi udało się jakoś bezboleśnie przejechać to Arturowi i jego Giantowi nie poszło tak łatwo jak się później okazało. Po przejechaniu przez nieszczęsne korzenie rzuciliśmy się jeszcze na odrabianie czasu straconego we Frankfurcie.  Nasze tempo ustabilizowało się w okolicach 34 km/h. Do tego jeszcze mieliśmy siłę na zabawę w ściganie się między sobą ;)
 
 
Jazda wygląda na spokojną... ale taka nie była.
 

Artur do zdjęć pozuje chętnie...
 

Krzysiek jest ciężkim do współpracy modelem
 

Nawet z zaskoczenie ciężko mu zrobić fotkę.
 

Moje selfie ;)

Dzięki tym "zabawom" 30 kilometrów dzielące nas od Kostrzyna przejechaliśmy  w 55 minut :) Jednak zaraz za Kostrzynem Artur potrzebuje chwili na sprawdzenie roweru. Czuje, że coś w przednim kole mu bije. Zatrzymujemy się więc na chwilę i sprawdzamy koło. Odrobinę widać, że nie jest proste ale nie do tego stopnia aby uniemożliwić jazdę. To była ostatnia szansa dla Artura aby wrócić pociągiem do Szczecina. Jednak po "fachowych" radach Krzyśka i moich, że nic się nie stanie ruszyliśmy w dalszą drogę.
 
 
Coś nie tak z przednim kołem?
 

Fachowcy
 
Za Kostrzynem znowu zaczynamy szybszą jazdę. 20 kilometrów pokonujemy w mgnieniu oka. Wreszcie docieramy na miejsce pierwszego, planowanego postoju.
 

Gdzieś pomiędzy Kietz a Gross Neudorf
  
W Gross Neudorf są ""słynne" huśtawki, na których Artur nie ma jeszcze zdjęcia, a Krzysiek jest stęskniony za wodą w cenie 4,40 EUR za butelkę, dla każdego coś innego. Był postój więc muszą być foty.
 

Komu kawki? Komu wody?
 

Lubię te klimaty. Jazda w takich warunkach to ogromna przyjemność
 

Ile lat temu ostatni raz na huśtawce? :)
 

Chyba podoba się :)
 

Czas ruszać w drogę

Wypoczęci, zrelaksowani i pełni energii ruszamy w dalszą drogę. Przed nami jeszcze ok 110 km. No i znowu zaczynamy jechać coraz szybciej. Zmiany po 5 kilometrów (później co 3), średnia na zmianach po 33-34 km/h powodują, że do Hohenwutzen dojeżdżamy w 54 minuty. Jednak z kilometra na kilometr jazda sprawia Arturowi coraz większe problemy. Bicie na kole jest coraz większe i coraz bardziej rzuca rowerem. Na domiar złego zmienia się powoli pogoda. Z nieba spadają pierwsze krople deszczu i zaczyna zrywać się wiatr. Na 110 kilometrze Artur prosi o postój "techniczny". Jak się okazuje to nie przednie koło jest problemem. Okazuje się, że w tylnym kole popękały 3 szprychy, a kolejne są luźnie. Szybka "burza mózgów" i decyzja o pozbyciu się ułamanych szprych oraz o dokręceniu pozostałych.  
 

Pierwsze trzy szprychy wyrzucone
  
Po operacji wyrzucenia szprych jazda nie jest już taka sama. Decydujemy się na drastyczne obniżenie prędkości oraz większą uwagę na wszelkich nierównościach. Do domu zostaje około 80 kilometrów, zastanawiamy się czy nie wezwać "wozu technicznego". Jedzie się coraz ciężej. Mokniemy całkowicie w deszczu, a dodatkowo prosto w twarz wieje mocny wiatr.  


Postój kontrolny. Artur pozbywa się kolejnej szprychy i dokręca pozostałe.
 
W wolnym tempie cudem przejeżdżamy 30 kilometrów i docieramy do miejsca drugiego z zaplanowanych postojów. U Turka jemy obfity obiad i sprawdzamy po raz kolejny stan tylnego koła Artura. Odpadają kolejne szprychy. Po oględzinach decydujemy się na dalszą jazdę w tempie turystycznym.  
 

Chicken doner na talerzu (Krzyśka)
 

Zabawy szprychami
  

Mały konkurs - znajdź brakujące szprychy
 
Przejmuję dowodzenie nad peletonem. Artur ustala prędkość na 30 km na godzinę, a ja się dostosowuję ciągnąc go na swoim kole. Krzysiek w dalszej odległości z niepokojem obserwuje coraz mocniej rozchwiane koło Artura. Jedziemy z duszą na ramieniu. Docieramy do Gartz gdzie decydujemy się na przeprowadzenie rowerów po bruku. Do domu zostaje około 30 kilometrów. Jeszcze tylko Mecherin, Kołbaskowo i Przecław. Rowerem Artura rzuca coraz bardziej. Jadąc przez chwilę za nim tak jak Krzysiek decyduję się zachować większą odległość z obawy, że zaraz coś się może stać. Na szczęście czarne scenariusze się nie sprawdzają. Docieramy do Przecławia gdzie zatrzymujemy się na krótkie zakupy w Biedronce. Artur po raz ostatni sprawdza stan koła... Jest już bardzo źle. Do plecaka pakuję płyny w szklanych opakowaniach, Krzysiek zabiera colę w reklamówce, natomiast Artur na ostatnie 2 kilometry otrzymuje dwa worki lodu, również w reklamówce. 
 

Ostatnia kontrola przed "metą" i przed Biedronką
 

Rozdzielamy sprzęt.
 
Mimo, że Artur otrzymał najlżejszy "ładunek" nie mógł sobie poradzić z prowadzeniem roweru. Jazda na jego Giancie wymagała prowadzenia dwoma rękami. Obciążenie na kierownicy uniemożliwiało jazdę kompletnie. Zabrałem mu reklamówkę i ruszyliśmy do Warzymic. Ostatnie metry to istny horror. Na 200 metrów przed bramą widząc jak jego tylne koło wraz z tylną przerzutką robią skomplikowane ewolucje zaproponowałem aby ostatnie metry poprowadził rower. Artur okazał się twardy i do samej bramy dojechał na kołach. Prawdziwy z niego TURBOKOZAK! Około 150 kilometrów przejechane na sypiącym się coraz bardziej rowerze muszą wzbuzać szacunek.

PS. przed wyjazdem, w pociągu Artur zastanawiał się głośno nad tym jakie dzisiaj będą przygody... bo na moich wycieczkach "przygody" są zawsze. Gdyby wiedział... ;) 



* W statystykach Bikestats uwzględniłem czas dojazdu i kilometry przejechane z domu na dworzec.
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 64.73km
  • Czas 02:04
  • VAVG 31.32km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Temperatura 20.4°C
  • HRmax 164 ( 86%)
  • HRavg 144 ( 75%)
  • Kalorie 1343kcal
  • Podjazdy 304m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Superduo

Czwartek, 24 lipca 2014 · dodano: 24.07.2014 | Komentarze 0

Jakoś ostatnio mi nie po drodze z rowerem. Ciężko mi się zorganizować i wyjść jeździć. Dlatego sztywno umówione terminy mobilizują do odpowiednich działań na innych poziomach. Tak było i tym razem. Umówiliśmy się z Pawłem na przetarcie dawno nie odwiedzanej pętelki. Dzisiejsza jazda odbyła się w ramach przygotowań do sobotniego testu długodystansowego w większym gronie (taką mam przynajmniej nadzieję - bo ja jadę). Przed wyjazdem ustaliliśmy, że jedziemy spokojnie, równo bez żadnych spinek. No i w sumie tak było... przez pierwsze 10 kilometrów, które przejechaliśmy ciągle gadając. Drugą dychę przejechaliśmy narzekając jak źle się dzisiaj jedzie, pogoda nie taka, nogi ciężkie i wszystko jest beee... Jednak druga dycha przejechana była zaskakująco szybko pomimo tych narzekań. Trzecia prowadząca między innymi przez Loecknitz była odrobinę wolniejsza. Na czwartej i piątej dyszce odrobinę przyspieszyliśmy. Tutaj mała ciekawostka. Zarówno czwarta jak i piąta dycha przejechane zostały z dokładnie taką samą średnią 32 km/h. Różnica czasu pomiędzy tymi dwoma odcinkami to tylko 3 sekundy. Szósta dycha pomimo podjazdów pod Ladenthin, podjazdu na granicy oraz za Warnikiem i padającego deszczu poszła również z przyzwoitą średnią - 30,4 km/h . Ogólnie na całej trasie uzyskaliśmy drugi czas w historii naszych wspólnych wyjazdów i to bez jakiegoś wielkiego napinania się ;) Dzięki wspólnym wyjazdom jazda z Pawłem idzie mi coraz lepiej. Zaczynamy rozumieć się bez słów. Wiemy kiedy trzeba zrobić zmianę i jak jechać aby drugi odpoczął. Jest dobrze :)
 
Kategoria 50 - 100 km