Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
  • Dystans 57.28km
  • Czas 02:33
  • VAVG 22.46km/h
  • VMAX 48.90km/h
  • Temperatura 20.4°C
  • HRmax 138 ( 69%)
  • HRavg 110 ( 55%)
  • Kalorie 868kcal
  • Podjazdy 326m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pora relaksu

Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 · dodano: 21.04.2014 | Komentarze 0

Szczerze mówiąc dość już miałem tego nic nie robienia... jeść, spać, czytać.... i tak w kółko. Dwa dni to troszkę za dużo. Dzisiaj nosiło mnie od rana. Nie mogłem jednak znaleźć odpowiedniego momentu na wycieczkę. Nie wiem na co czekałem, przecież od rana wiało i miało wiać cały dzień. Do tego na wieczór niektórzy zapowiadali burze i deszcze. Gdy wreszcie po południu skończyłem czytać ostatnią stronę książki nie miałem już żadnej wymówki. Pozostała jedynie kwestia co wybieram - Trek czy Merida. Z Trekiem spędziłem ostatnio ładnych parę godzin więc czas pojeździć na Meridzie. Za Syrenką przemawiała jeszcze jedna sprawa. Zapowiadany deszcz. Jakoś panicznie boję się jazdy w deszczu na Treku. Z Meridą nie mam tego problemu. Na wszelki wypadek do kieszeni włożyłem deszczówkę i ruszyłem w drogę. Na szybko wymyśliłem trasę na Penkun. Jechało się w miarę spokojnie. Wszystko na miękkich przełożeniach i na niskim pulsie. Takie tam pitu-pitu. Nie miałem ochoty na siłowanie się z rowerem. Dzisiaj nad zmęczeniem górę wzięła frajda z samej jazdy. Puściutkie drogi zachęcały właśnie do takiej jazdy. Sytuacja zmieniła się diametralnie po wyjeździe z Penkun. Wiatr, który zauważałem tylko na łopatach wiatraków nagle spowodował, że przestałem jechać ;) Przyjemność się skończyła a zaczęła się walka z wiatrem. No i czar prysł. Z relaksu nici a do domu wrócić trzeba. Delikatnie okrężną drogą wróciłem do domu. Po drodze spotkałem jedynie kilku rowerzystów. Jak na wolny dzień wyjątkowo mało. Chyba rzeczywiście ten wiatr dzisiaj zniechęcił do wypoczynku na rowerze.
Jako, że wyjazd był typowo rekreacyjny udało mi się zrobić kilka fotek na polach ;)


Kwiaty rzepaku
 

Puste, świąteczne drogi (między Radekow a Tantow)
 

Gdzie nie spojrzeć wszędzie rzepak 

 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 152.97km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:26
  • VAVG 28.15km/h
  • VMAX 47.80km/h
  • Temperatura 18.8°C
  • HRmax 157 ( 78%)
  • HRavg 130 ( 65%)
  • Kalorie 2389kcal
  • Podjazdy 491m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Świnoujście - Szczecin, w czwórkę

Sobota, 19 kwietnia 2014 · dodano: 20.04.2014 | Komentarze 0

Po zjedzonej drożdżówce ruszyliśmy w drogę. Przez Świnoujście, ścieżkami jeszcze spokojnie. Ze względu na to, że w miarę poprawnie orientuję się w terenie bez problemów udało mi się wyprowadzić chłopaków z miasta. Zaraz po wjechaniu do Niemiec coś się stało z Krzyśkiem i Arturem. Wyglądało to tak jakby ktoś ich spuścił ze smyczy! Ruszyli z kopyta tak, że ja z wywieszonym językiem nie mogłem za nimi nadążyć. Paweł dzielnie trzymał im się na kole ale pewnie ten zryw wywołał w nim lekki niepokój o dalszą część trasy. Ja dobrze wiedziałem, że te dwa koksy zaraz zabłądzą albo zwolnią aby skonsultować dalszą drogę. Tak się też stało, na jednym ze skrzyżowań w pobliżu lotniska zwolnili aby skonsultować trasę. Tym sposobem bez specjalnego wysiłku udało mi się dołączyć do grupy. Patrząc już po fakcie na wykres prędkości z tego odcinka widzę co chłopaki wyrabiali :) Choć rozgrzewam się dość długo te pierwsze kilometry spowodowały, że musiałem zdjąć kurtkę, którą ubrałem zaraz po wyjściu z pociągu. Artur tak jak ja postanowił się troszkę przebrać. Reszta postanowiła... załatwić to do czego używa się pisuaru :) Zatrzymaliśmy się tuż za Dargen na odcinku płyt na którym i tak musieliśmy zwolnić (bardziej ja musiałem, bo Krzysiek na swoim Focusie pewnie tych płyt nie zauważył)  :) Już zaczynamy się zbierać i jak zwykle wszyscy czekają na mnie co widać na pierwszym zdjęciu. Jeszcze szybka fota i jazda. 


Po raz kolejny czekamy na Arka... Jeszcze nikt nie zauważył co się stało... :)
  

Ha, ha, ha... co on ma z tymi dętkami?!

Pierwszy rusza Paweł, za nim Artur potem Krzysiek i jak zwykle na końcu ja. Widzę, że Krzysiek ma problem ze startem... Patrzy na tylne koło i co widzi? TAK - każdy dostaje talon na balon! Krzysiek złapał GUMĘ! :) Przejechaliśmy dopiero 20 km. W zapasie mieliśmy TYLKO 4 dętki. Jak łatwo obliczyć w takim tempie dętki skończyły się by nam gdzieś przed Ueckermunde ;) 
Nie ma co się użalać, choć przyznam, że Krzysiek był wyraźnie wkurzony! Nie, nie na nas, bardziej na rower a szczególnie na koło. Obejrzałem dokładnie oponę, była czysta. Paweł obejrzał koło i zauważył, że taśma, która była niedawno wymieniona przez Krzyśka została nie dokładnie dopasowana. W dwóch fragmentach było widać końcówki mocowania nypli. Taśma została poprawiona a dętka bardzo wprawnie wymieniona przez Krzyśka. Nie ma się co dziwić. Wymianę dętek opanowaną ma do perfekcji ;)
Po przymusowym postoju ruszamy dalej. 
  

Pit-stop i szybka wymiana ogumienia - praktyka czyni mistrza

Znowu fragment szybszej jazdy bez zatrzymywania. Do Usedom jedziemy dość szybko, choć jeszcze nie współpracujemy. Jednak dzięki w miarę przyjaznemu wiatrowi z północnego wschodu jedzie się całkiem dobrze. Zwalniamy tylko czasami na odcinkach leśnych. Na szczęście ziemia jest wilgotna i po twardym piasku i małych kamieniach jedzie się w miarę porządnie. Oczywiście dotyczy to tylko mnie i Krzyśka. Artur na swoim hardtrialu nie ma żadnych problemów natomiast Paweł na swojej hybrydzie nie przejmuje się takimi rzeczami jak gorsza nawierzchnia ;)
Mijamy Usedom i pędzimy na most... Już z oddali widzimy, że znowu  czeka nas przymusowy postój. Niestety musieliśmy trafić na moment gdy właśnie się most otworzył, bo czekaliśmy dość długo na ponowne jego zamknięcie. Na moście poczuliśmy porządnie jak wieje... Artur chował się za filarami i tylko wystawiając rękę sprawdzał prędkość wiatru. 
 

Słitfocia pozowana ;)
 

Nie bój się Artur, nie wieje tak mocno.
 

Nieliczne jachty przepłynęły pod mostem w Usedom

Ruszamy dalej. Bardzo szybko mija droga do Anklam. W 25 minut pokonujemy 15 kilometrów dzielące przeprawę od miasta. Przejeżdżając przez mostek w Anklam napotykam znajomą barkę. Domitz dość często przypływa do Szczecina gdzie ładuje nawozy od Grupy Azoty i dostarcza je niemieckim rolnikom ;) To takie małe zboczenie zawodowe. Właściciel a zarazem kapitan tej barki to bardzo przemiły człowiek ;) Przejazd przez miasto nas odrobinkę spowolnił. Znów jazda po kostce i  bruku. Chłopaki jednak sobie z tego nic nie robią i jak zwykle zostawiają mnie z tyłu. Myślę sobie, że przecież to nie Paryż - Roubaix i nikt nie jedzie za mną z zapasowymi kołami... Łapię ich jednak na światłach gdzie muszą się zatrzymać ze względu na czerwone. Jednak zaraz potem znowu ruszają z kopyta. Jednak już przeczuwam co będzie dalej. Wyjazd z Anklam jest odrobinę skomplikowany. Tak jak myślałem, nie wiem który pomylił drogę ale oczywiście udało im się zabłądzić. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu i przeczekałem aż zawrócą. Teraz już wszyscy razem, w grupie ruszyliśmy w stronę Ueckermunde. Najpierw na północ. Wiatr północno-wschodni sprzyjał jeździe. Dzięki temu po troszkę ponad dwóch godzinach jazdy mieliśmy za sobą 60 km. Było bardzo fajnie dopóki nie zmieniliśmy kierunku... W Ducherow musieliśmy skręcić na Ueckermunde.  
 

Sentymenty... 
 

"No i znowu na niego czekamy...."

My zmieniliśmy kierunek lecz niestety wiatr tego nie zrobił. No i wtedy zaczęła się prawdziwa walka. O ile przez fragmenty w lesie jechało się w miarę OK o tyle w otwartym terenie była masakra. Szczególnie w momentach gdy wyjeżdżało się z lasu w otwarty teren. To nie był miły i przyjemny wiaterek. To coś nas atakowało bezlitośnie i chciało zrzucić z rowerów. Właśnie na tym fragmencie udało nam się wreszcie nawiązać współpracę. Po raz pierwszy od naszego startu jechaliśmy tak jak powinniśmy jechać od początku. Każdy wychodził na zmiany i prowadził tyle na ile było go stać. Nad częstotliwością zmian musimy popracować bo czasami bywało różnie... czego efektem było to, że przed chwilą prowadząca osoba nie mogła po zejściu nadążyć za pozostałą trójką. 
 

Nie zawsze udawało się solidarnie pracować... czasami niektórzy nie mogli nacieszyć się prędkością ;)

W końcu dzielnie dojechaliśmy do Ueckermunde. Oczywiście na początek obowiązkowa fotka na ławeczce a później na mały popasik. 
Za całkiem niewielkie pieniądze udało nam się porządnie najeść. Kebab u Turka od 2 do 4 euro w wypasie. Polecam targowanie się jeśli chodzi o napoje. W karcie jest napój 0,2 l w cenie 1,30 eur. Jednak po krótkich negocjacjach udało nam się kupić za 1,20 colę w puszkach 0,33. Co prawda na początku chcieliśmy kupić colę 1,5 za 2,50 euro bo tak miał w karcie ale uparł się, że to menu na wynos i nam nie sprzeda ;)
 

W komplecie P.A.K.A (czyli Paweł, Artur, Krzysiek i Arek) 
 

W trójkę...
 

Artur występuje w reklamie coca-cola.
 

Killer ale ty masz zaje...ste pekaesy ups... Paweł ale ty masz.... ;)
 

Smacznego - zasłużyliście. Bardzo dobre świeże mięso. Całkiem smaczny ten kebab.

To była pierwsza i jedyna planowana przerwa na naszej trasie. Oprócz przymusowego postoju związanego z naprawą Krzyśka koła oraz otwartym mostem nie mieliśmy żadnych postojów. Po jedzeniu start na Hintersee. Wybrałem drogę przez Eggesin. Nie cierpię tego miasta. Nie dość, że mają okropnie nierówny bruk na ulicy wyjazdowej to jeszcze stan chodnika woła o pomstę do nieba. Chodnik w takim stanie ciężko spotkać nawet w u nas. Stara Potulicka była wręcz idealna w porównaniu do tamtego bruku :)
 
Dojeżdżamy do Hintersee. Tutaj następuje czas pożegnań. Krzysiek i Artur jadą przez Dobieszczyn a ja z Pawłem tniemy na Loecknitz. 
Za Hitntersee nie ma już litości :) Biorę Pawła na koło i dajemy czadu. 10 kilometrów ze średnią 32 km/h nie jest może wynikiem na miarę Grześka (chyba, że na Radonie) ale dla mnie to spoko wynik. Do samego domu prowadzę Pawła, który już rzeczywiście bardzo zmęczony coraz gorzej znosi podjazdy ale jednak daje radę. W Będargowie mija 150 km! Do tego Będargowo dom, plus niezapisane kilometry w Świnoujściu i Ueckermunde (gdzie zapomniałem włączyć licznik), no i dojazd na dworzec daje ok 165 km łącznie.
Więc wycieczka do Świnoujścia okazała się najdłuższą wyprawą w tym roku. 

Dziękuję chłopaki za wyborowe towarzystwo!!! Koniecznie musimy to powtórzyć! :) 
 

No i właśnie mija sto pięćdziesiąty kilometr. 5 godzin i 21 minut nie powala ale jak dla nas amatorów może być ;)
 

 
Drogi w Polsce są troszkę inne niż w Niemczech (co widać), Paweł na rezerwie rezerwy wjeżdża do Będargowa.
 



***
 
No to jeszcze kawałek filmu :) 
 
 
Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 8.24km
  • Czas 00:22
  • VAVG 22.47km/h
  • VMAX 35.80km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 150 ( 75%)
  • HRavg 122 ( 61%)
  • Kalorie 192kcal
  • Podjazdy 45m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pociąg i Prom

Piątek, 18 kwietnia 2014 · dodano: 19.04.2014 | Komentarze 1

Spodobały nam się te nowe pociągi ;) W tym tygodniu za cel obraliśmy Świnoujście. aby nie było nudno i ciągle w jedną stronę po raz pierwszy postanowiliśmy pojechać ze Świnoujścia do Szczecina. Skład całkiem podobny do tego jaki był w zeszłym tygodniu tylko zamiast Mariusza, który nawet nie ustosunkował się do propozycji wyjazdu udało mi się namówić Pawła, z którym dość często jeździmy i zwiedzamy pobliskie i troszkę dalsze niemieckie wioski. Do wyjazdu udało mi się również namówić Artura "Diabła" i oczywiście zawsze chętnego Krzyśka vel dętka (nie dlatego, że jest cienki jak dętka ale ze względu na ilość łapanych kapci i to w absurdalnych okolicznościach.  Oczywiście dzień wcześniej za pośrednictwem internetu kupiłem bilety na Regio w relacji Szczecin - Świnoujście na godzinę 7:48 (4 osoby + 4 rowery 96 zł). To drugi weekend z rzędu gdy trzeba było wcześnie wstać. Jednak wypoczętt po krótkim urlpie nie miałem z tym problemów. Tym razem dla bezpieczeństwa postanowiliśmy z Pawłem dać sobie troszkę zapasu i wyjechać z domu o 7:10. Wszystko odbyło się jak w zegarku. Po siódmej opuszczamy Tęczowe Ogrody i udajemy się na dworzec. Na wysokości Silvera - niespodzianka - "Trzeźwy poranek" ;) Jedziemy ulicą mimo, że powinniśmy jechać ścieżką. Policjant jednak nie zwraca na nas uwagi jedziemy spokojnie dalej. Południowa, Mieszka I, Piastów, Narutowicza.... i koniec. Skrzyżowanie Narutowicza z Potulicką ma kompletnie zerwaną nawierzchnie. Powolutku przedzieramy się przez zerwany asfalt, skręcamy w Drzymały następnie 3 Maja i po 22 minutach meldujemy się na dworcu gdzie czeka na nas już Artur. Pociąg rusza punktualnie o 7:48. O 8:04 w Dąbiu dosiada się Krzysiek, który zdążył już zebrać ostrzeżenie za łamanie zakazu jazdy rowerem po peronach ;) Tym razem rower Krzyśka ląduje na podłodze, aby czasem nie uszkodzić dętki na wieszaku. Zresztą i tak nie było miejsca na wieszakach... ;)
 

W trasie... w przeciwieństwie do tego co widać po minach "koksów" my dopiero jedziemy jeździć a nie wracamy z jazdy ;)


Planowo dojeżdżamy do Świnoujścia... nie planowo ucieka nam prom. Musimy czekać na następny. Nie wiem czy to było spowodowane takimi emocjami czy upałem w pociągu ale nagle robi się przeraźliwie zimno. Ubieramy wszystko co mamy w plecakach. Na promie jest już zdecydowanie lepiej. Robi się cieplej i nie ma wiatru. Dopływamy do miasta. Po zejściu z promu nie włączam jeszcze licznika bo nagle każdy musi coś kupić. Szukamy piekarni.... kolejka ;) No cóż niektórzy szykują się na święta a inni jeżdżą na rowerach... Po drożdżówce na miejscu i w drogę! ;)
Ciąg dalszy nastąpi ;) 
PS. będzie się działo ;)  
 

Humory już troszkę lepsze, Paweł nawet się śmieje, Artur nastawiony bojowo tylko Krzysiek tęskni za... żoną ;)
 

Paweł kolorystycznie dopasowany do beczki z Lotosem :) Ciekawe ile mu za to zapłacili....?
Kategoria mini


  • Dystans 54.02km
  • Czas 02:06
  • VAVG 25.72km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 160 ( 80%)
  • HRavg 131 ( 65%)
  • Kalorie 992kcal
  • Podjazdy 308m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wtopa

Czwartek, 17 kwietnia 2014 · dodano: 17.04.2014 | Komentarze 5

Przeglądając wczoraj wieczorem internet postanowiłem rzucić okiem na postępy Krzyśka. To co zobaczyłem spowodowało, że szczęka opadła mi do ziemi. Przejechać samotnie 65 km ze średnią 31 km/h to może James77!!! Cały wieczór snułem plan co by tu zrobić aby Krzysiek chciał jeszcze ze mną jeździć... no bo przecież nie będzie się męczył ze słabeuszami! Popatrzy na moje wyniki i poszuka sobie lepszych. Najlepszym sposobem będzie udowodnić mu, że też potrafię tak jeździć (choć tak na prawdę nie potrafię). Wieczorem nic nie przyszło mi do głowy... Jadnak rano olśnienie! Dzwoni Artur i proponuje wspólny wypad - jak nie z nim to z nikim nie pokonam takiej odległości w takim tempie! Już oczami wyobraźni widziałem jak łapię jego koło i robię średnią podobną do Krzyśka. W sumie nie musiałem pisać, że nie jechałem sam ;) Przecież to byłby nie istotni szczegół (choć bez pomocy Artura sam bym nie dał rady;)). Po mojej stronie była też jakość niemieckich asfaltów i kultura niemieckich kierowców, którzy nie utrudniają jazdy rowerzystom. Krzysiek nie miał tego komfortu i musiał się zmagać ze słabą nawierzchnią i kierowcami nie zawsze przyjaznymi rowerzystą. Jednej rzeczy nie wziąłem pod uwagę... WIATRU! "Moderate breeze 7 m/s" skutecznie storpedowało moje plany... Po pierwszych 10 km, które przejechaliśmy ze średnią 23,7 km/h już tylko myślałem aby wyprawa nie skończyła się kompromitacją... Po kolejnych dziesiątkach wiedziałem, że skończy się kompromitacją! WTOPA na całej linii. Artur mimo szczerych chęci albo nie miał dziś dnia albo rower na którym jechał nie jest stworzony do jazdy pod wiatr. Musiał wkładać ogromnie dużo wysiłku aby pokonywać podjazdy pod wiatr. Zjazdy nie dawały wytchnienia, bo tam też trzeba było kręcić aby jechać.
O średniej nie ma co pisać... każdy może ją zobaczyć - WTOPA ;)
No cóż trzeba się przyznać do porażki i pochylić czoła przed wyczynem Krzyśka! 
 
Mimo tego nieznośnego wiatru było super - bardzo udane popołudnie! Artur chyba też zadowolony z wyprawy. Zobaczył, jak się jeździ na zachodzie i był zachwycony tymi terenami. Przyznał zresztą, że nie dziwi mi się, iż nie za bardzo lubię jeździć po polskich szosach.
  

Zadowolony... tylko z czego? ;)

PS. Krzysztof - jak to czytasz to wiedz, że tak łatwo się nie poddamy - będziemy ciężko pracować aby Ci dorównać! ;)
PS 2. ZUK - zamiast czytać trzeba jeździć ;)
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 105.03km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 25.21km/h
  • VMAX 48.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 165 ( 82%)
  • HRavg 143 ( 71%)
  • Kalorie 2317kcal
  • Podjazdy 362m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z -see do -see

Środa, 16 kwietnia 2014 · dodano: 16.04.2014 | Komentarze 0

Od see do see czyli od Nadrensee do Blankensee. Taka spontaniczna wycieczka z której wyszła seteczka :)  Celem dzisiejszego wyjazdu było zaliczenie podjazdu przed Strockow a dokładnie w Muhlenweg. Za każdym razem gdy przejeżdżałem obok niego obiecywałem, że wrócę i zmierzę się z nim. Dzisiaj ten podjazd postawiłem sobie za cel wyprawy. Jak się okazało podjazd nie stanowi żadnego wyzwania. Z daleka wygląda przerażająco, dlatego jeszcze go nie zaatakowałem. Gdy podjechałem bliżej okazało się, że to jedno z wielu wzniesień występujących w tych okolicach. Za podjazdem jeszcze fajniejszy zjazd, który pewnie okazałby się bardziej wymagający a potem niespodzianka! Trafiłem przypadkiem na stary wiatrak w idealnym stanie. Teren jest zagospodarowany i zadbany więc wiatrak zachował się w wspaniałym stanie.



Chwilka na zdjęcia a dalej...? Co zrobić z tak miło rozpoczętym dniem. No cóż nie pozostało nic innego jak jechać. Najpierw Strockow, potem Penkun i tu dylemat... wracać przez Krackow do domu czy jechać dalej w kierunku Loecknitz. Wybrałem trudniejszą wersję. Droga na północ do Loecknitz z wiatrem w twarz. Co prawda nie był to huragan taki jak dzień wcześniej ale skutecznie utrudniał jazdę. 
Dość szybko dotarłem do celu i stanąłem przed kolejnym dylematem... na Grambow i do domu czy dalej na północ do Blankensee? No i po raz drugi wygrała bramka numer dwa. Piotr vel leszczyk vel minikoksik wspominał o rozebranym odcinku ścieżki przez granicę w Blankensee. Postanowiłem to sprawdzić roweroleptycznie, No i tutaj pierwsza niemiła niespodzianka tego dnia. Jadąc skrajem wąskiej drogi w kierunku Blankensee ujrzałem jadącą z naprzeciwka Toyotę (chyba Auris) w ciemnym kolorze niestety jak się okazało później na szczecińskich numerach. Auto jechało prosto na mnie środkiem drogi, nie zwolniło ani nawet nie zbliżyło się do krawędzi jezdni. Przed "czołówką" uchronił mnie szybki zjazd z drogi na pobocze... Na szczęście było gdzie zjechać... Ciekawi mnie tylko jak taki palant dalej by żył mając zabójstwo na sumieniu i to z premedytacją...
Dalej już było zdecydowanie lepiej.  "Granica" w Blankensee kompletnie rozebrana. Szosą nie da się przejechać. Na MTB, po piasku wybierając odpowiedni tor da radę. Później Buk, Dobra, Lubieszyn... W Lubieszynie nie miałem dylematów choć kierowcy wyprzedzający mnie już w Polsce zachowywali się wyjątkowo dobrze, zachowując bezpieczną odległość. Nie chciałem ponownie kusić losu i ruszyłem na ścieżką do Grambow. Potem tylko Schwanenz i Ladenthin. W Warniku wjechałem do Polski. Na liczniku 82 km, postanowiłem dobić do 90 km i skierowałem się na Smolęcin. Zaraz za zakrętem jedzie rowerzysta z naprzeciwka. Tradycyjne pozdrowienie i.... po hamulcach! To Artur wracający z pracy troszkę dookoła ;) Z Ku słońcu na Pogodno są chyba krótsze drogi niż przez Smolęcin ;) Wymieniliśmy kilka zdań i postanowiliśmy się poodprowadzać. Mi się przyda ktoś do wykręcenia setki a Arturowi może będę mógł pokazać jakieś "tubylcze" skróty. Ruszyliśmy na Bobolin, Stobno, Będargowo i Warzymice. Będąc już przed domem brakowało mi jedynie 2,5 km... Nie było wyjścia, postanowiłem odprowadzić Artura jako on mnie odprowadzał ;) 
Dojechaliśmy jeszcze do Europejskiej i tu zakończyliśmy wspólną jazdę. Pojechałem Bronowicką na Cukrową i tu przed nosem zamknęli mi szlaban. Nie chciało mi się czekać więc nawrotka i przez Radomską i Południową wróciłem do domu.

Oprócz przygody z debilem w Toyce było OK! Bardzo udany kolejny wyjazd.

PS. jeśli dzisiaj jest 105 dzień roku to właśnie mija mi 105 dzień nie palenia i na te 105 dni udało mi się zrobić 105 km :)   

Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 142.19km
  • Czas 05:05
  • VAVG 27.97km/h
  • VMAX 47.10km/h
  • Temperatura 16.3°C
  • HRmax 172 ( 86%)
  • HRavg 147 ( 73%)
  • Kalorie 3009kcal
  • Podjazdy 254m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kostrzyn n/Odrą - Szczecin

Sobota, 12 kwietnia 2014 · dodano: 13.04.2014 | Komentarze 2

Po naprawie koła w Krzyśkowym rowerze ruszamy przez Kostrzyn do Niemiec. Pomocy w odnalezieniu drogi udzielił nam najpierw na dworcu amator tanich win a później rowerzysta w mocno średnim wieku. Przejeżdżamy granicę i wjeżdżamy na niemieckie asfalty. Krzysiek wyposzczony tygodniowym brakiem roweru rusza z kopyta pierwszy, Mario drugi ja zaraz za nim. Widząc znak auta na niebieskim tle mówię do Mariusza, że to pewnie droga tylko dla aut. On odpowiada, że pewnie nie bo nie było żadnego zjazdu. Jedziemy dalej. Po chwili jedno z aut na nas trąbi. Wołam chłopaków aby się zatrzymali bo po lewej stronie troszkę wcześniej widziałem zjazd na ścieżkę. Uzgadniamy, że wracamy. W tył zwrot, chłopaki przycisnęli a ja oczywiście zostałem po niespiesznym zwrocie. Z naprzeciwka jedzie POLIZEI. Zapalają koguty i zatrzymują mnie! Oczywiście Krzysiek i Mario już daleko... Po wymianie kilku zdań policjanci pouczają mnie abym zwracał uwagę na znaki i życząc szerokiej drogi puszczają wolno :) Wiedziałem, już że nie będzie z nimi łatwo.
Wjeżdżamy na prawidłową drogę i tu zaczyna się raj dla rowerzystów. Dwie ścieżki, jedna, wąska na wale a druga szersza poniżej wału. Początkowo jedziemy razem ścieżką na wale. Jednak fantazja podpowiada abym zjechał na dół pościgał się z chłopakami. Z dołu robię im kilka zdjęć i wjeżdżam na wał. Krzysiek prowadzi nasz minipeletonik... jak się okazuje nie jest za dobrym przewodnikiem. 
Co pewien czas ze ścieżki na wysokim wale są zjazdy na niższy wał i odwrotnie. Czasami wjazdy na wyższy wał są jakimiś wjazdami technicznymi, które tylko prowadzą na szczyt wału i urywają się. Krzysiek, który nas przez pewien odcinek prowadził oczywiście wybierał te wjazdy na wał, które prowadziły do nikąd... Dzięki jego "nawigacji" dwukrotnie musieliśmy zjeżdżać z wału w odwrotnym kierunku. Mogłem to przewidzieć znając historię z maratonu w Przyjezierzu kiedy to Krzysiek wyprowadził grupę ze swoją ucieczką na manowce ;)
Po drugiej jego pomyłce już sam wybierałem zjazdy i podjazdy na niski wał. Od tego czasu nie pomyliliśmy się ani razu. 
  


 

 
Pierwszy krótki postój na załatwienie potrzeb fizjologicznych i kontakt z grupą pościgową (która wyruszyła w naszym kierunku ze Szczecina) zrobiliśmy przy pomniku upamiętniający... przekroczenie w 1945 roku Odry przez wojska radzieckie... Po chwili ruszamy dalej.
 

 

 

 

 


Nie najechaliśmy się za długo. Po przejechaniu 32 kilometrów docieramy do wioski Gross Neuendorf. No i tu zaczyna się zabawa. Najpierw jakieś nieśmiałe fotki a potem rzucam do Krzyśka propozycje:
- Idź na huśtawkę zrobię ci zdjęcie!
Dwa razy nie trzeba mu powtarzać. Zanim Mario zrobił mi fotkę dla mnie Krzysiek był na huśtawce. Miał tak zabawną minę, że sami postanowiliśmy  sprawdzić czy rzeczywiście jest tak fajnie. Muszę przyznać, że JEST! Zabawa na huśtawkach była przednia! Szkoda, że troszkę czas nas gonił bo można byłoby spędzić tam więcej czasu. Oprócz atrakcji w postaci huśtawek można tam znaleźć jeszcze kilka innych fajnych miejscówek wartych odwiedzenia. Jestem pewien, że nie raz będę tam gościł :)
 
 

 

 

 

 

 

 

 


Zabawy na huśtawkach musiały się skończyć. Przed nami jeszcze ponad 100 km a czas leci nieubłaganie. Czeka nas sporo pracy aby dotrzeć do Schwedt na spotkanie. W sumie "praca" to nie jest dobre określenie jazdy w warunkach jakie mają niemieccy rowerzyści. Jazda po takich ścieżkach z takimi widokami to czysta przyjemność. Do tego pogoda wręcz idealna do jazdy więc nam nie pozostaje nic innego jak jechać. Razem z Krzyśkiem staramy się aby utrzymać równe tempo w granicach 35 km/h. Nie jest to specjalny wyczyn w takich warunkach. Zdarza się, że zmieniając się co 300-400 metrów jedziemy po 38 km/h. Tylko biedny Mariusz oddycha co raz ciężej. Co chwila sprawdzamy czy "żyje". Nie narzeka, choć wiemy, że jest mu ciężko, czwarty raz na rowerze w tym roku - nie może być inaczej. W odpowiedzi na pytanie o puls słyszymy, że ma ponad 180 ud/min. Postanawiamy troszkę dostosować tempo do naszego kolegi i obniżamy średnią do 30-33 km/h.
Dość szybko pokonujemy kolejne 30 km. W Hohensaaten zatrzymujemy się na małe co nie co. Ponownie kontaktujemy się z Arturem i Adamem. Okazuje się, że dojeżdżają już do Schwedt. Aby nie musieli czekać na nas (mamy jeszcze ok 30 km) proponujemy aby ruszali w naszym kierunku. My również szybko się zbieramy i jedziemy na spotkanie. Po przejechaniu 18 kilometrów czuję, że coś jest nie tak. Powinniśmy już na siebie wjechać a ich ciągle nie ma. Postanawiamy "rozbić obóz" na skrzyżowaniu ścieżek tak aby nie mogli nas ominąć. Czekamy, czekamy... a ich dalej nie ma. Telefonicznie sprawdzamy pozycje. Niestety punkty orientacyjne o których oni nam mówią nie są dla nas widoczne. To co nam mówią nic z kolei nam nie mówi "Rzeka po prawej stronie, płyty po lewej" nic takiego nie mieliśmy. Od Schwedt przejechali już z 16 km musimy być gdzieś blisko. Jednak z powodu braku możliwości ustalenia dokładnej pozycji wracamy do planu "A" - spotkanie w Schwedt przed teatrem (jak ustalił Krzysztof z Arturem). Ruszam "ile fabryka dała" - myślę sobie, jak są gdzieś nie daleko powinniśmy ich dogonić. Tym bardziej, że oni jadą na hardtrialach a my na szosach.
 

 

   


Niestety do samego Schwedt ani widu ani słychu po naszych kolegach. Jedziemy na promenadę (gdzie jest amfiteatr) i próbujemy skontaktować się ponownie. Tym razem nie możemy nawiązać łączności.... Decydujemy, że jedziemy do Turka i jak skontaktują się z nami telefonicznie ktoś do nich wyjedzie i doprowadzi ich na popas. Gdy siedzimy już przy jedzeniu odzywają się nasze zguby. Są przy teatrze. Krzysiek podaje mi telefon abym spróbował im wytłumaczyć gdzie jest Turek. Dość szybko orientuję się, że Krzysiek i Artur mówili o innych teatrach. Artur miał na myśli teatr który znajduje się u szczytu głównej alei w Schwedt natomiast Krzysiek myślał o amfiteatrze na promenadzie. Zostawiam swój kebab i wyjeżdżam im na spotkanie na główną aleję gdzie od razu ich widzę.
Ruszamy wspólnie na popas. 
 

 


Najedzeni i napici uzbrojeni w dodatkowe płyny z Kauflandu ruszamy dalej. Jak się okazuje nie jest to spacerek z chłopakami na "góralach". Artur od razu pokazuje, że nie przespał zimy. On na góralu ja na szosie z ogromną trudnością go gonię. Nasza prędkość dochodzi momentami do 45 km/h na prostej z tym, że ja jadąc na szosie nie robię żadnego wyczynu ale w przypadku Artura na grubych oponach to jest kosmos. Przejechaliśmy ponad 100 km a nasza prędkość dzięki rytmowi nadawanemu przez Artura oscyluje w granicach 35 km/h. To co on wyprawia na tym rowerze szokuje nas wszystkich! Szaleńcza jazda kończy się w Gartz. Odrobinę wszyscy odpuszczamy. Do Mecherin jedziemy już w miarę spokojnie. Troszkę ze względu na stan tego odcinka i troszkę ze względu na Mariusza, który ciężko pracuje na każdym nawet delikatnym podjeździe. W Mecherin żegnamy Krzyśka, który odbija w stronę Gryfina a my ruszamy na Staffelde. Wiedząc, że Krzysiek nie ma zapasu proponuję mu oponę (miałem dwie), Krzysiek odmawia - do Kijewa nie jest już daleko. Już pisałem jak bardzo nie lubię tego podjazdu. Tym razem na przód wyskoczył Adam, który dał popis. Ja z Arturem jadę w środku, z tyłu Mario. W całkiem nie złym stanie wdrapałem się na szczyt. Adam troszkę odjechał a my z Arturem czekamy na Maiusza. Gdy nas dogania ruszamy ostro. Do domu pozostaje ok 15 km. Tym razem to ja daję popis. Rozpędzam Treka ilę mogę. Jak się później okazuje średnia z tego odcinka okazała się najlepszą średnią na 10 km podczas całego wyjazdu. Po przejechaniu 130 km dałem radę przejechać kolejne 10 km ze średnią prędkością 32 km/h!    
 

 

 
Moja przewaga nad chłopakami była na tyle duża, że zdążyłem dojechać do Przecławia, zejść z roweru, przygotować aparat i czekać na nich aby popstrykać im foty.
Wycieczka była FANTASTYCZNA. Świetne towarzystwo (DZIĘKI CHŁOPAKI), rewelacyjna trasa, fantastyczna pogoda!!!
Od dzisiaj jest to moja ulubiona trasa.  
 
PS. Po powrocie do domu ok 50 minut od rozstania z Krzyśkiem widzę nie odebrane połączenie. Oddzwaniam pytając co się stało...? Odpowiedź Krzyśka zwala mnie z nóg. Około dwie minuty po tym jak zaproponowałem mu w Mecherin dętkę a on odmówił złapał drugą gumę tego dnia!!! :) Na szczęście Krzysiek ma "wóz techniczny" który natychmiast udał się mu na pomoc. Wszystko skończyło się dobrze. No i Krzysiek nie musiał się męczyć jadąc z Gryfina do Kijewa ;) 
 


  

Kategoria ponad 100 km


  • Dystans 7.54km
  • Czas 00:18
  • VAVG 25.13km/h
  • VMAX 39.30km/h
  • Temperatura 8.7°C
  • HRmax 173 ( 86%)
  • HRavg 148 ( 74%)
  • Kalorie 229kcal
  • Podjazdy 46m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dworzec

Piątek, 11 kwietnia 2014 · dodano: 13.04.2014 | Komentarze 0

Krzysiek od kilku dni namawiał mnie na objazd zalewu. Jakoś mi się to nie widziało. 250 km w kwietniu - przesada! Zaproponowałem alternatywny wyjazd. Co prawda znacznie krótszy ale częściowo po terenach gdzie nas jeszcze nie było. Pomyślałem, że trasa Kostrzyna n/Odrą - Szczecin będzie w sam raz. Krzysiek zgodził się na propozycję. Aby nie jeździć tylko we dwójkę propozycję rzuciłem jeszcze Pawłowi i Mariuszowi. Paweł z powodów rodzinnych niestety nie mógł jechać ale za to Mariusz po krótkiej namowie dał się przekonać. Pociąg o godzinie 8:12 więc aby mieć margines czasowy umówiliśmy się na 7:30 przy wyjeździe z osiedla.
Dzień wcześniej kupiłem przez internet bilety więc pętanie się po dworcu z rowerami mieliśmy z głowy.
Pobudka o godzinie 6:10 czyli... normalnie, jak do pracy. Rzut oka za okno.... masakra. Mokro, ciemno i zimno... nie ciekawie. No cóż trzeba się ruszać. Toaleta, śniadanie i o 7:25 wychodzę z domu. Staję przy bramie i czekam. Mija kilka minut... 7:35 Mariusza dalej nie ma. Wyciągam telefon i widzę SMS wysłany o 7:30 z nową godziną - 7:40. No cóż myślę... zdążymy. Mija 7:45 a Mariusza dalej nie ma. Czarne myśli mnie nachodzą... nie zdążymy na pociąg! 7:46 zza bloku wyjeżdża Mario. Nie do końca pozapinany ale przynajmniej jedzie. Rzucam się za nim w pościg. On jeszcze po drodze zapina się a ja go gonię. W głowie mnóstwo myśli - jak się wytłumaczę Krzyśkowi, że nie zdążyliśmy... no trudno, trzeba będzie coś wymyślić. Po zjeździe z Powstańców Wlkp. mamy dylemat... którędy będzie najszybciej. Wybieram Kusocińskiego. Podjazd pod górkę powoduje wzrost pulsu do 173 ud./min! Kawa nie potrzebna! Na dworzec wpadamy dosłownie pięć minut przed odjazdem pociągu. Krzysiek na nas już czeka. Zajmujemy przedział z miejscami do przewozu rowerów. Niestety miejsca siedzące w przedziale zajęte są przez amatorów piwka i fajek. Równo o 8:12 ruszamy w kierunku Kostrzyna.
Zaraz po sprawdzeniu biletów w przedziale zaczyna się impreza. Fajki jedna za drugą i browce... No cóż nie ma wyjścia. Nie potrzebna nam awantura. Nic z tym nie robimy.
 
,
W pociągu do Kostrzyna
 

Mario jeszcze zdejmuje rower i dopompowuje koło, którego nie zdążył dopompować wczoraj ani przed wyjazdem. Powoli dojeżdżamy do celu. Ubieramy się, pakujemy aż tu nagle potężny huk! Parzymy po sobie co się stało... Od razu pomyślałem - Mario za mocno napompował koło i je uszkodził. Patrzymy na jego rower i ... zdziwienie - wszystko w porządku. Rzut oka na rower Krzyśka i już wszystko jasne! To jego dętka wydała ten odgłos. Rower zbuntował się przed samym Kostrzynem. Kompletnie nie ruszane koło eksplodowało!!
  

Czary mary?
 
Jako, że już byliśmy u celu nie mogąc się nadziwić z rowerem pod pachą opuszczamy nasz pociąg i udajemy się na dworzec. Pomyślałem, żeby nie zmarznąć naprawimy koło w poczekalni. Okazuje się, że dworzec w Kostrzynie jest w remoncie i nie ma poczekalni. Krzysiek rozkłada się na peronie i naprawia koło. Z trzech zabranych dętek zostają dwie. Stara dętka Krzyśka ma tak dużą dziurę, że nie nadaje się do łatania.
 

Naprawiamy
 
Dość szybko zmieniliśmy dętkę i po chwili byliśmy gotowi do naszej podróży. Jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka. Jednak pierwsze nasze przygodny zwiastowały bardzo atrakcyjny wyjazd. Jak się okazało... już wkrótce :)
Kategoria mini


  • Dystans 72.08km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:01
  • VAVG 23.89km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 18.9°C
  • HRmax 161 ( 80%)
  • HRavg 137 ( 68%)
  • Kalorie 1579kcal
  • Podjazdy 187m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dla Krzyśka

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 06.04.2014 | Komentarze 3

Zaczynaliśmy jeździć razem na początku 2012 roku. Razem wystartowaliśmy w pierwszym maratonie na Miedwiu, potem Michałki a potem jeszcze kilka w 2013. Zaczął się nowy rok a Krzysiek ma już dwa starty. W tym po raz pierwszy w trzywieżeXC! Jestem pełen uznania dla jego wyczynów. Widząc dzisiaj skalę trudności tego wyścigu mogę jedynie powiedzieć: Chapeaux bas!
 
Tutaj powinienem i zakończę ten wpis. Bo to co dzisiaj przejechałem ma się nijak do tego co zrobił Krzysiek! 
Jeszcze raz GRATULACJE!!!
 

 
Udało mi się nawet zrobić kilka zdjęć na trasie! :)
 

Jeszcze przed startem
 

Gotowi do startu - START
 

Czasem z górki...
 

... czasem pod górkę ;)
 

Krzysiek dawał radę!
 

Było SUPER - BRAWO!

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 51.61km
  • Czas 01:56
  • VAVG 26.69km/h
  • VMAX 41.30km/h
  • Temperatura 12.9°C
  • HRmax 144 ( 72%)
  • HRavg 122 ( 61%)
  • Kalorie 787kcal
  • Podjazdy 286m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powoli

Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 05.04.2014 | Komentarze 1

Jakoś dzisiaj mi się nie za bardzo chciało jeździć. Jednak aby wykonać założony plan musiałem troszkę pojechać. Po kilku chwilach wiedziałem, że jazda na siłę nie ma wielkiego sensu. Nastawienie na "NIE" nie pomaga... wszystko było nie tak. Może poza jednym - ubrałem na buty ochraniacze. Przynajmniej stopy mi nie zmarzły ;)
Aha... bym zapomniał w Schwanenz o mały włos nie doszło do kraksy. Na zakręcie gdzie prowadzi droga do przejścia granicznego wpadłem na rowerzystkę ;) Ciut szybciej bym jechał i nie byłoby co zbierać. Dziewczyna chyba też przerażona bo nie odezwała się ani słowem. Nawet nie wiem czy Polka czy Niemka... Na Niemkę za ładna - tylko nasze dziewczyny są ładne :)

To byłoby na tyle.
 
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 43.39km
  • Czas 01:32
  • VAVG 28.30km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 12.4°C
  • HRmax 167 ( 83%)
  • HRavg 142 ( 71%)
  • Kalorie 966kcal
  • Podjazdy 194m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Ile?

Piątek, 4 kwietnia 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 0

Ciekawy jestem ILE kosztował Mariana ten popis. Nie wiem w sumie czy to popis czy naprawdę jest z nim tak dobrze. O ile goniąc go na Meridzie myślałem, że to jest "niedzielny" kolarz (nie wiedząc za kim jadę) o tyle dzisiaj jestem bardzo mile zaskoczony jego postawą! Przyznam się szczerze, że dał radę. Jak na kilka wyjazdów w tym roku to rewelka! Paweł i Mario wraz z moją skromną osobą stworzymy (jeśli się uda) całkiem sprawny osiedlowy TEAM :) Przyznam się szczerze, że nie mogę się doczekać wyjazdu w trójkę. Na razie trzeba będzie troszkę poczekać. Paweł w niedzielę startuje w 3 Wieżach a Mario leci do.... Holandii.... ZAZDROSZCZĘ ;P 
 
Jeśli chodzi o jazdę to kosztowała mnie ona troszkę więcej wysiłku niż wczoraj, Przejechałem mniej kilometrów z podobną średnią i spaliłem tyle podobną ilość kalorii.

PS. Nad podjazdami troszeczkę będzie musiał popracować ;)
Kategoria do 50 km