Info
Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.Więcej o mnie.
2016
2015
2014
2013
2012
Moje rowery i nie tylko
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Kwiecień2 - 0
- 2016, Marzec21 - 33
- 2016, Luty10 - 8
- 2016, Styczeń11 - 9
- 2015, Grudzień16 - 33
- 2015, Listopad5 - 6
- 2015, Październik22 - 66
- 2015, Wrzesień24 - 36
- 2015, Sierpień23 - 48
- 2015, Lipiec14 - 45
- 2015, Czerwiec19 - 52
- 2015, Maj24 - 74
- 2015, Kwiecień19 - 96
- 2015, Marzec19 - 61
- 2015, Luty16 - 46
- 2015, Styczeń12 - 56
- 2014, Grudzień6 - 17
- 2014, Listopad7 - 19
- 2014, Październik6 - 28
- 2014, Wrzesień10 - 32
- 2014, Sierpień15 - 44
- 2014, Lipiec13 - 32
- 2014, Czerwiec15 - 27
- 2014, Maj20 - 42
- 2014, Kwiecień16 - 18
- 2014, Marzec18 - 23
- 2014, Luty13 - 13
- 2014, Styczeń14 - 15
- 2013, Październik4 - 1
- 2013, Wrzesień7 - 4
- 2013, Sierpień5 - 1
- 2013, Lipiec13 - 19
- 2013, Czerwiec18 - 30
- 2013, Maj12 - 22
- 2013, Kwiecień13 - 18
- 2013, Marzec6 - 17
- 2013, Luty6 - 1
- 2013, Styczeń2 - 2
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 7
- 2012, Sierpień10 - 6
- 2012, Lipiec15 - 2
- 2012, Czerwiec7 - 0
- 2012, Maj8 - 0
- 2012, Kwiecień11 - 4
- 2012, Marzec12 - 3
- Dystans 28.70km
- Czas 01:12
- VAVG 23.92km/h
- VMAX 54.70km/h
- Temperatura 18.8°C
- HRmax 155 ( 81%)
- HRavg 123 ( 64%)
- Kalorie 697kcal
- Podjazdy 346m
- Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
- Aktywność Jazda na rowerze
Słowo się rzekło...
Wtorek, 9 czerwca 2015 · dodano: 09.06.2015 | Komentarze 0
Jak powiedziałem tak zrobiłem, dom-praca-hamburger-piekarnia-dom to wszystko co dziś mi się "pojechało". Co zabawne, dzisiaj jechało mi się zdecydowanie lepiej niż wczoraj i przedwczoraj. Udało mi się nawet zaliczyć "stravowego" KOMa na Bosmańskiej Strzale, co prawda ex aequo ale KOM to KOM ;) Gdy już dojeżdżałem do domu to nawet zastanawiałem się czy aby nie wrócić przez Kołbaska. Jednak rozsądek wziął górę :) No i może dobrze.Jak się okazało po powrocie czekał pierwszy mail od zainteresowanego kupnem mojego Treka. Rower jest gotowy do jazdy więc tylko lekko go odkurzyłem i zrobiłem mu małą sesję ;)
Napęd Treka - tył
Napęd Treka - przód
Może ktoś zna kogoś kto by chciał kupić za niewielkie pieniądze szosę w dobrym stanie? Jedyny warunek to wzrost "słuszny" wzrost nowego właściciela - min 185 cm.
- Dystans 39.54km
- Czas 01:53
- VAVG 20.99km/h
- VMAX 46.90km/h
- Temperatura 18.5°C
- HRmax 142 ( 74%)
- HRavg 108 ( 56%)
- Kalorie 752kcal
- Podjazdy 257m
- Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
- Aktywność Jazda na rowerze
Tyle ile to konieczne
Poniedziałek, 8 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 0
Chyba na razie mi wystarczy, ostatnie dwa wyjazdy to jakaś masakra. Zarówno wczoraj jak i dzisiaj najzwyczajniej na świecie nie chciało mi się. Nie było to spowodowane pogodą czy jakimiś innymi czynnikami zewnętrznymi. Po prostu mam przesyt i jestem zmęczony. Od jutra rower ma mi służyć jedynie jako środek transportu do pracy i z pracy, bo nie chce mi się stać w korkach i marnować bezsensownie czas. Będę jeździł wyłącznie tyle ile to konieczne, żadnych "dokrętek" czy "przedłużeń". Tak będzie do piątku bo potem trzy dni przerwy od roweru. Na niedzielę zaplanowana atrakcja to MUSE na Orange Warsaw Festival oprócz głównej atrakcji ciekawie zapowiadają się występy Incubus, Asking Aleksandria i Bastilie. Będzie się działo. Mam nadzieję, że uda mi się przez ten czas odpocząć od roweru i nabrać "smaka" na rower.Dzisiaj Piotr musiał mieć do mnie cierpliwość i znosić moje narzekania, sorki :)
Zostań bohaterem na rowerze! Wytrzymał przez prawie 30 km moje towarzystwo!
- Dystans 121.03km
- Czas 04:32
- VAVG 26.70km/h
- VMAX 54.70km/h
- Temperatura 19.9°C
- HRmax 158 ( 83%)
- HRavg 113 ( 59%)
- Kalorie 1680kcal
- Podjazdy 731m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Co jest nie tak?
Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 4
To był bardzo dziwny wyjazd, powinienem raczej napisać wycieczka bez zwiedzania. Od rana wybierałem się jak przysłowiowa sójka za morze. Tak dramatycznie mi to szło, że w końcu wyszedłem po 11-tej. Tak samo jak się wybierałem tak samo mi się jechało... najzwyczajniej od niechcenia. Nawet po dojechaniu do Penkun miałem pomysł aby wrócić do domu i dać sobie spokój.Zamiast spokoju dałem sobie jeszcze jedną szansę. Pojadę do Grunz i zobaczę czy można zdobywać metry na podjeździe między wioską, a autostradą. Pomysł, delikatnie mówiąc okazał się bardzo średni. Metrów jakoś specjalnie nie przybywało i szybko zrobiło się nudno. Równo i spokojnie dobrze się tam podjeżdża, choć tak jak już napisałem szału nie ma. Większym chyba wyzwaniem (bo dłuższym) jest podjazd pod Schmolln. Metrów można zdobyć o sporo więcej ale za to na dłuższym odcinku. Dałem więc sobie spokój z tymi "zmarszczkami" i ruszyłem dalej do Prenzlau. Zrezygnowałem z powrotu przez Brussow za co natura wynagrodziła mnie "zefirkiem" prosto w twarz. Od zachodu w sumie wiało od samego początku, a ja właśnie na zachód jechałem. Tan delikatny wietrzyk oraz falbanki po drodze do celu kompletnie mnie zdemotywowały. Jednak za dużego wyboru nie miałem więc ostatnie kilka kilometrów do Prenzlau poświęciłem na klnięcie pod nosem i gadanie do siebie "na co mi to było?" Tak w ferworze tej nieskomplikowanej umysłowej walki wymyśliłem sobie, że moje dzisiejsze nastawienie to efekt drobnego przemęczenia. Podstawę do takiego twierdzenia dawał mi również odczyt pulsu. Może nie "spinałem" się jakoś specjalnie ale 130 ud/min to maks jaki udało mi się osiągnąć w tym czasie... Doczołgałem się do Prenzlau i pomyślałem, że jak z jazdy jest "dupa" to może kebsa sobie dobrego wciągnę. Dojeżdżając na deptak miałem cichą nadzieję, że będzie otwarty jedyny godny uwagi punkt z kebabem... Niestety nie miałem szczęścia, tak jak z jazdy z kebsa również dupa...
Potoczyłem się nad jezioro Unteruckersee z nadzieją, że tam coś znajdę. Jednak zamiast jedzenia czekała na mnie ... fajna ścieżka wzdłuż jeziora. Tak mnie wciągnęła aż dojechałem do jej końca. Może nie dokładnie końca ale końca dla roweru szosowego. Obiecałem sobie jednak, że przyjadę Giantem i objadę jeszcze ten zbiornik. Zamiast kebsa musiałem zadowolić się zabranym batonem... Po batonowej uczcie nie było na co czekać. Czas zabrać cztery litery w troki i do domu. Na powrocie było już zdecydowanie lepiej. Systematycznie średnia prędkość rosła lecz moje nastawienie do jazdy wcale się nie zmieniało. Najzwyczajniej na świecie nie chciało mi się jechać... więc bez zbędnych przystanków potoczyłem się do domu.
Na uwagę zasługuję jedynie fakt, że moje serce obudziło się tylko raz.. "na ostatnim tchnieniu" gdzie zmusiłem je do szaleńczego bicia 158 ud/min - to było maksimum na dzisiaj ;)
Niby idealnie... ale nie do końca.
Starannie wybrane miejsce na piknik
Uczta nad jeziorem w Prenzlau
Okoliczności przyrody zdecydowanie na plus.
W drodze do domu... nuda, równiutkie asfalty, płasko, bruku brak :P
Jeszcze niedawno było żółto a teraz jest.... no właśnie jak?
Gdzie są samochody? Znowu nuda...
Film z podjazdu autostrada - Grunz
Kategoria ponad 100 km, solo
- Dystans 65.95km
- Czas 02:13
- VAVG 29.75km/h
- VMAX 44.70km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 149 ( 78%)
- HRavg 131 ( 68%)
- Kalorie 1121kcal
- Podjazdy 315m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Na pętelce z Bartkiem ;)
Piątek, 5 czerwca 2015 · dodano: 05.06.2015 | Komentarze 1
Nie było dziś w żadnych planach jeżdżenia, choć kusiło mnie bardzo. Jednak trudy wczorajszej "przejażdżki", a szczególnie poparzone ręce oraz nogi szybko studziły mój ewentualny zapał. Tak było do czasu... telefonu od Bartka! Wystarczyło kilka chwil na przygotowanie i równo o 19tej spotkaliśmy się ponownie przy Netto. Bartek od razu zastrzegł, że będzie spokojnie bo jest w okresie wypoczynku i nazajutrz udaje się właśnie na urlop. Tym bardziej doceniłem jego propozycję, która była mi bardzo na rękę. Nie za bardzo miałem ochotę na ostre kręcenie, na zwykłe, spokojne jak najbardziej ;) Wieczorem temperatura odrobinę spadła słońce przestało mocno świecić więc było idealnie do jazdy.Dwugodzinna przejażdżka z Bartkiem była ogromną przyjemnością. Po raz kolejny przegadaliśmy prawie dwie godziny i tylko ze dwa razy Bartek poczuł mocniejszy wiatr we włosach... ups w kasku i zaciągnął troszkę mocniej. Poza tym było idealnie ;)
Chyba ani razu Bartek nie musiał mocniej łapać oddechu
Ta łydka "mówi" wszystko o jej właścicielu
Podjazdy? Żaden problem dla "górala" ;)
Kategoria 50 - 100 km
- Dystans 200.43km
- Czas 06:37
- VAVG 30.29km/h
- VMAX 57.80km/h
- Temperatura 19.5°C
- HRmax 160 ( 84%)
- HRavg 136 ( 71%)
- Kalorie 3443kcal
- Podjazdy 864m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Joachima śladami pionierów - film
Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 10
"Słowo ciałem się stało"! Po opisie wyjazdu (opis 1) (opis 2) (opis 3)"cyborgów" bardzo chciałem zmierzyć się z Joachimem. Jak się okazało, górka zacna ale nie taka straszna jak wynikało z opisów. No chyba, że pojedzie się nią "zawodowo", wtedy pewnie da w kość.To miał być pierwszy wyjazd zorganizowany i zaplanowany przeze mnie w większej grupie. Na wyjazd zaprosiłem "pionierów" oraz Grześka. Niestety nie miałem szczęścia. Obowiązki domowe lub wcześniejsze plany zdecydowały o tym, że do mojego "czelendżu" stanęli tylko Krzysiu i Diabeł. Ekipa podstawowa więc wiadomo czego się spodziewać. Mocne zaciągi Diabła pod czterdziestkę i ambicja Krzyśka, który stara się mu dorównać zapowiadały atrakcyjny wyjazd. Nie pomyliłem się. Od początku było ostro. Dojazd do O-N i sam szlak przeleciał szybciutko. W Hochenwutzen zjechaliśmy ze szlaku i wg wskazań Garmina dojechaliśmy w trzy godziny łącznie dotarliśmy do "stóp" Joachima ;) Bad Freienwalde przywitało nas słońcem i jarmarkiem. Przed "mitycznym" Joachimem postanowiliśmy zrobić pierwszą przerwę. Gościnny rynek był idealnym punktem na pierwszy postój. Kabanos, troszkę iso i dalej w drogę... Zajechaliśmy (przez dziwny park) kilka km i znowu przerwa. Tym razem skocznia narciarska. Kto by się spodziewał, że "kilka km od morza" znajduje się skocznia narciarska!!! :) Oczywiście kilka fotek i w jazda na Joachima! Pokonujemy kolejne metry pod górę w spokojnym tempie i nagle zza pleców dochodzi nas wołanie Krzyśka. Stajemy, obracamy się a on coś pokazuje. Patrzymy na siebie i już wiemy co się stało. Kolejna przebita dętka. Krzysiek ma to na zawołanie. Ostatnie 3 dłuższe wyjazdy i trzy razy to samo. Jedynie podczas maratonu w Gryficach nie złapał kapcia, ale po drodze do Świnoujścia przez Niemcy, na maratonie w Świnoujściu i teraz. Jednak teraz to coś więcej niż kapeć. Próba pompowania koła dwukrotnie zakończyła się wykręceniem wężyka pompki wraz z zaworem. Jednak Krzysiek za trzecim razem znalazł i na to sposób. Zostawił końcówkę wężyka pompki na wentylu. Ruszyliśmy dale w drogę do góry. Jak się okazało "Joachim" podczas spokojnego wjazdu nie jest taki straszny.
Dalej mój plan przewidywał wizytę w Niederfinow. Droga do podnośni statków okazała się również bardzo atrakcyjna, troszkę podjazdów, dużo szybkich zjazdów to coś na co czekaliśmy. W Niederfinow obok starej podnośni powstaje nowa betonowa konstrukcja. Krzyśkowi i Arturowi bardzo spodobała się serpentyna prowadząca na szczyt nowej podnośni. Brama była otwarta więc pojechali na budowę... Ja w tym czasie zająłem się zdjęciami. Tak szybko jak wjechali tak szybko wrócili. Groźny Niemiec, krzycząc przepędził ich z terenu budowy. Po achach i ochach nad wielkością tej konstrukcji ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Okazało się, że trasa przez pewien czas była równie atrakcyjna jak podjazd pod Joachima. Znowu szybkie zjazdy i długie podjazdy przez las. Żyć nie umierać. Widoki pierwsza liga no i ta przyjemność z jazdy. Liepe, Oderberg przeleciały bardzo szybko, tak samo jak zapas napojów w naszych bidonach. Na szczęście na rogatkach Oderbergu trafiliśmy na Netto, krótka przerwa na uzupełnienie bidonów i dalej w drogę. Bez przerw jedziemy w stronę Argemunde, Schwedt i lądujemy znowu w Netto ale tym razem w Gartz. Jest coraz cieplej, a człowiek nie wielbłąd i pić musi. Co w takim słońcu smakuje najlepiej? Oczywiście izochmiel. Warsteiner sprawił, że w początkowej fazie nie chcieliśmy się ruszać z krzaków gdzie się zaszyliśmy i padły nawet pomysły aby kontynuować nawadnianie. Jedynie rozsądek sprawił, że zrezygnowaliśmy z tego pomysłu (a szkoda bo było miło). Izochmiel dodał nam na tyle siły, że resztę trasy do Warzymic pokonaliśmy bez większych problemów.
Kolejne 200 km przejechane w doborowym towarzystwie i po świetnej trasie, żyć nie umierać chciałby się powiedzieć ;)
ZAPRASZAM NA FILM ;)
Przy skoczni narciarskiej K66 w Bad Freienwalde
Przygotowania do ataku na Joachima - rynek w Bad Freienwalde
Do Joachima prosto
Kościół Św. Mikołaja w Bad Freienwalde
Artur zastanawia się jaka byłaby prędkość na progu podczas zjazdu rowerem...
Ja natomiast zastanawiałem się nad lądowaniem....
Joachim rozpoczęty, jedziemy w górę...
... i dalej w górę...
Jeśli komuś mało to znowu do góry
Mina Artura gdy okazało się co przytrafiło się Krzyśkowi - BEZCENNA :)
Krzysztof niczym serwisant wymienia dętki w trymiga :)
Pamiątkowa fota z podjazdu... (jeszcze się pewnie spotkamy)
Radość na podjeździe ;)
Nie ucz ojca....
Czego my tu jeszcze szukamy...?
Konstrukcja nowej podnośni jest równie imponująca! Krzysiek i Artur chcą dalej podjeżdżać
Stara podnośnia to dzieło sztuki
Aż trudno sobie wyobrazić, że tą podnośnię zbudowano 80 lat temu i ciągle działa!!!
Nowa podnośnia ma być oddana do użytku w 2016 roku (trzeba będzie przyjechać raz jeszcze)
Dwa giganty - Krzysiek i podnośnia!
PS. coś mój Garmin "kłamie" wg Edge 810 Diabła 1020 metrów mieliśmy "podjechane" już po 150 km... wg mojego nie przejechaliśmy tysia... :(
Kategoria z Krzyśkiem
- Dystans 54.41km
- Czas 02:20
- VAVG 23.32km/h
- VMAX 53.70km/h
- Temperatura 21.6°C
- HRmax 150 ( 78%)
- HRavg 118 ( 62%)
- Kalorie 1092kcal
- Podjazdy 336m
- Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
- Aktywność Jazda na rowerze
Bez ściemy
Wtorek, 2 czerwca 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 1
Tym razem niemieckie wiatraki nie ściemniały jak wczoraj. Obrócone centralnie w moją stronę machały żwawo tymi swoimi łopatami. Co prawda czasami starałem się je przechytrzyć wybierając "skróty", które nie były skrótami. Jednak nie zawsze udawało się je oszukać i czasem trzeba było stawić czoła tej wichurze.Złowieszcze były słowa Grześka, który złapał mnie w połowie drogi do pracy i przywitał mnie słowami "ciekawy byłem kto tak wolno jedzie" :) No i "wykrakał" wolno było prawie do końca, prawie oznacza jedynie tylko tyle, że zjazd z Warnika pozwolił rozpędzić Gianta do pięćdziesiątki ;)
CC dawał wytchnienie od wiatru. Tutaj jechało się dobrze.
Kategoria 50 - 100 km, DDP, solo
- Dystans 100.23km
- Teren 5.00km
- Czas 03:58
- VAVG 25.27km/h
- VMAX 52.70km/h
- Temperatura 15.8°C
- HRmax 163 ( 85%)
- HRavg 131 ( 68%)
- Kalorie 2066kcal
- Podjazdy 487m
- Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
- Aktywność Jazda na rowerze
Stały i kusiły...
Poniedziałek, 1 czerwca 2015 · dodano: 01.06.2015 | Komentarze 4
Po niedzielnej przerwie dziś rano tak dobrze jechało mi się do pracy, iż prawdopodobnie udało mi się "wykręcić" najlepszy czas ever :) Muszę kiedyś sobie sprawdzić jak najszybciej mogę tam dojechać. Zawsze zajmuje mi to około pół godziny. Dziś myślę, że urwałem jakieś 3 minutki ;)Po pracy miałem kupić coś do jedzenia i lekko okrężną drogą wrócić do domu. Zgodnie z założeniem zatrzymałem się w Przecławiu, zrobiłem zakupy i ruszyłem w stronę Rossow. To ostatnio najczęściej wybierany kierunek. Przy torze motocrossowym poczułem się jakoś dziwnie... coś było nie tak. Może tak tylko mi się wydaje? ...pomyślałem. Rozglądam się dookoła i wreszcie mam! Wiatraki w pobliżu toru stoją... stoją i kuszą - jedź dzisiaj nie będzie wiało! To nie jest możliwe, zawsze wieje. Jednak patrząc dalej widzę, że kolejne farmy stoją i się nie ruszają. Tak jakby zapraszały w głąb Niemiec. No i głupi się skusiłem. Z jednym bidonem wody... i plecakiem. Najpierw delikatnie do Tantow, potem już odważniej do Penkun... i gdy byłem w drodze do Locknitz nagle wiatraki się rozmyśliły... Najzwyczajniej na świecie robiąc mnie w konia! Od Locknitz zaczyna się koszmar... jadę w kierunku domu dokładnie pod wiatr. Co chwila niebo zaciąga się chmurami by potem się przejaśnić. Gdzieś daleko widzę, że pada. Na mnie na szczęście spada jedynie kilka kropel ale od granicy jadę już po kałużach. Musiało przed chwilą bardzo mocno padać Raz dwa i ja robię się cały mokry. Za brak błotników czasem płaci się przemoknięciem (mimo, że na mnie nie padało). Dokręcam jeszcze w okolicy brakujące 4 km do setki i zadowolony z udanego startu w czerwcu melduje się po 20tej w domu.
Przy okazji zaliczając pierwszego dnia RAPHA #MYHOUR"czelendż" na cześć Sir Bradleya Wigginsa :)
Somebody's Watching Me
Kategoria DDP, ponad 100 km, solo
- Dystans 107.70km
- Czas 03:10
- VAVG 34.01km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 11.2°C
- HRmax 166 ( 87%)
- HRavg 152 ( 80%)
- Kalorie 2178kcal
- Podjazdy 425m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Kiedy czuję pęd powietrza, zapominam o złych chwilach....
Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 8
Gdy kończyłem maraton w Gryficach powiedziałem, że nigdy więcej nie będę startował w ostatniej grupie. Zdecydowałem, że nie jadę w maratonie gdybym znowu wylosował ostatnią grupę startową. Choć wiem, że ostatnia grupa startowa być musi, bo ktoś zawsze musi zamykać maraton. Gdy Krzysiek zadzwonił do mnie w czwartek i powiedział mi, że wylosowałem ostatnią grupę pomyślałem, że żartuje. Chwilę później sprawdziłem wyniki losowania. Nie żartował... byłem w ostatniej grupie startujących w świnoujskim maratonie. Wraz z innymi dziesięcioma "szczęśliwcami" zamykaliśmy ceremonię startu :) Choć rower był przygotowany idealnie, ja również zaczynałem odpoczynek przed wyścigiem pierwszą myślą było - NIE JADĘ! Z ciekawości sprawdziłem jeszcze swoją grupę. To co zobaczyłem jeszcze bardziej utwierdziło mnie w moim wstępnym postanowieniu. Chłopak z STC oraz drugi z BGK (Barlineckiej Grupy Kolarskiej) byli poza moim zasięgiem. Średnie 35-38 km/h na poprzednich maratonach zwiastowały, że nawet na starcie nie będę miał z nimi czego szukać. Poza tymi dwoma chłopakami w grupie znalazła się również Ewa ze "Szczecin na rowerach", oraz kilka osób z M6 i dwie osoby, których nie udało mi się "zidentyfikować". Po krótkiej rozmowie z Krzyśkiem decydujemy się pojechać. Najwyżej zjemy rybkę w Świnoujściu i wrócimy jeżeli będzie aż tak tragicznie jak zapowiadały prognozy pogody.Sobotni poranek wita nas mocnym deszczem, który pada od kilku godzin. Wyjeżdżając ze Szczecina jesteśmy prawie pewni, że jedziemy się tylko napatrzeć na desperatów jadących w ulewie.
Tym razem starty na dystansie mega odbywały się dość późno. Mój start zaplanowany był na 11:32:30 natomiast Krzysiek startował 5 minut wcześniej (2 grupy). Około dziesiątej docieramy do Świnoujścia odbieramy pakiety startowe i zamiast rozpocząć przygotowania marzniemy... Temperatura około 11° i silny wiatr to troszkę mało jak na koniec maja. W końcu po pół godzinie takiego stania zaczynamy przygotowania, rowery, ciuchy... i na rozgrzewkę. Wieje niemiłosiernie i ciężko bardzo się jedzie... miejscami sporo kałuż po porannych ulewach ale na razie nie pada. Po kilku kilometrach decyduję się na zmianę ubrania. Zamiast kurtki z gore-texu ubieram bluzę z windstopperem z nadzieją, że padać nie będzie. Obserwuję start Krzyśka i powoli sam przygotowuję się do startu.
Założenie było proste - przytrzymać koło STC i BGK. O dziwo nie ma na początku jakoś specjalnie "ognia". Grupa jedzie w miarę cała do wjazdu na "trójkę". Tu wyraźnie przyspieszamy do około 36-37 km/h i gubimy troszkę osób. Zostaje nas kilku. Jednak do pracy są jedynie 4 osoby, moi "faworyci", ja i jeszcze jeden chłopak. Jedziemy tak zmianami kawałek, wtedy wychodzę na zmianę i odrobinę przyspieszam 41, 42, 43, 44, obracam się, a za mną pusto... Stało się to czego chciałem uniknąć, zostałem sam. Jednak przed sobą widzę sporą część grupy startującej dwie i pół minuty wcześniej. Na wysokości Międzyzdrojów łapię kontakt i chwilkę odpoczywam. Kilka głębszych oddechów i mijam grupę i atakuję spokojnie pierwszą ze "zmarszczek" na trasie. Jadę sam więc nie mam zbyt wielkiego "ciśnienia" w tym momencie dochodzą mnie dwaj koledzy z STC i BGK. Jestem uratowany. Od tej pory zgodnie jedziemy w trójkę, robiąc zmiany i mijając kolejnych uczestników. Co pewien czas ktoś próbuje łapać koło ale dość szybko odpuszcza. Tylko raz przed Dargobądzem koło złapała dziewczyna, która trzymała nas dość długo, odpuściła dopiero na podjeździe za Dargobądzem. Dalej jedziemy dość szybko w trójkę, wtem na zjeździe przed Wolinem łańcuch spada mi z blatu. Wpadam w panikę... co robić? Zatrzymam się to mój pociąg odjedzie... a jak się nie zatrzymam to i tak mi odjedzie... Grzesiek z STC mówi mi abym kręcił spokojnie to łańcuch powinien wskoczyć. Zgodnie z zaleceniem kolegi kręcę i przy okazji zmieniam z przerzutkę z dużego na mały blat. Łańcuch na szczęście wskakuje na miejsce, jestem uratowany!!! Pierwsze 30 kilometrów i średnia w granicach 36 km/h, obawiamy się zmiany kierunku za Wolinem. W Recławiu o mało co nie dochodzi do zderzenia na chodniku. Jadący z przeciwka o mały włos nie wpadają na Edka z BGK. Edek ratuje się skokiem na kostkę... ja się zatrzymuję i puszczam "piratów". Za Recławiem znowu łączymy się w grupę i jedziemy dalej zmianami. Nie idzie nam to tak gładko jak wcześniej ale i tak przy tej wichurze nie jest źle. Kolejne "dyszki" przejechane ze średnią 32 i 33 km/h obniżają nam średnią do 34 km h. W Stepnicy gdzie robimy nawrót sytuacja się znowu zmienia. Wiatr jest znowu jakoś bardziej przyjazny. Może inaczej... nie przeszkadza już tak bardzo. Do nawrotu odrabiam do Krzyśka jedynie jedną minutę. On też ma szczęście bo trafił na dobrą grupę i ma z kim jechać. Mimo wszystko liczę na to, że go dogonię. Kawałek przed Wolinem koła naszej trójki łapie chłopak z KTC Kołobrzeg z kolegą ze SPARTAN Cycling Team. Dają nam troszkę wytchnienia wychodząc co jakiś czas na zmiany. Wjeżdżamy do Recławia gdzie na chodniku gubię kontakt z pozostałymi, a na poboczu widzę "pechowca", który wymienia dętkę w.... Focusie ;) Po sekundzie okazuje się, że tym pechowcem jest Krzysiek. Krzyczę czy czegoś potrzebuje jednak on każe mi jechać. Mówisz i masz :) Kontakt z moją grupką łapię znowu zaraz za Recławiem. Odrobinę przyhamowały ich samochody, a ja szczęśliwie bez przeszkód przejechałem chodnikiem. Przejeżdżamy przez Wolin dość szybko i zmieniamy kierunek. Teraz zaczyna się prawdziwy maraton. Wichura postanowiła, że nie da nam przejechać ze średnią 35 km/h i wraz z deszczem zgotowała nam piekło. W ciągu kilku minut temperatura spada z 12°C do 8°C. Wraz ze spadkiem temperatury nasza prędkość spada do dramatycznych 19 km/h na podjeździe za Wolinem. W coraz mocniej padającym deszczu jedzie się koszmarnie. Z minuty na minutę jestem coraz bardziej mokry. Nawet ochraniacze przeciwdeszczowe które założyłem prewencyjnie na buty nie dają rady i po chwili wewnątrz butów również mam bagno... Zmiany są coraz krótsze i kosztują dużo więcej siły. Do naszej piątki dołączają kolejne osoby. Robi się nas dość sporo. Grzesiek z STC zachowuje sporo siły i prowadzi nas dłuższymi fragmentami. W "nagrodę" za prowadzenie nie dostaje dodatkowych litrów wody z kół jadących przed nim rowerów. Za rondem przy wjeździe na drogę 93 sytuacja staje się jeszcze bardziej dramatyczna. Deszcz przechodzi w grad. Uderzenia lodu w twarz są jak szpiki wbijane w policzki... Zaraz, zaraz... coś mi to przypomina... Dokładnie rok temu, dokładnie w tym samym miejscu, na tym samym wyścigu też zostałem przywitany gradem!!! Podobno nic dwa razy się nie zdarza... ale tylko podobno :) Jakoś udało się przeżyć ten armagedon i dojechać do przeprawy. Tam fragment totalnie rozwalonego asfaltu. No i tutaj znowu zostaje nasza trójka, która jedzie od startu i jeszcze dwóch chłopaków. Do mety pozostają 2-3 km, zaczynają się "podchody". Na progach zwalniających koledzy, którzy do nas dołączyli pod koniec zajeżdżają mi drogę i w tym momencie Grzesiek i Edek uciekają trochę. Na szczęście ja też zachowałem troszkę energii i ruszam w pościg. Rozpędzam Focusa do 42 km/h i łapię moich "uciekinierów" gubiąc "nowych". Znowu jedziemy tylko we trójkę. Ostatnie metry i zaczyna finisz. Tym razem już beze mnie. Złapanie ich kilkaset metrów wcześniej kosztowało mnie zbyt wiele. Dojeżdżam 3 sekundy za nimi. Na mecie dziękujemy sobie za dobrą współpracę i jazdę.
Pozostaje mi teraz czekać na Krzyśka, który miał kluczyki do auta. Przemoczony, przemarznięty doczekałem się w końcu Krzyśka, który nie za bardzo się spieszył, troszkę żartuję ;) Oczywiście serdecznie mu współczuję pecha....
Na mecie okazało się, że był to mój najlepszy maraton z dotychczasowych. 19 miejsce na 179 startujących w open to coś czego nie spodziewałem się w życiu. 10 miejsce w kategorii świadczy tylko o tym, że M4 jest bardzo mocno obsadzona i ciężko będzie coś poprawić. Ubiegłoroczny wynik poprawiłem aż o 22 minuty. Z ubiegłorocznego wyniku byłem zadowolony... a teraz? :)
Jaki ten los jest przewrotny... Z maratonu na który miałem nie jechać wyszedł mi najlepszy ścig w jakim brałem udział ;)
Ponad 1600 km przejechane w maju, prawie 6000 km przejechane przez 5 miesięcy wreszcie przynosi efekty :)
PS. jak udało mi się ustalić był to pierwszy z serii maratonów szosowych z cyklu w którym organizator nie zgodził się na start w jednej grupie startowej całego STC. Chyba tak jest bardziej uczciwie!
.
Idealnie przygotowany do startu
Jeszcze przed startem w dobrym humorze
Foch.pl
Być może wkrótce też tak będę jeździł...? ;)
Kategoria maraton szosa, ponad 100 km
- Dystans 33.25km
- Czas 01:32
- VAVG 21.68km/h
- VMAX 49.50km/h
- Temperatura 14.4°C
- HRmax 147 ( 77%)
- HRavg 117 ( 61%)
- Kalorie 745kcal
- Podjazdy 299m
- Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
- Aktywność Jazda na rowerze
"Czysta" zmarszczkami
Środa, 27 maja 2015 · dodano: 27.05.2015 | Komentarze 1
Wczoraj po powrocie aby odwdzięczyć się Giantowi za pokonane "para-górki" zafundowałem mu kompletny serwis napędu. Wieczorem na łańcuchu, kasecie, korbie i przerzutkach nie było ziarenka piasku. Wszystko zdjęte, wymoczone w benzynie, wysuszone i nasmarowane. Dziś Giant odwdzięczył się cichuteńką jazdą przez cały dzień, do czyszczenia napędu na koniec dnia dorzuciłem mu myjnię ;)Dzisiaj to się działo, bo po wczorajszych śmiechach, chichach coś trzeba było zrobić. Więc od rana myślałem tylko o metrach w pionie ;) Na dobry początek trzy razy "Piastów do ZUT" w tym jeden ze zjazdem na "ale urwał" :) Później spokojnie do pracy, prysznic i jak nowy usiadłem przed ósmą za biurkiem z pachnącą kawą.
Po pracy pogoda się troszkę zepsuła ale metry przecież same się nie zrobią. Na dobry początek Owocowa pięć razy. W sumie mogłem zrobić ją jeszcze kolejne pięć razy, bo jeździło mi się tak dobrze. Potem na "ale urwał", zjazd i ... na Piastów ;) I tym sposobem dorzuciłem kolejne 40 metrów. Kilka "zmarszczek" (jak nazwał je James77) do domu dało mi jeszcze parę brakujących metrów. Skończyło się prawie na "czysta" (bez jednego metra) :) Do wykonania zadania z czelendżu na Stravie zostało mi jedynie 384 metry!!! Na płaskim wyścigu w Świnoujściu w najbliższą sobotę dokręci się brakujące metry. Teraz już czas na odpoczynek, koniec na ten tydzień z dojazdami do pracy.
Teraz już mogę to napisać - nie piszę się więcej na "pionowe czelendże" :)
.
Będziesz czysty ;)
- Dystans 34.98km
- Czas 01:37
- VAVG 21.64km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 16.8°C
- HRmax 148 ( 77%)
- HRavg 118 ( 62%)
- Kalorie 826kcal
- Podjazdy 260m
- Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
- Aktywność Jazda na rowerze
Koń by się uśmiał
Wtorek, 26 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 4
Normalnie jak podłączyłem garmina do komputera to o mało co ze śmiechu nie spadłem z krzesła. Po drodze do domu postanowiłem przejechać wszystkie napotkane podjazdy. Na Owocowej straciłem rachubę przy piątym czy szóstym podjeździe, choć muszę przyznać, że bardzo przyjemnie się podjeżdżało. Jednak jak zobaczyłem, że ten podjazd ma jedynie jedenaście metrów w pionie to mój śmiech przeszedł w spazmy :) Pomyślałem, że jak tak fajnie jeździ się na Owocowej to skoczę na Piekary i zobaczę jak jest tam. Okazało się, że to tylko 8 metrów... lipa. Postanowiłem sprawdzić jaki jest ruch na "ale urwał". Tam już jest 19 metrów w pionie ale ruch samochodowy jest o wiele większy niż na Owocowej. Teraz widzę, że zdecydowanie łatwiejszy i równie "efektywny" jest podjazd na Piastów do ZUT. Raptem 1 metr mniej ale jedzie się bezpiecznie, bez aut. Na zakończenie jeszcze "ucieczka z piekła", którą na własne potrzeby "go to hell" dała mi marne 19 metrów na 700 metrach w poziomie.Wracając do początku - co mnie tak rozśmieszyło? Te marne 260 metrów, które wykręciłem podjeżdżając na "para górkach" w centrum. Jednak chociażbym miał przejechać owocową 100 razy na Miodową nie jadę ;P
W chmurach...
.