Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

50 - 100 km

Dystans całkowity:13358.76 km (w terenie 761.50 km; 5.70%)
Czas w ruchu:528:19
Średnia prędkość:25.29 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Suma podjazdów:82932 m
Maks. tętno maksymalne:181 (101 %)
Maks. tętno średnie:188 (93 %)
Suma kalorii:293591 kcal
Liczba aktywności:207
Średnio na aktywność:64.54 km i 2h 33m
Więcej statystyk
  • Dystans 52.21km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:19
  • VAVG 22.54km/h
  • VMAX 61.30km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 157 ( 78%)
  • HRavg 140 ( 70%)
  • Kalorie 1704kcal
  • Podjazdy 550m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pohulałem po puszczy i nie tylko

Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 02.07.2013 | Komentarze 0

W niedzielę skorzystałem z zaproszenia Krzyśka, choć muszę przyznać, że było ciężko i wybrałem się do Puszczy Bukowej. No i teraz nie żałuję - wycieczka super a po wycieczce uczta godna królów (podziękowania dla Gosi) ;)
Jak tylko znajdę czas napiszę coś więcej :)
.

.
PS. Udało mi się wreszcie przekroczyć dystans 900 km przejechanych w jednym miesiącu! Huuuuurrrra! :
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 71.00km
  • Czas 02:27
  • VAVG 28.98km/h
  • VMAX 48.80km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 158 ( 79%)
  • HRavg 147 ( 73%)
  • Kalorie 2020kcal
  • Podjazdy 471m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

II Świdwiński Maraton Rowerowy

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 23.06.2013 | Komentarze 7

Trzeci i ostatni w tym miesiącu maraton rowerowy mam już za sobą. Ze wszystkich trzech ten maraton był najmłodszy. Choć organizatorzy starali się jak mogli było widać małe niedoskonałości.
Tak jak ostatnie dwa razy dzień wcześniej wszystko przygotowane było do wyścigu. Rower w aucie, torba spakowana do wyjazdu według listy Grześka więc niczego nie mogło zabraknąć i nie zabrakło. Tym razem darowałem sobie "grzebanie" w rowerze aby uniknąć niespodzianek jakie zafundowałem sobie tydzień temu. Pobieżnie tylko wyczyściłem rower korzystając z nowego stojaka (bardzo fajny i solidny sprzęt) :)
Tym razem nie było potrzeby wstawania o piątej rano, bo u Krzyśka miałem stawić się dopiero o ósmej. Rano bez stresu przygotowałem się do wyjścia i już kilka minut po ósmej byłem u niego. Jeszcze mała pyszna kawa przygotowana przez Gosię i w drogę. Skład ten sam co ostatnio - wódz Krzysztof, syn wodza - Paweł i ja :)
Zaraz po wjeździe na drogę prowadzącą do Świdwina na koło siadł nam "gość" z białym rowerem na dachu. Po chwili wiedzieliśmy już z kim mamy doczynienia! Jednak postanowiliśmy się tak łatwo nie poddawać. Chociaż raz mogliśmy mieć satysfakcję prowadzenia od startu do mety! Grzesiek prawie przez 100 km siedział nam na kole!:)
Po dojechaniu na miejsce szybka i dobrze zorganizowana rejestracja, wydanie racji startowych (dwie wody, dwa banany i dwa batony), poszliśmy przygotować rowery i siebie do startu. Oczywiście najpierw mała rozgrzewka. I tu pierwszy problem. Po raz kolejny przekonałem się, że rozgrzewki które jeździmy przed zawodami są dla mnie nie wystarczające. Przejechanie spokojnie 8 czy 10 km kompletnie mnie nie rozgrzewa i na starcie staję zupełnie nie przygotowany do wyścigu.
W Świdwinie w przeciwieństwie do dwóch pozostały rajdów grupy startowe nie były losowane i każdy mógł startować z kim chce. Oczywiście my wystartowaliśmy razem w trójkę. Dołączył się również do nas kolega Adam.


Start do wyścigu, tradycyjnie ja znowu na końcu stawki

Jak się okazało grupa była raczej silna, bo początek jak dla mnie był ostry. Z 11 osobowej grupy zostały chyba 3 osoby a reszta jechała równo mocnym tempem przez następnych parę kilometrów. Czułem się na starcie nie za pewnie więc trzymałem się na końcu grupy. Wiedziałem, że jak przesadzę na początku z prędkością później będę się męczył. Niestety Paweł i Krzysiek nie dali mi jechać swoim tempem. Pracowali solidnie dając mocne zmiany całej grupie. Ja starałem się nie gubić koła ostatnich zawodników co przychodziło mi z coraz większym trudem. Niestety nie udało mi się długo tego ciągnąć i na 12 kilometrze miałem kompletnie dosyć. Grupa mi się urwała i zostałem sam. Troszkę żałowałem, że pozostawiłem za sobą słabszych zawodników. Grupa się oddalała a ja widziałem jak Paweł i Krzysiek oglądają się za mną nie wiedząc co ja robię… W końcu Paweł zdecydowanie zwolnił. Gdy go dogniłem kazał mi się łapać za koło i gonić grupę. Powiedział też, że Krzysiek ma lekko spowalniać grupę tak aby udało nam się ich dopaść. No i stało się tak jak chcieli w ciągu paru chwil na kole Pawła dotarłem do grupy. Udało mi się jeszcze chwilę pogadać z Krzyśkiem, który na początku wyścigu czuł się wybitnie dobrze, powiedziałem mu aby jechał ile może a ja sobie poradzę sam, nie chciałem ich spowalniać. Żartowaliśmy nawet z Pawłem, że chyba ma „dzień konia”
Grupa jednak trzymała wysoką prędkość i na którymś z podjazdów znów się oderwałem. Widząc, że zostaję w tyle tym razem z grupy oderwał się również Krzysiek a po chwili również Paweł. Po raz drugi poczekali na mnie. Troszkę zwolnili i dali mi chwilę odsapnąć po tych pogoniach. Na ok. 20 kilometrze poczułem się już zdecydowanie lepiej. Uspokoiłem oddech zjadłem żel i dobrze popiłem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wstąpiły we mnie nowe siły. Ustaliliśmy, reguły i jadąc we czwórkę (dołączył do nas jeden zawodnik, który też odpadł z grupy) ruszyliśmy żwawiej. Tym razem to już ja nadawałem tempo. Czasami nawet Paweł krzyczał do mnie abym odrobinę zwolnił. Mijając kolejnych słabszych zawodników jechaliśmy tak przez następne 30 kilometrów. Na około 40 kilometrze w miejscowości Kowanowo czekała na nas niespodzianka. Całą szerokością drogi szło stado krów „eskortowane” przez gości na rowerach i dwa duże psy. Z pewną dozą nieśmiałości zbliżyliśmy się do stada nie wiedząc co robić. Bokiem nie można było przejechać bo krowy zajmowały również wąskie pobocze. Puściliśmy Pawła na przetarcie. Wolniutko i z wyczuciem przebijał się przez te krowy a my zaraz za nim. Po chwili udało nam się minąć stado… ufff:),


Mijamy kolejne zawodniczki

Niestety na około 50 kilometrze kryzys dopadł Krzyśka. Powoli brakowało mu sił, zaczęły łapać go skurcze a na dodatek parzyły go stopy od bloków w nowych butach… On ratował minie dwa razy na początku więc nie mogłem zostać dłużny. Razem z Pawłem staraliśmy się aby dostosować naszą prędkość w zmianach do możliwości Krzyśka. Ja już zupełnie zapomniałem o kryzysie z początku i czułem się nadzwyczaj dobrze. Jednak wiedząc, że Krzysiek się męczy zdecydowaliśmy obniżyć zdecydowanie naszą prędkość. W spokojnym tempie zbliżaliśmy się do Świdwina. Na około 5 kilometrów przed metą Paweł postanowił przyspieszyć i dojechać jako pierwszy. Ja zdecydowałem, że zostaję z Krzyśkiem – to był dobry wybór. Paweł ruszył wraz z trójką innych rowerzystów, którzy nas mijali i zaczął z nimi się ścigać. Natomiast my powolutku dotoczyliśmy się do mety. Jednak na mecie mała niespodzianka – nie ma jeszcze Pawła. Zdążyliśmy już zdjąć numery i wtedy na metę wpadł Paweł! Jak się później okazało w ferworze walki z innymi zawodnikami pobłądzili już w samym Świdwinie! No dzięki temu wygraliśmy z „młodym” 
Na zakończenie wyścigu organizatorzy zapewnili jeszcze pomidorową z ryżem, kto chciał mógł otrzymać do zupy dodatkowo kurczaka.
Reasumując, kolejny bardzo fajny wyścig – organizacyjnie wszystko w porządku. Trasa bardzo przyjemna i nie źle oznakowana. Jedyny mały problem to zbyt skomplikowany dojazd na metę. Przejazd przez całe miasto przy tak dużym ruchu aut mógłby być niebezpieczny.
Dla mnie z tego wyścigu kolejna nauczka. Muszę startować porządnie rozgrzany. W innym wypadku będę się okropnie męczył jadąc szybko zaraz po starcie. Teraz czeka mnie przerwa w wyścigach i przygotowanie do maratonu dookoła Miedwia .
.


Międzyczasy:
10 km - 0:19:30
20 km - 0:39:25
30 km - 0:57:55
40 km - 1:17:50
50 km - 1:38:30
60 km - 2:00:45
70 km - 2:24:50

Z okazji maratonu Paweł postanowił pierwsze 40 kilometrów (tyle wytrzymała kamera) naszej trasy pokazać na filmie. Troszkę w głowie się może zakręcić oglądając cały materiał lecz zdecydowanie warto poczekać do ostatniej minuty. Największe atrakcje są na samym końcu.
&feature=youtu.be
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 75.99km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:18
  • VAVG 23.03km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 157 ( 78%)
  • HRavg 134 ( 67%)
  • Kalorie 2312kcal
  • Podjazdy 559m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda...

Wtorek, 18 czerwca 2013 · dodano: 19.06.2013 | Komentarze 3

Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda na prowadzenie roweru zamiast na jeżdżenie na nim... :)
Zaczęło się jak zwykle - sms od Pawła - Jedziemy dzisiaj? Oczywiście, że jedziemy. I tak w planach miałem jakiś trening przed maratonem w Świdwinie więc we dwójkę zawsze raźniej. Co prawda miałem jeździć na szosie ale Paweł zaproponował Puszczę Wkrzańską. Pomyślałem, a co mi tam mogę pojeździć po lesie. Dojazd do Puszczy kosztował troszkę stresu ale cóż, tak do bywa kiedy jedzie się przez miasto. Kiedy dojechaliśmy do puszczy zaczął się mój koszmar za to Paweł był w swoim żywiole. Pokonywał prawie pionowe podjazdy i zjeżdżał z pionowych zjazdów. Dla mnie to było odrobinę za dużo... Szczególnie na niektórych zjazdach miałem przerażenie w oczach. Po prostu się bałem. Nie jeździłem wcześniej w takich warunkach a zatem brak mi doświadczenia i w związku z tym techniki. Merida w moim wydaniu nie jest stworem zwinnym jak kozica i źle się czuję pokonując szybkie i kręte zjazdy oraz trudne technicznie podjazdy. Wydaje mi się, że jest za duża na jazdę w takim lesie... Powiedziałem to Pawłowi a on się nade mną zlitował i zaproponował wyjazd z Puszczy przez Tanowo i dojazd do jez. Świdwie. Ucieszyłem się na tą propozycję. Jak ryba w wodzie poczułem się jednak dopiero po wyjechaniu na ścieżkę prowadzącą z do Tanowa i dalej w kierunku Dobieszczyna. Objąłem prowadzenie i narzuciłem żywe tępo. Paweł, który w lesie dał mi lekcję tym razem ledwo co nadążał trzymając się mojego koła. Każda próba przyspieszenia była stopowana prośbą o zwolnienie. Jechało mi się tak dobrze, że zaproponowałem powrót przez Hintersee i wzdłuż granicy do domu. Minęliśmy Dobieszczyn i zameldowaliśmy się na ścieżce prowadzącej do Loeknitz. Paweł, który był tam po raz pierwszy nie mógł się nachwalić jak tam jest świetnie. Jednak trwało to tylko chwilę! Po przejechaniu kilkuset metrów słyszę STOP! Staję i wracam. Okazuje się, że Paweł w tylnej oponie złapał gumę. Powietrze mu zeszło prawie natychmiast. Chwila konsternacji... Mamy oponę, łatki ale nie mamy POMPKI!!! Wyjeżdżając z domu chciałem ją włożyć do kieszeni w koszulce ale niestety w tą koszulkę w której byłem nie zmieściła się... Uznaliśmy, że jest taka ładna pogoda i tylu rowerzystów, że ktoś nam pomoże... Tutaj zgubna okazała się zmiana planów. Na drodze do Dobieszczyna bajkerów było mnóstwo. Po niemieckiej stronie nie było żywego ducha! Co robić? Jedyne wyjście to jadę co sił do domu po samochód a Paweł idzie w kierunku Loeknitz prowadząc rower. Niestety znów pech. Opona została przebita w miejscu najbardziej oddalonym od domu. Do przejechania miałem jakieś 45 kilometrów. Ruszyłem co sił, jednak co raz szybciej zapadał zmrok. Jadę na Grunhoff i kieruję się na Pampow. Na GPS widzę jakiś skrót - pomyślałem będzie szybciej, bo kierunek drogi jest dobry. Niestety zamiast trafić do Blankensee docieram do Menwegen... Myślę gdzie jest te cholerne Blankensee!? Akurat tamtą drogą jeszcze nie jechałem i w końcu nie wiedziałem jak mam jechać... Zdecydowałem się w Bock, że ruszę po kierunkowskazie na Blankensee. Docieram w końcu do wioski i przekraczam granicę (jak się okazało później mój "skrót" okazał się wydłużeniem drogi o ładnych parę kilometrów). W Buku zdecydowałem się zadzwonić do Pawła z informacją, że już jestem w Polsce i niech się nie denerwuje bo troszkę mi to jeszcze zajmie. Dzwonię i ...odzywa się sekretarka. Strach w oczach - pomyślałem, że nie ma roamingu - jak ja go teraz znajdę? Przyszedł czas aby coś zrobić - telefon do Kodka - przyjeżdżaj! Jadę dalej. Mijam Dobrą i docieram do Lubieszyna. Pojawia się Kodek. Wkładamy rower do auta i jedziemy do domu po mój samochód. Wpadam do domu i dostaję sms od Pawła - jest w Rotten... coś i ma 8 km do Loeknitz - tak mi napisał. Odpisuję, że już po niego jadę. W samochód i gnam ile fabryka dała. Jest już ciemno, docieram do Lubieszyna a tam... kolumna Zoll i Polizai.. Miałem pecha jechali dokładnie zgodnie z przepisami do samego Loeknitz! Nie miałem wyjścia, jadę za nimi. W Loeknitz skręcam i kieruje się na Hintersee. 2 km za Loaknitz dostrzegam zmęczonego Pawła. Pakujemy rower do auta i wracamy do domu... O 23 wreszcie jesteśmy na miejscu.

Nauczka z tej wycieczki jest taka - zawsze zabieraj pompkę i zawsze licz na siebie!
.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 94.98km
  • Czas 03:04
  • VAVG 30.97km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 167 ( 83%)
  • HRavg 149 ( 74%)
  • Kalorie 2559kcal
  • Podjazdy 451m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Mój osobisty Mount Everest - Pętla Drawska 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 2

Maraton rowerowy Pętla Drawska 2013 - mini 96

Mini96 OPEN - 88/193 (strata do zwycięzcy 37 min, strata do miejsca 87 - 2 sek.)
Mini96 M4 - 18/37 (strata do zwycięzcy 37 min, strata do miejsca 17 - 2 min 47 sek.)

Po przygotowaniach i rozgrzewce przyszedł czas na start. Wcześniejsze rozpoznanie grup za dużo mi nie dało. Wiedziałem, że u mnie w grupie startują 2-3 osoby, które mocno pocisną od samego startu oraz ludzie, którzy pojadą turystycznie a także bliżej mi nie znani (to znaczy nie mogłem znaleźć o nich żadnej informacji). Na grupę "przed" nawet nie patrzyłem, bo bym musiał gonić kogoś od samego początku a wiem, że moje rozgrzewanie trwa dość długo i nie mogłem przesadzić na starcie ale za to trzy minuty po mnie startowały dwie osoby, które pasowały mi czasowo. Między innymi Ewa Karpienia, która na Gryflandzie wygrała swoją kategorię z czasem 4 min lepszym ode mnie :)
Na starcie zero spinki, wyjechałem na końcu. Już na ulicach Choszczna grupa podzieliła się na dwie podgrupy. 3 osoby pojechały szybciej a ja zostałem w grupie wolniejszej. Po kilku metrach wiedziałem, że jadąc wolno na starcie dużo stracę, bo moja mała grupka też zaczęła się rwać. Nacisnąłem mocniej i dogoniłem dwie osoby, które zdążyły się urwać. Pomyślałem sobie, że pracę czas zacząć. Po kilku słowach postanowiliśmy troszkę pojechać. Jednak nie było to coś co oczekiwałem. Wchodząc na zmianę wyraźnie przyspieszaliśmy a schodząc z niej znowu zwalnialiśmy. Nie było sensu tak jechać więc pociągnąłem na zmianie dłużej. Na dwunastym kilometrze szczęście się do mnie uśmiechnęło. Jadąc tak na czele swojej małej grupy a właściwie ich ciągnąc mija nas trzyosobowy skład, który wyruszył 3 min po nas. Koleś z przodu krzyczy do mnie - wskakuj do nas. Nie trzeba było mi powtarzać. Załapałem się na koło i pojechaliśmy we czwórkę zostawiając moją starą grupę bez żalu :) Nie chcąc wypaść źle popracowałem sobie ciężko, jak się okazało było za ciężko. W końcu koleś, który mnie zaprosił do nich powiedział, że bym nie dawał tak długich zmian - mamy zmieniać się po ok 1 min. Niestety dla mnie było już za późno. Chodząc ze swojej długiej zmiany byłem już tak ujechany, że nie starczyło siły na złapanie się na koło... odpuściłem. Przejechałem z nimi ok 10 km. Z tej historii jest lekcja. Zmiany mam dawać nie tak długie jak dawałem i nie mam jechać na zmianie tempem jakim oczekuje grupa tylko swoim tempem. Zostałem sam! Nie jechało się źle, mięśnie miałem rozgrzane więc przez jakiś czas kogoś doganiałem i wyprzedzałem. W końcu trafiłem na starszego gościa na bardzo starej kolarzówce Colnago przerobionej na treking. Ruszyliśmy razem. Nie była to porywająca jazda, ale wiedząc że sam się znowu ujadę mogłem troszkę odpocząć. Znajomość ta okazała się pożyteczna jeszcze z innej strony. Gość z którym jechałem był miejscowy i chyba już parę razy startował w tym maratonie więc dobrze znał teren i pułapki czyhające na kolarzy. Ostrzegał gdzie na zakrętach leży piach, po której stronie drogi jechać i oczywiście którędy jechać. Tak przejechaliśmy kilka kilometrów. I wtedy stało się to na co czekałem! Na około 40 kilometrze dogoniła mnie Ewa, na którą tak czekałem a wraz z nią jeszcze jeden młody koleś. Dalej ruszyliśmy w czwórkę. Ładnie się przedstawiłem Ewie i nawet przyznałem się, że na nią czekałem. Tempo zdecydowanie wzrosło bo wreszcie było komu pracować. Bardzo ładnie pracowała Ewa, ja starałem się dotrzymać jej kroku, młodego kolegę trzeba było namawiać do zmian ale je dawał na końcu wiózł się gość z którym jechałem wcześniej. Jak poprosiłem, żeby troszkę popracował powiedział, że na rowerze którym jedzie to się nie da... Więc w mojej głowie powstał pomysł aby go zgubić (nie miałem szczęścia w Gryficach, gdzie wiózł się też starczy gość, który notabene mnie wyprzedził na mecie. Nie udało mi się go zgubić mimo, że ze cztery razy próbowałem). Tym razem nie byłem sam. To był 65 km i miejscowość Brzezina. Zaczął się dłuższy podjazd. Nasza mała grupka podzieliła się na dwa. Ewa i młody pojechali z przodu a ze mną został starszy gość. Widziałem, że podjazd jest długi i będzie wolny więc ustawiłem się za starszym panem czekając jak Ewa wypracuje większy dystans. W pewnym momencie wiedząc, że mam jeszcze sporo siły a górka będzie się troszkę ciągnęła przycisnąłem mocniej i po kilku chwilach przeskoczyłem do Ewy i młodego. Zaraz potem był zjazd, na którym rozpędziłem się do 50 km/h. Bałem się przez chwilę, że zgubię Ewę i młodego ale na szczęście mnie dogonili. Odtąd jechaliśmy w trójkę mijając kolejnych uczestników. Byli też tacy co mijali nas, jednak wspólnie pracowało się na tyle dobrze, że nikt nie miał ochoty na inne tempo. I tak w trójkę minęliśmy Dolice. Młody wyraźnie słabł i nie miał już ochoty na dawanie zmian. Tym bardziej, że ze zmianą kierunku zmienił się też wiatr. Tym razem jechaliśmy dokładnie pod wiatr. Nasza bardzo dobra do tej pory prędkość zdecydowanie spadła. Wtem w oddali wypatrzyłem samotnie jadącego kolarza. Coś mi się wydawało, że znam tą koszulkę. Przecież taką samą ma Krzysiek. Wtedy odrobinę przyspieszyłem i moim oczom w całej okazałości ukazał się Krzysiek. Jednego złapaliśmy ale niestety młody odpadł. Postanowił, że poholujemy Krzyśka i damy mu odpocząć bo był nie źle ujechany (nie zazdroszczę samotnej jazdy) a w dodatku łapały go skurcze. Ciągle krzycząc mobilizowałem go do walki, jednak on upierał się, że nie da rady. W końcu postawił na swoim, na kolejnym podjeździe stanął i powiedział, że musi odpocząć. No i stało się co miało się stać - zostaliśmy sami z Ewą. Już do końca jechaliśmy razem walcząc na zmianę z nasilającym się wiatrem. Jednak nie odpuściliśmy i razem dojechaliśmy do mety. Jak się okazało Ewa zajęła 3 miejsca w Mini Open Kobiet oraz pierwsze miejsce w K4 z dużą przewagą. Gratuluję!!!
Na mecie nawet nie byłem specjalnie zmęczony, nie miałem żadnych skurczy czy bólu nóg. Jedyne co to brakowało mi wody. Co prawda została połowa bidonu ale z obrzydliwie słodkim izotonikiem. Na następny wyścig muszę zabrać wodę. Z zapasów jedzenia, które ze sobą zabrałem zużyłem tylko jeden żel na ok. 40 km ;)

Jestem bardzo zadowolony z sobotniego wyścigu.
Przejechałem po raz pierwszy w życiu 95 km bez zsiadania z roweru i to w 3 godziny i 4 minuty. I właśnie to jest mój osobisty Mount Everest!

Oczywiście na tą chwilę. Ciągle się uczę i zdobywam kolejne doświadczenia. Przydadzą się one w kolejnych startach! Tym razem zamiast w Gorzowie w przyszłym tygodniu startuję w Świdwinie :)
Do zobaczenia!

W wyniku okoliczności, które zauważył Krzysztof postanowiłem dokładniej przeanalizować czasy na trasie.

Analiza międzyczasów /dystans-czas-średnia/ dane odczytane z GPSa:
10 km - 0:20:03 - 29,93
20 km - 0:39:08 - 30,66
30 km - 0:59:19 - 30,35
40 km - 1:18:58 - 30,39
50 km - 1:38:39 - 30,41
60 km - 1:57:30 - 30,64
70 km - 2:14:08 - 31,31
80 km - 2:33:43 - 31,23
95 km - 3:04:36 - 30,88

Pomiar prędkości w miejscowości Rembusz (nie pamiętam gdzie dokładnie był) według organizatora (firmy podającej czasy Ultimasport) wskazał mi 1:13. Według czasów odczytanych z GPS mój czas jazdy do zakrętu w miejscowości Rembusz to 1:02:03!
.

Tym razem zamiast zdjęć mam film z mojego startu dzięki uprzejmości Pawła

Trasa z 8 km rozgrzewką (czas z oczekiwaniem na start)


Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 55.89km
  • Czas 02:21
  • VAVG 23.78km/h
  • VMAX 47.12km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 148 ( 74%)
  • HRavg 104 ( 52%)
  • Kalorie 694kcal
  • Podjazdy 331m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Locknitz z Kodkiem

Środa, 12 czerwca 2013 · dodano: 12.06.2013 | Komentarze 0

:) Przypadkiem po raz pierwszy pojechałem z Kodkiem na rower a zaczęło się tak.
Wracając w środę z pracy do domu wiedziałem, że muszę jeszcze troszkę pojeździć przed moim drugim maratonem w Choszcznie. Jednak nie za bardzo mi się chciało po bardzo ciężkim dniu w pracy. Jadąc autem wypatrzyłem na sąsiednim pasie ruchu Konrada, mojego kolegę który nie jeździ specjalnie rowerem ale zawsze mnie prosi abym dawał mu znać jak będę jechał. Mieszka w Karwowie więc bardzo blisko mnie ale nigdy nie było okazji wybrać się razem na rower. Tym razem również zaproponowałem mu spokojną wycieczkę. W odpowiedzi po chwili zastanowienia usłyszałem:
- muszę jechać z żoną do Niemiec po proszek... może potem z tobą pojadę.
Nie wiele się zastanawiając rzuciłem:
- dobra to pojedziemy rowerami do Niemiec po proszek.
- Zadzwonię - odpowiedział
Po przyjeździe do domu otrzymałem telefon: jedziemy!
Powolutku się przebrałem i leniwie ruszyłem pod górki do Konrada. 4 km w 11 min :)
No i w ten sposób ruszyliśmy bardzo spacerowym tempem do Loecknitz. Droga minęła bardzo szybko, Konrad mimo że nie jeździ prawie wcale dał radę tym spokojnym rytmem doturlać się do Netto w Loecknitz i wrócić z tamtąd. Gratulacje!
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w sklepie sprawdzić czy izotoniki mieszczą się do kieszeni mojej koszulki. Okazało się, że dwa zmieszczą się spokojnie a na upartego weszłyby i cztery :)
.

Była okazja sprawdzić czy izotoniki mieszczą się w koszulce rowerowej
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 62.03km
  • Czas 02:13
  • VAVG 27.98km/h
  • VMAX 42.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 138 ( 69%)
  • HRavg 123 ( 61%)
  • Kalorie 1303kcal
  • Podjazdy 321m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po krótkiej przerwie znowu na rower

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 0

Po dwóch dniach odpoczynku od roweru, które spędziłem nad morzem w niedzielne popołudnie wyruszyłem na kolejną wycieczkę. Czułem się bardzo wypoczęty i gotowy do walki. Zaświtała mi nawet myśl aby zrobić setkę;) Jednak jakoś mi nie wyszło i stanęło na sześćdziesiątce. Też dobrze ;) Po raz pierwszy przejechałem na Treku odcinek Kreckow - Glasow. W zeszłym roku jechałem tam na Merdzie ale nie pamiętałem jaka tam jest droga. Wydawało mi się, że będzie asfalt. Okazało się, że są tam płyty pokryte leciutko asfaltem a przerwy między płytami są również wypełnione asfaltem. W miarę równo ale mogło by być lepiej :) No cóż przejechałem ten dystans bez specjalnej napinki więć średnia wyszła bardzo średnia. Jednak dobre i to! Przygotowania do maratonu w Choszcznie uważam za rozpoczęte ;)
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 58.46km
  • Czas 02:00
  • VAVG 29.23km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 143 ( 71%)
  • HRavg 132 ( 66%)
  • Kalorie 1337kcal
  • Podjazdy 342m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prądu ci u nich dostatek

Środa, 5 czerwca 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 0

"U nich" to znaczy w NRD, bo tam jest wiatraków pod dostatkiem a od kilku dni kręcą się jak szalone. Przez te parę dni wyprodukowały już tyle prądu, że powinno wystarczyć im na bardzo długo. Wniosek z tego taki, że już mogło by przestać wiać bo bardzo to utrudnia jazdę na rowerze:) Dla jednych korzyść dla innych niedogodność. Właśnie w takich warunkach przyszło mi znowu jeździć. Zmotywowany wyczynem Krzyśka postanowiłem nie być dużo gorszy i zamiast jak ostatnio jeździć na 30 km pojechałem na dwa razy więcej. Początek był rewelacyjny. Bez większego wysiłku po 44 minutach zameldowałem się w Tantow. Potem zmiana kierunku i wmordewind. Czekała mnie nierówna walka przez ładnych parę kilometrów. Wiatr z północy, który wiał prosto we mnie towarzyszył mi od Tantow aż do samego Lubieszyna. Potem troszkę bocznego wiatru a za Dołujami już w czasem z boku czasem w plecy. Właśnie w ten "atrakcyjny" sposób upłynęły mi dwie godzinki :)
.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 72.67km
  • Czas 02:17
  • VAVG 31.83km/h
  • VMAX 45.96km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 161 ( 80%)
  • HRavg 145 ( 72%)
  • Kalorie 1819kcal
  • Podjazdy 287m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

X Gryficki Maraton Rowerowy Gryfland 2013 mini 75

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 02.06.2013 | Komentarze 7

Było dobrze, choć mogło być znacznie lepiej ;)
Czas oficjalny: 2:17:40
Open 189/284
Open Mini 75 77/161
Mini K4 20/30

Międzyczasy /dystans-czas-średnia/:
10 km - 0:21:04 - 28,36
20 km - 0:38:19 - 31,20
30 km - 0:56:17 - 31,97
40 km - 1:16:53 - 31,15
50 km - 1:38:52 - 30,69
60 km - 1:59:11 - 30,24
72,67 - 1:17:40 - 31,67












Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 91.26km
  • Teren 35.00km
  • Czas 03:53
  • VAVG 23.50km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 165 ( 82%)
  • HRavg 136 ( 68%)
  • Kalorie 3395kcal
  • Podjazdy 651m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Tour de Miedwie AKA No photo

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 19.05.2013 | Komentarze 2

Dość dziwny jest tytuł tego wpisu. Ostatnie dni ze względu na pracę nie sprzyjały wycieczkom rowerowym. W sumie aktywność po środzie kompletnie zerowa. Obowiązki związane z Herringiem kompletnie mnie wybiły z rytmu. Niedziela miała być poświęcona na rower. No i w sumie taka była. Niestety nie był to ogólnie dobry dzień. Rano przyplątała się jakaś niedyspozycja. Bolała mnie odrobinę głowa i miałem lekką gorączkę. Jednak po krótkim esemesie Krzyśka postanowiłem zrealizować plan, na który czekałem kilka dni. Dwie tabletki przeciwbólowe, jakiś środek p. gorączkowy do picia i w drogę. Do Kijewa dojechałem samochodem. Po lekach czułem się zdecydowanie lepiej i byłem gotowy podjąć wyzwanie. Początek nie najgorszy ale to co się stało później zapamiętam na dłużej... Podczas podjazdu w puszczy bukowej pod Kołowo poczułem, że ból głowy powraca. Mimo to jechałem dalej. Wraz ze wzrostem wysiłku i coraz szybszym biciem serca ból narastał. W pewnym momencie zrobiło mi się czarno w oczach i musiałem się zatrzymać aby zachować równowagę. Przez parę chwil czułem jakby ktoś wkręcił mi głowę w imadło... Łapczywie chwytałem powietrze oparty na kierownicy. Krzysiek, odjechał troszkę dalej ale za chwilę zawrócił sprawdzić co się stało. Powiedziałem mu, że w takim stanie nie dam rady jechać w tak szybkim tempie jakie on narzucił. Uzgodniliśmy, że pozostały fragment podjazdu pojedziemy wolniej. Udało się doczołgać w jakiś sposób na górę. Później bardzo długi zjazd asfaltem. W Jezieżycach zatrzymaliśmy się w sklepie gdzie udało mi się kupić ostatnią paczkę tabletek p. bólowych. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Na szczęście tabletki pomogły i jechało się zdecydowanie lepiej. Objazd Miedwia zaczęliśmy dość nietypowo od Bielkowa. Później troszkę asfaltu i zjazd za Jęczydołem. Po chwili byliśmy już na ścieżce. Tam nas spotkała kolejna niespodzianka. Na mostku przy jeziorze całą szerokością szli ludzie, Krzysiek jadąc pierwszy ostro przyhamował, niestety reakcja gościa na którego chciał nie wpaść okazała się odwrotna od oczekiwanej. Najpierw zablokowane tylne koło za chwilę przednie, tylne idzie do góry i kiedy myślałem, że wszystko skończy się na strachu Krzysiek leci przez kierownicę. Ludzie przepraszają Krzyśka, który szybko się zbiera no i po kilku słowach jedziemy dalej. Na szczęście nic poważnego się nie stało. Na na ścieżce wzdłuż ośrodków sporo rowerów i czasem spacerowiczów, którzy traktują tą ścieżkę jak drogę chodnikową dwupasmową... Ehhh... szkoda słów. Pierwszy postój robimy po przejechaniu ok 40 km, zaraz za Kunowem. Banan, batonik no i fotka! Jedziemy dalej. Mijamy kolejne miejscowości. Na chwilkę zatrzymujemy się w Wierzbnie (w pierwszym sklepie za wjazdem) aby uzupełnić bidony. Jedziemy dalej. Droga dobra, ból przeszedł więc jedziemy coraz szybciej. Kolejny postój robimy po trzech godzinach jazdy. Baton, banan i ...NIE MA APARATU! Wysypuję wszystko z plecaka no i dalej go nie ma:( Czym bardziej szukałem tym bardziej go nie było. W sumie tylko są dwa miejsca w których mogłem go zgubić. Droga za Kunowem, gdzie zrobiliśmy pierwszą przerwę albo sklep w Wierzbnie, gdzie wyjmowałem pieniądze. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu wracać rowerami w te miejsca, bo ok. 30 km troszkę by nam zajęło. Do domu, skracając maksymalnie drogę mieliśmy też ok 30 km. Postanowiliśmy wrócić do domu i ruszyć na poszukiwania autem. Niestety gdy przyjechaliśmy samochodem na miejsce naszego postoju aparatu nie znaleźliśmy. Na pomysł, że aparat mógł zostać w sklepie w Wierzbnie wpadłem dopiero gdy dojechałem do swojego domu. Niestety ani numeru telefonu ani adresu tego sklepu nie znalazłem. Może jednak zdarzy się CUD, choć nie za bardzo wierzę w cuda. Może ktoś znalazł Canona A2400 IS koloru czarnego w czarnym materiałowym futerale? Oczywiście chętnie wypłacę znaleźnie lub w jakiś inny sposób okaże swoją wdzięczność!



Trasa powinna być zdecydowanie dłuższa, jednak dzisiejsze przygody nie pozwoliły nam wykonać planu.
PS. dziękuję Krzysztof za pomoc i zrozumienie!

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 57.80km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:25
  • VAVG 23.92km/h
  • VMAX 42.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 157 ( 78%)
  • HRavg 122 ( 61%)
  • Kalorie 1629kcal
  • Podjazdy 352m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po szosie, po ścieżce, lasem i polem do Penkun

Środa, 15 maja 2013 · dodano: 15.05.2013 | Komentarze 1

Sytuacja przez ostatnie dwa dni odrobinę się skomplikowała co niestety uniemożliwiło mi wyjazdy rowerowe w niedzielę i poniedziałek. Najpierw obowiązki domowe a później ulewa nie pozwoliły mi na niedzielną wycieczką a w poniedziałek miałem prawie 13 godzinny dzień pracy! Nie ma jak uczcić trzynasty dzień miesiąca.
Dopiero we wtorek udało mi się wygospodarować czas aby uciec na rower. Tym razem miałem szczęście, bo Paweł też zapałał chęcią odbycia wycieczki. Przed 18-tą byliśmy gotowi do wyjazdu. Niebo nad nami nie wyglądało zachęcająco a raczej chłodny wietrzyk nie zwiastował przyjemnej jazdy. Mimo wszystko ruszyliśmy przed siebie. W planach mieliśmy przejechanie jak największej ilości kilometrów w terenie. Po solidnej rozgrzewce przez pierwsze 10 km wpadliśmy do lasu.

PRZERWA NA PRACĘ :)

Kategoria 50 - 100 km