Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

50 - 100 km

Dystans całkowity:13358.76 km (w terenie 761.50 km; 5.70%)
Czas w ruchu:528:19
Średnia prędkość:25.29 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Suma podjazdów:82932 m
Maks. tętno maksymalne:181 (101 %)
Maks. tętno średnie:188 (93 %)
Suma kalorii:293591 kcal
Liczba aktywności:207
Średnio na aktywność:64.54 km i 2h 33m
Więcej statystyk
  • Dystans 59.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 26.22km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 153 ( 76%)
  • HRavg 123 ( 61%)
  • Kalorie 1486kcal
  • Podjazdy 481m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jedziemy na pulsometrze

Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 11.05.2013 | Komentarze 8

Po ostatniej nauczce postanowiłem, że będę podczas jazdy bardziej zwracał uwagę nar pulsometr. Zamiast wpatrywać się w GPS kalkulując o ile mogę podnieść średnią czy starając się utrzymywać zadaną prędkość tym razem uwagę skupiłem na pulsometrze. Na tą wycieczkę wybrałem zakresy pomiędzy pierwszym a drugim progiem. O dziwo jechało się bardzo przyjemnie. Gdy tylko widziałem, że puls przekracza założone wartości odpuszczałem. Aby nie kusiło mnie porównywanie pulsu i prędkości przestawiłem wyświetlacz na GPS na mapę ;) Na pulsometrze miałem podgląd czasu jazdy więc wiedziałem kiedy się napić i kiedy zjeść batonika:) Pojechałem moją w sumie już tradycyjną trasą czyli Warnik, Ladenthin, Nadrensee i Tantow. Tym razem przerwa wypadła mi w Strockow. Choć nie czułem zmęczenia i tak się zatrzymałem na krótki postój. Po chwili ruszyłem dalej kierując się na Lubieszyn. Jechało mi się dobrze a czasami wręcz bardzo dobrze. Na ścieżce za Neu Grambow czułem, że jadę dość szybko. Cały czas utrzymywałem stałą prędkość, choć nie wiedziałem jaka ona jest (po sprawdzeniu w domu okazało się, że jechałem na tym odcinku ok 30-33 km/h). Jak bozia przykazała jechałem blisko prawej strony ścieżki. Nagle za plecami usłyszałem szum. Odwróciłem głowę w lewo a obok mnie jak rakieta przemknęło "COŚ":) Chwila zastanowienia...? Najpierw biała szosa, potem charakterystyczna koszulka Danielo, białe słuchawki w uszach... Pomyślałem to przecież Grzegorz! Po raz pierwszy się spotkaliśmy. Może spotkaliśmy to za dużo powiedziane. Poczułem tylko zapach palonej gumy jego opon ;) W pierwszym odruchu nacisnąłem mocniej na pedały jednak po kilku metrach przyszło otrzeźwienie. Przecież wiadomo, że go nie dogonię a tylko zburzę swój plan. Jeszcze przez chwilę oddalał się systematycznie. Ostatni kontakt wzrokowy był na wysokości McDonalds. Potem już spokojnie z Lubieszyna dobujałem się do domu. Bez specjalnego zmęczenia, bez bólu. Jazda na pulsometr jest OK! :)
Pozdrowienia dla Rajdowca ;)

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 50.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 25.00km/h
  • VMAX 49.60km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 164 ( 82%)
  • HRavg 134 ( 67%)
  • Kalorie 1666kcal
  • Podjazdy 433m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Głupota przypłacona odcięciem

Środa, 8 maja 2013 · dodano: 08.05.2013 | Komentarze 4

Oj zbierałem się długo aby wyruszyć na dzisiejszą wycieczkę. Najpierw było za duszno i za gorąco, potem było za wietrznie, aż w końcu nie miałem żadnego pretekstu aby nie wyruszyć. Po wczorajszej wycieczce z Pawłem odczuwałem z rana lekkie bóle w nogach. Jednak po południu i po rozchodzeniu było już OK. Po 19-tej wyruszyłem na godzinną wycieczkę. Spokojnym tempem dotarłem do Będargowa. Przy rondzie minąłem szosowca lecz tylko na chwilę. Okazało się, że zwolnił aby się napić. Po chwili on wyprzedził mnie, pomyślałem że usiądę mu na koło i troszkę poholuje mnie pod górę. Jednak po chwili zrezygnowałem widząc jakie tempo narzucił. Jednak dosłownie chwilę później mija mnie kolejny szosowiec. Mijając mnie motywująco rzuca coś w stylu "Dajemy, dajemy". Dwa razy nie trzeba mi było powtarzać. Ruszyłem za nim. Troszkę wysiłku kosztowało mnie zniwelowanie początkowej straty ale po chwili już go miałem. Dzielnie dotrzymałem mu koła do samego szczytu podjazdu. Patrząc na czas okazało się, że z dobrych wcześniejszych czasów urwałem minutę. Poczułem się pewnie. Co prawda na zjeździe już nie miałem szans ale znowu udało mi się go złapać na prostej przed Ladenthin. Jechałem z nim w dobrym tempie jeszcze przez parę kilometrów. Za podjazdami powiedział, że zawraca. Jeszcze wymieniliśmy parę zdań i każdy ruszył w swoją stronę. Ja do Pommelen on z powrotem. Pomyślałem, że jest na tyle dobrze, iż przedłużę sobie do Tantow. W sumie do Tantow szło mi całkiem przyzwoicie. Jednak po przejechaniu troszkę ponad 20 km. nagle zabrakło mi "prądu". Pogoń za kolarzami okazała się dla mnie zgubna. Brak spokojnego rozjechania na początku spowodował, że trasa za Tantow okazała się dla mnie drogą przez mękę... Na domiar złego za Strockow szybko zaczęło się ściemniać, niebo pokryło się chmurami, temperatura gwałtownie spdała i zaczął wiać porywisty wiatr! Co chwila znajdowałem pretekst aby się zatrzymać choć na chwilę, a to na fotkę a to na batona lub na picie... W koszmarnych mękach już po zmroku doczołgałem a w zasadzie dotoczyłem się do domu. Na szczęście uniknąłem ulewy, która podobno nawiedziła Szczecin. Z oddali widziałem rozbłyski na niebie.
Teraz muszę zrobić ze dwa dni przerwy. Zresztą podobno ma padać więc i tak za bardzo chyba nie będzie warunków aby pojeździć. Więc mówię - do usłyszenia za parę dni ;)


O zachodzie słońca

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 50.07km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 25.68km/h
  • VMAX 46.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 161 ( 80%)
  • HRavg 129 ( 64%)
  • Kalorie 1554kcal
  • Podjazdy 498m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieczorna rekreacja

Wtorek, 7 maja 2013 · dodano: 07.05.2013 | Komentarze 0

Tym razem miałem do załatwienia sprawę w Dobrej. Dobrze się złożyło, bo w niedzielę umówiłem się z Pawłem, że coś tam pojeździmy. Udało mi się go namówić abyśmy pojechali właśnie do Dobrej. Aby nie było za łatwo wybraliśmy drogę przez Niemcy czyli Ledenthin i Blankensee. Początkowo nogi wymagały małej rozgrzewki. Too chyba już robi się standard, pierwsze 5-7 km nie idzie mi najlepiej. Jednak zaraz po podjeździe pod Warnik poczułem, że ten dzień jest mój!:) Przycisnąłem odrobinę mocniej a nogi kręciły same. Doszło do tego, że dłuższe fragmenty naszej drogi jechałem po ok 30 km/h. W dodatku wszystkie wzniesienia na trasie pokonywałem z wyjątkową lekkością wkładając w to nie za dużo wysiłku. Zdarzało się nawet, że sam się testowałem w czasie podjazdów i naciskałem mocniej co o dziwo mi również wychodziło. Mając w pamięci, że podjazdy nie są moją najmocniejszą stroną tym bardziej byłem zdziwiony. Być może to był właśnie mój dzień. Każdy chyba ma taki dzień, że czuje się wyjątkowo dobrze i mógłby zdobywać wszystkie szczyty. Może w końcu bym podjechał pod Bielika..? :) Wycieczka jak najbardziej udana, tylko szkoda, że taka krótka.


Syrenka musiała odpocząć ja jeszcze miałem siłę ;)


Od czasu z Garmina odjąłem 5 minut, które spędziłem na czekaniu na Pawła przed domem. Ok 15 minut zajęło mi załatwienie sprawy w Dobrej.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 51.92km
  • Czas 02:13
  • VAVG 23.42km/h
  • VMAX 44.80km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 143 ( 71%)
  • HRavg 111 ( 55%)
  • Kalorie 889kcal
  • Podjazdy 420m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótka wycieczka na zakończenie miesiąca

Wtorek, 30 kwietnia 2013 · dodano: 30.04.2013 | Komentarze 0

Na zakończenie miesiąca, który okazał się rowerowo całkiem nie zły, postanowiłem jeszcze raz dosiąść Treka. Przed wyjściem zapukałem do Pawła z którym już od jakiegoś czasu nie możemy się zgrać. Jednak za każdym razem gdy się spotykamy mówimy o wspólnym wyjeździe. W ubiegłym roku miałem przyjemność odbyć ze dwie wspólne wycieczki. Niestety i tym razem Pawła nie było w domu. Szczęście mi jednak dopisało gdy wyjmowałem rower z piwnicy Paweł przyjechał do domu. Od razu zgodził się na wspólny wyjazd. Zaznaczyłem, że będzie to wyjazd typowo szosowy, nie przeszkodziło mu to. Kilka minut przygotować i ruszyliśmy. On na 26" KTMie a ja na szosowym Treku. Zaplanowałem na początek ok 40 km. Jechało się nadzwyczaj dobrze, choć wiatr okazał się silniejszy niż sądziłem.... Jak zwykle ostatnio za pierwszy cel obrałem Tantow. Jazda bardzo spokojna na niskim pulsie. Tak było całą drogę. Z Tantow pojechaliśmy na Strockow, Krackow, Schwanenz i Ladenthin a następnie Warnik i Warzymice. Paweł jechał przeważnie za mną na kole co pozwalało mu odrobinę zniwelować podmuchy wiatru. Paweł jest całkiem nie złym "zawodnikiem" zdecydowanie lepszym ode mnie. Na ostatnim Maratonie dookoła Miedwia jego czas był aż o 17 minut lepszy niż mój. 1:50 h to czas dla mnie nie osiągalny. Jednak na szosie wyraźna była przewaga jaką dawał mi Trek. Po dojechaniu do domu i krótkiej rozmowie stwierdziliśmy zgodnie, że był to wyjazd bardzo korzystny dla obu stron. Ja dzięki towarzystwu Pawła nie gnałem aby bić swoje rekordy tylko jechałem w miarę równym, spokojnym tempem. Natomiast Paweł miał "zająca" za którym musiał gonić i utrzymywać zadaną prędkość.
Jestem pewien, że jeszcze powtórzymy taki wyjazd.

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 60.04km
  • Czas 02:10
  • VAVG 27.71km/h
  • VMAX 48.60km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 149 ( 74%)
  • HRavg 124 ( 62%)
  • Kalorie 1544kcal
  • Podjazdy 619m
  • Sprzęt Trek 1.5 /2011/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fajnie się jeździ na szosie

Niedziela, 28 kwietnia 2013 · dodano: 28.04.2013 | Komentarze 0

Tak bardzo się bałem, że zakup szosy okaże się stratą pieniędzy. Jak bym wiedział, że tak fajnie się jeździ szosą to już dawno bym się zdecydował. Pamiętam jak wiosną ubiegłego roku przymierzałem się do węglowego Scotta w jednym z salonów. Teraz z perspektywy czasu troszkę żałuję. Cena była atrakcyjna, rower bajka... ehhh... ;) No cóż mam teraz Treka i nie narzekam.
Tym razem za cel obrałem sobie dobicie do 600 km w kwietniu. Do końca miesiąca zostało mi 3 dni a na "miesięcznym liczniku" było 565 km. Do zrealizowania celu pozostało przejechać tylko 35 km. Skąd ten cel? Odpowiedź jest prosta - tyle przejechałem w kwietniu 2012 roku. Luty i marzec tego roku były odrobinę gorsze niż w 2012 za wytłumaczeniem tego słabego wyniku jest pogoda (takie troszkę słabe wytłumaczenie:)) . Teraz trzeba trzeba odrobinę nadrobić i nabić troszkę kilometrów.
Trasa dzisiejszego wypadu powstawała w głowie podczas jazdy. Pierwszym celem podróży był Tantow. Chciałem odrobinę wydłużyć sobie drogę do Tantow i pojechałem przez Rosow. Normalnie do Tantow jest ok 20 km, przez Rosow droga wydłużyła się o ... 1 km ;) No cóż tak bywa... czasem coś się nam wydaje...:) Z Rosow na Strockow gdzie zatrzymałem się na chwilkę aby pstryknąć jakieś fotki do bloga. Tak ostatnio mało zdjęć a baz zdjęć blog jest jakiś smutniejszy. Tym bardziej, że BS zmieniło troszkę ustawienia i mapy są ukryte pod przyciskiem "Trasa GPS". Może i dobrze, bo nie trzeba czekać na wczytanie map z innych serwerów.
Ze Strockow pojechałem na Krackow i dalej ścieżką rowerową do Lebhen i Schwanenz. Tutaj mały problem... jak to jest z tymi ścieżkami? Czy trzeba koniecznie jechać ścieżką jak, która znajduje się przy drodze? Czasem widuję jakiegoś kolarza jadącego normalnie drogą przy ścieżce. Zastanawiam się czy można dostać mandat za jazdę ulicą? Dlaczego poruszam ten problem? Bo ścieżka od Krackow do Schwanenz nie jest w idealnym stanie dla roweru szosowego...
Ze Schwanenz pojechałem już standardowo i bez żadnych kłopotów: Lubieszyn - Dołuje - Stobno - Będargowo i Warzymice. Nie za bardzo lubię ten ostatni fragment trasy. Dziury na tym odcinku są okropne. Przydałby się tam jakiś remont...
Przy okazji udało mi się wykręcić całkiem nie złą średnią. Warunki były bardzo sprzyjające ku tamu aby jechać równo i w dobrym tempie. Zero wiatru i w miarę ciepło (żeby nie było tak słodko to napiszę tylko, że wiosenne powietrze jest chłodne i w Strockow na głowę zamiast chusty włożyłem czapkę - w czapce było już OK).


To nie była miłość od pierwszego wejrzenia ale... dojrzałem :)


Kościół w Strockow


Ja zadowolony

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 81.78km
  • Czas 03:42
  • VAVG 22.10km/h
  • VMAX 48.71km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 170 ( 85%)
  • HRavg 140 ( 70%)
  • Kalorie 2678kcal
  • Podjazdy 777m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mam swojego kota

Niedziela, 7 kwietnia 2013 · dodano: 07.04.2013 | Komentarze 6

Duża cześć osób, które odwiedzają przygraniczną miejscowość Loecknitz ma na swoich rowerowych blogach zdjęcie kota, który stoi przed urzędem miasta. Wiele razy obiecywałem sobie, że też sprawię sobie takiego kotka. Jednak zawsze jak tam byłem coś innego miałem w głowie i kot zostawał zapomniany. Tym razem całą drogę myślałem o tym, że w końcu muszę mieć kota!:)
Nie wiem czy pisałem o tym ale w Meridzie zmieniłem siodełko. Na sztycy z powrotem wylądowała wygodna Garda zamiast seryjnego siodełka Merida. Nie obyło się jednak bez problemów. Aby jazda była w miarę komfortowa siodełko musi być dobrze ustawione. Jak zwykle mam z tym problem. O ile na krótkich dystansach to nie przeszkadza o tyle podczas dłuższej jazdy jest to bardzo uciążliwe. W moim przypadku złe ustawienie siodła powodowało drętwienie dłoni. Siodło nachylone było do przodu i ciężar ciała spoczywał na rękach co powodowało drętwienie. Po około 45 km miałem dość i zatrzymałem się na regulację. No i jak zwykle znowu przesadziłem. Przód siodła podniosłem tak wysoko, że ucisk na... ;) powodował, że kompletnie nie dało się jechać. Na kolejną regulację zatrzymałem się Loecknitz. Opuściłem odrobinę przód siodła. Jechało się lepiej choć na pewno nie idealnie. Skutkiem ubocznym złego ustawienia siodła jest również ból kolan. Ostatnio nie było z tym problemu. Niestety ból pojawił się znowu.


CDN


Arek ma kota


Pomysłowy szyld "Rowerowa stacja paliw"


Herbatka i ciastko 1,5 EUR


Co to za stwór?


Ciekawostka - barierka ma chronić kierowców przed drzewem czy drzewo przed kierowcami


Średniowieczny zamek w Locknitz


Kot razem z opiekunem

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 50.10km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 23.30km/h
  • VMAX 45.56km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 153 ( 76%)
  • HRavg 126 ( 62%)
  • Kalorie 1416kcal
  • Podjazdy 431m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciepło - zimno

Wtorek, 5 marca 2013 · dodano: 06.03.2013 | Komentarze 4

Wbrew tytułowi wpisu nie będzie ten tekst miał nic wspólnego z grą z dzieciństwa.
Początek marca bardzo rozpieszcza miłośników dwóch kółek. Raczej bezwietrznie w miarę ciepło czyli idealna pogoda aby pojeździć na rowerze. No niby tak... ale tylko wtedy gdy świeci słońce. Po zmroku temperatura gwałtownie spada. Gdy ok. 17-tej wyjechałem z domu termometr pokazywał ok 11° jednak gdy wracałem po 19-tej temperatura spadła do 0! Gdzieś tak około godziny 18-tej zaczęło się szybko robić szaro i zapadł zmrok. Niebo było gwiaździste - żadnej chmurki a to w nocy oznacza mróz. Krótko po 18-tej palce u stóp zaczęły zamarzać. Byłem dość daleko od domu więc nie miałem wyboru musiałem zacząć raźniej naciskać na pedały. Nie za bardzo to pomogło. Drogę między Tantow a Krackow pokonywałem jezdnią w momencie kiedy już zapadł zmrok. Drogę oświetlała mi nowa lampka - dała radę w 100% - już nie mogę się doczekać letnich wycieczek po zmroku. Nowe oświetlenie ma MOC. Muszę jednak dokupić dodatkowy akumulator, ponieważ w maksymalnym trybie świecenia wytrzymuje nie za długo... Gdy minąłem Lebhen zdecydowałem się na wjazd po płytach w górę do Ladethin. Muszę przyznać, że było to odrobinę stresujące przeżycie. Na tyle stresujące, że wyjąłem z uszu słuchawki od MP3 ;) Podczas jazdy w zupełnej ciemności czekałem aż coś mi wyskoczy zza krzaków i zaatakuje mnie. Moja lampka mocno świeciła przede mną i na tych czarnych polach byłem jedynym jasnym punktem :) Szczekające psy powodowały dodatkowo szybsze bicie serca, które i tak przyspieszyło z powodu wyczerpującego podjazdu w niskiej temperaturze. Nie złe przeżycie! Światła Ladethin spowodowały, że mi troszkę ulżyło. Do końca jechało się zdecydowanie łatwiej co nie znaczy, że cieplej... Wręcz przeciwnie:) Wniosek z wycieczki - zimno i ciemno - nie jeździmy po bezdrożach ;)
.
Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 61.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:11
  • VAVG 19.16km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 156 ( 77%)
  • HRavg 122 ( 60%)
  • Kalorie 2243kcal
  • Podjazdy 1226m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez planu a jednak z niespodziankami

Niedziela, 3 marca 2013 · dodano: 04.03.2013 | Komentarze 0

Pomysłem na niedzielę miało być powtórzenie wczorajszej wycieczki i tej z przed roku w towarzystwie Marcina. Po wysłaniu SMS iż ruszam ok. 11-tej czekałem bezskutecznie na odpowiedź... O 11:30 ruszyłem więc sam.
Nie miałem pomysłu gdzie pojechać i co zobaczyć. Samemu nie chciało mi się powtarzać wycieczki do Loecknitz, którą odbyłem dzień wcześniej w wyborowym towarzystwie - nie byłoby tak fajnie. Wyszedłem z domu i ruszyłem na Warnik. Początek nie był przyjemny. Na podjeździe wiatr z zachodu prosto w twarz. Wiedziałem, że w otwartym terenie nie będzie miło - wymyśliłem, że w bardziej zalesionych miejscach będzie dobrze. Wtedy do głowy wpadł mi pomysł, iż przez Blankensee pojadę do Dobrej a potem na Głębokie. W Gellin postanowiłem uczcić pierwszą dwudziestkę kilku minutowym postojem na banana i foteczkę ;)


20 kilometr - miejscowość Gellin i pierwszy postój na banana i batona

Droga z Gellin do przejścia w Buku upłynęła w miarę spokojnie. Jednak najfajniej było gdy zmieniłem kierunek i odbiłem z Blankensee na wschód. Wiaterek w plecy był bardzo przyjemny. Średnia prędkość od razu podskoczyła i zrobiło się cieplej;) A propos przejścia w Blankensee/Buk... czy nie można byłoby coś z tym zrobić? Nie wiem ile to przejście jest otwarte ale jego stan to kpina! Z tego co się orientuję jest to przejście piszo-rowerowe... Jednak jest notorycznie rozjeżdżane przez samochody. W momencie gdy przez nie jechałem razem ze mną przejechały 4 samochody - zarówno na polskich jak i niemieckich rejestracjach...
Droga przez Dobrą i Wołczkowo do samego Głębokiego była czystą przyjemnością. Po drodze przy wyjeździe z Wołczkowa minąłem się z bajkerką. Może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że dziewczyna miała podwinięte rękawy bluzy, była bez czapki i rękawiczek - na uszach tylko słuchawki - TWARDZIELKA!:)
Po wjechaniu na teren Głębokiego przypomniałem sobie, że do prawdziwej wiosny jeszcze troszkę... Teren z liściastego zmieniał się w błotnisty oraz wodno-błotnisty. W sumie od ostatniego mycia nie udało mi się jeszcze pobrudzić Meridy... więc nastała ta pora! Na Głębokie jechałem z nadzieją na jakąś ciepłą herbatę... zawiodłem się! Albo nie umiem szukać albo nic takiego nie ma na Głębokim - oczywiście oprócz Virgi... Za to po drodze los przygotował mi taką oto niespodziankę ;)


Okolice jez. Głębokie czasem na drodze można spotkać takie niespodzianki, przez chwilę poczułem się jak na spływie kajakowym:)

Mimo, że herbaty nie było zatrzymałem się jeszcze na chwilę zjeść kolejnego banana i dalej w drogę. Na Głębokim byłem zdziwiony ilością rowerzystów. Gdzie tylko nie popatrzeć tam rower. Rowerzyści w każdym wieku i na każdym typie rowerów! Jestem zbudowany tym widokiem. W NRD gdzie najczęściej jeżdżę nie ma tylu bajkerów!:)
Przez chwilę miałem pomysł aby podjechać pod kultową Miodową :) Jednak tak szybko jak się zapaliłem tak szybko zgasłem. Będzie jeszcze na to czas.
Z Głębokiego lasem przejechałem na Arkonkę a potem nową ścieżką wzdłuż Arkońskiej do Parku Kasprowicza gdzie czekała na mnie niespodzianka!! :)


Park Kasprowicza przypadkiem trafiłem na inscenizację Żołnierze wyklęci







Oglądanie inscenizacji i zrobienie kilku zdjęć o mało nie skończyło się dla mnie zagubieniem jednej rękawiczki. Jednak po przejechaniu kilkuset metrów zorientowałem się, że musiała wypaść w okolicach pomnika. Wróciłem się i na szczęście ją znalazłem. Potem już tylko przez miasto do domu. W niedzielne popołudnie ruch uliczny był mały więc jechało się bardzo przyjemnie.
Po drodze zatrzymałem się jeszcze w BK na herbatę. Tam też mnie spotkała śmieszna przygoda. Podjechałem rowerem do okienka gdzie normalnie obsługuje się samochody i chciałem złożyć zamówienie. Najpierw dziewczyna z okienka powiedziała mi, że sprzedają jedynie do samochodów i mnie nie obsłuży!;)



Za wzorową współpracę zafundowałem myjnię mojej Syrence - pozbyliśmy się błota z okolic Głębokiego


Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 65.21km
  • Czas 03:37
  • VAVG 18.03km/h
  • VMAX 42.60km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • HRmax 162 ( 80%)
  • HRavg 115 ( 57%)
  • Kalorie 2221kcal
  • Podjazdy 946m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót do przeszłości

Sobota, 2 marca 2013 · dodano: 04.03.2013 | Komentarze 1

Regularnie odwiedzam forum Rowerowy Szczecin z nadzieją, że kiedyś załapię się na jakąś wycieczkę w tym bardzo sympatycznym towarzystwie. Często z wypiekami na twarzy czytam opisy ekstremalnych wycieczek bywalców tego forum - tak jak chociażby wyprawa do betonowca. Weekend zapowiadał się bardzo przyjemnie więc postanowiłem sobie za punkt honoru wreszcie dołączyć do wycieczki organizowanej przez RS. Troszkę obawiałem się czy poradzę sobie na takiej ekstremalnej wyprawie więc kamień z serca mi spadł gdy Paweł "Misiacz" napisał, że on się wyłamuje i po twardym gruncie spacerowo jedzie do ...Loecknitz!!! Zapytałem się nieśmiało czy mogę z nim pojechać a on się zgodził! :) DZIĘKI!
Dokładnie 4.03.2012 dokonałem pierwszego wpisu na BS. Mój blog zaczął się właśnie od wycieczki Warzymice - Loecknitz. To była moja pierwsza "dłuższa" wyprawa z Marcinem z którym jeździłem wspólnie aż do maja.
Poranek był dość wariacki i mimo, że przygotowałem się do wyprawy dzień wcześniej nie wszystko poszło tak jak bym chciał. Na miejsce zbiórki w Tesco dotarłem w ostatniej chwili. Na miejscu oprócz Pawła "Misiacza" miałem przyjemność poznać Basię i Marzenę.
Kilka minut po umówionej godzinie ruszyliśmy w drogę do Loecknitz. Zaraz po starcie ucieszyłem się, że "kierownik" Paweł zaplanował trasę przez Warzymice. Dzięki temu miałem szansę zabrać zapasową dętkę na wypadek wszelki ;) Przed Warzymicami umówiliśmy się, że ja wejdę do domu po dętkę a reszta wycieczki pojedzie spokojnie dalej a ja ich dogonię. Uwinąłem się dość szybko, wskoczyłem na rower i udałem się w pościg. Mimo, że starałem się jechać dość szybko nie mogłem dostrzec uciekinierów. Dopiero przy wyjeździe z Warzymic z bocznej drogi wyłonił się Paweł - dziewczyn ani widu. Stwierdził, że dziewczyny zagadane pojechały dalej a jemu nie chciało się jechać w tak wolnym tempie...!!! Ponowny kontakt wzrokowy nawiązaliśmy dopiero przy podjeździe pod Warnik. Dogoniliśmy dziewczyny i zwartą grupą ruszyliśmy dalej.


Podjazd Będargowo - Warnik spowodował pierwszy postój - prowadzi Marzena "Foxy" w koszulce lidera

Na pierwszy postój kierownik Paweł wybrał przystanek autobusowy za Warnikiem. Była okazja na pierwsze uzupełnienie płynów oraz założenie ochraniaczy na buty. Mimo słońca wiatr powodował lekki dyskomfort dla moich palców.
Po chwili postoju ruszyliśmy dalej. W Warniku przekroczyliśmy granicę i po betonowych płytach pojechaliśmy w kierunku Lebhen.
Na zjeździe przy opuszczonym, zrujnowanym domku Misiacz zarządził kolejny przystanek. Można było udać się na stronę w celu np. zwiedzenia ruin ;)


Merida w ruinach przed Lebhen

Na tym właśnie postoju Paweł wpadł na pomysł aby zmienić język komunikatów w Endomondo. Miał do wyboru włoski, hiszpański... ale wybrał NIEMIECKI ;) Od tej pory z sakw Misiacza wydobywał się co pewien czas aksamitny głos: cwaj und cwancyś kilometer coś tam coś tam ;)


Postój można wykorzystać na zmianę języka w Endomondo - od tego momentu przebytą drogę podawano nam w języku Goethego i Angeli Merkel ;)

Pozostała część trasy do samego Loecknitz poszła gładko bez żadnych przerw. Krótki postój miał miejsce dopiero przed czerwonym Netto. Paweł zakupił cały koszyk dóbr wszelkiego rodzaju! Byłem w szoku jak udało mi się to wszystko zmieścić w te sakwy. Ja po malutkich zakupach miałem problem z upchaniem kilku rzeczy do mojego plecaka! Dwie bułki miały wylądować w kieszeniach kurtki. Tym razem znowu Paweł przyszedł z pomocą i w pełnych sakwach upchał moje bułki! ;)


Postój przed "czerwonym" Netto gdzie sakwy i plecaki zostały wypchane po brzegi

Po uzupełnieniu zapasów nie pozostało nic innego jak udać się na zasłużony piknik nad jeziorem. Na stoliku wylądowały wszelkiego rodzaju dobra. Kanapki, bułki, kiełbaski, słodycze (w tym anyżowe Haribo), gorące napoje energetyzujące ;) W tych pięknych okolicznościach przyrody można byłoby siedzieć i siedzieć. Prawdę mówiąc było tak przyjemnie, że aż ruszać się nigdzie nie chciało. Niestety czas płynął nie ubłaganie i pora było ruszyć w drogę powrotną.


Popasik nad jeziorem w Loecknitz - było na bogato. Bułeczki, słodycze, kiełbaski, napoje i herbatka z guaraną

Powrót okazał się bardzo przyjemny, słońce bardzo przyjemnie świeciło a wiatr był naszym sprzymierzeńcem! W drodze powrotnej zatrzymywaliśmy się tylko dwa razy:) Raz na alei brzozowej a drugi raz po wjechaniu na ścieżkę rowerową prowadzącą do Lubieszyna.


W tajemniczych okolicznościach z sakwy zniknęła jedna butelka izotonika - oczywiście alkoholfrei

W Dołujach przyszedł czas na rozdzielenie się. Dziewczyny pojechały w stronę Bezrzecza, Paweł w stronę centrum a ja do Stobna. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak miłego przyjęcia - dziękuję Wam raz jeszcze! Do zobaczenia mam nadzieję, że już nie długo! To był bardzo miło spędzony dzień.

PS. Tak jak obiecałem - nie wszystko poszło ;)

Kategoria 50 - 100 km


  • Dystans 85.10km
  • Teren 20.00km
  • Czas 05:04
  • VAVG 16.80km/h
  • VMAX 44.82km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 172 ( 85%)
  • HRavg 142 ( 70%)
  • Kalorie 4131kcal
  • Podjazdy 1251m
  • Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsze koty za płoty

Sobota, 5 stycznia 2013 · dodano: 09.01.2013 | Komentarze 2

Na dobry początek roku sobotnia wyprawa z Krzyśkiem i Pawłem.
Wreszcie po dwóch miesiącach przerwy udało mi się wsiąść na rower. W między czasie udało mi się kupić pasek do mojego pulsometru i dzięki temu mam wyniki. Kosztowało to mnie prawie stówkę ale warto było. Wskazania spalonych kalorii mobilizują do dalszej pracy;)
Pogoda na wycieczkę wręcz wymarzona. Jak jeszcze było jasno temperatura ok 7-8 stopni, bezwietrznie i sucho. Wyjazd zaplanowaliśmy na godz. 12, co później okazało się nie było najlepszym pomysłem. Gdybyśmy wyjechali godzinę wcześniej udałoby się wrócić za dnia.
Trasę wycieczki a właściwie jej zarys zaproponowałem Krzyśkowi a on go zaakceptował. Część trasy dla moich kolegów była nowością, później zresztą okazało się, że dla mnie też część była nowa.
Przygotowaliśmy się do niej bardzo dobrze. Uzbrojeni w herbatę z termosu oraz banany i batony wyruszyliśmy w drogę z Warzymic.

Paweł prawie gotowy do wycieczki


Moja Syrenka również gotowa na wyprawę


Pierwsza część to droga asfaltowa, ścieżki i ulice do Blankensee. Bez żadnych przygód i w nie złym (jak dla mnie jak na pierwszy raz po przerwie) tempie. Paweł się troszkę nudził na tym odcinku. Nad jez. Blankensee mały postój. Herbata, banan i batonik troszkę rozgrzały. Niestety stopy troszkę przemarzły więc ubrałem drugą parę skarpet. Chłopaki od razu ubrali dwie pary skarpet i ochraniacze. Troszkę pomogło, choć nie mogę powiedzieć aby mi było ciepło w stopy.

Zabawy nad jez. Blankensee


Druga część trasy to droga przez las a potem po ścieżce do Hintersee. W lesie czekały na nas atrakcje w postaci fragmentów wypełnionych czarnym błotem - tak dla urozmaicenia ;)

Droga Blankensee - Hintersee. Paweł w akcji


Jednak bez żadnych niespodzianek dojechaliśmy do Hintersee a potem do Dobieszczyna gdzie się zatrzymaliśmy aby uzgodnić gdzie jedziemy dalej. Opcje były dwie - jedna do Bartoszewa albo powrót przez Dobrą do Warzymic. Wybraliśmy opcje - Bartoszewo. To był błąd! Po paru kilometrach stwierdziliśmy, że robi się szaro o chyba czas wracać.
W Podbrzeziu zakręciliśmy w stronę Zalesia. Na czuja i wg wskazań GPS po polnych drogach, które czasami przypominały małe bagienka dotarliśmy do miejscowości Łęgi. Gdy tam dotarliśmy było już ciemno... Moja stara lampka CatEye nie za bardzo dawała radę. Ratowały nas dwie lampki Krzystofa. Mactronic Pro 500 lumenów w ilości 2 sztuki wystarczały aby fajnie oświetlić drogę. Zapomniałem dodać, że od Dobieszczyna coraz bardziej brakowało nam siły, oczywiście mi szczególnie. Robiło się ciemno i zimno. Ostatkami sił dotarliśmy do stacji benzynowej w Lubieszynie, gdzie zrobiliśmy ostatni postój połączony ze zjedzeniem małego "co nieco". Na stacji z ust Krzyśka padł pomysł, że zamówi taksówkę, pojedzie po auto i do domu wrócimy samochodem ;) Głosami 2:1 pomysł upadł! Po ogrzaniu ruszyliśmy na ostatni, kilkunasto kilometrowy odcinek trasy. W zupełnych ciemnościach po ponad 5 godzinach dotarliśmy do Warzymic. Totalnie zmarznięci, wymęczeni i obolali. Szczególnie moja pupa dostała "w kość" :) Po zejściu z roweru pomyślałem, że nie usiądę na niczym twardym przez tydzień ;) Jedak po dłuuugiej kąpieli zapomniałem o bólu i innych niedogodnościach.
Reasumując - wycieczka bardzo udana jak zwykle to bywa z Krzyśkiem i Pawłem. Dwa wnioski, po wycieczce. Po pierwsze kupić ochraniacze (ZROBIONE 08.01) oraz kupić dobre oświetlenie do jazdy po zmroku. Tutaj jest mały problem - co kupić? ;)

Kategoria 50 - 100 km