Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.
Więcej o mnie.

2016

button stats bikestats.pl

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

Rowerowi znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lenek1971.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

z Krzyśkiem

Dystans całkowity:2682.74 km (w terenie 182.00 km; 6.78%)
Czas w ruchu:104:15
Średnia prędkość:25.73 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:10555 m
Maks. tętno maksymalne:174 (91 %)
Maks. tętno średnie:159 (83 %)
Suma kalorii:54250 kcal
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:107.31 km i 4h 10m
Więcej statystyk
  • Dystans 142.91km
  • Teren 30.00km
  • Czas 06:02
  • VAVG 23.69km/h
  • VMAX 53.90km/h
  • Temperatura 23.3°C
  • HRmax 162 ( 85%)
  • HRavg 126 ( 66%)
  • Kalorie 3006kcal
  • Podjazdy 559m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

"Prawdziwy" Joachim

Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 23.08.2015 | Komentarze 6

Plany na weekend były bardzo ambitne. Zaczęło się od 500 km do Jeleniej Góry w dwa dni, poprzez dwudniowy wypad rowerowy na góralach nad morze, a skończyło się na 140 km tuż za miedzą. 
Pomysł na wycieczkę właśnie w tym kierunku zrodził się w piątek wieczorem. Jak zwykle w poszukiwaniu trasy zagłębiłem się w otchłanie GPSies. Za punkt startowy posłużyło mi położone około 70 km od Szczecina Angermunde. Kolejnym kryterium był rower górski i dystans powyżej 100 km. Chwila poszukiwań i pojawiła się trasa 104 km w kierunku Eberswalde. Niby nic niezwykłego gdyby nie przewyższenia które oferowała ta trasa. W danych trasy pojawiła się kosmiczna liczba ponad 1500 metrów do góry! Kilkadziesiąt kilometrów od domu takie przewyższenia to nie lada gratka! Trasa wieczorem do Garmina, a start ustawiony w Warzymic na 8 rano. 
Żeby było troszkę więcej kilometrów zaproponowałem Krzyśkowi wydłużenie trasy i start ze Schwedt zamiast Angermunde. Bez problemu zaakceptował tą drobną zmianę. O 9 byliśmy już na parkingu Oder Center. Krótkie przygotowanie i w drogę. Początek dobrze znany. Do Hohensaaten jedziemy szlakiem Odra - Nysa. Krzysiek, który deklarował wolną jazdę rozpędza swojego Scotta do trzydziestki i zmusza mnie do pogoni... Nie za bardzo mi się chce pędzić więc odrobinę go stopuję. Na szczęście po jakimś czasie mija mu zapał do ścigania. W okolicach Stolpe natrafiamy na ślad. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że mój ślad był w odwrotnym kierunku czyli od Stolpe prowadził do Angermunde my natomiast postanowiliśmy pojechać w stronę Eberswalde. Garmin głupiał całą drogę i przez 140 kilometrów proponował mi abym zawrócił :) Na szczęście ślad zaznaczony był na czerwono i dzięki temu mogliśmy jakoś jechać. Jednak wkurzające było to ciągłe naciskanie ekranu aby ignorować kolejne komunikaty o tym abym zawrócił. Nową dla nas drogą po bruku, piachu i po polach dotarliśmy do Liepe, a potem fajnymi podjazdami do Niederfinow.
Na podnośni trafiliśmy akurat na moment gdy wanna ze statkami i jachtami wędrowała ku górze. Z przyjemnością patrzyliśmy na ten imponujący proces gdy prawie 5000 ton sunie do góry na wysokość 36 metrów! To niesamowite co potrafili zrobić ludzie 80 lat temu!
Po tym spektakularnym pokazie ruszyliśmy dalej w drogę do Eberswalde. Tym razem trasa prowadziła malowniczą, wąską DDRką wzdłuż Alte Finow. Niesamowicie malownicza trasa. W Eberswalde postój w Aldi na uzupełnienie bidonów. Jest coraz bardziej ciepło, a pić trzeba, chociażby po to aby na górkach na które czekamy uniknąć skurczy. 
Po zrobieniu zapasów ruszamy na najtrudniejszą (wg GPSies) część trasy. Podobno czekają już na nas 150 metrowe podjazdy przed Joachimsthal. Bojowo nastawieni czekamy na "obiecane" górki. Czekamy, czekamy... i dojeżdżamy do Joachimstahl. Kilkadzisiąt metrów do góry to nie było to coś na co czekaliśmy... Już wiemy, że nie ma szans na 1500 metrów... Jedna trzecia tego będzie sukcesem. Na szczęście widoki i nowa trasa rekompensują brakujące pionometry. W Jochamisthal trafiamy na korowód motocyklistów, który robi na nas ogromne wrażenie. To kolejny bonus na trasie. Po chwilce przerwy ruszamy w drogę powrotną. Trasa znowu bardzo atrakcyjna prowadzi wąską asfaltową ddrką przez... las ;) Przed samym Angermudne przejeżdżając przez wioskę widzimy dawny enerowski konsum. Postanawiamy zatrzymać się na kawę. Jednak po wejściu do lokalu zmieniamy zdanie. Zamiast kawy zimny browar i lody ;) Super wybór! Browar rewelka, lody również Krzyśkowi chyba smakowały ;) Kolejna miła chwila tej wycieczki. Po dwóch browarkach jechało się już zdecydowanie lepiej ;) Upał jakby zelżał... a może to tylko takie wrażenie? ;)
Dojeżdżamy do Angermunde gdzie w końcu rezygnuje z mojego garminowego przewodnika. Nie będzie mnie więcej denerwował. Wpisuje mu dwa nowe kierunki. Aby nie jechać ruchliwą ulicą najpierw wybieram Stolpe, a później przez szlak Odra - Nysa Schwedt.
przed Stolpe pokonujemy troszkę fajnych podjazdów i zjazdów. Na miejscu czeka na nas niespodzianka. Most zamknięty i nie da rady wbić się na zaplanowaną trasę. Kolejna zmiana planów. Na początek świetny podjazd na wieżę w Stolpe, a poźniej po kamieniach pisaku przez las do następnej wioski ;) Tutaj moje szerokie opony radzą sobie rewelacyjnie w przeciwieństwie do Krzyśka cienkich łysoli ;) Za lasem w Schoneberg po konsultacjach z miejscowymi trafiamy na szlak. Ostatnie kilometry jedziemy już wolno pod wiatr, który w międzyczasie zaczął nam towarzyszyć. Na O-N spotykamy jeszcze znajomego z pracy, który wraz z żoną postanowił skorzystać równych jak stół niemieckich ścieżek. Na chwilkę wskakuję na jego Gianta Propela i bez większego problemu rozpędzam rower do prawie 40 km/h. Ona natomiast oddając mi mojego Gianta stwierdził, że jeżdżę... czołgiem... ;)
Dojeżdżamy do Schwedt gdzie zaplanowaliśmy "mały" obiad na zakończenie. Obiad był tak mały, że Krzysiek nie zjadł całego. Ja natomiast bez problemu wciągnąłem nie nadzwyczajną kiełbę ;)
W ten sposób zakończyliśmy ten bardzo udany trip. W drodze powrotnej Krzysiek stwierdził na pocieszenie, że po raz pierwszy wraca ze wspólnej wycieczki nie ujechany!!! :) Miło to słyszeć, ja również po tej spokojnej wycieczce czułem się GIT! ;) 


W drodze na start
  

Zaczynamy z Oder Center
  

Fota startowa
 

"Coś" wyrzucone na brzeg 
 

Na moście w Oderberg
 

Konsum jak za dawnych lat
  

Wspomnień czar
 

Miła chwila wytchnienia
 

Fajna miejscówka przed Angermunde
 

Meta w Schwedt
 

Obiad... to co spalone musi być uzupełnione ;)
 



*******************



********************



  • Dystans 40.49km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 22.92km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 28.3°C
  • HRmax 157 ( 82%)
  • HRavg 124 ( 65%)
  • Kalorie 850kcal
  • Podjazdy 258m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W poszukiwaniu leszczyka

Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 7

Miał być odpoczynek i troszkę porządków po maratonie na Miedwiu, a wyszło jak zwykle ;) Jechałem na zasłużony odpoczynek do domu gdy dostałem telefon od Krzyśka, że zatęsknił już za rowerem. Chwila zastanowienia i wybieramy miejsce gdzie na 100% spotkamy naszego szanownego kolegę leszczyka. Bo przecież on no poza cyckami na Miodowej nic nie widzi. Kiedyś to troszkę oglądał się za kamieniami. Jednak dojrzał i okrzepł kolarsko i aspiruje do miana największego górala nizinnego na świecie. No bo jak inaczej nazwać osobę która mieszka w miejscu płaskim jak stół i katuje Miodową do upadłego. Ciekawy jestem czy znajdzie się jakiś kronikarz, który podliczy ile nasz leszczyk "zrobił" Miodowych w tym roku?
Na pewniaka umawiamy się z Krzyśkiem na Głębokim by z zaskoczenia zaatakować Piotra :) Trzeba wyobrazić sobie nasze zdziwienie gdy po raz pierwszy podjechaliśmy Miodową i nie zastaliśmy go. Zjechaliśmy i postanowiliśmy sprawdzić czy czasem się nie minęliśmy. Na Miodową podjeżdżały, matki z dziećmi, inwalidzi wojenni, siostry zakonne, a leszczyka ani śladu. Po dwóch razach znudziło się nam to szukanie i postanowiliśmy spędzić czas w miejscu gdzie jest zdecydowanie mniej aut. To znaczy ja postanowiłem bo Krzysiek uparł się aby jechać przez miasto. Starszych trzeba słuchać więc nie miałem za dużego wyboru. Po przejechaniu Parku Kasprowicza trafiliśmy z deszczu pod rynnę. Mimo dość późnej godziny ruch samochodowy w mieście był spory. Udało nam się przecisnąć przez centrum i dojechać do Mieszka I. W CH Molo odebrałem w MediaMarkt zamówioną płytę. Chwilę jeszcze pogadaliśmy po czym każdy z nas ruszył w swoją stronę. Krzysiek do domu (chyba?), a ja na myjnie gdzie lekko opryskałem Gianta ;) Po jego kąpieli ja również zasłużyłem na kąpiel. Po 20 minutach leżałem już w wannie ;)

 

W Parku Kasprowicza 
  



  • Dystans 10.77km
  • Czas 00:32
  • VAVG 20.19km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 23.9°C
  • HRmax 155 ( 81%)
  • HRavg 117 ( 61%)
  • Kalorie 253kcal
  • Podjazdy 13m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka Miedwie 2015

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 16.09.2015 | Komentarze 0

Z cyklu uzupełniamy wpisy i szukamy zagubionych kaemów - rozgrzewka przed Miedwiem ;)
 

 


Kategoria mini, z Krzyśkiem


  • Dystans 205.84km
  • Czas 07:01
  • VAVG 29.34km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 19.2°C
  • HRmax 163 ( 85%)
  • HRavg 133 ( 70%)
  • Kalorie 3777kcal
  • Podjazdy 399m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sobotnie Baja Bongo

Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 02.08.2015 | Komentarze 1

Plan na sobotę powstawał do ostatniej chwili... no i jak to jest z planami na samym końcu się rozsypał. Nie mieliśmy pojęcia gdzie tym razem pojechać. Nad morze czy dookoła zalewu nie za bardzo chcieliśmy jechać ze względu na spory ruch aut. Więc aby sobie odpocząć od samochodów wybraliśmy wielokrotnie przejeżdżaną trasę na Kostrzyn i z powrotem....

CDN...


 
Kategoria z Krzyśkiem


  • Dystans 150.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 33.46km/h
  • VMAX 57.10km/h
  • Temperatura 12.9°C
  • HRmax 166 ( 87%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 2528kcal
  • Podjazdy 756m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze

X Pętla Drawska - Veni Vidi niekoniecznie Vici

Sobota, 20 czerwca 2015 · dodano: 20.06.2015 | Komentarze 7

Trzeci maraton szosowy w tym sezonie już za mną. Był troszkę inny niż poprzednie dwa. Najważniejszą zmianą była grupa startowa. Po raz pierwszy w tym sezonie startowałem w pierwszej grupie startowej. W pozostałych dwóch maratonach, w których startowałem wyścig rozpoczynałem w ostatniej grupie. Pierwszy maraton w Gryficach przejechałem całkowicie sam, drugi maraton w Świnoujściu przejechałem z dwoma chłopakami za to Choszczno przejechałem mieszanie ;)
Troszkę długo zabrało mi szykowanie się do startu i w związku z tym nie miałem czasu aby się rozgrzać. Na starcie o 9:18 zameldowałem się prawie z biegu. Byłem odrobinę nie pocieszony bo w grupie ze mną miał startować Daniel, na którego bardzo liczyłem. Natomiast  3 minuty za nami startował Grzesiek. Kolejna grupa, która mnie interesowała startowała za mną aż 12 minut. W tej grupie startował Krzysiek, a z kolei 3 minuty za nim ruszał Artur. Niestety Daniel został przsunięty na starcie do następnej grupy więc musiałem zdać się na samego siebie. 
Start bardzo ostry i zaraz po wycofaniu się auta które wyprowadzało nas z Choszczna poszła mocna zmiana.  Czwórka z przodu nie schodziła z licznika. Siły wystarczyło mi na 10 km... nie tylko zresztą mi. Z szóstki która dawała zmiany zostało nas dwóch. Ustaliliśmy, że robimy zmiany po minucie i czekamy na rozwój wydarzeń. Druga dwudziestka z moim towarzyszem okazała się bardzo przyzwoita. Uzyskane tempo pozwoliło przez chwilę pocieszyć się odrobiną przewagi nad zbiliżającym się "Zbieram na bidon Team". To było wręcz nieuniknione i szczerze mówiąc jestem dumny, że przez 35 minut uciekałem przed niszczycielską siłą "ZnbT". Gdy na plecach czułem już ich oddech pogodziłem się, że to będzie krótka chwila gdy ich będę widział. Pokazałem kciuk na znak szacunku... i gdy już miałem odpuścić wpadła mi do głowy szaleńcza myśl - zabiorę się z nimi!!! Jak pomyślałem tak zrobiłem. To była chyba najlepsza decyzja jaką podjąłem w tym maratonie. Przez kolejne 20 kilometrów mogłem obserwawać jak pracuje ta znana grupa kolarska. Jeśli ktoś pomyślał teraz, że przyłączyłem się do nich aby solidarnie pracować niech się mocno... nie ważne ;) Jechałem z nimi, a w zasadzie za nimi przez kolejne 20 km. Gdybym utrzymał koło... to bym nie był sobą tylko... Grześkiem :) W między czasie trafił nam się zamknięty przejazd kolejowy przed Kaliszem Pomorskim. Na szczęście był to krótki "Smerf" i po minucie już mogliśmy jechać. Wyjazd z Kalisza Pomorskiego, zakręt w lewo i.... żegnam się z chłopakami. Ściana, którą zobaczyłem przed sobą kompletnie mnie rozwaliła. Tym bardziej, że w grupie z ZnbT jechał niejaki Tadek Przybylak. Każda jego zmiana, każda zmarszczka, którą podjeżdżał kończyła się dla mnie zgonem. Podjazd za Kaliszem zadecydował, że dalej jadę sam. Tak było przez kolejne 15 km. Jechałem i marzyłem....o szybkim kombajnie albo o wolnej ciężarówce. Nic z tych rzeczy... zamiast kombajnu pojawiła się grupka 5 chłopaków, która dała mi nadzieje na odrobinę wytchnienia. W grupie tej po raz kolejny pojawił się P. Waldemar Białek, którego urwałem z grupy ZnBT.  W między czasie zaliczyłem na trasie drugi zamknięty przejazd kolejowy. Tym razem odpoczynek trwał troszkę dłużej, bo trafił nam się pociąg osobowy do którego doczepione były platformy... Pierwszy raz widziałem taki "stwór". Sił mi wystarczyło do kolejnych pagórków. Znowu zostałem na zmarszczkach. Wcześniej został również P. Waldek. Znowu zostałem sam. Kolejna grupa, oczywiście z Panem Waldkiem na Ogonie pojawiła się na około setnym kilometrze. Około 10 osób jedzie z odpowiednią dla mnie prędkością. Problemem grupy jest brak chemii. Nikt nie wie jak jechać, grupa często się rwie, a potem trzeba spawać co kosztuje wiele siły. Po jednym z takich skoków, grupa dzieli się na 3. Pierwsza trójka ucieka, ja zostaję z chłopakiem z Polic oraz z Gorzowa i oczywiście z Panem Waldkiem. Od tej pory jedziemy w czwórkę. Pan Waldek jest na doczepkę pracujemy w trójkę. Każdy tyle ile może. Gdy czuję już, że siły mnie opuszczają na horyzoncie pojawia się kościół w Choszcznie. Dzięki temu udaje mi się wykrzesać resztki energii. ChelaMag, który wziąłem na 100 km przestaje pomagać, pojawiają się skurcze w udzie. Jednak to mały problem w porównaniu z Achillesem, który od jakiegoś czasu dokucza mi coraz bardziej. Tabletka przeciwbólowa, którą wziąłem przed startem powoli przestawała działać na pierwszych podjazdach. Lewą stopę musiałem odpowiednio układać co odbijało się na efektywności pedałowania. Końcówkę odpuściłem zupełnie. Trójka chłopaków, z Panem Waldkiem o mało co nie wjechało pod tira na rondzie w Choszcznie. Ja natomiast "majestatycznie" podjechałem ostatni podjazd za rondem i spokojnie, bez pośpiechu przejechałem metę uzyskując "imponujący" czas 4 godziny i 30 minut ;)
Wystarczyło mi to do zajęcia 29 miejsca (29/88) w MEGA OPEN i 9 (9/18) w kat M4S.
Oczywiście organizacja super, no i pogoda, która nas bardzo mile zaskoczyła. Zamiast oczekiwanego deszczu, wręcz ulewy przez 5 minut mieliśmy lekko mżawkę ;)

PS. no to na koniec zdradzę małą tajemnicę. Wyścig, po raz drugi z rzędu na dystansie MEGA wygrał przedstawiciel znanej grupy kolarskiej "Zbieram na bidon Team" Pan Grzegorz "James77" Kiełbiński ;)
GRATULACJE!!!


Ufff... na mecie...
 

Nie miałem żadnych sensownych zdjęć :) Te koła dzisiaj przeżyły niejedno (i to nie są moje koła)

3 mi

  • Dystans 200.43km
  • Czas 06:37
  • VAVG 30.29km/h
  • VMAX 57.80km/h
  • Temperatura 19.5°C
  • HRmax 160 ( 84%)
  • HRavg 136 ( 71%)
  • Kalorie 3443kcal
  • Podjazdy 864m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Joachima śladami pionierów - film

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 10

"Słowo ciałem się stało"! Po opisie wyjazdu (opis 1) (opis 2) (opis 3)"cyborgów" bardzo chciałem zmierzyć się z Joachimem. Jak się okazało, górka zacna ale nie taka straszna jak wynikało z opisów. No chyba, że pojedzie się nią "zawodowo", wtedy pewnie da w kość.
  
To miał być pierwszy wyjazd zorganizowany i zaplanowany przeze mnie w większej grupie. Na wyjazd zaprosiłem "pionierów" oraz Grześka. Niestety nie miałem szczęścia. Obowiązki domowe lub wcześniejsze plany zdecydowały o tym, że do mojego "czelendżu" stanęli tylko Krzysiu i Diabeł. Ekipa podstawowa więc wiadomo czego się spodziewać. Mocne zaciągi Diabła pod czterdziestkę i ambicja Krzyśka, który stara się mu dorównać zapowiadały atrakcyjny wyjazd. Nie pomyliłem się. Od początku było ostro. Dojazd do O-N i sam szlak przeleciał szybciutko. W Hochenwutzen zjechaliśmy ze szlaku i wg wskazań Garmina dojechaliśmy w trzy godziny łącznie dotarliśmy do "stóp" Joachima ;) Bad Freienwalde przywitało nas słońcem i jarmarkiem. Przed "mitycznym" Joachimem postanowiliśmy zrobić pierwszą przerwę. Gościnny rynek był idealnym punktem na pierwszy postój. Kabanos, troszkę iso i dalej w drogę... Zajechaliśmy (przez dziwny park) kilka km i znowu przerwa. Tym razem skocznia narciarska. Kto by się spodziewał, że "kilka km od morza" znajduje się skocznia narciarska!!! :) Oczywiście kilka fotek i w jazda na Joachima! Pokonujemy kolejne metry pod górę w spokojnym tempie i nagle zza pleców dochodzi nas wołanie Krzyśka. Stajemy, obracamy się a on coś pokazuje. Patrzymy na siebie i już wiemy co się stało. Kolejna przebita dętka. Krzysiek ma to na zawołanie. Ostatnie 3 dłuższe wyjazdy i trzy razy to samo. Jedynie podczas maratonu w Gryficach nie złapał kapcia, ale po drodze do Świnoujścia przez Niemcy, na maratonie w Świnoujściu i teraz. Jednak teraz to coś więcej niż kapeć. Próba pompowania koła dwukrotnie zakończyła się wykręceniem wężyka pompki wraz z zaworem. Jednak Krzysiek za trzecim razem znalazł i na to sposób. Zostawił końcówkę wężyka pompki na wentylu. Ruszyliśmy dale w drogę do góry. Jak się okazało "Joachim" podczas spokojnego wjazdu nie jest taki straszny.
Dalej mój plan przewidywał wizytę w Niederfinow. Droga do podnośni statków okazała się również bardzo atrakcyjna, troszkę podjazdów, dużo szybkich zjazdów to coś na co czekaliśmy. W Niederfinow obok starej podnośni powstaje nowa betonowa konstrukcja. Krzyśkowi i Arturowi bardzo spodobała się serpentyna prowadząca na szczyt nowej podnośni. Brama była otwarta więc pojechali na budowę... Ja w tym czasie zająłem się zdjęciami. Tak szybko jak wjechali tak szybko wrócili. Groźny Niemiec, krzycząc przepędził ich z terenu budowy. Po achach i ochach nad wielkością tej konstrukcji ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Okazało się, że trasa przez pewien czas była równie atrakcyjna jak podjazd pod Joachima. Znowu szybkie zjazdy i długie podjazdy przez las. Żyć nie umierać. Widoki pierwsza liga no i ta przyjemność z jazdy. Liepe, Oderberg przeleciały bardzo szybko, tak samo jak zapas napojów w naszych bidonach. Na szczęście na rogatkach Oderbergu trafiliśmy na Netto, krótka przerwa na uzupełnienie bidonów i dalej w drogę. Bez przerw jedziemy w stronę Argemunde, Schwedt i lądujemy znowu w Netto ale tym razem w Gartz. Jest coraz cieplej, a człowiek nie wielbłąd i pić musi. Co w takim słońcu smakuje najlepiej? Oczywiście izochmiel. Warsteiner sprawił, że w początkowej fazie nie chcieliśmy się ruszać z krzaków gdzie się zaszyliśmy i padły nawet pomysły aby kontynuować nawadnianie. Jedynie rozsądek sprawił, że zrezygnowaliśmy z tego pomysłu (a szkoda bo było miło). Izochmiel dodał nam na tyle siły, że resztę trasy do Warzymic pokonaliśmy bez większych problemów.

Kolejne 200 km przejechane w doborowym towarzystwie i po świetnej trasie, żyć nie umierać chciałby się powiedzieć ;)
 
ZAPRASZAM NA FILM ;)



Przy skoczni narciarskiej K66 w Bad Freienwalde
 

Przygotowania do ataku na Joachima - rynek w Bad Freienwalde
 

Do Joachima prosto
 

Kościół Św. Mikołaja w Bad Freienwalde
 

Artur zastanawia się jaka byłaby prędkość na progu podczas zjazdu rowerem...
 

Ja natomiast zastanawiałem się nad lądowaniem....
 

Joachim rozpoczęty, jedziemy w górę... 
 

... i dalej w górę...
 
 
Jeśli komuś mało to znowu do góry
  


Mina Artura gdy okazało się co przytrafiło się Krzyśkowi - BEZCENNA :)
 

Krzysztof niczym serwisant wymienia dętki w trymiga :)
 

Pamiątkowa fota z podjazdu... (jeszcze się pewnie spotkamy)
 

Radość na podjeździe ;)
 

Nie ucz ojca....
 

Czego my tu jeszcze szukamy...?
 

Konstrukcja nowej podnośni jest równie imponująca! Krzysiek i Artur chcą dalej podjeżdżać
 

Stara podnośnia to dzieło sztuki
 

Aż trudno sobie wyobrazić, że tą podnośnię zbudowano 80 lat temu i ciągle działa!!!
 

Nowa podnośnia ma być oddana do użytku w 2016 roku (trzeba będzie przyjechać raz jeszcze)
 

Dwa giganty - Krzysiek i podnośnia!  
 


PS. coś mój Garmin "kłamie" wg Edge 810 Diabła 1020 metrów mieliśmy "podjechane" już po 150 km... wg mojego nie przejechaliśmy tysia... :( 

Kategoria z Krzyśkiem


  • Dystans 52.56km
  • Teren 42.00km
  • Czas 02:23
  • VAVG 22.05km/h
  • VMAX 45.30km/h
  • Temperatura 14.6°C
  • HRmax 174 ( 91%)
  • HRavg 159 ( 83%)
  • Kalorie 1945kcal
  • Podjazdy 439m
  • Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Falstart albo wtopa jak kto woli...

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 01.05.2015 | Komentarze 3

Powoli rodzi się kolejna tradycja... Bat w terenie na wyścigu inaugurującym sezon stają się chyba obowiązkowe. W ubiegłym roku dostałem od chłopaków w du... w Moryniu, a tym razem sytuacja powtórzyła się w Gryfinie na wyścigu inaugurującym TryBty Odrzański 2015. Cykl obejmuje 3 wyścigi. Pierwszy "Zęby Gryfa" w Gryfinie właśnie się odbył, drugi w Coolbike Maraton w Moryniu i trzeci w Słubicach.
Impreza zorganizowana pierwszorzędnie. Oznakowanie i zabezpieczenie trasy pierwsza liga. Wjazdy i przejazdy przez większe ciągi komunikacyjne zabezpieczała policja. Na mniejszych drogach stali strażacy, a w punktach co do których można było mieć wątpliwości stali wolontariusze ze strzałkami i kierowali na odpowiednią trasę. Oprócz tego w wielu miejscach organizatorzy rozwiesili taśmy pokazujące prawidłową drogę. Mimo tego udało mi się zabłądzić i musiałem się wracać. Jednak całą winę biorę na siebie bo lepiej oznakowanej trasy nie widziałem. Trasa bardzo atrakcyjna. Bardzo mało asfaltu (głównie wyjazd z Gryfina), sporo lasu, kamieni, korzeni, kilka podjazdów, sporo sypkiego piachu i błota. Błoto zawdzięczamy głównie nocnym opadom. Na trasie 52 km dwa punkty z napojami i to ile dusza zapragnie ;)  Start odbył się całą grupą co było lekkim utrudnieniem. Zanim udało mi się odrobinę przebić do przodu unikając po drodze kilku upadków przód był już daleko ;) 
Muszę się przyznać, że bardzo mi się nie chciało jechać do Gryfina. Dzień wcześniej "nagrodziłem" się za robienie planu kwietniowego i piątkowy poranek przywitał mnie lekkim kacem. W nocy słyszałem, że cały czas pada więc nie za bardzo przejmowałem się kacem bo postanowiłem nie jechać. W tym momencie o 7:15 zadzwonił Krzysiek, który odrobinę zmotywował mnie abym wstał. Wygrzebywanie z domu zajęło mi troszkę więcej czasu. Moje ruchy nie były zbyt szybkie. Na dodatek chcąc zaoszczędzić cenne minuty wybrałem kiepski posiłek na śniadanie czego konsekwencje odczuwałem w trakcie jazdy. W takim stanie ciała i ducha nie miałem szans na rywalizację ze świetnie dysponowanym Krzyśkiem i jak zwykle rewelacyjnym Arczim ;) Obaj pokazali klasę zostawiając mnie daleko w tyle. Znowu muszę się pogodzić z kolejną porażką na początku. Co z tym zrobię?  Zobaczymy!
 
Razem z nami na starcie zameldowali się Klaudiusz, niezłomny Adam "coolertrans" oraz Jarro, którego po raz pierwszy miałem okazję spotkać (wcześniej znaliśmy się jedynie z BSa) :)
Wszystkich serdecznie pozdrawiam i dziękuję za wspólną jazdę ;)
  
 
Dwa "koksy" i cienias - 418 ;P
   

  • Dystans 98.73km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:46
  • VAVG 26.21km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Temperatura 12.3°C
  • HRmax 171 ( 90%)
  • HRavg 13 ( 6%)
  • Kalorie 1532kcal
  • Podjazdy 158m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Scheldeprijs 2015 - Schoten

Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 20.04.2015 | Komentarze 6

Każdego kto spodziewa się tutaj wpisu typu "krew, pot i łzy" z góry bardzo przepraszam. Ja też byłem zdziwiony formułą tej imprezy, po raz pierwszy spotkałem się z takim "tworem" :) Jednak jak się okazało na samym końcu wcale nie było nudno, a wręcz przeciwnie! Choć w imprezie wystartowało 1500 osób w żadnym miejscu nie było chaosu. 
Organizacja imprezy na najwyższym poziomie. W sumie chyba tylko maraton szosowy w Choszcznie troszkę przypominać może organizacyjnie Scheldeprijs - no może oprócz tego, że w Choszcznie są pakiety startowe tu nie było - punkt dla Choszczna ;)
Zacznę od tego co mnie zdziwiło najbardziej. Brak jakiegokolwiek pomiaru czasu i start tak w zasadzie "bez startu". Tak na serio to startując wspólnie byłem przekonany, że jedziemy na rozgrzewkę. Jak się okazało to był "ostry" start. Choć był balon przypominający bramę startową to nie było żadnych urządzeń odczytujących karty z numerami i kodami kreskowymi, które każdy uczestnik miał przyczepione do roweru. Za to na trasie były dwa lub trzy punkty z "radarami", które "coś" odczytywały, na tych punktach były również kamery, które "coś" rejestrowały. Te punkty przypominały "nasze" punkty kontrolne pomiaru czasu. Ciekawe co kontrolowały jak nie zarejestrowały samego startu i oczywiście mety ;)
Sama jazda to bajka ;) Jechaliśmy  dużą grupą od 25 osób minimum do 60-70 osób maksymalnie. W czasie całej trasy żaden z samochodów na nas nie zatrąbił, choć niejednokrotnie zajmowaliśmy cały pas na sporej jego długości. Samochody jadące za nami gdy nie mogły wyprzedzać normalnie jechały powoli za nami!!! Przepisy w Belgii mówią o tym, że grupa powyżej 15 osób może jechać ulicą mimo, że obok znajduje się droga dla rowerów.
Kolejne ogromne zaskoczenie to ilość grup kolarskich, które uczestniczyły w tym wydarzeniu. Każda z takich grup liczyła od kilku do kilkudziesięciu osób. Wszyscy ubrani w jednakowe stroje prezentowali się okazale. Widok takiej grupy sprawia niesamowite wrażenie. Muszę również przyznać, że nasza dwudziestodwu osobowa grupa również sprawiała świetne wrażenie. Nie sposób zapomnieć o fakcie, że grupy składały się z bardzo różnych osób. Jechali grubi i chudzi, starzy i młodzi, wysocy i niscy, kobiety i mężczyźni - tam jeżdżą wszyscy!!!
Na trasie mieliśmy dwa punkty żywieniowe - jeden oficjalny mniej więcej w połowie trasy gdzie było można uzupełnić bidony izotonikami Etixx, posilić się batonami tego producenta (który był jednym ze sponsorów), były ciasteczka różnego rodzaju, pomarańcze, banany i krany z wodą, którą można było wlać do bidonu jak i opłukać na przykład twarz ;)
Drugi, nieoficjalny punkt żywieniowy zorganizowany był kilkanaście kilometrów dalej. Z kolei na tym punkcie głównym izotonikiem był chłodny napój chmielowy z złocistym kolorze. Oczywiście również można było korzystać z tego bez ograniczeń (w ramach limitu czasowego). Na tym drugim PŻ w ogrodzie koleżanki z naszego belgijskiego biura również nie zabrakło ciastek i ciasteczek. 
Po drugim PŻ czekała nas odrobina jazdy przez las po ubitej ścieżce (taki "skrót" wymyślili nasi przewodnicy) oraz ponad kilometr jazdy po słynnym fladryjskim bruku. Przyznam się, że nienawidzę jazdy szosą po wszelkim rodzaju terenie i maksymalnie zwalniam w takich sytuacjach jednak tym razem udało mi się przejechać ten fragment w całkiem przyzwoitym tempie.
Nie obyło się również bez kłopotów. Nasza grupa aż trzy razy miała nieplanowane przystanki na wymianę dętek, Trzy razy awarie zdarzyły się naszym belgijskim przyjaciołom. Przy każdej takiej wymianie cała grupa zatrzymywała się i miała chwilę oddechu. Tak więc był to dodatkowy bonus dla osób troszkę gorzej przygotowanych na stukilometrowy dystans.
Na mecie, a raczej po dojechaniu na miejsce startu czekał na nas makaron z mięskiem i sosem pomidorowym , soki ze świeżo wyciskanych owoców od Lidla (kolejnego sponsora), a także piwo ;) 

To był naprawdę bardzo udany wyjazd. Mimo, że nie było ścigania na które tak czekałem nie żałuję ani chwili spędzonej podczas tego wyjazdu :)

Bardzo dziękuję wszystkim z którymi miałem przyjemność tam być :)   
Kilka zdjęć... [ALBUM -Scheldeprijs 2015] (pierwsza porcja)
    

Grupa prawie przygotowana do startu 
 

Fajne drogi i świetna pogoda sprzyjały nam tego dnia  
 
 Aby tradycji stało się zadość... :)      
     
 Pierwszy film z wyjazdu - troszkę może być przydługi i czasem nudny jednak to pamiątka z naszego pierwszego wyjazdu  (31:28 min)
     

   
 


  • Dystans 156.22km
  • Teren 10.00km
  • Czas 05:25
  • VAVG 28.84km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 17.5°C
  • HRmax 146 ( 76%)
  • HRavg 121 ( 63%)
  • Kalorie 2095kcal
  • Podjazdy 302m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nie ma tego złego...

Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 10

"Osiołkowi w żłobie dano możliwości dwie..." z jednej strony miałem okazję pojeździć w bardzo zacnej ekipie w towarzystwie między innymi barblasza (vel PowerBarTka), Romka i Mateusza. Ustawka z Głębokiego jest przednia o czym się już przekonałem. Z drugiej strony byłem kuszony pierwszą w tym roku wycieczką do Świnoujścia w towarzystwie Krzyśka. Obie propozycje bardzo kuszące... Równie apetyczne i atrakcyjne. Jednak wybrałem drugą z nich... Bo... lubię jeździć z Krzyśkiem, bo nie byłem w Świnoujściu w tym roku, bo była to opcja bardziej konkretna. Pewnie gdybym wybrał pierwszą propozycje też byłoby świetnie, z tego co czytam na BS. Wycieczka była zacna :)
Start z Warzymic wyznaczyliśmy na godzinę 9tą. Krzysiek tak wyliczył czas abyśmy zdążyli na pociąg ze Świnoujścia o godzinie 15:40. Nie wnikałem w jego wyliczenia bo mi było obojętne o której wyjadę i o której wrócę. Sobota rano dzwoni Krzysiek, że wyjeżdża autem z Kijewa. Na wszelki wypadek pytam czy zabrał D.O. Niestety okazuje, się że D.O. stracił ważność, a w urzędzie stary dowód został pocięty... Na szczęście Krzysiek ma paszport, po który musi się wrócić. Koniec końców dociera do mnie z Gosią o 9:10 i ruszamy w drogę o 9:14. Staramy się troszkę gadać choć szczerze mówiąc nie za bardzo nam to wychodzi. Co dziwne ruch do Będargowa jest spory. Spokojnie rozmawiać możemy dopiero za rondem. Za Ladenthin pierwszy "czelenż" - rekord prędkości wycieczki :) Solidarnie wykręcamy po 57 km/h. Dalej jest już tylko lepiej. Wymyśliłem tak drogę aby ominąć punkty o słabej nawierzchni i o większym natężeniu ruchu. Jazda ma być płynna i w miarę równa. No i taka jest. Średnia około 30 km/h pozwala ze spokojem patrzeć na godzinę odjazdu pociągu. W trakcie rozmów nawet planujemy wstępnie postoje. Ja jako pierwszy proponuję Ueckermunde, Krzysiek - Anklam. Dojeżdżamy do Eggesin, jedziemy objazdem przez miastu, a tu nagle zza roku wyskakują Artur i Zbyszek (znani m.in. z objazdu zalewu)!!! Cóż za spotkanie, po raz drugi w tym tygodniu wpadam na kogoś w miejscu w którym się bym tego nie spodziewał.
Zatrzymujemy się na chwilę nie mogąc uwierzyć w to spotkanie. Patrzymy po licznikach i co się okazuje? Zarówno oni jak i my mamy przejechane po 67 km!!! Zbieg okoliczności? Nie sądzę ;) Namawiamy jeszcze chłopaków na wspólną jazdę ale niestety Zbyszek nie ma tyle czasu, a Diabełek nie chce zostawić Zbyszka (choć widać, że propozycja jest dla niego kusząca) ;)
Pierwszy postój robimy w Ueckermunde. Można bardziej nazwać to postojem technicznym, bo zatrzymaliśmy się tylko po to aby uzupełnić bidony. Krzyśkowi w bidonie zostało już tylko na dwa łyki. Stajemy Netto, robię zakupy - po litrze na łebka i paczkę Snikersów dla Krzycha i ruszamy dalej. Staramy się utrzymywać prędkość choć jest coraz trudniej. Wiatr najpierw z boku, a potem z przodu utrudnia jazdę. Krzysiek powolutku odczuwa trudy jazdy. Dostosowuję prędkość choć i tak czasami troszkę mi się gubi. Najgorszy odcinek trasy jest przed samym Anklam. Staram się przy sporym ruchu aut utrzymać wysoką prędkość aby jak najszybciej zjechać z tej drogi. Tutaj troszkę się gubimy i musimy odrobinę zwolnić. Przejeżdżamy przez Anklam i robimy króciutki postój na... zdjęcie skarpet :) Krzysiek zdjął drugie skarpetki i ruszamy dalej. Przejechane mamy 110 km i od spotkanych kolarzy ze Świnoujścia dowiadujemy się, że mamy jeszcze do pokonania około 50 km. Pojawiają się pierwsze wątpliwości czy zdążymy? Około 2 godzin i do przejechania 50 km + prom. Jestem dobrej myśli, mówię damy radę - trzymamy min 30 km/h i damy radę. Pierwszy impuls zadziałał ale niestety do czasu... Krzysiek jedzie ale wyraźnie nie sprawia mu to przyjemności. Bardziej się męczy niż jedzie. Na odkrytym terenie przed mostem Usedom dostajemy mocny wiatr przednio-boczny... no i tu mimo moich starań nie udaje mi się go bardziej pociągnąć. Tak na marginesie ok 3 kilometry trasy DDR przed samym mostem jest w remoncie i trzeba jechać jezdnią przy sporym ruchu. W samym Usedom kolejny postój techniczny. Krzyśkowi znowu skończyły się bidony. Na jego życzenie kupuję jemu colę, a sobie wodę... Tylko po co? Mam półtorej bidonu. Litrowa butelka wody ląduje w kieszeni ;)
Jedziemy dalej tylko przez chwilę... Ruszyłem ciut później za Krzyśkiem. W pewnym momencie jeden z bidonów z colą wybucha, okazuje się że Krzysiek nie dał mu oddychać i ciśnienie wysadziło nakrętkę. Przy okazji z boku jechało auto, które rozjechało tą zakrętkę. Znowu chwilowy postój. Tym razem na wylanie resztki coli ;) Jedziemy jeszcze chwilę i Krzysiek decyduje, że to nie ma sensu bo i tak nie zdążymy... Sprawdzam na GPS ile mamy do Świnoujścia i po raz kolejny udaje mi się go zmobilizować. 16 km do przejechania i troszkę poniżej godziny. Bez problemu to zrobimy. Bez problemu gdy nie będzie problemów... Niestety bez problemów się nie obyło. Parę kilometrów dalej gdy ja się rozpędziłem i obejrzałem w tył okazało się, że Krzyśka nie ma po horyzont... :) Po dobrej chwili wyjawił się. Podjechał do mnie na flaku... No cóż plany nasze wielkie runęły w gruzach. Opony Vittoria Zafiro,, które ma Krzysiek nie należą do najłatwiejszych w obsłudze więc zajęło nam troszkę ich naprawienie. Po tym incydencie bez wiary ruszyliśmy dalej. Krzysiek w ramach rekompensaty zaoferował obiad. Nie mogłem nie przyjąć tej oferty (makaron penne Polo Pesto i pizza napoletana, po której Krzysiek zionął ogniem). Znaleźliśmy nie bez trudu fajną miejscówkę w której uraczyliśmy się po królewsku :) Więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ;) Przedni obiad i piwko (jak zaleca Maja) wypełniło czas do następnego pociągu :)
Z przygodami, do domu ruszyliśmy dwie godziny później :)
Dzięki Krzysiu :)
    

Cóż za spotkanie!? Ten co nie jeździ, no kontuzja, kamień, kolano, kręgosłup... Ściemniacz Diabeł w towarzystwie Zbyszka 
 

Nowa świecka tradycja - Krzysiek na flaku ;) 
 

Trening czyni mistrza - rekord wymiany dętki? Nie dziś... 
 

Pollo Pesto na pierwszym planie...  
 

Drugie danie Napoletana... z ogniem ;) 
 

Klonowanie... 
 

Nie wozimy coli w bidonie... Bidon tego nie lubi 
 

Ale w koło jest wesoło.... 
 

Nie wszystkim... 
  



  • Dystans 122.35km
  • Czas 04:10
  • VAVG 29.36km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 172 ( 90%)
  • HRavg 148 ( 77%)
  • Kalorie 2652kcal
  • Podjazdy 191m
  • Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Powtórka z "rozrywki"

Sobota, 28 marca 2015 · dodano: 28.03.2015 | Komentarze 1

Z drobnymi popraweczkami powtórzyliśmy trasę, którą przejechaliśmy 3 tygodnie temu. Te drobne poprawki to zmieniony dojazd oraz poszerzona ekipa.
Zamiast jechać przez Locknitz pojechaliśmy przez Dobrą i Blankensee. Można powiedzieć, że połączyłem w jedną dwie trasy. Tą   sprzed 3 tygodni oraz tą, którą przejechałem z Grześkiem i Romkiem dwa tygodnie temu. 
Skład z 7. marca uzupełniliśmy o Turbokozaka "Diabełka" oraz Zbyszka. Dokładnie w takim samym składzie na jesień przejechaliśmy dookoła Zalew. Muszę przyznać, że dzisiaj jechało mi się bardzo dobrze. Oczywiście tempo nadawał Diabełek, który mówi, że nie trenuje wcale, a zapierdziela tak jak by w swoim specu miał schowany silniczek. Gdy Artur odrobinę zwalniał czasem mi udawało się poprowadzić naszą grupkę. Zdarzały się również momenty, szczególnie w pierwszej części trasy, że to Zbyszek a nawet Krzysiek jechali z przodu. Tak było przez pierwsze 50 km. Później Krzysiek odrobinkę osłabł i nie miał ochoty na szybką jazdę. Myślałem, że sytuację uratuje sztrucla w Eggesin. Myliłem się, sztrucli  nie było a zwykłe ciastko nie dodało Krzyśkowi na tyle energii aby znów szalał.
 
 Po wielu porannych perturbacjach godzinę spotkania ustaliliśmy na 11tą na BP w Lubieszynie. Ja z Krzyśkiem startowaliśmy z Warzymic przy okazji pokonując segment Warzymice_Dołuje (1 miejsce), Warzymice_Stobno (3 miejsce). Artur ze Zbyszkiem tradycyjnie przyjechali spóźnieni, tłumacząc się przerażającym wiatrem. Gdy już się pozbieraliśmy ruszyliśmy hopkami z Lubieszyna do Dobrej. Okazało się, że sporo pozmieniało się na tym segmencie. "Nasze cyborgi" potraciły czołowe lokaty - na pierwszej pozycji pojawił się chłopak o pseudonimie Remasek. 20 marca pokonał ten segment w 5 min i 58 sekund co dało mu średnią ponad 40 km/h - szok. Mi również udało się poprawić dotychczasowy wynik, jednak uzyskany czas dał mi dopiero 13 miejsce (średnia 34,44 km/h).
Jedziemy dalej DDRką Dobra-Buk i trafiamy na zamkniętą nowowybudowaną DDRkę Buk-Blankensse. Na szczęście zamknięta była jedynie taśmami a nie ogrodzona murem. Zawieszone tablice ostrzegały przed wejściem na "teren budowy" ;) Nie zniechęciło to nas i boczkiem wjechaliśmy na gładką jak stół drogę. Tutaj też troszkę ognia ale nie udało się poprawić czasu z 14 marca gdy jechałem z Romkiem i Grześkiem. Zresztą zostawię sobie poprawienie tego czasu na później bo i tak tam jestem pierwszy ;P 
Później szybciutko przez Mewegen do Grunhof. Tutaj pierwsze kryzysy dopadają Krzyśka. Na jednym z podjazdów gubimy Krzyśka. 
Za Grunhof kierujemy się w stronę Viereck - taką samą trasą jak na początku miesiąca z Krzyśkiem. Tym razem wiatr był delikatny co pozwoliło nam na znaczne lepsze tempo. Na początku na zmianę z Arturem ciągniemy nasz mały peleton, potem dołączają do nas Zbyszek i Krzysiek, który łapie drugi oddech. Niestety gdy właśnie Krzysiek był na prowadzeniu ominął zakręt, którym mieliśmy jechać. W związku z tym, że "drugi oddech" był dość mocny więc musiał się wracać kawałek na właściwą drogę :) Docieramy do Viereck, później DDRką w stronę Torgelow. Za Torgelow luzuję troszkę Artura i ciągnę żwawo naszą grupę do samego Eggesin.
W Egessin przy Netto postój. Zdejmuję z uchwytu Garmina, wciskam pauzę i wkładam urządzenie do kieszeni. Zamawiamy tym razem herbatę zamiast kawy i ciastka. Siadając wyjmuję tak niezdarnie Garmina, że przez przypadek wciskam na ekranie polecenie "zakończ jazdę"... :( Niestety nie było odwrotu. Jazda została zakończona. Na szczęście została zapisana.
Po drobnej uczcie ruszamy do domu. Tym razem przez Hintersee i Dobieszczyn. Szalejemy troszkę z Arturem zostawiając czasem Krzyśka i Zbyszka :) Wynikiem tych "szaleństw" jest kolejny mój "personal best". Okazało się, że w drodze powrotnej zrobiłem swoje najszybsze 40 km - pokonałem je w 1:08:04 co daje średnią 35,3 km/h. Jest też łyżka dziegciu w tym "miodzie".
Jedzie mi się z Arturem tak dobrze, że postanawiamy zaatakować segment Dobieszczyn_Stolec. Dotychczasowy wynik 8:43 ustanowiony 3 tygodnie temu z Krzyśkiem daje mi 8 miejsce na tym segmencie. Spinamy się z Arturem i jedziemy na maksa. Artur pokazuje jaka siła w nim drzemie. Gdyby zamiast kariery siatkarskiej jeździłby na rowerze.... kto wie gdzie co mógłby osiągnąć. Segment Dobieszyn-Stolec przejeżdżamy w 7:16 co daje nam 1 miejsce z 10 sekundową przewagą. Segment ten przejchałem na średnim tętnie 168 ud/min! Kosztował mnie sporo, jednak Garmin tego nie docenił. W urządzeniu jest zarejestrowany (dowód poniżej) lecz nie został przeniesiony do GC :( W Stolcu czekamy na Krzyśka i Zbyszka no i ruszamy dalej już spokojnie do Dobrej. 
W Dobrej żegnamy się ze chłopakami, Zbyszek z Arturem jadą przez Wołczkowo, a ja z Krzyśkiem toczymy się przez Lubieszyn.
W Lubieszynie zmęczony Krzysiek potrzebuje jeszcze Coli :) Stajemy więc na chwilkę. Później już prosto do Warzymic.
Bardzo udana kolejna ustawka. W Arturze drzemie ogromna siła. Wierzę, że w tym sezonie powalczy na szosie ;)
Dziękuję wszystkim za świetne towarzystwo :)
  
PS. Krzysiek - następnym razem pamiętaj aby dzień wcześniej odpowiednio się przygotować na taki wyjazd ;P
   

 

Miejsce zbiórki BP na Lubieszynie  
 

Pierwsza przerwa w Eggesin (tak naprawdę to jedyna).  
 

Artur czeka na resztę peletonu  
 

W końcu pojawia się peleton...