Info
Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.Więcej o mnie.
2016
2015
2014
2013
2012
Moje rowery i nie tylko
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Kwiecień2 - 0
- 2016, Marzec21 - 33
- 2016, Luty10 - 8
- 2016, Styczeń11 - 9
- 2015, Grudzień16 - 33
- 2015, Listopad5 - 6
- 2015, Październik22 - 66
- 2015, Wrzesień24 - 36
- 2015, Sierpień23 - 48
- 2015, Lipiec14 - 45
- 2015, Czerwiec19 - 52
- 2015, Maj24 - 74
- 2015, Kwiecień19 - 96
- 2015, Marzec19 - 61
- 2015, Luty16 - 46
- 2015, Styczeń12 - 56
- 2014, Grudzień6 - 17
- 2014, Listopad7 - 19
- 2014, Październik6 - 28
- 2014, Wrzesień10 - 32
- 2014, Sierpień15 - 44
- 2014, Lipiec13 - 32
- 2014, Czerwiec15 - 27
- 2014, Maj20 - 42
- 2014, Kwiecień16 - 18
- 2014, Marzec18 - 23
- 2014, Luty13 - 13
- 2014, Styczeń14 - 15
- 2013, Październik4 - 1
- 2013, Wrzesień7 - 4
- 2013, Sierpień5 - 1
- 2013, Lipiec13 - 19
- 2013, Czerwiec18 - 30
- 2013, Maj12 - 22
- 2013, Kwiecień13 - 18
- 2013, Marzec6 - 17
- 2013, Luty6 - 1
- 2013, Styczeń2 - 2
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 7
- 2012, Sierpień10 - 6
- 2012, Lipiec15 - 2
- 2012, Czerwiec7 - 0
- 2012, Maj8 - 0
- 2012, Kwiecień11 - 4
- 2012, Marzec12 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
ponad 100 km
Dystans całkowity: | 8698.51 km (w terenie 429.00 km; 4.93%) |
Czas w ruchu: | 330:14 |
Średnia prędkość: | 26.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.60 km/h |
Suma podjazdów: | 40221 m |
Maks. tętno maksymalne: | 182 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (88 %) |
Suma kalorii: | 184763 kcal |
Liczba aktywności: | 70 |
Średnio na aktywność: | 124.26 km i 4h 43m |
Więcej statystyk |
- Dystans 100.50km
- Czas 04:05
- VAVG 24.61km/h
- VMAX 42.90km/h
- Temperatura 2.9°C
- HRmax 160 ( 84%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 2505kcal
- Podjazdy 217m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Do-krę-ca-my
Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 17.01.2015 | Komentarze 4
Już na wysokości Neurochlitz wiedziałem, że trzeba będzie coś dokręcić aby wyszła setka ;) Nie wiedziałem dokładnie ile to będzie? Pięć kilometrów czy może mniej. Przed Kołbaskowem byłem na 100% pewny, że zabraknie 3 km. Cóż było robić, trzeba do-krę-cać :) No i dokręcaliśmy, najpierw przejazd przez Przecław urwał 1,5 km, a potem dojazd 700 m do starych Warzymic i powrót dał oczekiwaną setkę ;)Wycieczka zaczęła się standardowo. Przyjazd Krzyśka autem do Warzymic gdzie zazwyczaj startujemy i dalej na Niemcy. Tym razem małe odstępstwo od standardu czyli kierujemy się na Przecław i na nową ścieżkę, którą Krzysiek chciał koniecznie zobaczyć. Nie ma problemu myślę sobie - nasz klient nasz pan :) Jedziemy spokojnie i rozmawiamy, a moje tętno wariuje! Myślę sobie co jest grane? Pierwsze kilometry i już prawie zawał. 140-150 ud/min troszkę mnie niepokoi. No cóż, przed nami kawałek drogi i trzeba liczyć, że "wariat" się uspokoi i zacznie pracować normalnie. Postój na poprawienie kamery w Neurochlitz uratował dopiero sytuację. Puls wrócił do rozsądnych granic i dalej jechało się już bardzo przyjemnie. Przez Mecherin, Gartz dalej do Schwedt. Bez zbędnych postojów równym tempem w dwie godziny docieramy na miejsce. Na rynku telefon do buszującego w Oder Center Piotra i szybko na miejsce spotkania przy BK. Po drodze przez osiedle nie zauważam schodów i rozpędzony skaczę z wysokości 3 stopni :) Bardzo fajne uczucie ;) Chwilkę później pojawiamy się przed BK gdzie dołącza do nas Piotr. Wykorzystujemy go jako "stróża" do naszych rowerów a sami szybciutko do OC na małe co nie co. W centrum prawie wszędzie kolejki. Aby nie wystawiać cierpliwości Piotrka na próbę wybieramy najmniej oblężone miejsce czyli mięsny przed Realem. Szybki bockwurst z bułką i kawka uzupełniły odrobinę nadwątlone siły. Wracamy do rowerów gdzie czeka zmarznięty Piotrek. Dziękujemy za przysługę i ruszamy w drogę powrotną. Aby troszkę urozmaicić trasę wracamy inną drogą. Jak się okazuje czeka na nas niespodzianka w postaci lekkiego wiatru w plecy, czyli jadąc do Schwedt nie było lekko, ponieważ jechaliśmy pod lekki wiatr. Krzysiek narzuca mocniejsze tempo. Jedzie się bardzo przyjemnie do samego Gartz. Mamy dużo czasu więc zatrzymujemy się jeszcze w Netto w Gartz na ciastko i kawę. Za 6 eur czyli ok 20 zł dostajemy dwa porządne kawałki ciasta i dwie kawy - niezła oferta.
Po kolejnym doładowaniu energii wracamy B2 przez Rosówek do Warzymic.
Dzięki Krzysiu za towarzystwo, dzięki Piotrze za pomoc ;)
Rozlewiska wzdłuż szlaku Odra - Nysa
Leszczyk w cywilnym przebraniu
Drewniany most nad kanałem przy O-N
Powrót...
Kategoria ponad 100 km, z Krzyśkiem
- Dystans 100.09km
- Teren 15.00km
- Czas 04:04
- VAVG 24.61km/h
- VMAX 44.80km/h
- Temperatura 2.0°C
- HRmax 168 ( 88%)
- HRavg 147 ( 77%)
- Kalorie 2350kcal
- Podjazdy 277m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Taki to pożyje...
Wtorek, 6 stycznia 2015 · dodano: 06.01.2015 | Komentarze 11
Wtorkowa, świąteczna wyprawa zaczęła się bardzo nieciekawie. Ruszyliśmy z Kodkiem z Warzymic ok. 9:30, dojeżdżając do Będargowa widzimy w rowie auto. Nie chciało mi się stawać wyjmować kamery i robić zdjęcia więc postanowiłem ustawić jadący rower pod odpowiednim kątem i zrobić zdjęcie. To był ogromny błąd. Okazało się, że ewolucję tą chciałem wykonać... na lodzie. Oczywiście moje wyczyny skończyły się glebą już po dwóch kilometrach jazdy. W sumie może i na zdrowie mi to wyszło, bo przez następne 98 kilometrów bardzo uważałem nawet przy najlżejszym ruchu kierownicy, nie mówiąc już o hamowaniu. Pozbierałem się jakoś ze środka asfaltu i ruszyliśmy na miejsce zbiórki. Za miejsce startu obraliśmy stację BP na Lubieszynie. Umówieni byliśmy na 10:00, a mieli się stawić oprócz nas dwóch jeszcze Krzysiek i Artur. Krzysztof jak zwykle bardzo punktualnie przyjechał autem natomiast Diabeł przyjechał odrobinę spóźniony. 10:10 ruszamy w kierunku Dobrej, a później Dobieszczyna. Chwilę po wyjeździe ze ścieżki przy miejscowości Łęgi widzimy w oddali ruch na drodze. Podjeżdżamy bliżej i naszym oczom ukazuje się "kosmiczny" widok! Na drodze stoi jeleń, a wokół niego około 10 łani! Powoli zatrzymaliśmy się i stanęliśmy jak zamurowani magią tego widoku. Dla tej jednej chwili warto było jeździć! Tu muszę się przyznać do popełnienia ogromnego błędu. Zamiast sprawdzić tylko, że kamera nagrywa ja najzwyczajniej na świecie wyłączyłem nagrywanie... :( Dzisiaj dwa razy miałem taką sytuację. Raz z bliska mogłem nagrać liska i te stado łani z dostojnym jeleniem. Zapomniałem jeszcze napisać, że jeleń poczekał aż wszystkie łanie przejdą na drugą stronę ulicy i dopiero wtedy zszedł nam z drogi
Parę kilometrów za Dobrą za naszymi plecami szum. Zaczynają nas mijać kolarze startujący o 10-tej z Głębokiego. Nie było innego wyjścia jak się doczepić. No i zaczęła się zupełnie inna jazda. Na końcu peletonu jadąc po 30-35 km/h odpoczywamy. Śmiejemy się nawet aby Diabeł wyskoczył do przodu i odrobinę przyspieszył. Diabeł chyba dosłownie wziął nasze żarty i zaczął wyprzedzać peleton. Niestety wkrótce został dość nieładnie potraktowany przez kogoś grupy, który rzucił mu spie... Zrobiło się średnio. Wróciliśmy na koniec w pewnym momencie dwóch z grupy miało dość i zostało za nami. Ja ustawiłem się koło kolesia na szosie i tak jechaliśmy przez pewien czas. W pewnym momencie z czoła zszedł chłopak i rzuca do mnie "czy jeździłem w peletonie?". Nie wiem w sumie co mam odpowiedzieć, byłem na kilkunastu maratonach i zdarzyło mi się jechać w grupie. Jednak moje doświadczenie uznałem za skromne więc powiedziałem, że NIE. No i wtedy się zaczęło. Otrzymałem krótki wykład jakie ja stwarzam zagrożenie jadąc w grupie, oczywiście poinformowano mnie, że mogę wszystkich powywracać, a na koniec "koleś" nakazał mi opuścić miejsce, które zajmowałem dotychczas (obok chłopaka na szosie) i pojechać na koniec... Nie polemizowałem z nim i grzecznie wykonałem polecenia. Choć muszę przyznać, że na końcu języka miałem informację o tym, że limit wywrotek na ten dzień już wyczerpałem. To by się gość przeraził ;) Dalszą część trasy jechałem już obok Kodka. Nie koniec jeszcze tej historii. Resztę dopowiedział mi Artur. Okazało się, że podjechał do niego koleś, który poinformował go (jeszcze przed Dobieszczynem), że jadą na Nowe Warpno, a to z pewnością dla nas za dużo kilometrów... Artur chciał to również skomentować... jednak sobie darował tak jak ja. Nasza "przygoda" z "peletonem" zakończyła się na mini rondzie w drodze do Nowego Warpna. Peleton pojechał na Trzebież my natomiast realizowaliśmy dalej założony plan czyli jazdę na Rieth.
Tutaj małe rozwiązanie zagadki zawartej w tytule wpisu. Kto jest tym "Takim"? Pewnie rozwiązanie zagadki rozczaruje większość osób :) Duże piwo wygrał tmxs, który trafnie wytypował jej rozwiązanie. Około 10 łani i jeden jeleń... taki to pożyje ;)
Ciąg dalszy naszej wyprawy przebiegał już bez zakłóceń. Fantastyczna droga z Rieth do Hintersee o tej porze wygląda zjawiskowo. Choć od strony Rieth jedzie się ciężej bo pod górkę. Pierwszą przerwę na prośbę Krzyśka zrobiliśmy w Hintersee. Czekolada Konrada i moje kabanosy uratowały nadwątlone siły Krzyśka, choć jak się później okazało nie na długo. Konrad odłączył się od nas w Blankensee i pojechał sam do domu. Troszkę nam zepsuł plan jazdy, bo mieliśmy z Blankensee jechać na Bismark, on jednak pojechał prosto więc my pojechaliśmy za nim. No i tyle go widzieliśmy. Krzysiek słabł nam w oczach, staraliśmy się robić co tylko można aby ułatwić mu jazdę. Nie wiele to pomagało. Dopiero kolejny postój w Dobrej gdzie zjadł snikersa i wypił colę spowodował chwilowy przypływ siły. Od Dobrej do Lubieszyna zostało nam kilka kilometrów. Na BP licznik pokazał mi 85 km, pożegnaliśmy Krzyśka, który tego dnia zrobił z nami 75 km. Wiedziałem, że najkrótsza droga do domu z tego miejsca ma 10 km. U Diabła licznik wskazywał 87 km, a do domu zostało 12 km. Postanowiliśmy pojechać przez Mierzyn... :) W Mierzynie krótkie pożegnanie i jazda do domu. Jeszcze kilka kilometrów przed Warzymicami kombinowałem aby zakończyć dzień wynikiem ponad 100 km. No i się udało 100 km i 90 metrów to niezły wynik jak na początek stycznia ;)
Jeszcze raz przepraszam za przerwę w wpisie. Była nieplanowana i spowodowana innymi obowiązkami :)
Miłego wieczoru.
Jazz w rowie i nie chodzi to o żaden koncert
DDR na wysokości Łęgów posprzątane na sztukę od niedzieli
Trzech Króli
Krzysztof wyprosił postój
Woda trzymana na plecach nie zamarza
Drugi "przystanek na życzenie" :)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 107.17km
- Czas 03:46
- VAVG 28.45km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- HRmax 167 ( 87%)
- HRavg 147 ( 77%)
- Kalorie 2245kcal
- Podjazdy 644m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Mgła
Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 11.11.2014 | Komentarze 3
Dzisiejszym motywem przewodnim wycieczki była mgła, która towarzyszyła nam od samego rana aż do końca wycieczki. Mógłbym jeszcze do tej mgły dorzucić okropną wilgoć. Wilgoć, mgła i temperatura sprawiły, że nie jechało się zbytnio komfortowo. Ubrania, rowery i droga były totalnie mokre mimo, że nie padało. Jazda za kimś powodowała, że mieliśmy na twarzy prysznic spod koła kolegi. Zazwyczaj nie zdejmuję okularów podczas jazdy. Tym razem nie miałem wyjścia. Zaraz po wytarciu robiły się mokre i nic nie było widać.Wycieczka dość spontaniczna, do końca zastanawialiśmy się gdzie jechać. W końcu padło na Prenzlau. Chyba dobrze, bo Ueckermunde było dzisiaj poza naszym zasięgiem. To już chyba prawdziwy koniec wypraw szosowych.
Zakończyłem go wycieczką w składzie Krzysiek, Artur, Konrad i ja ;) Dziękuję za wspólnie przejechane kilometry w tym roku, wiele wspólnych dłuższych i krótszych wycieczek. Dziękuję wszystkim z którymi miałem przyjemność jeździć w tym sezonie. Zapraszam w przyszłym sezonie na wspólne jazdy!
Teraz czas na zasłużony odpoczynek. Być może jeszcze wsiądę na rower w tym roku, jednak nie pojadę już szosą, być może aby "dojechać" do 10K wybiorę się na jakieś krótkie wycieczki Meridą :)
Pożegnanie sezonu szosowego pod sklepem w Będargowie.
Kebson w Prenzlau
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 106.33km
- Teren 10.00km
- Czas 04:27
- VAVG 23.89km/h
- VMAX 39.30km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 132 ( 69%)
- Kalorie 2127kcal
- Podjazdy 319m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Relax, Take It Easy /+ video/
Niedziela, 2 listopada 2014 · dodano: 02.11.2014 | Komentarze 5
No i wreszcie nadszedł ten czas, że jeździmy bo lubimy. Totalny relaks, bez pośpiechu, bez zbędnego nabijania kilometrów, najzwyczajniej tak dla siebie. Dzisiaj to bardziej "dla nas" niż dla siebie, bo wycieczka relaksacyjna odbyła się w towarzystwie Piotrka. Za pierwszy cel obraliśmy sobie Locknitz nową ścieżką, a właściwie jej fragmentem. Jest fajnie i będzie jeszcze fajniej jak ją skończą. Jeszcze troszkę im brakuje. Ścieżka nie zaczyna się zaraz za Bismarkiem jak sądziłem, ten odcinek jest jeszcze w budowie. Początek nowej ścieżki w tej chwili znajduje się przy jednym ze zjazdów na Ramin. Ciekawe czy dokończą ją jeszcze w tym roku. Jeszcze nie zbudowany odcinek jest już częściowo przygotowany. Jadąc nową ścieżką tak sobie myślałem, że odrobinkę będzie mi brakowało przejazdu przez Plowen. Jeśli tylko będę miał czas dalej będę jeździł koło ośrodka kolonijnego i Grosse Kutzowsee :) Plusem jest to, że na pewno będzie bezpieczniej. Na tym odcinku był spory ruch i tej ścieżki bardzo brakowało. Teraz będzie można przejechać od Grambow do Locknitz cały czas korzystając ze ścieżek rowerowych.Pierwszy postój Piotrek zarządził przy "kocie". Nie mogłem się oprzeć i musiałem zrobić kolejne zdjęcie ;)
Selfie w towarzystwie... hmmm?
Jeszcze przed wyjazdem z Locknitz odbijamy na Gorkow. Tą drogą jeszcze nigdy nie jechałem. Ciekawiło mnie czy będzie można ją wykorzystać na szosę. Niestety w samym Gorkow kończy się asfalt i zaczyna ubita ziemia. Na szosę raczej się nie nadaje. Za to do jazdy konnej nadaje się jak najbardziej!
Na szosie nie wiedziesz wszędzie, konno dasz radę :)
Dalej po ubitej ziemi, troszkę po asfalcie i troszkę po kostce dojeżdżamy do Dotothenwalde. Wioska taka sama jak inne niemieckie wioski. Potem jeszcze mijamy kilka takich wioseczek mniejszych i większych. Kierujemy się prosto na Pasewalk. Mój towarzysz podróży coraz bardziej odczuwa zmęczenie. Po części spowodowane nie do końca przespaną nocą, a poczęci zażyciem niedozwolonych środków dopingujących. Alko jest ok w wieczór gdy się je spożywa jednak następnego dnia raczej nie powinno się prowadzić wszelkich pojazdów mechanicznych. Dopadamy do przystanku na trasie Pasewalk - Viereck, tutaj "kierownik" wycieczki zarządza kolejny postów. Piotr wyznaje skądinąd dobrą zasadę - lepiej nosić niż się prosić. Tak było i tym razem. Termos, kabanosy, czekolada - wszystko czego dusza zapragnie. Ja niestety nie byłem tak dobrze przygotowany i zabrałem ze sobą tylko bidon wody i troszkę euro licząc na kawkę i ciastko w Torgelow. Niestety jak się później okazało kawkę i ciastko "zrobiłem" w domu ;)
Lepiej nosić niż się prosić
Podczas postoju na przystanku minęło nas trzech chłopaków na góralach (jeden nawet jechał w krótkich spodniach!). Przez myśl mi przeszło aby z nimi się troszkę podrażnić, łapiąc ich i uciekając. Jednak Piotr szybko wybił mi z głowy ten pomysł i ruszyliśmy grzecznie na Viereck.
Z kolei za tą wioską zaczyna się bardzo fajna trasa na szosę. W pewnym sensie można ją potraktować jako alternatywny dojazd do Ueckermunde. Pewnie w przyszłym sezonie sprawdzę jeszcze tą opcję. Równy asfalt, teren częściowo osłonięty, mały ruch - czego chcieć więcej? :)
Droga bardzo przyjemna była tego dnia tylko dla mnie. Zdjęcie pokazuje co Piotrek sądzi o moich "ściganiach" i wydłużaniu trasy.
Daleko jeszcze?
Kolejny postój robimy już za Grunhof. Piotr jest coraz bardziej wyczerpany. Mimo, że stara się z całych sił to jego rower jakoś nie jedzie. Musimy zatrzymać się na chwilę. Piotrek wcina na leżąco kolejną porcję kabanosów, potem troszkę gimnastyki, a ja pozbywam się z organizmu zawartości bidonu, który już prawie się kończy.
Do domu zostało niewiele a na liczniku tylko siedemdziesiąt kilka kilometrów... Trzeba coś zrobić aby troszkę sobie wydłużyć trasę. Piotrek proponuje abym już z nim się nie męczył jadąc 20 km/h i odbił w innym kierunku. Dzięki temu on nie będzie się stresował, że mnie spowalnia, a ja zrealizuję kolejny cel i ...zmęczę się.
Rozstajemy się w Bismarcku. Wiem, że Piotrek ma niedaleko i da sobie radę. Ja w pierwszym odruchu decyduję się na powrót do Locknitz. Plan się zmienia gdy widzę kierunkowskaz na Plowen. Tą drogą również nigdy nie jechałem, choć często się zastanawiałem w jakim stanie jest ta droga. Była okazja sprawdzić to sprawdziłem. Prawie jak zawsze - dobry asfalt, ruch minimalny więc z pewnością jeszcze skorzystam z tej drogi. Za Plowen znowu wjeżdżam na nową ścieżkę. Gonię chłopaka na Giancie i łapię go zaraz przed końcem ścieżki, spada mu jeszcze licznik więc mijam go bez żadnego problemu. Problemem z kolei jest przejście na drugą stronę aby kontynuować jazdę. Po chwili czekania jakoś mi się to udaje. Jeszcze przed Bismarckiem skręcam na Ramin i Grambow. Po drodze spotykam jeszcze kilku ludzi na szosach. Widać więcej osób postanowiło wykorzystać ostatnie promienie słońca.
Dzisiaj spotkaliśmy wyjątkowo dużo rowerzystów. Nawet w środku sezonu nie spotykałem ich tak wielu, a kilka kilometrów przejechałem. Zastanawiam się, czy to przypadek?
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 136.48km
- Czas 04:30
- VAVG 30.33km/h
- VMAX 51.80km/h
- Temperatura 14.2°C
- HRmax 173 ( 91%)
- HRavg 148 ( 77%)
- Kalorie 2832kcal
- Podjazdy 368m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Kostrzyn na zakończenie sezonu /+ video/
Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 26.10.2014 | Komentarze 5
Trzeba było jakoś z lekkim przytupem zakończyć sezon... no może nie całkowicie ale długich wycieczek raczej nie przewiduję. Jak najlepiej zakończyć sezon? Oczywiście - Kostrzyn ;) Łatwo, szybko i przyjemnie... Który to już raz w tym roku jestem w Kostrzynie? To miasto to hit w moich tegorocznych wycieczkach. Co prawda rozczarowała mnie pogoda, no ale nie ma co za dużo wymagać, przecież mamy koniec października. Chociaż termometr pokazywał średnio przyzwoite 14° C to nie czuło się tak wysokiej temperatury. Każdy, nawet najkrótszy postój powodował natychmiastowe wychłodzenie organizmu. Jeśli chodzi o postoje to po przejechaniu pierwszych 10 kilometrów mieliśmy ich aż 3!!! No tak, zapomniałem przedstawić moich współtowarzyszy podróży. Jak zwykle jechałem dzisiaj z Krzyśkiem i po raz drugi na troszkę dłuższą jazdę z Kodkiem. Konrada przedstawiałem już kilka postów, może kilkanaście postów temu. Chłopak zaczął jeździć pod koniec lata. Od tego czasu przejechał "kilka" kilometrów. Trasa z Kostrzyna była dla Konrada jego najdłuższą wycieczką. Do tej pory jeździł przeważnie po kilkadziesiąt kilometrów 2 lub maksymalnie 3 razy w tygodniu. Jak się później okazało, dał radę! Na początku to czasami nawet go ponosiło i narzucał zbyt ostre tempo co się na nim zemściło na samym końcu naszej podróży.Stacja docelowa Kostrzyn - miejsce naszego startu.
No dobrze, wracam już do wytłumaczenia się z postojów. Pierwszy postój mieliśmy zaraz po wyjściu z pociągu. Okazało się, że Konrad nie za bardzo przygotował się na taką wycieczkę... właściwie wcale się do niej nie przygotował i dodatkowo wyjechał na głodniaka. Więc Żabka w pewnym sensie uratowała mu życie. Drożdżówka, batony i coś do bidonu pozwoliło mu ruszyć w drogę. Drugi postój to McDonalds w Kostrzynie. Nie zatrzymaliśmy się na burgera. McDonalds pozwolił nam pozbyć się zbędnego balastu z pęcherza. Tym razem w drodze do Kostrzyna trafił nam się stary skład (co widać na zdjęciach), w którym toaleta nie nadawała się do użytku.
To rower Konrada - całkiem fajna maszyna ;)
To był mój pierwszy Focus - przez weekend ;)
Trzecie postój trafił się zaraz po wjeździe na szlak Odra-Nysa. Tym razem ja miałem pecha. Wjechałem na kawałek szkła (prawdopodobnie w ciemnym tunelu pod drogą), bo po chwili nie miałem powietrza... :( Chwilę zajęła nam wymiana dętki. Pierwsze dwa spostrzeżenia. Opony Schwalbe One bardzo dobrze schodzą z obręczy Falcrum, więc szybka wymiana jest bezproblemowa, nawet bez łyżek. Druga uwaga to... muszę kupić dętki z długimi wentylami. Obręcze są na tyle wysokie, że wentyl dętki, którą miałem ledwo wystaje nad obręcz...
Od tego momentu szło już bardzo gładko. Nasza prędkość wzrosła gwałtownie. Kolejne dyszki przejechane ze średnią po 34 km/h pozwoliły troszkę nadgonić stracony na początku czas. Kolejny postój obowiązkowy to oczywiście huśtawki w Gross Neuendorf. Tym razem Konrad poczuł się jak małe dziecko ;)
Dwie huśtawki zajęte przez "duże dzieci"
Kodziunia - dzidziunia
Aby nie wyziębić się na maksa po huśtawkach szybko ruszyliśmy w dalszą drogę. Praktycznie bez żadnych postojów dojechaliśmy do Schwedt. No może poza jednym krótkim postojem gdzie powstała ta fotka :)
Mały postój i tyle radości ;)
Kiedy kończy się sezon rowerowy Schwedt chyba również zasypia. Nie wiele mieliśmy opcji aby zjeść coś ciepłego. W przeciwieństwie do Turków w Prenzlau, Turcy w Schwedt obsługują klientów również w niedzielę. Tak na dobrą sprawę nie za bardzo chciało mi się jeść. Jednak świadom tego, że w mojej lodówce hula tylko wiatr postanowiłem również coś zjeść. Tym razem klasyk. Mały kebab w bułce za drobne 3,50 EUR + cola 1,50 EUR.
Nie jest to mój ulubiony kebab... jednak na bezrybiu...
Po uzupełnieniu wcześniej spalonych kalorii jedziemy z nowymi siłami dalej. Dość szybko dojeżdżamy do Gartz. Konrad proponuje aby jechać główną drogą. Jednak ze względu na Krzyśka, który odbija w Mecherin kontynuujemy jazdę O-N. Za Gartz nie ma lekko... tego można było się spodziewać. Jedziemy po omacku po dywanie liści. Dosłownie na czuja wybieramy drogę. Jazda ścieżką po liściach, w których czają się korzenie rozwalające ścieżkę nie należy do moich ulubionych atrakcji... Jednak jakoś się udało przejechać bez przygód. Następnym razem jesienią na szosie wybieramy szosę, a nie las!
Dojeżdżamy do Mecherin i żegnamy się z Krzyśkiem, który przez Gryfino wraca do Kijewa. Ja z Konradem jedziemy już w miarę standardowo na Kołbaskowo. Konrad zmaga się z bolącym kolanem i jazda idzie mu coraz częściej. Co pewien czas oglądam się i zwalniam aby na niego poczekać. Przed samym Kołbaskowem nie obejrzałem się przez dłuższą chwilę i zgubiłem na prostej Kodka ;) Jak się później okazało stanął w sklepiku kupić colę :)
Kodek się odnalazł... z colą :)
Ostatnie kilometry już były ciężkie. Delikatne podjazdy przed Smolęcinem sprawiały mu sporą trudność. Jednak udało mu się dojechać do Karwowa. Pożegnaliśmy się i dosłownie popędziłem do domu.
Jak już jesteśmy przy kolanach. Moje odezwało się po przejechaniu 42 kilometrów a w zasadzie 50 jeśli doliczyć dojazd do dworca. Bardzo się tego bałem. Jednak postój, z którego pochodzi moje "zadowolone" zdjęcie w dziwny sposób pozwolił pozbyć się bólu!!! Jak ręką odjął i do samego końca nic mnie już nie bolało! ;)
No i dokupiłem sobie zgrabny uchwyt do Garmina :)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 120.37km
- Teren 20.00km
- Czas 04:33
- VAVG 26.45km/h
- VMAX 38.90km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 164 ( 86%)
- HRavg 145 ( 76%)
- Kalorie 2677kcal
- Podjazdy 213m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Rieth
Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 4
Dla odmiany niedzielę poświęciłem dla Meridy. Okazja była do tego przednia ponieważ grupa zebrała się zacna :) O 9:30 na miejscu zbiórki przy Arkonce zjawiają się Artur, Zbyszek, Adam, Klaudiusz, ja i na szarym końcu Krzysiek, który po drodze zaliczył jeszcze glebę. Plan na dzisiaj zakłada wizytę na plaży w Rieth, przejazd nową ścieżką z Rieth do Nowego Warpna, plażę w Nowym Warpnie i powrót przez.... to się wymyśli później. Z Arkonki lecimy na Głębokie. Jesteśmy tam przed 10tą i naszym oczom ukazuje się chmara szosowców! Nie spodziewałem się, że jeżdżą w tak licznej grupie. Dwa czy trzy razy już widziałem i za każdym razem wydawało się mi, że jest ich mniej. Być może kiedyś się skuszę na jazdę z nimi aby zobaczyć... kiedy odpadnę z peletonu. Ruszamy dalej w stronę Tanowa i na Dobieszczyn. Na ścieżce od Głębokiego Diabeł pokazuje, że wczoraj nie dał z siebie wszystkiego. Ciągnie naszą grupę jak lokomotywa! Jestem przerażony takim początkiem. To się nie może dobrze skończyć. Szaleńcza jazda na samym początku zwiastuje kłopoty na sam koniec, a czasem wcześniej.W Dobieszczynie nasza grupka dogania chłopaka na Specu, który łapie się dzielnie na nasze koło i odtąd jak się później okazało będzie nam towarzyszył prawie do samego końca.
Szybko dojeżdżamy do Hintersee, Ludwigshof i po godzinie i czterdziestu minutach jesteśmy Rieth. Tam robimy pierwszą przerwę. Niestety moje kolano nie czuje się najlepiej i już przed pierwszym postojem daje o sobie znać. Wiem, już że nie jest dobrze. Do przejechania zostało 50-70 km z bólem. Nie ma wyjścia... trzeba jechać. Jednak przed wyjazdem jeszcze kilka zdjęć.
Z Rieth kierujemy się na nowopowstałą ścieżkę, która uroczyście ma zostać oddana za... tydzień ;) My postanowiliśmy zrobić jej inaugurację już dziś.
Przed wjazdem na ścieżkę jeszcze pamiątkowe zdjęcie na przejściu granicznym. Korzystamy z uprzejmości nowo poznanego kolegi, który robi nam grupową fotę.
Nowa, jeszcze nie do końca uprzątnięta ścieżka prowadzi na same przedmieścia Nowego Warpna. Postanowiliśmy skorzystać z okazji i odwiedzić plażę w Nowym Warpnie.
Przejeżdżając grzecznie przez miasteczko, Adam dostrzega dwóch chłopaków na szosach. Zrywa się nagle z łańcucha i tak jakby diabeł go opętał. Siada im na koło i nie odpuszcza. Niestety w pewnym momencie gubimy go... pojechał inną drogą za szosami. Zatrzymujemy się na chwilę i decydujemy się zmienić plany i pojechać w kierunku ucieczki Adama. Na szczęście Adam po jakimś czasie opamiętuje się i zawraca. Później opowiadał, że jak "szosy" zobaczyły górala na ogonie przycisnęły do 40 km/h jednak Adam nie z takimi już jeździł. Wśród swoich wielu sukcesów ma objazd zalewu z Jamesem77, woberem i sarenem86 :) Co prawda kawałek ale to i tak sukces! :)
Po znalezieniu Adama jedziemy już prosto na plażę tam chwilka na batona, w sklepie postój na uzupełnienie bidonów i jedziemy na znienawidzone przeze mnie Brzózki. Terapia wstrząsowa w Brzózkach nie pomaga. Kolano napierdziela mnie coraz bardziej.
W Trzebieży odbijamy na pożarówkę, która prowadzi nas do drogi 115. Coraz bardziej czujemy w nogach przejechane kilometry. Co jakiś czas musimy zwalniać i czekać aż dołączą do nas osoby, które gorzej zniosły ten dystans. W końcu Zbyszek, który się spieszy decyduje się na samotny szybki powrót. Na pożarówce spotykamy jeszcze Basię Misiaczową i samego Misiacza. Chyba sporo osób skorzystało z tej ładnej pogody i wybrało dzisiaj rower.
Ostatni przystanek robimy w Tanowie. Do sklepu dojeżdżamy w trójkę. Krzysiek, Artur i ja. Dopiero po jakimś czasie dojeżdża Klaudiusz i Adam, a po nich Sebastian.
Pod sklepem jeszcze krótka wymiana wrażeń z podróży, ostatnie uzupełnienie płynów i dalej w drogę.
Artur tą samą butelkę wozi już drugi dzień. Nie wiem po co on to robi? Lans na butelkę?
Ostatecznie żegnamy się na Głębokim. Jeszcze chwilę jadę z Arturem. Rozstajemy się przy hali Arena Szczecin. Pozostała część drogi to koszmar. Bolące już bez litości kolano, wiatr w twarz powodują maksymalny spadek motywacji... Myślę tylko o kąpieli i ciepłej herbacie....
Już na sam koniec film ze ścieżki Rieth - Karszno
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 109.28km
- Czas 04:01
- VAVG 27.21km/h
- VMAX 49.90km/h
- Temperatura 16.1°C
- HRmax 173 ( 91%)
- HRavg 148 ( 77%)
- Kalorie 2523kcal
- Podjazdy 658m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Zachwycony Diabeł
Sobota, 18 października 2014 · dodano: 18.10.2014 | Komentarze 3
Jak wiadomo tym, którzy czytają moje wpisy w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy zabrałem swojego nowego Focusa na pierwszą i jak się później okazało ostatnią wycieczkę. Jak pisałem jechało mi się na nim dobrze, ale niestety nie "bardzo bardzo dobrze". Jednak wtedy myślałem, że to kwestia przyzwyczajenia. W poniedziałek przyjechał do mnie Krzysiek sprawdzić czy to co piszę tutaj to nie są bzdury. Zabrał rower na godzinną przejażdżkę. Po powrocie zapytał mnie - kupić Ci mniejszy czy mam zamawiać taki sam? Kompletnie nie wiedziałem co robić. W pierwszej chwili poprosiłem go o dwa dni zastanowienia. Krzysiek się zgodził i ruszył do domu. Po krótkiej rozmowie z Pawłem, który wtedy był u mnie zdecydowałem, że chcę jednak mniejszy. Argument Pawła przemówił do mnie bardzo szybko. Paweł powiedział - skoro dla Krzyśka, który jest od Ciebie wyższy o 6 cm XLka jest dobra to ten rower jest dla ciebie za duży. Szybki telefon do Krzyśka i po pół godzinie nie miałem już Focusa. Jeszcze tego samego wieczora został zamówiony rower dla mnie. Jak się okazało tym razem również cała operacja trwała tydzień i w piątek rower dojechał do Szczecina.Ostatnim razem gdy opisywałem wyjazd dookoła Zalewu zapomniałem jeszcze o jednej rzeczy do "zaliczenia" :)
Jeszcze w piątek wieczór zabrałem się za jego skręcanie. Bo tym razem przyszedł rozłożony :)
Po złożeniu telefon do Artura - robimy "setę"! Start godzina 10:00 kierunek - Prenzlau. Początek jazdy bardzo leniwy. Nie mogliśmy się nagadać, a Artur nie przestawał się zachwycać moim nowym nabytkiem. Od słowa do słowa i okazało się, że on nigdy nie był przy samolocie w Grunz, choć kilkakrotnie przejeżdżał przez tą wioskę. Nie było innego wyjścia, najpierw jedziemy do samolotu. Tam postój na kilka zdjęć i dalej w drogę.
Z Grunz lecimy już bezpośrednio na Prenzlau. Do przejechania najbardziej atrakcyjny, 20 kilometrowy odcinek trasy. Od razu za Grunz zaczynają się zjazdy i podjazdy. Raz większe raz mniejsze ale droga do Prenzlau prawie wcale nie jest płaska. Puls stabilizuje się nam na poziomie 160-170 ud/min. ale jest super. Diabeł zachwycony jest tą trasą. Bardzo podoba mu się to miejsce. Dochodzimy wspólnie do wniosku, że to idealne miejsce na treningi przed sezonem. Kilkakrotne pokonanie tego odcinka może dać ostro w kość.
Dojeżdżamy do Prenzlau i kierujemy się na kebab, który tak bardzo zachwalał Misiacz. Z ogromną przyjemnością muszę potwierdzić, że kebson jest pierwszoligowy! Po raz kolejny Artur jest zachwycony ;)
Po jedzeniu czas znaleźć rowery. Grzegorz jakiś czas temu dopytywał się czy je odwiedziłem, a ja jakoś nigdy nie miałem do nich po drodze, choć bywałem bardzo blisko. Tym razem nie odpuściłem. Mała sesja na rowerach jest dowodem na to, że zaliczyłem w tym roku ostatni, zapomniany cel.
Po sesji czas na powrót do domu. Wybieramy drogę przez Brussow. Zaraz za Prenzlau zamieniamy się rowerami. Tym razem znowu Artur jest zachwycony. Jeśli nie liczyć źle ustawionego siodełka i kierownicy wszystko inne to bajka. Łatwość z jaką rower przyspiesza, zmiana przełożeń - wszystko super. Diabeł kolejny raz tego dnia jest pod wrażeniem. Dość długo jedziemy zamienionymi rowerami. Niestety po pewnym czasie czuję ból w kolanie. Artur ma troszkę krótsze nogi i przez pewien czas pedałując jadę na zgiętej nodze. Z takim samym bólem jechałem od Stepnicy podczas objazdu zalewu. Pod Brussow dokonujemy zmiany powrotnej. Rowery wracają do właścicieli. Niestety lekki ból towarzyszy mi już do końca podróży. W Locknitz zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę aby coś dolać do bidonów (niestety mało zabraliśmy picia) i prosto do domu. Tempo iście spacerowe. Znowu dużo jazdy obok i rozmawiania. Ostatni postój robimy jeszcze w Będargowie. Tym razem znowu chodzi o uzupełnienie płynów. Przy okazji delikatnie oblewamy rowery aby tryby się nie zatarły.
Od sklepu grzecznie prowadzimy roweru i czekamy aż resztki izotonika wyparują z organizmu.
Na koniec krótkie podsumowanie. Przede wszystkim - po raz pierwszy nie mam za dużego roweru! O wrażeniach jazdy Focusem pisałem poprzednio. Tym razem jeszcze mogę dodać, że podczas jazdy czuję się jak scalony z rowerem. Drobne korekty w ustawieniu siodła i kierownicy i będzie IDEALNIE! :)
PS. jeszcze rano podczas ostatniej korekty ustawień zniszczyłem zacisk sztycy. Przy dokręcaniu pękła śruba zacisku. Co się później okazało, klucz dynamometryczny podczas dokręcania "zastrajkował" czyli się zje... Nie dość, że klucz do du... to jeszcze do kupienia nowy zacisk. Na wycieczkę pojechałem z zaciskiem od Treka ;)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 161.61km
- Czas 05:45
- VAVG 28.11km/h
- VMAX 55.50km/h
- Temperatura 23.2°C
- HRmax 166 ( 87%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 3065kcal
- Podjazdy 548m
- Sprzęt Trek 1.5 /2011/
- Aktywność Jazda na rowerze
Dlaczego by nie pojechać do Ueckermunde?
Sobota, 20 września 2014 · dodano: 20.09.2014 | Komentarze 3
Nie długo musiałem namawiać Krzyśka na sobotnią przejażdżkę. W sumie zgodził się od razu jak mu zaproponowałem. Aby nie przestraszyć go za bardzo powiedziałem, że przewiduję trasę na około 130 km. Wiedziałem, że będzie więcej bo przecież do Ueckermunde jest ok. 70 km więc droga w dwie strony to minimum 140 km (oczywiście jeśli się jedzie tylko po Niemczech). Co ciekawe nie spinaliśmy się kompletnie w przeciwieństwie do ubiegłego roku. Start zaplanowaliśmy na godzinę 9:30, a i tak ostatecznie ruszyliśmy o 10tej. Co nas opóźniło? Między innymi montaż mojej kamerki. Okazało się, że Garmin do wersji Elite dodaje mocowanie za pomocą którego można Virba zamontować do uchwytów od GoPro. Jako, że Krzysiek korzystał z GoPro (która w tej chwili jest na etapie diagnozowania usterki) miał odpowiedni uchwyt i go przywiózł. Bez problemu udało się zamontować na kierownicy mojego Virba na uchwytach GoPro. Kamera bez problemu wykryła czujnik kadencji w rowerze, wcześniej sparowałem ją z czujnikiem tętna. Nie pozostało nic innego jak ruszyć w drogę.Godzina 10:00 ruszamy z Warzymic
Trzeba przyznać, że jak na wrzesień pogoda wyjątkowo nam sprzyjała. Od samego startu temperatura około 20° oraz kompletny brak wiatru. Na jednym z filmów, które nagrałem uwieczniłem nawet ten moment. Jednak muszę odrobinę popracować nad edycją filmu, tak aby nadawał się do zamieszczenia. Na razie tylko zdjęcia z kamerki. Jeśli chodzi o ich jakość i obsługę kamerki jako aparatu to mogę ocenić zakup bardzo pozytywnie. Zdjęcia są bardzo dobrej jakości i robi się je wyjątkowo łatwo. Chyba mogę sprzedać aparat ;) Virb jako aparat według mnie sprawdza się znakomicie.
Spokojnie, bez pośpiechu jedziemy korzystając z ładnej pogody
Wszystko idealnie, pogoda nas rozpieszcza, ruch samochodowy wręcz niezauważalny, nic tylko jechać. Jedziemy koło siebie gadamy sobie, a kilometry lecą. Tempo zdecydowanie spacerowe. Jedno co mnie niepokoi to odgłosy dochodzące do mnie z mojego roweru. Co mnie zaniepokoiło? Stuki jakie słyszę jadąc po gorszej nawierzchni (taka również się zdarza w NRD) ;) Jadąc po wybojach dochodzą mnie dźwięki tak jakby coś się odkręcało i zaraz miało odpaść. Co jakiś czas gdy jedziemy idealnie równą drogą zapominam o problemie. Jednak gdy tylko pojawiają się wyboje myślę o tym aby się zatrzymać i sprawdzić co się dzieje.
Między Hintersee a Krakow
Okazja do sprawdzenia sprzętu pojawiła się dopiero po przejechaniu prawie 40 km. Mogę powiedzieć "jak zwykle wypadło na Brussow". Dlaczego "jak zwykle"? Ponieważ ostatnim razem jak byłem z Krzyśkiem w Brussow to on dokręcał swoją odkręcającą się korbę ;) Przy okazji była możliwość zrobienia paru fotek pozowanych i troszkę mniej pozowanych. Postój jednak trwał krótko, a ja poza torebką podsiodłową obijającą odrobinę sztycę nie znalazłem żadnego innego źródła hałasu.
Na ryneczku w Brussow
Pozujemy do fotki... troszkę pod słońce ;)
Po sprawdzeniu roweru ruszamy z Brussow
Po kilku chwilach spędzonych w Brussow ruszamy dalej kierując się na Pasewalk. Uwielbiam ten fragment trasy. Droga z Brussow do Pasewalku to prawie cały czas zjazd. Jeśli warunki są sprzyjające a takie były w sobotę jedzie się z ogromną przyjemnością.
Między Brussow a Pasewalkiem
Przez Pasewalk przejechaliśmy bez żadnych problemów. Mimo, że ruch w miasteczku w sobotnie przedpołudnie był spory nikt się nie trąbił na rowery jadące ulicą a nie "ścieżko-chodnikiem" :) Szybko minęliśmy Pasewalk i ruszyliśmy na w stronę Torgelow. Za Pasewalkiem zaczyna się asfaltowa ścieżka rowerowa. Nie chcąc wystawiać na próbę cierpliwości kierowców ani nie narażać się na mandat (po podobno takowy można dostać) wjechaliśmy na ścieżkę. Niestety miejscami ścieżka nie jest w najlepszym stanie co czuć jadąc twardą szosą. Dodatkowo na ścieżce widać już wyraźnie oznaki jesieni. Raz po raz wpadamy na korzenie pokryte jesiennymi liśćmi. O ile my trzymamy się jako tako mocowanie GoPro niestety nie przeżyło tych wstrząsów.
Kamerka z częścią mocowania poleciała na ziemię. Druga część uchwytu pozostała na kierownicy. Jak się później okazało oryginalny uchwyt Garmina do Virba dotarł właśnie w tym samym czasie co złamał się uchwyt od GoPro. Pewnie duże znaczenie miała waga Virba, który jest zdecydowanie cięższy od GoPro.
Część uchwytu od GoPro została na mojej kierownicy, druga część poleciała z kamerką.
Na szczęście poza dwoma zadrapaniami na obudowie nic się nie stało kamerze. Skróciliśmy odrobinę mocowanie i kamerka wylądowała na mostku a licznik na kierownicy. Po kolejnej wymuszonej przerwie ruszamy w drogę. Reszta trasy do samego Torgelow minęła bez dodatkowych atrakcji.
Wjeżdżamy do Torgelow
W Ueckermunde Krzysiek dla odmiany zaproponował zamiast kebabu rybkę w namiocie przy przystani. Tym razem to mnie nie trzeba było namawiać na zmianę menu. Jednak gdy tylko dojechaliśmy do przystani przeszła nam chęć na postój w tym miejscu. Tłum ludzi i gigantyczna kolejka kompletnie nas zniechęciły. Pomyślałem sobie, że z dala od samego centrum jest większa szansa na uniknięcie kolejki i znalezienie wolnego stolika. Zaproponowałem Krzyśkowi, że pojedziemy na plażę miejską gdzie również znajduje się mnóstwo knajpek. Niestety nie przewidziałem, że sezon się skończył i otwarte będą jedynie dwa bary. Nie było wyjścia, skorzystaliśmy z oferty jednego z nich. Zamiast ryby była niemiecka "carrywurts" z frytkami i miniaturową surówką. Taki zestaw plus szklanka coli jedyne 6 eur. No cóż... Na bezrybiu i rak ryba.... :)
Knajpka przy plaży w Uckermunde
Troszkę pozowania przy plaży
Śliczną mam nogę? :)
Jeszcze kilka fotek na pożegnanie plaży w Ueckermunde i powrót do domu. Tym razem najkrótszą drogą przez Eggesin. I tutaj dobra wiadomość (chyba) ;) Niemcy rozpoczęli prawdopodobnie remont brukowanego fragmentu drogi prowadzącej przez to miasteczko. Być może już wiosną przejazd przez Eggesin nie będzie tak tragiczny jak do tej pory.
Wreszcie w domu... Ladenthin
Ostatni postój w drodze do domu zrobiliśmy jeszcze w Netto w Locknitz na uzupełnienie pustych już bidonów. Krzysiek jak zwykle swoje bidony uzupełnił colą :)
Ogólnie bardzo fajna trasa na sobotnią wycieczkę.
Oczywiście bardzo dziękuję Krzyśkowi za wyborowe (jak zwykle) towarzystwo i zapraszam na kolejne wycieczki :)
No i jeszcze jeden film :) Dużo przede mną. Na razie założyłem już do Meridy oryginalne mocowanie i być może obraz będzie bardziej "stabilny" :)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 101.01km
- Czas 04:04
- VAVG 24.84km/h
- VMAX 46.90km/h
- Temperatura 27.1°C
- HRmax 148 ( 77%)
- HRavg 127 ( 66%)
- Kalorie 1847kcal
- Podjazdy 374m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Man of the Day
Sobota, 6 września 2014 · dodano: 07.09.2014 | Komentarze 3
Dzisiaj znowu nie powinienem nic pisać i odesłać wszystkich do wpisu Piotra. Bo do niego należała ta sobota. Po niecałym roku jeżdżenia "porwał" się na 200 km. Porwał się i pokonał barierę 200 km. Pierwotnie też miałem zamiar jechać na jego wyprawę, lecz lenistwo wygrało. Musiałem się w końcu wyspać... ;) Jednak aby nie zostawić go samego postanowiłem pojechać po niego do Schwedt. Zgraliśmy się idealnie. On ruszając z Niederfinow, a ja z Warzymic troszkę okrężną drogą spotkaliśmy się przy wjeździe do Schwedt. W tym momencie na III PK Piotr przejechane miał 153 km a ja 53 km. Następne 47 kilometrów spędziliśmy już jadąc wspólnie.Po drodze spotkaliśmy jeszcze chłopaków z Rowerowego Szczecina, między innymi uczestników BBTour Tomka i Lecha, Krzyśka z rodziną, który wybrał łatwą opcję jadąc autem do Gartz i dopiero stamtąd rowerami :)
Na koniec jeszcze kilka fotek bohatera tej soboty!
Pełny opis wyjazdu znajdziecie TU
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 128.43km
- Teren 20.00km
- Czas 05:25
- VAVG 23.71km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 21.9°C
- HRmax 157 ( 82%)
- HRavg 130 ( 68%)
- Kalorie 2570kcal
- Podjazdy 629m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Zakupowo, wycieczkowo, lajtowo...
Sobota, 30 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 1
Plan wycieczki do Schwedt zrodził się zaraz po zapoznaniu się z najnowszą ofertą sklepu "nie dla idiotów". Tym razem w promocji były między innymi interesujące płyty w atrakcyjnej cenie, 4 sztuki za 18 euro. Wychodzi 4,50 za jedną czyli poniżej 20 zł. Pomysłem na wycieczkę zaraziłem Piotrka, który również był zainteresowany zakupem płyt. Oprócz nas w składzie znalazł się słynny "koks" z Kijewa Maxis czyli Krzysiek :) W piątek z kolei okazało się, że syn Krzyśka Paweł ma wyjątkowo wolną sobotę i też chętnie się z nami zabierze. Skład był więc zająłem się planem trasy. Aby nie było nudno zaproponowałem kolegom alternatywny dojazd do Schwedt przez Grunz gdzie Krzysiek i Paweł mieli zobaczyć samolot oraz przez Casekow gdzie z kolei ja chciałem zobaczyć czy trasa nadaje się na treningi szosowe. Opis wycieczki sobie daruję, ponieważ znacznie ciekawsza relacja znajdzie się pewnie na blogu "leszczyka", który jest znany z lekkiego pióra albo raczej z lekkiej klawiatury oraz niezłych zdjęć.Droga do Casekow średnio nadaje się na szosę. Raczej będę unikał tej trasy. Zdecydowanie lepiej z Grunz pojechać na Prenzlau. Fajne hopki i nie zły asfalt.
Wspomnę jedynie o zakupach, które bardzo się udały. Stałem się posiadaczem 5 płyt (oprócz pakietu 4 CD udało mi się jeszcze upolować jedną poszukiwaną przeze mnie płytę za 4,40 eur) :) Tak dla ciekawych napiszę co kupiłem - przekrój muzyczny ogromny :)
- Bring Me Horizon - Sempiternal (na tej najbardziej mi zależało)
- Daft Punk - Random Access Memory
- Pink - Funhouse
- Pitbull - Global Warming
oraz bonus
- Hinder - All American Nightmare (tej płyty brakowało mi do dyskografii) :)
Jak u Hitchcocka (gdzieś koło Storkow)
Słynny fotograf kamieni tym razem fotografuje... wiatrak i to z drewna
Ty to masz klatę Krzysiu :)
Na samolot kasa była... czas poszukać kasy na farbę...
Niektórzy z nudów ucięli sobie drzemkę ;)
Superleszczyk pokonał podjazd pod Ladencin
Kategoria ponad 100 km