Info
Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.Więcej o mnie.
2016
2015
2014
2013
2012
Moje rowery i nie tylko
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Kwiecień2 - 0
- 2016, Marzec21 - 33
- 2016, Luty10 - 8
- 2016, Styczeń11 - 9
- 2015, Grudzień16 - 33
- 2015, Listopad5 - 6
- 2015, Październik22 - 66
- 2015, Wrzesień24 - 36
- 2015, Sierpień23 - 48
- 2015, Lipiec14 - 45
- 2015, Czerwiec19 - 52
- 2015, Maj24 - 74
- 2015, Kwiecień19 - 96
- 2015, Marzec19 - 61
- 2015, Luty16 - 46
- 2015, Styczeń12 - 56
- 2014, Grudzień6 - 17
- 2014, Listopad7 - 19
- 2014, Październik6 - 28
- 2014, Wrzesień10 - 32
- 2014, Sierpień15 - 44
- 2014, Lipiec13 - 32
- 2014, Czerwiec15 - 27
- 2014, Maj20 - 42
- 2014, Kwiecień16 - 18
- 2014, Marzec18 - 23
- 2014, Luty13 - 13
- 2014, Styczeń14 - 15
- 2013, Październik4 - 1
- 2013, Wrzesień7 - 4
- 2013, Sierpień5 - 1
- 2013, Lipiec13 - 19
- 2013, Czerwiec18 - 30
- 2013, Maj12 - 22
- 2013, Kwiecień13 - 18
- 2013, Marzec6 - 17
- 2013, Luty6 - 1
- 2013, Styczeń2 - 2
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 7
- 2012, Sierpień10 - 6
- 2012, Lipiec15 - 2
- 2012, Czerwiec7 - 0
- 2012, Maj8 - 0
- 2012, Kwiecień11 - 4
- 2012, Marzec12 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
ponad 100 km
Dystans całkowity: | 8698.51 km (w terenie 429.00 km; 4.93%) |
Czas w ruchu: | 330:14 |
Średnia prędkość: | 26.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.60 km/h |
Suma podjazdów: | 40221 m |
Maks. tętno maksymalne: | 182 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (88 %) |
Suma kalorii: | 184763 kcal |
Liczba aktywności: | 70 |
Średnio na aktywność: | 124.26 km i 4h 43m |
Więcej statystyk |
- Dystans 144.00km
- Czas 04:26
- VAVG 32.48km/h
- VMAX 50.80km/h
- Temperatura 13.3°C
- HRmax 164 ( 86%)
- HRavg 151 ( 79%)
- Kalorie 2662kcal
- Podjazdy 540m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
(Nie)udana inauguracja na szosie
Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 4
Po ubiegłotygodniowej wtopie w terenie tym razem dostałem baty na szosie. W pewnym sensie mogłem się tego spodziewać widząc w piątek wyniki "losowania" grup startowych. Z drugiej strony ktoś musiał być sam troszkę przyłożyłem do tego rękę... albo nogę by tak się stało.Maraton w Gryficach był naszym pierwszym startem na średnim dystansie. Do tej pory przez dwa sezony startowaliśmy zawsze na krótkich dystansach. Najdłuższy jak do tej pory nasz występ miał miejsce na inaugurację sezonu w ubiegłym roku w Świnoujściu. Z tym, że to również był dystans mini... 108 km, pojechałem go wtedy z Krzyśkiem. Tym razem jechaliśmy w trójkę czyli Krzysiek, Artur "Diabeł" oraz ja. Najwięcej szczęścia z nas podczas losowania miał Krzysiek. Startował o godzinie 9:00 w pierwszej grupie startowej. Artur wylosował czwartą grupę startową, która ruszała 15 minut po grupie Krzyśka, natomiast ja start miałem wyznaczony na 9:20 w ostatniej grupie startowej. 5 minut za mną startowała grupa na rowerach w kategorii rowery inne. Po zapoznaniu się z osiągnięciami z poprzednich sezonów chłopaków z którymi miałem startować wiedziałem, że różowo nie będzie.
W tym roku Gryfland start miał zaplanowany na rynku w Gryficach. Drogi prowadzące do rynku mają nawierzchnię z kiepsko ułożonej kostki. Okazało się, że to miało największy wpływ na mój start w tym maratonie. Nie potrafię jeździć na kostce i właśnie z tego powodu straciłem jedyną szansę na przyzwoity wynik. Dwóch chłopaków z mojej grupy, którzy na kostce ruszyli ostro po wjeździe na asfalt mieli nade mną ok 50 metrów przewagi. Przez chwilę zastanawiałem się czy "wypruć się" i postarać się ich dogonić czy jechać spokojnie czekając aż dogoni mnie ktoś z mojej grupy i wtedy postarać się ich złapać. Zdecydowałem się na wariant numer dwa, niestety pomyliłem się i to bardzo. Jadąc swoim tempem nikt z mojej grupy mnie nie złapał, a moja jedyna szansa na jazdę w grupie oddalała się coraz bardziej. Jadąc dalej liczyłem, że dogonię kogoś z grupy startującej przede mną, kogoś kto będzie chciał popracować ze mną i da mi troszkę odpocząć. Niestety tak się nie stało. Dość szybko zacząłem doganiać pierwsze osoby z wcześniej startujących grup. Jednak gdy tylko dochodziłem kogoś okazywało się, że jedzie zdecydowanie za wolno jak dla mnie. W nadziei, że w końcu kogoś trafię leciały mi kolejne kilometry. Nadzieja na to, że w końcu kogoś złapię prysła kompletnie na kilkanaście kilometrów przed nawrotką w Rewalu. Grupy jadące z przeciwka rozwiały kompletnie moje nadzieje. Najpierw spora grupa mastersów jadących na dystansie ultra z chłopakami z pierwszej grupy MEGA , potem kilkunastoosobowa grupa z Krzyśkiem, po pewnym czasie trzyosobowa grupa z Arturem. Po wyścigu Diabeł opowiadał mi, że jak się mijaliśmy to przede mną przez spory kawałek nie jechał nikt, potem jechałem ja, a za mną długo, długo nikt.
Ostatnia nadzieja pojawiła się przed Gryficami. Przez ładnych kilka kilometrów goniłem czteroosobową grupę. Byłem przekonany, że jadą dość dobrze bo ciężko było ich mi dogonić. Gdy w końcu udało mi się ich złapać okazało się, że znowu jadą za wolno. Nie miałem na co czekać i wyprzedziłem ich od razu. Za mną poszedł chłopak w żółto-czarnej koszulce. Złapał koło i przez chwilę miałem nadzieję, że wreszcie kogoś mam do wspólnej jazdy. Nadzieję znowu prysły na pierwszym z podjazdów. Nie utrzymał się za długo...
Przed Gryficami korzystając z pomocy Gosi, która miała przygotowane dla naszej trójki nowe bidony uzupełniłem zapas picia i ruszyłem dalej. Za Gryficami trafiam na kolejną grupę tym razem 5 osób z dystansu ultra. Grupka była podzielona na dwie części. Najpierw jechały dwie dziewczyny i chłopak, a troszkę z przodu dwóch chłopaków. Gdy dogoniłem pierwszą grupę dziewczyna z nr 43 zapytała czy może złapać moje koło? Oczywiście zgodziłem się jej pomóc dogonić chłopaków jadących przed nami. Przez chwilę musiałem motywować koleżankę na podjeździe, a chwilę później byliśmy już przy naszych celach. Pożegnałem się i dalej ruszyłem w pogoń za... w sumie za kolejnymi zawodnikami z dystansu mini i ultra. Co jakiś czas kogoś łapałem i natychmiast wyprzedzałem. Nikt nawet nie próbował łapać mojego koła. Przynajmniej nikogo takiego nie zauważyłem. Gdzieś koło Skrobotowa mijałem się z samotnie już jadącym Krzyśkiem, a chwilę po nim z Arturem i jego dwoma partnerami. Po drugim nawrocie w Rewalu zaczął się najgorszy dla mnie odcinek. Samotna walka z coraz mocniej wzmagającym się wiatrem kosztowała mnie sporo siły. Na szczęście skurcze czy inne dolegliwości nie przeszkadzały mi tym razem i mogłem się skupić na walce z wiatrem i ze zmęczeniem.
Metę minąłem po 4:26:20 jazdy co dało mi 6/10 miejsce w mojej kategorii i 20/51 w open.
Na koniec mała ciekawostka. Przez cały maraton NIKOMU nie udało się mnie wyprzedzić, mimo że za mną startowało jeszcze 150 zawodników ;)
Na mecie...
Kategoria maraton szosa, ponad 100 km, solo
- Dystans 153.59km
- Czas 05:27
- VAVG 28.18km/h
- VMAX 49.20km/h
- Temperatura 15.6°C
- HRmax 154 ( 81%)
- HRavg 119 ( 62%)
- Kalorie 2138kcal
- Podjazdy 451m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Na obiadek do.... Ueckermünde
Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 03.05.2015 | Komentarze 5
Wstając rano nie przypuszczałem, że będzie mi się chciało chcieć... bo mi się kompletnie nie chciało. Po później pobudce (wieczór z klasyką - The Godfather) nie za bardzo mi się chciało robić kolejny maraton. Wystarczyły mi dwie części klasyka... to razem mniej więcej tyle samo co następnego dnia przesiedziałem na Fiziku Arion ;) Z taką małą różnicą, że po filmie nic mnie nie bolało, a po pięciu i pół godzinie jazdy i owszem. Wracając do sedna, zajrzałem do lodówki, a tam pizza, parówki, serek... Przydałby się jakiś lepszy obiadek. Pierwszym pomysłem był kebab w Schwedt... ale od tego z tyłu Kauhofa lepsze byłyby parówki :) Podobno gdzieś jest o niebo lepszy kebson w Schwedt ale jeszcze muszę się dokładnie dowiedzieć gdzie... Jak się później okazało gdybym pojechał do Schwedt miałbym szansę spotkania się z Grześkiem :) Druga opcja na naprawdę niezły kebab to Prenzlau, ale pamiętałem że kiedyś w niedzielę był zamknięty więc wybrałem bramkę numer "czy" czyli Ucker 66 w Ueckermünde. Żeby nie było za łatwo troszkę pokombinowałem z trasą aby sprawdzić czy dam radę samotnie przejechać maraton w Gryficach w przyszłym tygodniu. To będzie mój debiut na dłuższym dystansie... Już wiem, że nie będzie łatwo. 144 km do przejechania bez przerwy to będzie nie lada wyzwanie. O ile do postoju w Ueckermünde jechało się całkiem w porządku to później było już tylko gorzej. W Gryficach dodatkowo zawsze wieje... zresztą tak jak tu w czasie powrotu. Po przejechaniu 120 km już nie mogłem się doczekać przerwy. Powoli kończyły się zapasy w bidonach (zabrałem ze sobą 2x 750 ml) i musiałem się zatrzymać aby chwilę odpocząć. Na szczęście trafiłem na otwartą cukiernię w Löcknitz. Zjadłem lody wypiłem kawę i na resztkach w bidonie pokonałem ostatnie 25 km do domu. Jechało mi się wyjątkowo ciężko. Nie dość, że pod wiatr to odczuwałem kilometry przejechane w ciągu całego tygodnia, a uzbierało się tego całkiem sporo jak na mnie... Choć całość trasy starałem się jechać oszczędnie z maksymalnie wysoką kadencją i na maksymalnie niskim pulsie i tak dostałem po du...Zdecydowanie potrzebuję świeżości. Teraz delikatnie muszę odpuścić. Dojazdy do pracy na niskim tętnie, wolniutko.... chyba, że spotkam Grześka ;)
W oczekiwaniu na obiad. Pierwsze 83 km przyzwoicie
Podano do stołu ;)
Kawa i lody, które uratowały mi życie
Kategoria ponad 100 km, solo
- Dystans 98.73km
- Teren 5.00km
- Czas 03:46
- VAVG 26.21km/h
- VMAX 42.70km/h
- Temperatura 12.3°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 13 ( 6%)
- Kalorie 1532kcal
- Podjazdy 158m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Scheldeprijs 2015 - Schoten
Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 20.04.2015 | Komentarze 6
Każdego kto spodziewa się tutaj wpisu typu "krew, pot i łzy" z góry bardzo przepraszam. Ja też byłem zdziwiony formułą tej imprezy, po raz pierwszy spotkałem się z takim "tworem" :) Jednak jak się okazało na samym końcu wcale nie było nudno, a wręcz przeciwnie! Choć w imprezie wystartowało 1500 osób w żadnym miejscu nie było chaosu.Organizacja imprezy na najwyższym poziomie. W sumie chyba tylko maraton szosowy w Choszcznie troszkę przypominać może organizacyjnie Scheldeprijs - no może oprócz tego, że w Choszcznie są pakiety startowe tu nie było - punkt dla Choszczna ;)
Zacznę od tego co mnie zdziwiło najbardziej. Brak jakiegokolwiek pomiaru czasu i start tak w zasadzie "bez startu". Tak na serio to startując wspólnie byłem przekonany, że jedziemy na rozgrzewkę. Jak się okazało to był "ostry" start. Choć był balon przypominający bramę startową to nie było żadnych urządzeń odczytujących karty z numerami i kodami kreskowymi, które każdy uczestnik miał przyczepione do roweru. Za to na trasie były dwa lub trzy punkty z "radarami", które "coś" odczytywały, na tych punktach były również kamery, które "coś" rejestrowały. Te punkty przypominały "nasze" punkty kontrolne pomiaru czasu. Ciekawe co kontrolowały jak nie zarejestrowały samego startu i oczywiście mety ;)
Sama jazda to bajka ;) Jechaliśmy dużą grupą od 25 osób minimum do 60-70 osób maksymalnie. W czasie całej trasy żaden z samochodów na nas nie zatrąbił, choć niejednokrotnie zajmowaliśmy cały pas na sporej jego długości. Samochody jadące za nami gdy nie mogły wyprzedzać normalnie jechały powoli za nami!!! Przepisy w Belgii mówią o tym, że grupa powyżej 15 osób może jechać ulicą mimo, że obok znajduje się droga dla rowerów.
Kolejne ogromne zaskoczenie to ilość grup kolarskich, które uczestniczyły w tym wydarzeniu. Każda z takich grup liczyła od kilku do kilkudziesięciu osób. Wszyscy ubrani w jednakowe stroje prezentowali się okazale. Widok takiej grupy sprawia niesamowite wrażenie. Muszę również przyznać, że nasza dwudziestodwu osobowa grupa również sprawiała świetne wrażenie. Nie sposób zapomnieć o fakcie, że grupy składały się z bardzo różnych osób. Jechali grubi i chudzi, starzy i młodzi, wysocy i niscy, kobiety i mężczyźni - tam jeżdżą wszyscy!!!
Na trasie mieliśmy dwa punkty żywieniowe - jeden oficjalny mniej więcej w połowie trasy gdzie było można uzupełnić bidony izotonikami Etixx, posilić się batonami tego producenta (który był jednym ze sponsorów), były ciasteczka różnego rodzaju, pomarańcze, banany i krany z wodą, którą można było wlać do bidonu jak i opłukać na przykład twarz ;)
Drugi, nieoficjalny punkt żywieniowy zorganizowany był kilkanaście kilometrów dalej. Z kolei na tym punkcie głównym izotonikiem był chłodny napój chmielowy z złocistym kolorze. Oczywiście również można było korzystać z tego bez ograniczeń (w ramach limitu czasowego). Na tym drugim PŻ w ogrodzie koleżanki z naszego belgijskiego biura również nie zabrakło ciastek i ciasteczek.
Po drugim PŻ czekała nas odrobina jazdy przez las po ubitej ścieżce (taki "skrót" wymyślili nasi przewodnicy) oraz ponad kilometr jazdy po słynnym fladryjskim bruku. Przyznam się, że nienawidzę jazdy szosą po wszelkim rodzaju terenie i maksymalnie zwalniam w takich sytuacjach jednak tym razem udało mi się przejechać ten fragment w całkiem przyzwoitym tempie.
Nie obyło się również bez kłopotów. Nasza grupa aż trzy razy miała nieplanowane przystanki na wymianę dętek, Trzy razy awarie zdarzyły się naszym belgijskim przyjaciołom. Przy każdej takiej wymianie cała grupa zatrzymywała się i miała chwilę oddechu. Tak więc był to dodatkowy bonus dla osób troszkę gorzej przygotowanych na stukilometrowy dystans.
Na mecie, a raczej po dojechaniu na miejsce startu czekał na nas makaron z mięskiem i sosem pomidorowym , soki ze świeżo wyciskanych owoców od Lidla (kolejnego sponsora), a także piwo ;)
To był naprawdę bardzo udany wyjazd. Mimo, że nie było ścigania na które tak czekałem nie żałuję ani chwili spędzonej podczas tego wyjazdu :)
Bardzo dziękuję wszystkim z którymi miałem przyjemność tam być :)
Kilka zdjęć... [ALBUM -Scheldeprijs 2015] (pierwsza porcja)
Grupa prawie przygotowana do startu
Fajne drogi i świetna pogoda sprzyjały nam tego dnia
Aby tradycji stało się zadość... :)
Pierwszy film z wyjazdu - troszkę może być przydługi i czasem nudny jednak to pamiątka z naszego pierwszego wyjazdu (31:28 min)
Kategoria ponad 100 km, z Krzyśkiem
- Dystans 156.22km
- Teren 10.00km
- Czas 05:25
- VAVG 28.84km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 17.5°C
- HRmax 146 ( 76%)
- HRavg 121 ( 63%)
- Kalorie 2095kcal
- Podjazdy 302m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Nie ma tego złego...
Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 10
"Osiołkowi w żłobie dano możliwości dwie..." z jednej strony miałem okazję pojeździć w bardzo zacnej ekipie w towarzystwie między innymi barblasza (vel PowerBarTka), Romka i Mateusza. Ustawka z Głębokiego jest przednia o czym się już przekonałem. Z drugiej strony byłem kuszony pierwszą w tym roku wycieczką do Świnoujścia w towarzystwie Krzyśka. Obie propozycje bardzo kuszące... Równie apetyczne i atrakcyjne. Jednak wybrałem drugą z nich... Bo... lubię jeździć z Krzyśkiem, bo nie byłem w Świnoujściu w tym roku, bo była to opcja bardziej konkretna. Pewnie gdybym wybrał pierwszą propozycje też byłoby świetnie, z tego co czytam na BS. Wycieczka była zacna :)Start z Warzymic wyznaczyliśmy na godzinę 9tą. Krzysiek tak wyliczył czas abyśmy zdążyli na pociąg ze Świnoujścia o godzinie 15:40. Nie wnikałem w jego wyliczenia bo mi było obojętne o której wyjadę i o której wrócę. Sobota rano dzwoni Krzysiek, że wyjeżdża autem z Kijewa. Na wszelki wypadek pytam czy zabrał D.O. Niestety okazuje, się że D.O. stracił ważność, a w urzędzie stary dowód został pocięty... Na szczęście Krzysiek ma paszport, po który musi się wrócić. Koniec końców dociera do mnie z Gosią o 9:10 i ruszamy w drogę o 9:14. Staramy się troszkę gadać choć szczerze mówiąc nie za bardzo nam to wychodzi. Co dziwne ruch do Będargowa jest spory. Spokojnie rozmawiać możemy dopiero za rondem. Za Ladenthin pierwszy "czelenż" - rekord prędkości wycieczki :) Solidarnie wykręcamy po 57 km/h. Dalej jest już tylko lepiej. Wymyśliłem tak drogę aby ominąć punkty o słabej nawierzchni i o większym natężeniu ruchu. Jazda ma być płynna i w miarę równa. No i taka jest. Średnia około 30 km/h pozwala ze spokojem patrzeć na godzinę odjazdu pociągu. W trakcie rozmów nawet planujemy wstępnie postoje. Ja jako pierwszy proponuję Ueckermunde, Krzysiek - Anklam. Dojeżdżamy do Eggesin, jedziemy objazdem przez miastu, a tu nagle zza roku wyskakują Artur i Zbyszek (znani m.in. z objazdu zalewu)!!! Cóż za spotkanie, po raz drugi w tym tygodniu wpadam na kogoś w miejscu w którym się bym tego nie spodziewał.
Zatrzymujemy się na chwilę nie mogąc uwierzyć w to spotkanie. Patrzymy po licznikach i co się okazuje? Zarówno oni jak i my mamy przejechane po 67 km!!! Zbieg okoliczności? Nie sądzę ;) Namawiamy jeszcze chłopaków na wspólną jazdę ale niestety Zbyszek nie ma tyle czasu, a Diabełek nie chce zostawić Zbyszka (choć widać, że propozycja jest dla niego kusząca) ;)
Pierwszy postój robimy w Ueckermunde. Można bardziej nazwać to postojem technicznym, bo zatrzymaliśmy się tylko po to aby uzupełnić bidony. Krzyśkowi w bidonie zostało już tylko na dwa łyki. Stajemy Netto, robię zakupy - po litrze na łebka i paczkę Snikersów dla Krzycha i ruszamy dalej. Staramy się utrzymywać prędkość choć jest coraz trudniej. Wiatr najpierw z boku, a potem z przodu utrudnia jazdę. Krzysiek powolutku odczuwa trudy jazdy. Dostosowuję prędkość choć i tak czasami troszkę mi się gubi. Najgorszy odcinek trasy jest przed samym Anklam. Staram się przy sporym ruchu aut utrzymać wysoką prędkość aby jak najszybciej zjechać z tej drogi. Tutaj troszkę się gubimy i musimy odrobinę zwolnić. Przejeżdżamy przez Anklam i robimy króciutki postój na... zdjęcie skarpet :) Krzysiek zdjął drugie skarpetki i ruszamy dalej. Przejechane mamy 110 km i od spotkanych kolarzy ze Świnoujścia dowiadujemy się, że mamy jeszcze do pokonania około 50 km. Pojawiają się pierwsze wątpliwości czy zdążymy? Około 2 godzin i do przejechania 50 km + prom. Jestem dobrej myśli, mówię damy radę - trzymamy min 30 km/h i damy radę. Pierwszy impuls zadziałał ale niestety do czasu... Krzysiek jedzie ale wyraźnie nie sprawia mu to przyjemności. Bardziej się męczy niż jedzie. Na odkrytym terenie przed mostem Usedom dostajemy mocny wiatr przednio-boczny... no i tu mimo moich starań nie udaje mi się go bardziej pociągnąć. Tak na marginesie ok 3 kilometry trasy DDR przed samym mostem jest w remoncie i trzeba jechać jezdnią przy sporym ruchu. W samym Usedom kolejny postój techniczny. Krzyśkowi znowu skończyły się bidony. Na jego życzenie kupuję jemu colę, a sobie wodę... Tylko po co? Mam półtorej bidonu. Litrowa butelka wody ląduje w kieszeni ;)
Jedziemy dalej tylko przez chwilę... Ruszyłem ciut później za Krzyśkiem. W pewnym momencie jeden z bidonów z colą wybucha, okazuje się że Krzysiek nie dał mu oddychać i ciśnienie wysadziło nakrętkę. Przy okazji z boku jechało auto, które rozjechało tą zakrętkę. Znowu chwilowy postój. Tym razem na wylanie resztki coli ;) Jedziemy jeszcze chwilę i Krzysiek decyduje, że to nie ma sensu bo i tak nie zdążymy... Sprawdzam na GPS ile mamy do Świnoujścia i po raz kolejny udaje mi się go zmobilizować. 16 km do przejechania i troszkę poniżej godziny. Bez problemu to zrobimy. Bez problemu gdy nie będzie problemów... Niestety bez problemów się nie obyło. Parę kilometrów dalej gdy ja się rozpędziłem i obejrzałem w tył okazało się, że Krzyśka nie ma po horyzont... :) Po dobrej chwili wyjawił się. Podjechał do mnie na flaku... No cóż plany nasze wielkie runęły w gruzach. Opony Vittoria Zafiro,, które ma Krzysiek nie należą do najłatwiejszych w obsłudze więc zajęło nam troszkę ich naprawienie. Po tym incydencie bez wiary ruszyliśmy dalej. Krzysiek w ramach rekompensaty zaoferował obiad. Nie mogłem nie przyjąć tej oferty (makaron penne Polo Pesto i pizza napoletana, po której Krzysiek zionął ogniem). Znaleźliśmy nie bez trudu fajną miejscówkę w której uraczyliśmy się po królewsku :) Więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ;) Przedni obiad i piwko (jak zaleca Maja) wypełniło czas do następnego pociągu :)
Z przygodami, do domu ruszyliśmy dwie godziny później :)
Dzięki Krzysiu :)
Cóż za spotkanie!? Ten co nie jeździ, no kontuzja, kamień, kolano, kręgosłup... Ściemniacz Diabeł w towarzystwie Zbyszka
Nowa świecka tradycja - Krzysiek na flaku ;)
Trening czyni mistrza - rekord wymiany dętki? Nie dziś...
Pollo Pesto na pierwszym planie...
Drugie danie Napoletana... z ogniem ;)
Klonowanie...
Nie wozimy coli w bidonie... Bidon tego nie lubi
Ale w koło jest wesoło....
Nie wszystkim...
Kategoria ponad 100 km, z Krzyśkiem
- Dystans 131.26km
- Teren 40.00km
- Czas 05:21
- VAVG 24.53km/h
- VMAX 62.00km/h
- Temperatura 7.5°C
- HRmax 164 ( 86%)
- HRavg 141 ( 74%)
- Kalorie 2924kcal
- Podjazdy 301m
- Sprzęt Giant XtC Advanced 29er 1
- Aktywność Jazda na rowerze
Ujeżdżamy
Sobota, 4 kwietnia 2015 · dodano: 04.04.2015 | Komentarze 8
"Lepiej późno niż wcale" jak mówi przysłowie, po tygodniowym rozbracie z rowerem przyszedł nareszcie ten dzień gdy wszystko (prawie) było gotowe i mogłem wreszcie wyjechać. Nie był to zwykły cotygodniowy dalszy wypad. Właśnie dzisiaj przyszło mi zainaugurować budowany "w pocie czoła" nowy rower. Tym razem jest to następca mojej ulubionej "Syrenki" od której tak naprawdę wszystko się zaczęło. Troszkę szkoda ale wszystko ma swój czas. Syrenka przez te 3 lata przejechała 12,5 tys km w skrajnie różnych warunkach. Zdarzyło mi się przejechać nią 130 km na mrozie i 130 km w 40° upale. Będę ją bardzo mile wspominał, choć jest to rower zdecydowanie za duży jak dla mnie. Jednak nie tak do samego końca się z nią rozstaje. Kilka rzeczy z Meridy zostało "przeszczepionych" do mojego nowego roweru. Między innymi mój tyłek będzie siedział na dobrze mu znanym siodełku WTB. Z Meridy do nowego roweru przełożyłem również koła, hamulce i jedną tarczę... Niestety nie udało mi się na tył poprawnie założyć tarczy, którą miałem (tarcza 180mm potrzebuje konwertera, którego nie ma - 180mm z PM na PM). Jakiś szczęśliwiec będzie mógł sobie z niej korzystać w Meridzie. Do Meridy powędrowały części fabryczne: koła, hamulce, siodełko. Rower został wyregulowany, zostanie również elegancko wyczyszczony i wystawiony na sprzedaż. Fajnie byłoby gdyby trafił w dobre ręce. Tak na marginesie ten sam los czeka moją pierwszą szosę... Treka też mi będzie szkoda. Bardzo polubiłem ten rower....No cóż, coś się kończy aby zacząć mogło się coś nowego. Ten nowy to Giant XtC 29er Advanced 1. Tak samo jak Merida nowy rower to 29-calowy "sztywniak". W miejscu gdzie mieszkamy fule raczej nie mają gdzie szaleć. Poza tym jestem chyba za stary na "ekstremalne" jazdy na fulu ;)
Po tym przydługim i nieco filozoficznym wstępie czas przejść do dzisiejszej wycieczki. W zasadzie to był bardzo spontaniczny wyjazd.
Rano miałem tylko podskoczyć do Coolbike bo zarówno sam jak i z Pawłem nie potrafiłem sobie poradzić z ustawieniem tarcz. Wszystkie kombinacje i próby kończyły się raz mniejszym raz większym obcieraniem tarczy o klocki. Nie mogłem za żadne skarby świata znaleźć przyczyny. Poprosiłem o koło ratunkowe i pojechałem do Coolbike. Hamulce zostały wyregulowane i przy okazji wyprostowałem tylne koło, które okazało się krzywe. Cóż było robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Park Kasprowicza? Czemu nie? :) Pojechałem najpierw tam, a potem dalej i dalej... i tym sposobem wylądowałem w Nowym Warpnie ;) Tam mały, a raczej duży (bo naczekałem się swoje) postój na kawę i ciastko. Po uzupełnieniu jednego bidonu... i plecaka w pobliskim sklepie ruszyłem w drogę powrotną. Jak już byłem w Nowym Warpnie to wypada odwiedzić Rieth. Tam króciutki postój na kilka fotek i dalej w drogę. Tym razem przez las do Hintersse. Tutaj miałem okazję poznać jaki komfort oferuje karbonowa rama i widelec, który można regulować ustawiając go w 3 różnych trybach. W sumie to drugi raz miałem się okazję przekonać o tym bo po raz pierwszy tak delikatnie pojechałem lasami od Tanowa do Warnołęki. W zasadzie to troszkę lasem, troszke drogą pożarową i troszkę asfaltem. Z Hintersee mogłem przez Dobieszyn wrócić najkrótszą drogą do domu. Lecz tym razem nie poszedłem "na skróty i wybrałem drogę dłuższą przez Locknitz. Miałem się zatrzymać u kota na fotę ale tak dobrze mi się jechało, że aż zapomniałem;) Z Locknitz też nie wybrałem najkrótszej trasy do domu. Wybrałem drogę przez ...Glasow:) Teraz tego nie żałuję. Dlaczego? Ano dlatego, że na zjeździe przed Retzin udało mi się rozpędzić "diabełka" do 62 km/h;) Z Glasow hopkami Jamesa do Lebhen gdzie znowu skusił mnie delikatny teren. Objechałem jezioro i po płytach wdrapałem się do Ladenthin. Troszkę już "zmasakrowany" resztkami sił pokonałem podjazd "Ostatnie tchnienie" - tak ktoś nazwał segment z drugiej strony podjazdu pod Warnik i powolutku stoczyłem się ze wzniesienia prosto do domu.
Wychodząc rano z domu nie spodziewałem się, że przejadę aż tyle. Jednak stwierdzam, że magia nowego roweru zrobiła swoje. Teraz kolejne wyzwanie przed Giantem - dojazdy do pracy. W weekendy będę się mocno zastanawiał gdzie i czym pojechać. Focus ma silną konurencję ;)
Przed "liftingiem"
Na początek zmienimy.... to wszystko
Efekt końcowy
Prawie końcowy... nowe opony Hutchinson Cobra Tubless czekają na założenie
Arab...
Jeszcze jedna pamiątka z dziewiczej jazdy
Kategoria ponad 100 km, solo
- Dystans 122.35km
- Czas 04:10
- VAVG 29.36km/h
- VMAX 47.20km/h
- Temperatura 7.0°C
- HRmax 172 ( 90%)
- HRavg 148 ( 77%)
- Kalorie 2652kcal
- Podjazdy 191m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Powtórka z "rozrywki"
Sobota, 28 marca 2015 · dodano: 28.03.2015 | Komentarze 1
Z drobnymi popraweczkami powtórzyliśmy trasę, którą przejechaliśmy 3 tygodnie temu. Te drobne poprawki to zmieniony dojazd oraz poszerzona ekipa.Zamiast jechać przez Locknitz pojechaliśmy przez Dobrą i Blankensee. Można powiedzieć, że połączyłem w jedną dwie trasy. Tą sprzed 3 tygodni oraz tą, którą przejechałem z Grześkiem i Romkiem dwa tygodnie temu.
Skład z 7. marca uzupełniliśmy o Turbokozaka "Diabełka" oraz Zbyszka. Dokładnie w takim samym składzie na jesień przejechaliśmy dookoła Zalew. Muszę przyznać, że dzisiaj jechało mi się bardzo dobrze. Oczywiście tempo nadawał Diabełek, który mówi, że nie trenuje wcale, a zapierdziela tak jak by w swoim specu miał schowany silniczek. Gdy Artur odrobinę zwalniał czasem mi udawało się poprowadzić naszą grupkę. Zdarzały się również momenty, szczególnie w pierwszej części trasy, że to Zbyszek a nawet Krzysiek jechali z przodu. Tak było przez pierwsze 50 km. Później Krzysiek odrobinkę osłabł i nie miał ochoty na szybką jazdę. Myślałem, że sytuację uratuje sztrucla w Eggesin. Myliłem się, sztrucli nie było a zwykłe ciastko nie dodało Krzyśkowi na tyle energii aby znów szalał.
Po wielu porannych perturbacjach godzinę spotkania ustaliliśmy na 11tą na BP w Lubieszynie. Ja z Krzyśkiem startowaliśmy z Warzymic przy okazji pokonując segment Warzymice_Dołuje (1 miejsce), Warzymice_Stobno (3 miejsce). Artur ze Zbyszkiem tradycyjnie przyjechali spóźnieni, tłumacząc się przerażającym wiatrem. Gdy już się pozbieraliśmy ruszyliśmy hopkami z Lubieszyna do Dobrej. Okazało się, że sporo pozmieniało się na tym segmencie. "Nasze cyborgi" potraciły czołowe lokaty - na pierwszej pozycji pojawił się chłopak o pseudonimie Remasek. 20 marca pokonał ten segment w 5 min i 58 sekund co dało mu średnią ponad 40 km/h - szok. Mi również udało się poprawić dotychczasowy wynik, jednak uzyskany czas dał mi dopiero 13 miejsce (średnia 34,44 km/h).
Jedziemy dalej DDRką Dobra-Buk i trafiamy na zamkniętą nowowybudowaną DDRkę Buk-Blankensse. Na szczęście zamknięta była jedynie taśmami a nie ogrodzona murem. Zawieszone tablice ostrzegały przed wejściem na "teren budowy" ;) Nie zniechęciło to nas i boczkiem wjechaliśmy na gładką jak stół drogę. Tutaj też troszkę ognia ale nie udało się poprawić czasu z 14 marca gdy jechałem z Romkiem i Grześkiem. Zresztą zostawię sobie poprawienie tego czasu na później bo i tak tam jestem pierwszy ;P
Później szybciutko przez Mewegen do Grunhof. Tutaj pierwsze kryzysy dopadają Krzyśka. Na jednym z podjazdów gubimy Krzyśka.
Za Grunhof kierujemy się w stronę Viereck - taką samą trasą jak na początku miesiąca z Krzyśkiem. Tym razem wiatr był delikatny co pozwoliło nam na znaczne lepsze tempo. Na początku na zmianę z Arturem ciągniemy nasz mały peleton, potem dołączają do nas Zbyszek i Krzysiek, który łapie drugi oddech. Niestety gdy właśnie Krzysiek był na prowadzeniu ominął zakręt, którym mieliśmy jechać. W związku z tym, że "drugi oddech" był dość mocny więc musiał się wracać kawałek na właściwą drogę :) Docieramy do Viereck, później DDRką w stronę Torgelow. Za Torgelow luzuję troszkę Artura i ciągnę żwawo naszą grupę do samego Eggesin.
W Egessin przy Netto postój. Zdejmuję z uchwytu Garmina, wciskam pauzę i wkładam urządzenie do kieszeni. Zamawiamy tym razem herbatę zamiast kawy i ciastka. Siadając wyjmuję tak niezdarnie Garmina, że przez przypadek wciskam na ekranie polecenie "zakończ jazdę"... :( Niestety nie było odwrotu. Jazda została zakończona. Na szczęście została zapisana.
Po drobnej uczcie ruszamy do domu. Tym razem przez Hintersee i Dobieszczyn. Szalejemy troszkę z Arturem zostawiając czasem Krzyśka i Zbyszka :) Wynikiem tych "szaleństw" jest kolejny mój "personal best". Okazało się, że w drodze powrotnej zrobiłem swoje najszybsze 40 km - pokonałem je w 1:08:04 co daje średnią 35,3 km/h. Jest też łyżka dziegciu w tym "miodzie".
Jedzie mi się z Arturem tak dobrze, że postanawiamy zaatakować segment Dobieszczyn_Stolec. Dotychczasowy wynik 8:43 ustanowiony 3 tygodnie temu z Krzyśkiem daje mi 8 miejsce na tym segmencie. Spinamy się z Arturem i jedziemy na maksa. Artur pokazuje jaka siła w nim drzemie. Gdyby zamiast kariery siatkarskiej jeździłby na rowerze.... kto wie gdzie co mógłby osiągnąć. Segment Dobieszyn-Stolec przejeżdżamy w 7:16 co daje nam 1 miejsce z 10 sekundową przewagą. Segment ten przejchałem na średnim tętnie 168 ud/min! Kosztował mnie sporo, jednak Garmin tego nie docenił. W urządzeniu jest zarejestrowany (dowód poniżej) lecz nie został przeniesiony do GC :( W Stolcu czekamy na Krzyśka i Zbyszka no i ruszamy dalej już spokojnie do Dobrej.
W Dobrej żegnamy się ze chłopakami, Zbyszek z Arturem jadą przez Wołczkowo, a ja z Krzyśkiem toczymy się przez Lubieszyn.
W Lubieszynie zmęczony Krzysiek potrzebuje jeszcze Coli :) Stajemy więc na chwilkę. Później już prosto do Warzymic.
Bardzo udana kolejna ustawka. W Arturze drzemie ogromna siła. Wierzę, że w tym sezonie powalczy na szosie ;)
Dziękuję wszystkim za świetne towarzystwo :)
PS. Krzysiek - następnym razem pamiętaj aby dzień wcześniej odpowiednio się przygotować na taki wyjazd ;P
Miejsce zbiórki BP na Lubieszynie
Pierwsza przerwa w Eggesin (tak naprawdę to jedyna).
Artur czeka na resztę peletonu
W końcu pojawia się peleton...
Kategoria ponad 100 km, z Krzyśkiem
- Dystans 120.80km
- Czas 04:24
- VAVG 27.45km/h
- VMAX 55.30km/h
- Temperatura 3.4°C
- HRmax 160 ( 84%)
- HRavg 129 ( 67%)
- Kalorie 1881kcal
- Podjazdy 629m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Kompletnie bez mapy
Niedziela, 22 marca 2015 · dodano: 22.03.2015 | Komentarze 3
Jak widać na mapie zamieszczonej poniżej dzisiaj było jeżdżenie kompletnie "bez mapy". Istne pomieszanie z poplątaniem. Mimo, że na początku jeszcze przed wyjazdem jakiś ogólny zamysł był to wszystko rozsypało się już w ....Warzymicach. W pierwszej wersji miałem pojechać "szwarcówką" (tak się nazywa od wczoraj DDRka łącząca Przecław z Kołbaskowem i Rosówkiem) ale już na pierwszym zakręcie z w oddali zobaczyłem pędzący rower i natychmiast zweryfikowałem swoje pierwotne plany. Zawróciłem i pognałem w stronę Będargowa za znikającym punktem. Nie miałem najmniejszych szans dogonić tego kolarza, tym bardziej że na rondzie w Będargowie pojechał na Stobno. Ten kierunek kompletnie mi nie pasował więc pojechałem w stronę Ladenthin. Co dojeżdżałem do jakiegoś skrzyżowania decydowałem w którym kierunku pojadę. Zmieniając co chwila kierunki dotarłem do Penkun, które pierwotnie chciałem ominąć.... W pierwszej wersji mijając Penkun miałem jechać na Brussow. Skończyło się na Krackow ;) Będąc w Krackow pomyślałem że poprawię sobie czas na segmencie Krackow_Hohenholz. 11 pozycja z czasem 5:42 nie jest dla mnie satysfakcjonująca. Odrobinę mocniej przycisnąłem i bez większych problemów poprawiłem czas. Nowy wynik to 4:43.01. Daje mi to awans o 3 pozycje. Dalej do poprawienia. Przed Lebhen zakręcam na hopki do Glasow. Tamtędy w tą stronę jadę po raz pierwszy. W tym kierunku jest również bardzo fajnie. Zamiast do Locknitz dojeżdżam do Ramina. Tam mi się przypomina, że ostatnio straciłem pierwszą lokatę na segmencie Ramin-Schmagerow. Cóż było robić - trzeba poprawić. Bez większych problemów pokonuję segment z czasem 4:45. 30 sekund lepiej niż lider. Jest dość chłodno, marzną mi stopy więc decyduję się na powrót, który odrobinę wydłużam. Nie mam ochoty jechać przez Lubieszyn, Dołuje, Stobno. Dziurawa droga i duży ruch nie za bardzo mi pasują. Wracam przez Grambow i Schwannenz. Gdy już prawie jestem pod domem po przejechaniu 80 km spotykam Pawła "Kilerra", który właśnie wybiera się pojeździć. Decyduje się zrobić z nim brakujące kilometry do "stówki". Droga się troszkę wydłuża i zamiast planowanych 20 km robimy 40 km :) Do domu dojeżdżam przemarznięty. Temperatura powietrza 2 stopnie... O ile ciepło było jak się stało na słońcu to jadąc w lodowatym powietrzu fajnie nie było.Podsumowując, wycieczka choć bez mapy była bardzo udana... poza jednym "ale". Garmin nie przesyła mi żadnych segmentów!!! Urządzenie pokazuje 7 zaliczonych segmentów w Connect nie ma żadnego!!! Bez sensu taka "robota".... :(
UZUPEŁNIENIE:
Pogrzebałem troszkę w Garminie i mam segmenty :)
Z czyjego zdjęcia zaczerpnięty jest ten pomysł? ;) (sorki)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 127.03km
- Czas 04:41
- VAVG 27.12km/h
- VMAX 48.30km/h
- Temperatura 8.9°C
- HRmax 164 ( 86%)
- HRavg 138 ( 72%)
- Kalorie 2784kcal
- Podjazdy 307m
- Sprzęt Focus Izalco Team SL 2.0 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
No i znowu po kota
Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 4
Po serii krótkich wycieczek, głównie dojazdów do pracy czas było przejechać coś więcej niż 40 kilometrów. Okazja ku temu była wyborna ponieważ w końcu Krzysiek raczył się ruszyć poza Kijewo i postanowił, że będzie mi dzisiaj towarzyszył. Zaznaczył jednak na samym wstępie, że pojedzie pod pewnymi warunkami. Zażyczył sobie temperatury powyżej 10°, na całej trasie wiatru w plecy i oczywiście całą drogę ma być z górki... Pomyślałem sobie, mówisz i masz. W piątek wieczorem usiadłem do komputera i zaczęło się kombinowanie. Najpierw sprawdziłem pogodę. Wszystko było w porządku. Temperatura popołudniu około 11°, wiatr 8-9 m/s i tu pojawił się problem... cały czas z południowego zachodu.... No dobra myślę sobie, wyznaczę trasę non stop z górki to nie zauważy, że wieje mu troszkę z boku. No i tu napotkałem kolejny problem. Jak wyjechać z Warzymic jadąc z górki? W którą bym stronę nie poruszył się planując trasę w Garmin Connect zawsze miałem pod górkę... Jak to zrobić aby było z wiatrem i z górki kiedy nijak nie wychodzi, a dodatkowo zawsze jest pod wiatr i pod górkę. Nie miałem pomysłu. Ułożyłem trasę zgodnie z zapotrzebowaniem na troszkę ponad 100 km i poszedłem spać z nadzieją, że w nocy zmienią prognozy pogody i w czasie snu zdarzy się jakieś drobne trzęsienie ziemi, które zamieni podjazdy w zjazdy.Wstaję rano i co widzę... żadnych zmian. Trzęsienia raczej nie było, a wiatr będzie mocniejszy niż wcześniej zapowiadany. No cóż... nic na to nie poradzę. O 8. telefon od Krzyśka
- Cześć, nie chce mi się wstawać, nie jadę dziś nigdzie - mówi Krzysiek
- Cześć, no trudno jeszcze sobie pojeździmy razem, pojadę dziś sam - odpowiadam
- Żartowałem, będę przed 10. Do zobaczenia
Już rano mnie nastraszył, ale takie żarty to rzadkość u Krzyśka, więc pewnie ma dobry humor i wybaczy mi, że nie spełniłem żadnego z jego warunków :)
Zgodnie z zapowiedzią Krzysiek jest u mnie przed 10. Startujemy z Warzymic zgodnie z planem. Podjazd pod Warnik dam już nam przedsmak tego co przeżyliśmy później. Nie dość, że podjazd jest z tych "tępych" to jeszcze przednio, boczny wiatr konkretnie utrudniał nam podjazd. Na boczny wiatr natomiast trafiliśmy na zjeździe z Ladenthin do Schwennenz. Następnie chwila oddechu na odcinku Schwennenz - Grambow (tutaj troszkę żałowałem, że nie podjechaliśmy kawałek i nie zrobiliśmy tego segmentu bo była szansa na dobry czas). Następnie zmiana kierunku i do samego Locknitz wiatr z boku. W sumie nie było tak źle, bo nie za bardzo nas ten odcinek wymęczył. W Locknitz odebrałem czapkę i ruszyliśmy dalej do Grunhof. To był najfajniejszy odcinek dzisiejszego wyjazdu. 33-38 km/h non stop bez problemów i na niskim pulsie. Tak było do zmiany kierunku na Viereck. Kilkunasto-kilometrowy odcinak dał nam konkretnie w kość. Mimo, że jechaliśmy po równiutkim asfalcie bez żadnych wzniesień wiatr na otwartych polach wymęczył nas niemiłosiernie. Ten fragment chyba zadecydował o dalszych losach wycieczki w moim wykonaniu. Pojechałem ten fragment zbyt mocno i później zapłaciłem za do dość słono. Właśnie na tym odcinku trafiliśmy na nowego KOTA ;) Jeśli ktoś myślał, że znowu napiszę, że byłem u kota w Locknitz to się pomylił. Dziś byłem u kota z drewna. Na posesji jest więcej tego typu atrakcji, zostawiłem je na następne wyjazdy.
W Viereck, kolejna zmiana kierunku i dobra i szybka jazda do samego Eggesin. Mimo, że rozmawialiśmy sobie i jechaliśmy bez spiny dość szybko przejechaliśmy następne 20 km. W Eggesin przerwa na kawkę i ciastko. Jeśli to co zjedliśmy (nie całe) nazwał bym ciastkiem to bym skłamał. Krzysiek wypatrzył kawał strucla, który zażyczył sobie z okazji postoju. Cóż było robić? Innych warunków stawianych przez niego nie spełniłem to chociaż na strucle się zgodzę. No i kupiliśmy to monstrum. Obiecałem sobie, że nie kupię kawy w Netto. Obietnicy nie dotrzymałem, kawa tak samo podła jak ta w Locknitz, którą piłem nie dawno. Kwaśna i nie smaczna. Za to strucla pierwsza liga! Zjedliśmy po dwa ogromne kawałki. Jak się okazało Krzyśka dostawa świeżych kalorii zmobilizowała do ostrej jazdy, ze mną było odwrotnie. Kompletnie przestało mi się chcieć... Kolejne kilometry albo troszkę odstawałem, albo siedziałem mu na kole. Od Eggesin zmienił się wiatr (albo inaczej - to my zmieniliśmy kierunek). Odtąd całą powrotną drogę jechaliśmy pod wiatr lub z wiatrem z boku. To była istna masakra. Siły, które "zainwestowałem" wcześniej mogłem spożytkować na powrocie. Niestety nie miałem już ich. Momentami wlokłem się niemiłosiernie. Krzysiek troszkę na tym cierpiał bo musiał czekać na mnie /przy okazji dziękuję/;) Za Stobnem kolejny króciutki przystanek, bo z przeciwka wyjeżdża nam Zbyszek P. (razem we wrześniu objechaliśmy zalew). Chwilę rozmawiamy i ruszamy dalej. Razem z ostatnimi siłami skończyły mi się bidony. Na szczęście jakoś doturlałem się do Bobryka w Dobrej. Tam uzupełniamy bidony i robimy ostatni "strzał" do domu. Krzyśka łapią skurcze ale mimo to jeszcze szaleje i co chwila proponuje ściganie. Oczywiście nie odpowiadam na jego "zaczepki" i jadę swoim tempem byle tylko dojechać.
W końcu dojeżdżamy do Warzymic. To była udana ale męcząca wycieczka. Po tygodniu dojazdów do pracy taki strzał to zgon.
Koteł z Uhlenkrug
Konkurs - znajdź różnicę (łącznie jest 12 /ja tyle znalazłem/ różnych części)
Który to mój?
Totalna wyżerka
Syty = zadowolony
Kategoria ponad 100 km, z Krzyśkiem
- Dystans 145.57km
- Teren 10.00km
- Czas 05:50
- VAVG 24.95km/h
- VMAX 46.50km/h
- Temperatura 0.6°C
- HRmax 160 ( 84%)
- HRavg 133 ( 70%)
- Kalorie 2991kcal
- Podjazdy 198m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Kostrzyna po lodzie
Niedziela, 8 lutego 2015 · dodano: 08.02.2015 | Komentarze 1
Gdybym nie zaliczył gleby chcąc zrobić zdjęcie Hondy w rowie mógłbym dzisiaj napisać, że glebobranie zostało rozpoczęte z przytupem. Nie ma co się tłumaczyć, technicznie jestem bardzo słaby. 2 i pół gleby i spacer po lodzie aby uniknąć ewentualnej kontuzji to wydarzenia, które zapamiętam na dłużej. Oprócz tego wszystko było SUPER!Plan na wycieczkę do Kostrzyna tlił się w mojej głowie od połowy tygodnia. Nie zniechęciła mnie nawet do tego pomysłu sobotnia rezygnacja Krzyśka. Jeżdżę dużo sam więc nie jest to dla mnie problem, choć w towarzystwie zawsze raźniej i ...bezpieczniej ;)
W niedzielę rano, gdy ja przygotowałem się już do startu telefon od Krzyśka. Początkowo myślałem, że chce zapytać czy się nie rozmyśliłem, a on wyskoczył z pytaniem czy nie mogę opóźnić startu. Ucieszyłem się słysząc to pytanie i zwolniłem odrobinę przygotowania.
Na miejsce spotkania wybraliśmy Mecherin. Trasę z wiatrem w plecy pokonałem w rekordowym tempie. Jak zwykle, niemieckie drogi przygotowane perfekcyjnie. Obawiałem się tylko co będzie na ścieżkach. Szczególnie martwił mnie odcinek przez las pomiędzy Mecherin, a Gartz. No i tu bardzo miłe zaskoczenie. Leśny odcinek przygotowany idealnie. Bez problemu można było go pokonać na szosie. Dalej za Gartz też super. Do samego Fredrichstahl jechało się idealnie. Sucha czarna nawierzchnia, wiatr w plecy, słońce w twarz - czego chcieć więcej? :) No właśnie było chyba za idealnie. Od Fredrichstahl zaczęły się kłopoty. Najpierw delikatnie lód leżał niewielkimi połaciami by po chwili zamienić się w taflę. Podczas odwilży samochody rozjeździły śnieg, który w nocy zamarzł i tym sposobem powstało lodowisko. Jeszcze na samym początku zaproponowałem Krzyśkowi abyśmy się wrócili kawałek i podjechali do głównej drogi. Jednak Krzysiek miał inny pomysł. Powiedział - przecież to kawałek, ścieżka pewnie będzie uprzątnięta. Jak się później okazało był to najgorszy kawałek jaki przejechałem i przeszedłem z rowerem w moim życiu. Do pierwszego upadku starałem jechać się między zamarzniętymi koleinami po ścieżce ze śniegu, do momentu gdy trafiłem tylnym kołem na lód. Tył wyprzedził przód, a ja wylądowałem na szczęście w śniegu a nie na lodzie. Drugą próbę jazdy podjąłem poboczem, a w zasadzie po lesie w śniegu. To też był średni pomysł ze względu na dziury i bardzo miękkie podłoże. O ile nie groził mi jakiś spektakularny upadek to ryzykowałem skręceniem nogi. Po jakimś czasie z tego pomysłu również zrezygnowałem. Muszę się przyznać, że zsiadłem z roweru i spory odcinek go prowadziłem. Krzysiek dzielnie przejechał całość i zaczekał na mnie na końcu ścieżki. Byliśmy przekonani, że to już koniec i asfaltowy, szeroki odcinek O-N będzie już ok. Widząc jadących z przeciwka dwóch chłopaków na szosach/cyclo-crossach byliśmy wręcz przekonani, że się bez problemu poradzimy sobie na góralach. Dwóch chłopaków, jak się okazało polaków jechało ze Schwedt. Oni ostrzegli nas przed jazdą O-N do Schwedt (do samego drewnianego mostku miał być lód) my ich ostrzegliśmy przed jazdą do Fredrichstahl. Nie posłuchaliśmy ostrzeżenia... no i musieliśmy wracać. Kawałek staraliśmy się jechać po śniegu ale szybko okazało się, że czasami lód jest przykryty śniegiem. Tutaj właśnie zaliczyłem pół upadek, udało mi się sprawnie wypiąć i poleciał tylko rower. Zdecydowałem się na powrót i jazdę asfaltem. Podczas powrotu do głównej drogi poczułem się na ubitym śniegu znów zbyt pewnie. Szybciutko zostałem skarcony znowu lądując w zaspie. Po tym incydencie już delikatnie doczołgałem się do drogi. Przejechanie i przejście tych feralnych kilku kilometrów zajęło nam prawie godzinę! Jak tylko wyjechaliśmy na asfalt zaczęliśmy odrabiać straty. Licznik rzadko pokazywał prędkość poniżej 30 km/h. Sprzyjał nam wiatr i pogoda. Słońce ogrzewało, a wiatr popychał.
Resztę trasy jechało się wręcz wybitnie. Kilka razy pozwoliliśmy sobie na małe wyścigi. Do samego Kostrzyna wjechaliśmy około 16:30. Właśnie wtedy odjeżdżał nasz drugi pociąg. Ostatni mieliśmy za godzinę. To wystarczyło abyśmy kupili bilety i zjedli obiad.
Przez większą część podróży jechaliśmy sami w cieplutkim przedziale dla osób z większym bagażem. Wysuszyliśmy ciuchy i wygrzaliśmy się przy grzejnikach. Krzysiek zakończył swoją podróż w Podjuchach, a ja swoją na Głównym. Ostatnie 7,5 km do domu było już bardzo leniwe.... Spokojnie bez większego pośpiechu dojechałem do domu o 19:30.
Dzięki Krzysztof za kolejną wspólną wyprawę ;) Będzie co wspominać.
Odcinek O-N zaraz za mostkiem po wyjeździe z lasu
Las za Fredrichstahl
Na 66 km pierwszy postój
Zawsze chciałem zrobić zdjęcie tego miejsca. Kosztowało mnie to długą gonitwę za Krzyśkiem
Mega kabanos
Niecodzienny widok - Krzysiek i termos!
Nareszcie u celu - dworzec w Kostrzynie już po remoncie
Kategoria ponad 100 km, z Krzyśkiem
- Dystans 118.72km
- Czas 05:06
- VAVG 23.28km/h
- VMAX 39.90km/h
- Temperatura 0.3°C
- HRmax 146 ( 76%)
- HRavg 128 ( 67%)
- Kalorie 2484kcal
- Podjazdy 240m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
PasTor odwiedzony
Niedziela, 25 stycznia 2015 · dodano: 25.01.2015 | Komentarze 5
Plan na niedzielę był zupełnie inny. Po sobotnim odpoczynku byłem przygotowany na coś "większego" ale przez przypadek zrobił się styczniowy gigancik ;) Pierwotny plan zakładał dojazd do Brussow przez Krackow, następnie kierunek Pasewalk w Viereck miałem odbić w prawo, fajnymi asfaltami dojechać do Grunhof i powrót do domu przez Blankensee.Po wyjściu z domu około 11-tej przekonałem się, że nie będę miał łatwo jadąc w kierunku Pasewalku. Już w Ladenthin zmodyfikowałem swój pierwotny plan. Zamiast jechać do Brussow przez Krackow postanowiłem dotrzeć tam przez Locknitz. Jadąc centralnie pod wiatr na północny zachód przeżywałem męki. Kiedy w końcu dojechałem, a w zasadzie doczołgałem się do Locknitz pomyślałem, że nie będzie rozsądne wydłużanie sobie trasy pod wiatr. Po raz kolejny szybka modyfikacja planu. Zapadła decyzja, iż dalej jadę B104 w kierunku Pasewalku. Pierwsze 40 kilometrów mojej jazdy to była istna masakra. Na drodze B104 każdy, nawet najmniejszy podjazd wydawał się górą nie do pokonania. Wiatr dodatkowo potęgował uczucie chłodu. Mimo, że termometr pokazywał 0° czułem jakby było sporo mniej. Sytuacja jak zwykle zmieniła się wraz ze zmianą kierunku. PASewal odwiedzony, czas odwiedzić TORgelow. Droga na Torgelow to zupełnie inna bajka. Lubię ten odcinek, zawsze jakoś dobrze mi się jedzie tamtędy. Tym razem też tak było, jechało się w miarę szybko i płynnie. Bym zapomniał. Tym razem pojechałem bardziej przygotowany niż zwykle i zabrałem ze sobą plecak. W plecaku znalazłem miejsce na mały termos (herbata z miodem uratowała mi życie i dała siły abym przejechał dziś ten kawałek trasy), dodatkowy bidon z wodą z miodem i 3 kabanosy. Nawet nie wyobrażałem sobie jak można być szczęśliwym po przejechaniu 50 kilometrów zjeść kabanosa popijając go gorącą herbatą ;) To był mój pierwszy i jak się później okazało przedostatni postój. W Torgelow po raz pierwszy zamiast zwyczajowo na Uckermunde odbiłem w prawo do Eggesin. No i tu mała wpadka. Zamiast jechać na czuja pojechałem zaproponowanym przez Niemców objazdem. Patrząc teraz na mapę widzę, że nie najlepiej mi to wyszło, a mama ostrzegała "Nie słuchaj się Niemców"...:) No dobra w Eggesin znowu zmiana kierunku i powrót do domu. Tylko którędy? Najlepiej aby było najkrócej :) Pierwszy poważny kryzys przyszedł w okolicach Ahlbeck . To był mój najgorszy fragment trasy. Miałem już nawet niepokojące myśli aby poprosić kogoś o pomoc w powrocie. Wtedy sobie przypomniałem, że zabrałem ze sobą boostery od Izostara. Zapodałem sobie w czasie jazdy boosterka no i jakoś przeżyłem ten kryzys. Następna chwilka zwątpienia przyszła w Dobieszczynie. Wiedziałem już, że spokojnie dojadę już do domu, a pozostawało tylko pytanie ile mi to zajmie? Aby nabrać siły na ostatnie kilometry zatrzymałem się na skrzyżowaniu i pod znakiem wypiłem drugą połowę herbaty (dalej bardzo gorącej) oraz zjadłem ostatniego kabanosa. Rozgrzany herbatą ruszyłem dalej. Wiedziałem, że teraz już nic stać się nie może. W Dobrej mogłem kupić coś do jedzenia i do picia, tak samo w Lubieszynie. Prawdopodobnie sama świadomość tego, że jestem już blisko domu i w każdej chwili mogę się zatrzymać aby coś zjeść lub wypić coś ciepłego wystarczyła abym spokojnie dojechał do domu. 5 godzin jazdy to sporo jak na styczeń, ale dystans również zacny jak dla mnie. W styczniu oczywiście nie przejechałem nigdy więcej. Zresztą "łaskawy" tegoroczny styczeń przyczynił się do zrealizowania założonego przed sezonem celu. W styczniu przejechać miałem (wyłączając trenażer) 700 km, zrobione już mam prawie 800 km no i zostało kilka dni :) W poniedziałek chill, we wtorek tenis stołowy, a w środę, czwartek i piątek kto wie? :)
Pierwsze zdjęcia z mocowania Virba na kasku, muszę popracować nad ustawieniami ;)
Jako, że mało było dobrych zdjęć, a w zasadzie wcale musi wystarczyć takie... (bo wpis bez foty to tak jak keks bez rodzynek)
Kategoria ponad 100 km, solo