Info
Ten blog rowerowy prowadzi lenek1971 z miejscowości Warzymice. Od marca 2012 mam przejechane łącznie 33614.55 kilometrów.Więcej o mnie.
2016
2015
2014
2013
2012
Moje rowery i nie tylko
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2016, Kwiecień2 - 0
- 2016, Marzec21 - 33
- 2016, Luty10 - 8
- 2016, Styczeń11 - 9
- 2015, Grudzień16 - 33
- 2015, Listopad5 - 6
- 2015, Październik22 - 66
- 2015, Wrzesień24 - 36
- 2015, Sierpień23 - 48
- 2015, Lipiec14 - 45
- 2015, Czerwiec19 - 52
- 2015, Maj24 - 74
- 2015, Kwiecień19 - 96
- 2015, Marzec19 - 61
- 2015, Luty16 - 46
- 2015, Styczeń12 - 56
- 2014, Grudzień6 - 17
- 2014, Listopad7 - 19
- 2014, Październik6 - 28
- 2014, Wrzesień10 - 32
- 2014, Sierpień15 - 44
- 2014, Lipiec13 - 32
- 2014, Czerwiec15 - 27
- 2014, Maj20 - 42
- 2014, Kwiecień16 - 18
- 2014, Marzec18 - 23
- 2014, Luty13 - 13
- 2014, Styczeń14 - 15
- 2013, Październik4 - 1
- 2013, Wrzesień7 - 4
- 2013, Sierpień5 - 1
- 2013, Lipiec13 - 19
- 2013, Czerwiec18 - 30
- 2013, Maj12 - 22
- 2013, Kwiecień13 - 18
- 2013, Marzec6 - 17
- 2013, Luty6 - 1
- 2013, Styczeń2 - 2
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 7
- 2012, Sierpień10 - 6
- 2012, Lipiec15 - 2
- 2012, Czerwiec7 - 0
- 2012, Maj8 - 0
- 2012, Kwiecień11 - 4
- 2012, Marzec12 - 3
Wpisy archiwalne w kategorii
ponad 100 km
Dystans całkowity: | 8698.51 km (w terenie 429.00 km; 4.93%) |
Czas w ruchu: | 330:14 |
Średnia prędkość: | 26.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.60 km/h |
Suma podjazdów: | 40221 m |
Maks. tętno maksymalne: | 182 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (88 %) |
Suma kalorii: | 184763 kcal |
Liczba aktywności: | 70 |
Średnio na aktywność: | 124.26 km i 4h 43m |
Więcej statystyk |
- Dystans 152.97km
- Teren 5.00km
- Czas 05:26
- VAVG 28.15km/h
- VMAX 47.80km/h
- Temperatura 18.8°C
- HRmax 157 ( 78%)
- HRavg 130 ( 65%)
- Kalorie 2389kcal
- Podjazdy 491m
- Sprzęt Trek 1.5 /2011/
- Aktywność Jazda na rowerze
Świnoujście - Szczecin, w czwórkę
Sobota, 19 kwietnia 2014 · dodano: 20.04.2014 | Komentarze 0
Po zjedzonej drożdżówce ruszyliśmy w drogę. Przez Świnoujście, ścieżkami jeszcze spokojnie. Ze względu na to, że w miarę poprawnie orientuję się w terenie bez problemów udało mi się wyprowadzić chłopaków z miasta. Zaraz po wjechaniu do Niemiec coś się stało z Krzyśkiem i Arturem. Wyglądało to tak jakby ktoś ich spuścił ze smyczy! Ruszyli z kopyta tak, że ja z wywieszonym językiem nie mogłem za nimi nadążyć. Paweł dzielnie trzymał im się na kole ale pewnie ten zryw wywołał w nim lekki niepokój o dalszą część trasy. Ja dobrze wiedziałem, że te dwa koksy zaraz zabłądzą albo zwolnią aby skonsultować dalszą drogę. Tak się też stało, na jednym ze skrzyżowań w pobliżu lotniska zwolnili aby skonsultować trasę. Tym sposobem bez specjalnego wysiłku udało mi się dołączyć do grupy. Patrząc już po fakcie na wykres prędkości z tego odcinka widzę co chłopaki wyrabiali :) Choć rozgrzewam się dość długo te pierwsze kilometry spowodowały, że musiałem zdjąć kurtkę, którą ubrałem zaraz po wyjściu z pociągu. Artur tak jak ja postanowił się troszkę przebrać. Reszta postanowiła... załatwić to do czego używa się pisuaru :) Zatrzymaliśmy się tuż za Dargen na odcinku płyt na którym i tak musieliśmy zwolnić (bardziej ja musiałem, bo Krzysiek na swoim Focusie pewnie tych płyt nie zauważył) :) Już zaczynamy się zbierać i jak zwykle wszyscy czekają na mnie co widać na pierwszym zdjęciu. Jeszcze szybka fota i jazda.Po raz kolejny czekamy na Arka... Jeszcze nikt nie zauważył co się stało... :)
Ha, ha, ha... co on ma z tymi dętkami?!
Pierwszy rusza Paweł, za nim Artur potem Krzysiek i jak zwykle na końcu ja. Widzę, że Krzysiek ma problem ze startem... Patrzy na tylne koło i co widzi? TAK - każdy dostaje talon na balon! Krzysiek złapał GUMĘ! :) Przejechaliśmy dopiero 20 km. W zapasie mieliśmy TYLKO 4 dętki. Jak łatwo obliczyć w takim tempie dętki skończyły się by nam gdzieś przed Ueckermunde ;)
Nie ma co się użalać, choć przyznam, że Krzysiek był wyraźnie wkurzony! Nie, nie na nas, bardziej na rower a szczególnie na koło. Obejrzałem dokładnie oponę, była czysta. Paweł obejrzał koło i zauważył, że taśma, która była niedawno wymieniona przez Krzyśka została nie dokładnie dopasowana. W dwóch fragmentach było widać końcówki mocowania nypli. Taśma została poprawiona a dętka bardzo wprawnie wymieniona przez Krzyśka. Nie ma się co dziwić. Wymianę dętek opanowaną ma do perfekcji ;)
Po przymusowym postoju ruszamy dalej.
Pit-stop i szybka wymiana ogumienia - praktyka czyni mistrza
Znowu fragment szybszej jazdy bez zatrzymywania. Do Usedom jedziemy dość szybko, choć jeszcze nie współpracujemy. Jednak dzięki w miarę przyjaznemu wiatrowi z północnego wschodu jedzie się całkiem dobrze. Zwalniamy tylko czasami na odcinkach leśnych. Na szczęście ziemia jest wilgotna i po twardym piasku i małych kamieniach jedzie się w miarę porządnie. Oczywiście dotyczy to tylko mnie i Krzyśka. Artur na swoim hardtrialu nie ma żadnych problemów natomiast Paweł na swojej hybrydzie nie przejmuje się takimi rzeczami jak gorsza nawierzchnia ;)
Mijamy Usedom i pędzimy na most... Już z oddali widzimy, że znowu czeka nas przymusowy postój. Niestety musieliśmy trafić na moment gdy właśnie się most otworzył, bo czekaliśmy dość długo na ponowne jego zamknięcie. Na moście poczuliśmy porządnie jak wieje... Artur chował się za filarami i tylko wystawiając rękę sprawdzał prędkość wiatru.
Słitfocia pozowana ;)
Nie bój się Artur, nie wieje tak mocno.
Nieliczne jachty przepłynęły pod mostem w Usedom
Ruszamy dalej. Bardzo szybko mija droga do Anklam. W 25 minut pokonujemy 15 kilometrów dzielące przeprawę od miasta. Przejeżdżając przez mostek w Anklam napotykam znajomą barkę. Domitz dość często przypływa do Szczecina gdzie ładuje nawozy od Grupy Azoty i dostarcza je niemieckim rolnikom ;) To takie małe zboczenie zawodowe. Właściciel a zarazem kapitan tej barki to bardzo przemiły człowiek ;) Przejazd przez miasto nas odrobinkę spowolnił. Znów jazda po kostce i bruku. Chłopaki jednak sobie z tego nic nie robią i jak zwykle zostawiają mnie z tyłu. Myślę sobie, że przecież to nie Paryż - Roubaix i nikt nie jedzie za mną z zapasowymi kołami... Łapię ich jednak na światłach gdzie muszą się zatrzymać ze względu na czerwone. Jednak zaraz potem znowu ruszają z kopyta. Jednak już przeczuwam co będzie dalej. Wyjazd z Anklam jest odrobinę skomplikowany. Tak jak myślałem, nie wiem który pomylił drogę ale oczywiście udało im się zabłądzić. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu i przeczekałem aż zawrócą. Teraz już wszyscy razem, w grupie ruszyliśmy w stronę Ueckermunde. Najpierw na północ. Wiatr północno-wschodni sprzyjał jeździe. Dzięki temu po troszkę ponad dwóch godzinach jazdy mieliśmy za sobą 60 km. Było bardzo fajnie dopóki nie zmieniliśmy kierunku... W Ducherow musieliśmy skręcić na Ueckermunde.
Sentymenty...
"No i znowu na niego czekamy...."
My zmieniliśmy kierunek lecz niestety wiatr tego nie zrobił. No i wtedy zaczęła się prawdziwa walka. O ile przez fragmenty w lesie jechało się w miarę OK o tyle w otwartym terenie była masakra. Szczególnie w momentach gdy wyjeżdżało się z lasu w otwarty teren. To nie był miły i przyjemny wiaterek. To coś nas atakowało bezlitośnie i chciało zrzucić z rowerów. Właśnie na tym fragmencie udało nam się wreszcie nawiązać współpracę. Po raz pierwszy od naszego startu jechaliśmy tak jak powinniśmy jechać od początku. Każdy wychodził na zmiany i prowadził tyle na ile było go stać. Nad częstotliwością zmian musimy popracować bo czasami bywało różnie... czego efektem było to, że przed chwilą prowadząca osoba nie mogła po zejściu nadążyć za pozostałą trójką.
Nie zawsze udawało się solidarnie pracować... czasami niektórzy nie mogli nacieszyć się prędkością ;)
W końcu dzielnie dojechaliśmy do Ueckermunde. Oczywiście na początek obowiązkowa fotka na ławeczce a później na mały popasik.
Za całkiem niewielkie pieniądze udało nam się porządnie najeść. Kebab u Turka od 2 do 4 euro w wypasie. Polecam targowanie się jeśli chodzi o napoje. W karcie jest napój 0,2 l w cenie 1,30 eur. Jednak po krótkich negocjacjach udało nam się kupić za 1,20 colę w puszkach 0,33. Co prawda na początku chcieliśmy kupić colę 1,5 za 2,50 euro bo tak miał w karcie ale uparł się, że to menu na wynos i nam nie sprzeda ;)
W komplecie P.A.K.A (czyli Paweł, Artur, Krzysiek i Arek)
W trójkę...
Artur występuje w reklamie coca-cola.
Killer ale ty masz zaje...ste pekaesy ups... Paweł ale ty masz.... ;)
Smacznego - zasłużyliście. Bardzo dobre świeże mięso. Całkiem smaczny ten kebab.
To była pierwsza i jedyna planowana przerwa na naszej trasie. Oprócz przymusowego postoju związanego z naprawą Krzyśka koła oraz otwartym mostem nie mieliśmy żadnych postojów. Po jedzeniu start na Hintersee. Wybrałem drogę przez Eggesin. Nie cierpię tego miasta. Nie dość, że mają okropnie nierówny bruk na ulicy wyjazdowej to jeszcze stan chodnika woła o pomstę do nieba. Chodnik w takim stanie ciężko spotkać nawet w u nas. Stara Potulicka była wręcz idealna w porównaniu do tamtego bruku :)
Dojeżdżamy do Hintersee. Tutaj następuje czas pożegnań. Krzysiek i Artur jadą przez Dobieszczyn a ja z Pawłem tniemy na Loecknitz.
Za Hitntersee nie ma już litości :) Biorę Pawła na koło i dajemy czadu. 10 kilometrów ze średnią 32 km/h nie jest może wynikiem na miarę Grześka (chyba, że na Radonie) ale dla mnie to spoko wynik. Do samego domu prowadzę Pawła, który już rzeczywiście bardzo zmęczony coraz gorzej znosi podjazdy ale jednak daje radę. W Będargowie mija 150 km! Do tego Będargowo dom, plus niezapisane kilometry w Świnoujściu i Ueckermunde (gdzie zapomniałem włączyć licznik), no i dojazd na dworzec daje ok 165 km łącznie.
Więc wycieczka do Świnoujścia okazała się najdłuższą wyprawą w tym roku.
Dziękuję chłopaki za wyborowe towarzystwo!!! Koniecznie musimy to powtórzyć! :)
No i właśnie mija sto pięćdziesiąty kilometr. 5 godzin i 21 minut nie powala ale jak dla nas amatorów może być ;)
Drogi w Polsce są troszkę inne niż w Niemczech (co widać), Paweł na rezerwie rezerwy wjeżdża do Będargowa.
***
No to jeszcze kawałek filmu :)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 105.03km
- Teren 10.00km
- Czas 04:10
- VAVG 25.21km/h
- VMAX 48.20km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 165 ( 82%)
- HRavg 143 ( 71%)
- Kalorie 2317kcal
- Podjazdy 362m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Z -see do -see
Środa, 16 kwietnia 2014 · dodano: 16.04.2014 | Komentarze 0
Od see do see czyli od Nadrensee do Blankensee. Taka spontaniczna wycieczka z której wyszła seteczka :) Celem dzisiejszego wyjazdu było zaliczenie podjazdu przed Strockow a dokładnie w Muhlenweg. Za każdym razem gdy przejeżdżałem obok niego obiecywałem, że wrócę i zmierzę się z nim. Dzisiaj ten podjazd postawiłem sobie za cel wyprawy. Jak się okazało podjazd nie stanowi żadnego wyzwania. Z daleka wygląda przerażająco, dlatego jeszcze go nie zaatakowałem. Gdy podjechałem bliżej okazało się, że to jedno z wielu wzniesień występujących w tych okolicach. Za podjazdem jeszcze fajniejszy zjazd, który pewnie okazałby się bardziej wymagający a potem niespodzianka! Trafiłem przypadkiem na stary wiatrak w idealnym stanie. Teren jest zagospodarowany i zadbany więc wiatrak zachował się w wspaniałym stanie.Chwilka na zdjęcia a dalej...? Co zrobić z tak miło rozpoczętym dniem. No cóż nie pozostało nic innego jak jechać. Najpierw Strockow, potem Penkun i tu dylemat... wracać przez Krackow do domu czy jechać dalej w kierunku Loecknitz. Wybrałem trudniejszą wersję. Droga na północ do Loecknitz z wiatrem w twarz. Co prawda nie był to huragan taki jak dzień wcześniej ale skutecznie utrudniał jazdę.
Dość szybko dotarłem do celu i stanąłem przed kolejnym dylematem... na Grambow i do domu czy dalej na północ do Blankensee? No i po raz drugi wygrała bramka numer dwa. Piotr vel leszczyk vel minikoksik wspominał o rozebranym odcinku ścieżki przez granicę w Blankensee. Postanowiłem to sprawdzić roweroleptycznie, No i tutaj pierwsza niemiła niespodzianka tego dnia. Jadąc skrajem wąskiej drogi w kierunku Blankensee ujrzałem jadącą z naprzeciwka Toyotę (chyba Auris) w ciemnym kolorze niestety jak się okazało później na szczecińskich numerach. Auto jechało prosto na mnie środkiem drogi, nie zwolniło ani nawet nie zbliżyło się do krawędzi jezdni. Przed "czołówką" uchronił mnie szybki zjazd z drogi na pobocze... Na szczęście było gdzie zjechać... Ciekawi mnie tylko jak taki palant dalej by żył mając zabójstwo na sumieniu i to z premedytacją...
Dalej już było zdecydowanie lepiej. "Granica" w Blankensee kompletnie rozebrana. Szosą nie da się przejechać. Na MTB, po piasku wybierając odpowiedni tor da radę. Później Buk, Dobra, Lubieszyn... W Lubieszynie nie miałem dylematów choć kierowcy wyprzedzający mnie już w Polsce zachowywali się wyjątkowo dobrze, zachowując bezpieczną odległość. Nie chciałem ponownie kusić losu i ruszyłem na ścieżką do Grambow. Potem tylko Schwanenz i Ladenthin. W Warniku wjechałem do Polski. Na liczniku 82 km, postanowiłem dobić do 90 km i skierowałem się na Smolęcin. Zaraz za zakrętem jedzie rowerzysta z naprzeciwka. Tradycyjne pozdrowienie i.... po hamulcach! To Artur wracający z pracy troszkę dookoła ;) Z Ku słońcu na Pogodno są chyba krótsze drogi niż przez Smolęcin ;) Wymieniliśmy kilka zdań i postanowiliśmy się poodprowadzać. Mi się przyda ktoś do wykręcenia setki a Arturowi może będę mógł pokazać jakieś "tubylcze" skróty. Ruszyliśmy na Bobolin, Stobno, Będargowo i Warzymice. Będąc już przed domem brakowało mi jedynie 2,5 km... Nie było wyjścia, postanowiłem odprowadzić Artura jako on mnie odprowadzał ;)
Dojechaliśmy jeszcze do Europejskiej i tu zakończyliśmy wspólną jazdę. Pojechałem Bronowicką na Cukrową i tu przed nosem zamknęli mi szlaban. Nie chciało mi się czekać więc nawrotka i przez Radomską i Południową wróciłem do domu.
Oprócz przygody z debilem w Toyce było OK! Bardzo udany kolejny wyjazd.
PS. jeśli dzisiaj jest 105 dzień roku to właśnie mija mi 105 dzień nie palenia i na te 105 dni udało mi się zrobić 105 km :)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 142.19km
- Czas 05:05
- VAVG 27.97km/h
- VMAX 47.10km/h
- Temperatura 16.3°C
- HRmax 172 ( 86%)
- HRavg 147 ( 73%)
- Kalorie 3009kcal
- Podjazdy 254m
- Sprzęt Trek 1.5 /2011/
- Aktywność Jazda na rowerze
Kostrzyn n/Odrą - Szczecin
Sobota, 12 kwietnia 2014 · dodano: 13.04.2014 | Komentarze 2
Po naprawie koła w Krzyśkowym rowerze ruszamy przez Kostrzyn do Niemiec. Pomocy w odnalezieniu drogi udzielił nam najpierw na dworcu amator tanich win a później rowerzysta w mocno średnim wieku. Przejeżdżamy granicę i wjeżdżamy na niemieckie asfalty. Krzysiek wyposzczony tygodniowym brakiem roweru rusza z kopyta pierwszy, Mario drugi ja zaraz za nim. Widząc znak auta na niebieskim tle mówię do Mariusza, że to pewnie droga tylko dla aut. On odpowiada, że pewnie nie bo nie było żadnego zjazdu. Jedziemy dalej. Po chwili jedno z aut na nas trąbi. Wołam chłopaków aby się zatrzymali bo po lewej stronie troszkę wcześniej widziałem zjazd na ścieżkę. Uzgadniamy, że wracamy. W tył zwrot, chłopaki przycisnęli a ja oczywiście zostałem po niespiesznym zwrocie. Z naprzeciwka jedzie POLIZEI. Zapalają koguty i zatrzymują mnie! Oczywiście Krzysiek i Mario już daleko... Po wymianie kilku zdań policjanci pouczają mnie abym zwracał uwagę na znaki i życząc szerokiej drogi puszczają wolno :) Wiedziałem, już że nie będzie z nimi łatwo.Wjeżdżamy na prawidłową drogę i tu zaczyna się raj dla rowerzystów. Dwie ścieżki, jedna, wąska na wale a druga szersza poniżej wału. Początkowo jedziemy razem ścieżką na wale. Jednak fantazja podpowiada abym zjechał na dół pościgał się z chłopakami. Z dołu robię im kilka zdjęć i wjeżdżam na wał. Krzysiek prowadzi nasz minipeletonik... jak się okazuje nie jest za dobrym przewodnikiem.
Co pewien czas ze ścieżki na wysokim wale są zjazdy na niższy wał i odwrotnie. Czasami wjazdy na wyższy wał są jakimiś wjazdami technicznymi, które tylko prowadzą na szczyt wału i urywają się. Krzysiek, który nas przez pewien odcinek prowadził oczywiście wybierał te wjazdy na wał, które prowadziły do nikąd... Dzięki jego "nawigacji" dwukrotnie musieliśmy zjeżdżać z wału w odwrotnym kierunku. Mogłem to przewidzieć znając historię z maratonu w Przyjezierzu kiedy to Krzysiek wyprowadził grupę ze swoją ucieczką na manowce ;)
Po drugiej jego pomyłce już sam wybierałem zjazdy i podjazdy na niski wał. Od tego czasu nie pomyliliśmy się ani razu.
Pierwszy krótki postój na załatwienie potrzeb fizjologicznych i kontakt z grupą pościgową (która wyruszyła w naszym kierunku ze Szczecina) zrobiliśmy przy pomniku upamiętniający... przekroczenie w 1945 roku Odry przez wojska radzieckie... Po chwili ruszamy dalej.
Nie najechaliśmy się za długo. Po przejechaniu 32 kilometrów docieramy do wioski Gross Neuendorf. No i tu zaczyna się zabawa. Najpierw jakieś nieśmiałe fotki a potem rzucam do Krzyśka propozycje:
- Idź na huśtawkę zrobię ci zdjęcie!
Dwa razy nie trzeba mu powtarzać. Zanim Mario zrobił mi fotkę dla mnie Krzysiek był na huśtawce. Miał tak zabawną minę, że sami postanowiliśmy sprawdzić czy rzeczywiście jest tak fajnie. Muszę przyznać, że JEST! Zabawa na huśtawkach była przednia! Szkoda, że troszkę czas nas gonił bo można byłoby spędzić tam więcej czasu. Oprócz atrakcji w postaci huśtawek można tam znaleźć jeszcze kilka innych fajnych miejscówek wartych odwiedzenia. Jestem pewien, że nie raz będę tam gościł :)
Zabawy na huśtawkach musiały się skończyć. Przed nami jeszcze ponad 100 km a czas leci nieubłaganie. Czeka nas sporo pracy aby dotrzeć do Schwedt na spotkanie. W sumie "praca" to nie jest dobre określenie jazdy w warunkach jakie mają niemieccy rowerzyści. Jazda po takich ścieżkach z takimi widokami to czysta przyjemność. Do tego pogoda wręcz idealna do jazdy więc nam nie pozostaje nic innego jak jechać. Razem z Krzyśkiem staramy się aby utrzymać równe tempo w granicach 35 km/h. Nie jest to specjalny wyczyn w takich warunkach. Zdarza się, że zmieniając się co 300-400 metrów jedziemy po 38 km/h. Tylko biedny Mariusz oddycha co raz ciężej. Co chwila sprawdzamy czy "żyje". Nie narzeka, choć wiemy, że jest mu ciężko, czwarty raz na rowerze w tym roku - nie może być inaczej. W odpowiedzi na pytanie o puls słyszymy, że ma ponad 180 ud/min. Postanawiamy troszkę dostosować tempo do naszego kolegi i obniżamy średnią do 30-33 km/h.
Dość szybko pokonujemy kolejne 30 km. W Hohensaaten zatrzymujemy się na małe co nie co. Ponownie kontaktujemy się z Arturem i Adamem. Okazuje się, że dojeżdżają już do Schwedt. Aby nie musieli czekać na nas (mamy jeszcze ok 30 km) proponujemy aby ruszali w naszym kierunku. My również szybko się zbieramy i jedziemy na spotkanie. Po przejechaniu 18 kilometrów czuję, że coś jest nie tak. Powinniśmy już na siebie wjechać a ich ciągle nie ma. Postanawiamy "rozbić obóz" na skrzyżowaniu ścieżek tak aby nie mogli nas ominąć. Czekamy, czekamy... a ich dalej nie ma. Telefonicznie sprawdzamy pozycje. Niestety punkty orientacyjne o których oni nam mówią nie są dla nas widoczne. To co nam mówią nic z kolei nam nie mówi "Rzeka po prawej stronie, płyty po lewej" nic takiego nie mieliśmy. Od Schwedt przejechali już z 16 km musimy być gdzieś blisko. Jednak z powodu braku możliwości ustalenia dokładnej pozycji wracamy do planu "A" - spotkanie w Schwedt przed teatrem (jak ustalił Krzysztof z Arturem). Ruszam "ile fabryka dała" - myślę sobie, jak są gdzieś nie daleko powinniśmy ich dogonić. Tym bardziej, że oni jadą na hardtrialach a my na szosach.
Niestety do samego Schwedt ani widu ani słychu po naszych kolegach. Jedziemy na promenadę (gdzie jest amfiteatr) i próbujemy skontaktować się ponownie. Tym razem nie możemy nawiązać łączności.... Decydujemy, że jedziemy do Turka i jak skontaktują się z nami telefonicznie ktoś do nich wyjedzie i doprowadzi ich na popas. Gdy siedzimy już przy jedzeniu odzywają się nasze zguby. Są przy teatrze. Krzysiek podaje mi telefon abym spróbował im wytłumaczyć gdzie jest Turek. Dość szybko orientuję się, że Krzysiek i Artur mówili o innych teatrach. Artur miał na myśli teatr który znajduje się u szczytu głównej alei w Schwedt natomiast Krzysiek myślał o amfiteatrze na promenadzie. Zostawiam swój kebab i wyjeżdżam im na spotkanie na główną aleję gdzie od razu ich widzę.
Ruszamy wspólnie na popas.
Najedzeni i napici uzbrojeni w dodatkowe płyny z Kauflandu ruszamy dalej. Jak się okazuje nie jest to spacerek z chłopakami na "góralach". Artur od razu pokazuje, że nie przespał zimy. On na góralu ja na szosie z ogromną trudnością go gonię. Nasza prędkość dochodzi momentami do 45 km/h na prostej z tym, że ja jadąc na szosie nie robię żadnego wyczynu ale w przypadku Artura na grubych oponach to jest kosmos. Przejechaliśmy ponad 100 km a nasza prędkość dzięki rytmowi nadawanemu przez Artura oscyluje w granicach 35 km/h. To co on wyprawia na tym rowerze szokuje nas wszystkich! Szaleńcza jazda kończy się w Gartz. Odrobinę wszyscy odpuszczamy. Do Mecherin jedziemy już w miarę spokojnie. Troszkę ze względu na stan tego odcinka i troszkę ze względu na Mariusza, który ciężko pracuje na każdym nawet delikatnym podjeździe. W Mecherin żegnamy Krzyśka, który odbija w stronę Gryfina a my ruszamy na Staffelde. Wiedząc, że Krzysiek nie ma zapasu proponuję mu oponę (miałem dwie), Krzysiek odmawia - do Kijewa nie jest już daleko. Już pisałem jak bardzo nie lubię tego podjazdu. Tym razem na przód wyskoczył Adam, który dał popis. Ja z Arturem jadę w środku, z tyłu Mario. W całkiem nie złym stanie wdrapałem się na szczyt. Adam troszkę odjechał a my z Arturem czekamy na Maiusza. Gdy nas dogania ruszamy ostro. Do domu pozostaje ok 15 km. Tym razem to ja daję popis. Rozpędzam Treka ilę mogę. Jak się później okazuje średnia z tego odcinka okazała się najlepszą średnią na 10 km podczas całego wyjazdu. Po przejechaniu 130 km dałem radę przejechać kolejne 10 km ze średnią prędkością 32 km/h!
Moja przewaga nad chłopakami była na tyle duża, że zdążyłem dojechać do Przecławia, zejść z roweru, przygotować aparat i czekać na nich aby popstrykać im foty.
Wycieczka była FANTASTYCZNA. Świetne towarzystwo (DZIĘKI CHŁOPAKI), rewelacyjna trasa, fantastyczna pogoda!!!
Od dzisiaj jest to moja ulubiona trasa.
PS. Po powrocie do domu ok 50 minut od rozstania z Krzyśkiem widzę nie odebrane połączenie. Oddzwaniam pytając co się stało...? Odpowiedź Krzyśka zwala mnie z nóg. Około dwie minuty po tym jak zaproponowałem mu w Mecherin dętkę a on odmówił złapał drugą gumę tego dnia!!! :) Na szczęście Krzysiek ma "wóz techniczny" który natychmiast udał się mu na pomoc. Wszystko skończyło się dobrze. No i Krzysiek nie musiał się męczyć jadąc z Gryfina do Kijewa ;)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 114.71km
- Czas 04:18
- VAVG 26.68km/h
- VMAX 48.20km/h
- Temperatura 20.4°C
- HRmax 159 ( 79%)
- HRavg 134 ( 67%)
- Kalorie 2074kcal
- Podjazdy 466m
- Sprzęt Trek 1.5 /2011/
- Aktywność Jazda na rowerze
Schwedt po raz drugi
Niedziela, 30 marca 2014 · dodano: 30.03.2014 | Komentarze 1
Narodziła nam się nowa świecka tradycja.... Nie, nie troszkę żartuję :) W dwie niedziele z rzędu udało mi się wyjechać z Pawłem na dalszą wycieczkę. W ubiegłym tygodniu byliśmy w Prenzlau, tym razem wybraliśmy sobie Schwedt. Droga oczywiście standardowa - zna ją każdy szczeciński rowerzysta a także po części... rolkarz. Dzisiaj odcinek pomiędzy Gartz a Schwedt był opanowany przez rolkarzy. Oczywiście było również sporo rowerzystów jednak zastanawiałbym się kogo było więcej.Na nieszczęście na ścieżce pojawiło się również sporo ludzi z psami, które biegały po ścieżce bez smyczy. W sumie to chyba pierwszy raz widziałem tak dużo psów spuszczanych ze smyczy. Zazwyczaj Niemcy są zdyscyplinowani i chodzą z psami na smyczy... dzisiaj jednak tak nie było...
Oprócz tych piesków na nic nie można było narzekać. Pogoda była wręcz idealna. Nie było za ciepło i nie było za zimno - było w sam raz! Wiatr był minimalny albo wręcz wcale go nie było. Warunki do jazdy były wręcz idealne.
Po naszych wspólnych jazdach w tygodniu Paweł odzyskuje swoją normalną formę i coraz częściej stara się nadawać rytm. To dzięki niemu kompletnie bez bólu podjechałem pod Staffelde. Nie cierpię tego podjazdu, tym bardziej, że znajduje się on zazwyczaj na końcach wycieczek, kiedy jestem już odrobinkę zmęczony ;)
Żaby nie było, że jechaliśmy tylko nabijać kilometry w szybkim tempie udało nam się zrobić kilka fotek :)
Przygotowanie!
Do startu!
Start!
Paweł czeka już na mnie gotowy do startu!
Po paruset metrach postój! W Warzymicach pojawiły się bociany. W ubiegłą niedzielę jeszcze ich nie było. W tygodniu ich też nie widziałem! Zdjęcie troszkę nie za bardzo... ale jest!
Pierwszy postój - Warzymice!
Małą chwilę potem czyli po dwóch godzinach i 57 kilometrach kolejny postój... Tym razem Schwedt.
Kupa mięsa czeka na zamówiony posiłek... kolejne mięso u Turka :)
Paweł też czeka... ale jak widać on spokojnie może jeść!
Sweetfocia przy fontannie jakoś nie wyszła... spodziewałem się bardziej spektakularnych efektów!
Za to Paweł ma focie bardziej spektakularną. Tak mu się spodobał mostek, że kazał mi po nim jechać dwa razy! :)
Czasem udało mi się go złapać i zrobić pędzącemu zdjęcie. Niestety ale filety z kurczaka nie za bardzo wyszły! :)
Dzięki za miłe towarzystwo - do następnej niedzieli!
...ups... chyba jadę sam... 6 kwietnia pierwszy wyścig z cyklu 3 Wieże - POWODZENIA! :)
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 108.17km
- Czas 04:16
- VAVG 25.35km/h
- VMAX 55.20km/h
- Temperatura 10.8°C
- HRmax 164 ( 82%)
- HRavg 139 ( 69%)
- Kalorie 2164kcal
- Podjazdy 485m
- Sprzęt Trek 1.5 /2011/
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Prenzlau po śladach RS
Niedziela, 23 marca 2014 · dodano: 23.03.2014 | Komentarze 3
Dość długo się zbierałem aby pojechać do Prenzlau. Właściwie to całe dwa lata zbierałem się na taką wycieczkę. Jak się okazało nie taki diabeł straszny i było kompletnie bez bólu. Ostateczna decyzja zapadła po przeczytaniu opisu wycieczki do Prenzlau zamieszczonym na blogu Misiacza. Dodatkowo aby jeszcze było mi łatwiej Hopfen wysłał mi na GPS ślad tej wycieczki. Nie było wyjścia - trzeba było jechać!Troszkę się to przeciągało w czasie ale w końcu zdecydowałem, że muszę pojechać. W sobotę niestety pogoda pokrzyżowała plany wycieczki z Krzyśkiem do Schwedt więc sił było pod dostatkiem. Tym razem znowu udało mi się wyciągnąć Pawła. Jakoś w tym roku jeździmy dość dużo razem. Na pewno więcej niż w poprzednich latach. Ruszyliśmy chwilę przed 10-tą. Jak to dobrze, że w ostatniej chwili narzuciłem na siebie kurtkę. Już po kilku kilometrach żałowałem, że nie ubrałem długich rękawiczek. Pierwsze kilometry to zimne dłonie ale to w sumie była bagatela. Do Locknitz dojechaliśmy spokojnym tempem. Spokojnym bo jakoś tak było odrobinę chłodno a w momencie gdy próbowaliśmy przyspieszyć robiło się naprawdę zimno. Łudziłem się, że po zmianie kierunku za Locknitz zmieni się wiatr i będzie już przyjemnie. Myliłem się strasznie. Po zmianie kierunku dostaliśmy wiatr centralnie w twarz. Po kilku kilometrach takiej jazdy miałem skostniałe stopy. Musieliśmy się zatrzymać w jakieś wiacie gdzie ubrałem drugie skarpety które przezornie zabrałem ze sobą. Na trochę zrobiło się cieplej. Po przejechaniu następnych kilometrów było jeszcze gorzej. Wiatr, który wydawał się minimalny w rzeczywistości dał nam popalić do samego Prenzlau. Droga do Prenzlau przez Locknitz i Brussow bardzo fajna i dość łatwa. Troszkę jazdy po jezdni i troszkę po świetnych ścieżkach. Przy minimalnym ruchu samochodowym w niedzielę jazda po jezdni niczym nie różniła się od jazdy ścieżką :)Przed samym Prenzlau udało nam się zrobić kilka fotek :)
Paweł (widok z tyłu) na tle jakieś dziwnej wieży
Ta mała kropka w oddali to właśnie ja
Śmiesznie to zdjęcie wyszło. Tak jakbym jechał na za małym rowerze ;)
Do Prenzlau wyszło nam 57 kilometrów, troszkę mniej niż się spodziewaliśmy. Może i dobrze, bo przynajmniej skończył się wiatr. Pojeździliśmy troszkę po śladach ludzi z RS w poszukiwaniu kebaba, który tak chwalił Misiacz. Zapytałem napotkaną Niemkę o Babylon Imbiss no i wtedy usłyszałem, że jest zamknięty... Dla pewności pojechaliśmy w stronę deptaka gdzie rzeczywiście trafiliśmy na zamkniętą budkę Turka. Myliłem się po raz kolejny myśląc, że Tureccy mieszkańcy Niemiec będą pracowali w niedzielę... No cóż będzie pretekst aby wybrać się jeszcze raz. Zamiast kebaba zjedliśmy po batonie i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Paweł wypatruje kebaba na placu przed katedrą
...właśnie tą katedrą
Druga strona placu przed katedrą
Nasze dzielne rowery
Po wyjeździe z Prenzlau skierowaliśmy się w stronę Schmolln. Bardzo ciekawy odcinek trasy. Przez cały czas albo jest podjazd albo zjazd. W sumie to ciekawy on był przez kilka kilometrów, bo potem oprócz podjazdów i zjazdów zaczął się bardzo nierówny asfalt. Niestety trzeba było jechać środkiem pasa. Przez jakiś czas udawało się to całkiem nie źle, bo tu też ruch był minimalny. Jadnak przed samym Schmolln zostaliśmy obtrąbieni przez malutki samochodzik, który chyba nie zmieściłby się na sąsiednim pasie. No cóż okazało się, że w Niemczech też mają klaksony :) Za Schmolln zaczyna się prawdziwy rollercoster. Potężny zjazd i równie spory podjazd.
Poszło nam powiedzmy poprawnie ;)
Potem szybki i krótki fragment do Penkun. Przy wjeździe do Penkun tragiczna kostka. Ten odcinek przejechałem chyba ze średnią 10 km/h - tak czasem bywa ;)
***
Na drodze wzdłuż autostrady wydarzyła nam się przykra nazwijmy to przygoda. Na tej drodze obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h. Jedziemy spokojnie, ja z przodu Paweł za mną, troszkę już zmęczeniu aż tu nagle ni stąd ni zowąd na pełnym i na jednym kole mijają nas dwa motocykle na niemieckich numerach. To wąska droga i bardzo mało uczęszczana. Często jeździmy tam obok siebie i rozmawiamy.Tym razem jakoś nie mieliśmy za wiele sił aby rozmawiać i jechaliśmy tuż przy krawędzi jezdni. Na szczęście ja usłyszałem ryk silników w momencie gdy nas mijały te motocykle. Paweł usłyszał je wcześniej i zjechał na piasek co mogło też się skończyć źle. Nie byłoby pewnie co zbierać ani po mnie ani po tym DEBILU na motocyklu gdybym ze strachu odbił w niewłaściwym kierunku... :( Myślę, że dwójka tych KRETYNÓW - ZABÓJCÓW specjalnie to zrobiła aby nas wystraszyć. Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy. Oby ostatni!
***
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 138.94km
- Teren 5.00km
- Czas 05:18
- VAVG 26.22km/h
- VMAX 45.90km/h
- Temperatura 9.6°C
- HRmax 163 ( 81%)
- HRavg 145 ( 72%)
- Kalorie 3239kcal
- Podjazdy 256m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Świnoujście w towarzystwie Krzyśka
Sobota, 1 marca 2014 · dodano: 02.03.2014 | Komentarze 2
Do Świnoujścia miałem jechać tydzień wcześniej, ale ze względu na bardzo atrakcyjną wycieczkę zorganizowaną przez Janusza i RS do Trzebieradza odłożyłem plan na.... później. Nawet nie przypuszczałem, że okazja trafi się tydzień.... później ;) Obserwując prognozy norweskich meteorologów zacząłem od połowy tygodnia namawiać Krzyśka na tą wycieczkę. Po jego weekendowych wyczynach wiedziałem, że ma "parę" i będzie z niego dużo pożytku. Jak dużo było pożytku przekonałem się o tym w trasie. W zasadzie tempo tej wycieczki zawdzięczam jemu. Przez większość trasy to on nadawał ton. Mi udało się jechać na przedzie na początku wycieczki, tak na 3 zmianach i później troszkę w połowie. Reszta to dzieło Krzyśka - SZACUN!Wracając do samego początku, nie było tak bardzo łatwo go namówić na tą wyprawę. Przerażony był prognozami Norwegów, którzy na poranek zapowiadali jedynie -3 st.Przełomowy okazał się nowy zakup. W piątek Krzysiek mógł już się pochwalić nowymi butami SH-XC50 oraz nowymi ochraniaczami Shimano. Trzeba przystać, że jego poprzednie buty "średnio" nadawały" się do jazdy w zimne dni.
Przed wyjazdem jeszcze "firmowa" owsianka na dłuższe jazdy czyli:
- mała szklanka mleka (150 ml)
- mała szklanka wody (150 mil)
- mała szklana płatków owsianych
- jeden banan
- orzechy, słonecznik, migdały oraz żurawina albo rodzynki
Pyszniutkie śniadanko rowerowe
Krzysiek przezornie uzbroił się jeszcze w 5 warstw ciuchów i tak uzbrojeni ruszyliśmy o 9:19 z Warzymic w kierunku Lubieszyna. Pierwsze zmiany po każdych 5 kilometrach pokazały, że Krzysiek czuje się wyjątkowo dobrze. Co najważniejsze nie było mu zimno. Temperatura się co prawda podniosła ale i tak były tylko ok 2 st. podczas gdy ruszaliśmy. Termometr w Garminie musi troszkę zawyżać tą temperaturę.
Przez godzinę i 20 minut zrobiliśmy 40 kilometrów i zameldowaliśmy się w Pasewalku. Dało to nam imponującą (dla nas) średnią jak na początek ponad 28 km/h. Aby było ciekawiej o czym jeszcze nie pisałem, jechaliśmy na swoich "góralach" czyli hardtailach :) Nadający tempo Krzysiek zarządził pierwszy postój po ok. 2 godzinach jazdy. W tym czasie udało nam się przejechać kolejne 20 kilometrów. Czas przejazdu pierwszych 60 km 2:05 h troszkę mnie zaniepokoił.
Po dwóch godzinach jazdy pierwszy postój
Zastanawiałem się na ile mi wystarczy sił w tak szaleńczej jeździe. Po zjedzeniu małego co nie co ruszyliśmy dalej w kierunku Anklam. O dziwo jeszcze wtedy czułem się na tyle dobrze, że pozwoliłem sobie jeszcze kilka razy zmienić Krzyśka na prowadzeniu naszego "mikro peletonu".
W drodze do Anklam o mało co nie zakończyliśmy naszej wycieczki. Krzysiek to porządny chłopak i zwraca uwagę na znaki. Jadąc ladnówką zobaczył znak rozpoczynający ścieżkę rowerową, zjeżdża na pełnej szybkości na ścieżkę i nie zauważa słupków i rozwieszonej pomiędzy nimi linki... Widząc Krzyśka jadącego prosto w pułapkę krzyczę... W ostatniej chwili hamuje zarzucając rower na bok i dzięki temu unikając zderzenia z linką... Serce podskoczyło mi do gardła widząc tą sytuację. Krzysiek przyznał, że nie zwrócił uwagi na przeszkodę... Jednak na szczęście udało się uniknąć nieszczęścia. Tak na marginesie znak rozpoczynający zamknięty fragment ścieżki powinien być przez Niemców zdjęty lub zakryty...
Muszę przyznać, że przed Anklam poczułem, że brakuje mi paliwa. Potrzebowałem kilkuminutowego postoju i czegoś ciepłego do picia. Na szczęście Krzysiek się nade mną zlitował i zatrzymaliśmy się w centrum Anklam na herbatę, Za sobą mieliśmy troszkę ponad 3 godziny jazdy i przejechanych 90 kilometrów. Do celu pozostawało jeszcze 50 km.
W oczekiwaniu na herbatę w Anklam
90 km i 3 godziny - drugi postój
Dalsza część trasy to zdecydowany popis i zasługa Krzysztofa. Nadawał tempo i ciągnął mnie na kole. Oczywiście reagował na moje prośby abyśmy czasami odpuścili i troskę zwolnili.
Następny postój był zaplanowany wcześniej. W miejscowości Usedom musieliśmy wjechać na pyszną drożdżówkę i kawę. Już drugi raz tam jesteśmy i pewnie nie ostatni. Cukiernio-kawiarnia znajduje się na parkingu obok sklepu Aldi. Jeśli ktoś będzie tamtędy przejeżdżał polecam ciastka i kawę. Za jedyne 1,20 eur można zjeść świeżą i pyszną drożdżówkę.
Drożdżówka w Usedom - postój nr 3
Postój w Usedom kompletnie mnie rozleniwił. Wsiadając na rower po przerwie myślałem o tym jak jeszcze daleko.... ile jeszcze czasu zostało do mety rajdu Krzyśka. Było jeszcze troszkę kilometrów. No i tu kolejny popis Mistrza! Całą pozostałą część drogi do Świnoujścia. Prowadził mnie jak "na sznurku" - muszę przyznać, że miałem już dość jazdy!
Po przejechaniu 135 kilometrów i 5 godzinach jazdy meldujemy się na granicy Kamminke/Świnoujście. No i wtedy z Krzyśka ust pada
- ŚCIGAMY SIĘ?!
Szczęka mi opadła... i jedyne co mogłem odpowiedzieć to
- Chyba nie ze mną!
Słysząc to Krzysiek staną na pedały i ruszył jak byśmy dopiero co startowali z Warzymic! Na szczęście opamiętał się i po kilkuset metrach zwolnił i poczekał na mnie.
W spokojnym tempie bez szaleństw przejechaliśmy przez całe Świnoujście. Do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze sporo czasu więc postanowiliśmy coś zjeść. Wybór padł na restaurację TOSCANA znajdującą się w drodze na prom. Cóż mogę powiedzieć.... byłem tam już kilka lat temu. Bardzo dobrze wspominam to miejsce. Jedzenie rzeczywiście wygląda i smakuje super.... Wszystko byłoby rewelacyjnie gdyby nie... ceny. Trzeba przyznać, że tanio nie jest. Za jednodaniowe dwa obiady z napojami 120 zł to troszkę lekka przesada (dziękuję!).
Prawie jak blog kulinarny a nie jak dziennik rowerowy...Obiad w Świnoujściu
Rowery zostawiliśmy przed restauracją a że nie mieliśmy żadnych zapięć szczepiliśmy je ze sobą za pomocą... zipów (trytek, pasków):) Potencjalny atak na nasze mienie wiązałby się z koniecznością ich pozrywania co umożliwiłoby nam interwencję.
Po obiedzie udajemy się na prom, potem już na dworzec.
Na promie w Świnoujściu
Kupujemy bilety (16 zł os. + 7 zł rower) a Krzysiek wpada na pomysł aby jeszcze przejechać się i zobaczyć co jest za przejazdem. Udało nam się znaleźć jakąś pustą kawiarnie. Pijemy herbatę i jedziemy na pociąg.
Widząc czekający pociąg byłem troszkę zaskoczony... Myślałem, że takie pociągi już nie jeżdżą. Dwa lata temu ostatnio jechałem pociągiem z rowerem w kierunku Gryfina i byłem pod wrażeniem. Przedział "rowerowy" czysty pachnący i dobrze zorganizowany (m.in. z wieszakami na rowery). W relacji Świnoujście - Szczecin wagon był nie dość, że nie za czysty do końca, bez żadnych mocowań na rowery to jeszcze pachniał a w zasadzie śmierdział jak pociągi, którymi jeździłem na kolonie 30 lat temu.
Już w pociągu...
W końcu rower leżał na podłodze
Po półtorej godziny pociąg dojeżdża do Dąbia gdzie wysiada Krzysiek a ja jadę dalej na Szczecin Główny. Ciemnymi ulicami Szczecina jadę do domu. Jeszcze krótka wizyta w Netto i o 20:15 jestem już u siebie...
PS. dziękuję Krzyśkowi za towarzystwo i z to, że doholował mnie do celu!
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 103.88km
- Teren 10.00km
- Czas 04:58
- VAVG 20.92km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 9.5°C
- HRmax 157 ( 78%)
- HRavg 129 ( 64%)
- Kalorie 2496kcal
- Podjazdy 174m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
Tu na razie jest ściernisko ale będzie.... czyli od willi do willi
Sobota, 22 lutego 2014 · dodano: 22.02.2014 | Komentarze 3
Pałac Trzebieradz (Horst,Haff-Horst)"Ufundowany przez cesarza Wilhelma II i zbudowany został w stylu historyzmu z elementami neoklasycystycznymi – na planie prostokąta. Usytuowano go w kierunku wschód-zachód z fasadą skierowaną na wody Zalewu Szczecińskiego. Jest to budynek siedmioosiowy, piętrowy z dwoma skrzydłami bocznymi. Wejście główne z reprezentacyjnymi schodami i gankiem z balkonem wsparte jest na sześciu modylionach (kolumnach). Część środkową wieńczą trójkątne tympaony z dekoracjami w polu. Lica ścian wykonane są z cegły klinkierowej z oknami o dekoracyjnym wykończeniu. Całkowita kubatura budynku wynosi 7150 m3, a powierzchnia 900 m2. Cały teren jest ogrodzony, a wejście stanowi kuta brama z dwoma symetrycznie ulokowanymi furtkami. Do pałacu prowadzi aleja wysadzana lipami. Pierwotne przeznaczenie pałacu to sanatorium dla zasłużonych oficerów niemieckiej marynarki wojennej."
źródło: PKC "Sama Rama"
Dzięki uprzejmości nowego właściciela, który zamierza doprowadzić to piękne miejsce do stanu świetności mieliśmy możliwość obejrzenia tego miejsca.
Sama historia tego miejsca jest bardzo pogmatwana. Dotarłem (co nie jest trudne) do legend mówiących o tym, że miejsce to zostało przeklęte przez jednego z przedwojennych właścicieli, który zaginął w nie wyjaśnionych okolicznościach.
(...)
Po II Wojnie Światowej Pałac w Trzebieradzu został zaadoptowany na ośrodek kolonijny "Syrena". Służył on jako miejsce wypoczynku dzieciom pracowników Urzędu Miasta Warszawy.
Na początku lat 90-tych został przekazany we władanie gminie Nowe Warpno. Przez kolejne lata był systematycznie rozkradany i dewastowany. Po pewnym czasie został przekazany inwestorowi prywatnemu w ramach rozliczenia za gminne inwestycje lub przez niego kupiony. Właścicielem został właściciel firmy Sawa. Ogromnym nakładem środków udało mu się częściowo odrestaurować pałac. Zostały wymienione między innymi wszystkie okna i dach. Niestety część prowadzonych prac nie spodobała się konserwatorowi zabytków, który wstrzymał remont pałacu. W między czasie nowy właściciel zmarł (a niektórzy twierdzą, że został zamordowany), spadkobierców właściciela nie było stać na prowadzenie dalszych prac a nawet zabezpieczenie dotychczas wykonanej pracy. Pałac ponownie został zdewastowany, ukradzione zostało wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Nieruchomość trafiła do Invest Banku, który za pośrednictwem biura nieruchomości wystawił w 2010 roku obiekt za 3,5 mln zł.
(...)
W sumie nie wiedziałem jak rozpocząć i jak zatytułować ten wpis... wybrałem chyba bardziej wstrząsający ;) Jednak drugi pomysł na wpis ten bardzo optymistyczny miał brzmieć "Budzisz się rano, słońce wstaje...." (cytat NDK) i okraszony miał być tym zdjęciem
Chciałbym budzić się rano gdy słońce wstaje i mieć taki widok przed oczami :)
Mogę jedynie pogratulować nowemu właścicielowi tej posesji i życzyć mu wytrwałości aby przywrócić to piękne miejsce do stanu świetności...
Tu na razie jest ściernisko...
Piękne miejsce, które przez prawie 70 lat było bezlitośnie niszczone....
Potrzeba wiele cierpliwości, zapału oraz oczywiście pieniędzy aby to miejsce wyglądało....
Willa na Al. Wojska Polskiego 164
Jeszcze bardziej okazale niż ten piękny budynek!
Jestem wdzięczny i szczęściwy, że mogłem zobaczyć takie piękne miejsca! Dziękuję!
Więcej wkrótce....
Na początek troszkę zdjęć :)
Godzina 9:30 - miejsce zbiórki pl. Ojca Jakuba Wujka
Pierwszy postój pod adresem Al. Wojska Polskiego 164
Pierwszy odczyt Janusza o historii pierwszej willi
Zaplecze willi przy Al. Wojska Polskiego
Przygotowania do pierwszej grupowej fotki
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 110.48km
- Czas 05:21
- VAVG 20.65km/h
- VMAX 41.60km/h
- Temperatura 9.4°C
- HRmax 162 ( 81%)
- HRavg 132 ( 66%)
- Kalorie 2590kcal
- Podjazdy 369m
- Sprzęt Merida BigNine TFS 900 29er /2012/
- Aktywność Jazda na rowerze
W Schwedt jeszcze nie byłem... w tym roku
Wtorek, 18 lutego 2014 · dodano: 19.02.2014 | Komentarze 1
Już chyba nie ma miejsc z ciekawymi drogami gdzie można by pojechać a ja tam jeszcze nie byłem (nie byłem jeszcze rowerem w Prenzlau - muszę sprawdzić tą opcję). Jedne miejscowości odwiedzam częściej a inne rzadziej. Schwedt należy do tych miejsc do których wracam dość często i chętnie. Od dwóch lat jestem tam kilka razy w roku. Być może to dlatego, że cel tych wycieczek jest oddalony od miejsca zamieszkania o 50 km co daje około 100 km w dwie strony. Do Ueckermunde jest troszkę więcej bo ok. 130-140 km a 30-40 km czasami robi różnicę. Może jeszcze Pasewalk przez Brussow daje ok 100 km ale tam z kolei ruch jest większy. Dodatkową zaletą wyjazdów do Schwedt jest przejazd po płaskiej jak stół ścieżce na wale przeciwpowodziowym. Co prawda tym razem odrobinę wiało znowu z południa ale w porównaniu z sobotą i niedzielą wiatru nie było i jechało się bardzo przyjemnie.W Schwedt można też sobie bardzo przyjemnie odpocząć oraz zjeść coś dobrego. Tym razem nie dane było mi jeść i wypiłem tylko herbatę. Zimą ogródki barów i restauracji są pozamykane i można zjeść tylko wewnątrz. Ja z powodu, że byłem sam i nie miałem żadnego zapięcia do roweru nie mogłem skorzystać z knajpy. Mogłem co prawda zjeść coś na "stojaka" ale nie miałem ochoty i nastawiłem się na makaron u chińczyka.. No cóż musiały mi wystarczyć kanapki.
Właśnie mi się przypomniało, że równo rok temu też na początku sezonu byłem w Schwedt i to w zacnym towarzystwie ;)
Tutaj znajduje się relacja z tamtej wyprawy Schwedt 2013;)
AV CAD: 88 obr/min
UPDATE: No i jeszcze mała uroczystość - moja MERIDA przejechała 7 000 km!
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 116.74km
- Czas 04:17
- VAVG 27.25km/h
- VMAX 43.60km/h
- Temperatura 28.8°C
- HRmax 153 ( 76%)
- HRavg 130 ( 65%)
- Kalorie 2760kcal
- Podjazdy 686m
- Sprzęt Trek 1.5 /2011/
- Aktywność Jazda na rowerze
Plażing w Nowym Warpnie
Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 24.07.2013 | Komentarze 2
Z tym plażingiem to odrobinę przesadziłem. Po prostu w ramach odpoczynku poleżałem sobie na ławce na tarasie widokowym przy plaży ;) Od rana kompletnie nie wiedziałem gdzie się wybiorę. Wiedziałem tylko, że wybiorę szosę bo Merida jest odrobinę "niepełnosprawna". Trzy kierunki wchodziły w grę - Schwedt - Pasewalk i najkrótsza trasa czyli Dobieszczyn przez Loecknitz. Wybrałem najkrótszą a zarazem najbardziej przyjazną dla Treka trasę czyli na Dobieszczyn. Do Loecknitz i potem do Hintersee jechało mi się tak dobrze i szybko, że plan po minięciu granicy został zmodyfikowany. Zainspirowany wycieczką opisaną przez Misiacza postanowiłem, że sprawdzę równą jak stół trasę do Nowego Warpna. Rzeczywiście miał rację - jest bardzo dobrze. Co prawda jeszcze trwają prace wykończeniowe i kosmetyczne ale trasa jest w zasadzie gotowa. Szkoda, że inne drogi w tych okolicach nie wyglądają tak samo. Szczególnie odcinek za Stolcem prowadzący do Buku jest w opłakanym stanie. Nie ma szans aby nie wpaść gdzieś w dziurę. Po przejechaniu super asfaltu dotarłem do Nowego Warpna. Uświadomiłem wtedy sobie, że nigdy nie widziałem tej miejscowości. Moje odwiedziny kończyły się na promie przemytniku który kursował pomiędzy Nowym Warpnem i Altwarpem.Miasteczko zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Może to co powiem jest odrobinę na wyrost ale Nowe Warpno zaczyna przypominać klimatyczne, czyste niemieckie miasteczka! Dotarłem na plażę po 2:30 h jazdy bez przerwy. W tym czasie przejechałem 67 km - co jak na panujące warunki atmosferyczne uważam za dobry wynik. Rozłożyłem się na ławce i zrobiłem sobie mały popasik. Po ok. 20 min. powrót do domu. Tym razem przez Dobieszczyn, Stolec, Dobrą itd.
.
Kategoria ponad 100 km
- Dystans 159.45km
- Czas 06:45
- VAVG 23.62km/h
- VMAX 47.90km/h
- Temperatura 27.0°C
- HRmax 154 ( 77%)
- HRavg 135 ( 67%)
- Kalorie 4361kcal
- Podjazdy 914m
- Sprzęt Trek 1.5 /2011/
- Aktywność Jazda na rowerze
160 km Szczecin - Swinoujście
Niedziela, 21 lipca 2013 · dodano: 22.07.2013 | Komentarze 4
Do ostatniej chwili ważyły się losy wcześniej zaplanowanej wycieczki. "Dzięki" mojemu wtorkowemu upadkowi nie wiedziałem czy stać mnie będzie na przejechanie zaplanowanych 200 km. Takie wyzwanie rzuciłem Krzyśkowi nieopatrznie na BS ;) Na szczęście rany już w piątek się zasklepiły i przestały strasznie dokuczać. W sobotę ustaliliśmy, że jedziemy.Około 11-tej Krzysiek zjawił się w Warzymicach i wystartowaliśmy. Pierwszy etap wycieczki potraktowaliśmy bardzo wycieczkowo. Przed sobą mieliśmy kawał drogi więc nie chcieliśmy się skatować na początku aby mieć siłę na kolejne etapy. Pierwszy postój ustaliliśmy na polance w Hintersee. Jechało się wręcz znakomicie. Pogoda bardzo sprzyjała, wiatr też za bardzo nie był mocny choć wiał z północy dokąd właśnie zmierzaliśmy. Na polance w Hitnersee (ca. 50 km) zameldowaliśmy się po niecałych dwóch godzinach jazdy. Krzysiek znowu miał problem ze stopami, które piekły go od spodu. Zdjęcie na chwilę butów pomogło i po krótkiej przerwie jedziemy dalej. Kolejny przystanek to Ueckermunde. Jak wiedzą mieszkańcy przygranicznych miejscowości otwarty w niedzielę sklep w Niemczech to cud. My go doświadczyliśmy. Przez przypadek trafiliśmy na otwarty dyskont Lidl. Uzupełniliśmy bidony zaspokoiliśmy pragnienie bo robiło się coraz cieplej i dalej w drogę. Następna przerwa to Anklam (105 km) gdzie zatrzymaliśmy się na jedzenie u turka. Aby nie obciążać za bardzo żołądka zamówiliśmy po sałatce. Porcje były tak duże, że nie dało ich się zjeść - koszt takiej przyjemności to 4,50 EUR (nie dużo). Wyjeżdżając z Anklam trafiliśmy na spory korek. Okazało się, że zaraz za Anklam był wypadek. Motocykl wbił się w większą VW Turana. Miejsce wypadku zablokowała policja i puszczała po kilka samochodów co jakiś czas z każdej strony. Mieliśmy szczęście, że byliśmy na rowerach i mogliśmy się przebić raczej bez problemu lawirując między samochodami. Gdy przejeżdżaliśmy przez miejsce wypadku zatrzymał mnie policjant i poinformował, że zaraz musimy zjechać z drogi głównej na ścieżkę prowadzącą obok. Tak też zrobiliśmy - było warto. Po raz pierwszy przejeżdżałem tunelem dla rowerzystów ;) Później przez parę kilometrów pomęczył nas troszkę wiatr. Dopiero po zmianie kierunku w miejscowości Pinnow i wiechaniu na ścieżkę, osłoniętą zbożem udało nam się troszkę nadrobić. Przed samym dojazdem na most Peenebrucke zobaczyliśmy czerwone światło. Mieliśmy szczęście bo trafiliśmy na otwarcie przeprawy dla jachtów. Najpierw przepłynęły łódki z północy na południe a później odwrotnie. Troszkę to trwało bo czekaliśmy prawie pół godziny. Wypoczęci ruszyliśmy dalej w drogę. Od przeprawy do samego rozjazdu Wolgast - Ahlbeck korek. Jak się później okazało kolejny wypadek.
Czas nas gonił więc zdecydowaliśmy, że nie pojedziemy na Wolgast i nie dobijemy do dwustu kilometrów, bo taki plan nam przez pewien czas jeszcze świtał w głowie. Nasz transport czyli Gosia przebił już się przez korki i czekał w Międzyzdrojach na sygnał do startu. Pojechaliśmy prosto w kierunku miejscowości Ahlbekck. Co prawda można było krócej ale przez swoją niewiedzę nie skręciłem w miejscowości Zirchow kierując się na Kamminke. Tak byłoby najbliżej i dojechalibyśmy wprost na przeprawę promową Karsibór. Na domiar złego kierując się na Ahleck trafiliśmy na drogę z zakazem wjazdu rowerów. Był to podjazd przed samym Ahlbeckiem. Alternatywą była droga piaskowa obok szosy. Po pierwsze nie wiedzieliśmy gdzie prowadzi a po drugie nasze rowery chyba nie za bardzo były przystosowane do jazdy taką drogą. Wracać nam również się nie chciało. Z nie małym trudem pokonaliśmy podjazd asfaltem. Później już tylko krótki i stromy zjazd i znaleźliśmy się w Ahlbeck. Drogą graniczną prowadzącą do Świnoujścia wreszcie znaleźliśmy się w Polsce. Kolejny postój na uzupełnienie płynów i bidonów w pierwszym napotkanym sklepie i prosto na prom miejski. Tam również czekała na nas niespodzianka. Wchodząc na prom nie zauważyliśmy, że jest tam specjalne miejsce dla rowerów. Pakując się tam gdzie nie trzeba dostaliśmy burę z mostka i od człowieka ustawiającego na promie auta. Byli bardzo nie mili a przecież wystarczyło grzecznie zwrócić uwagę. Prom dopłynął dość szybko a my również szybko udaliśmy się na parking za torami gdzie mieliśmy czekać na Gosię. Gdy już się zatrzymaliśmy stwierdziłem, że coś mi jest za lekko… Okazało się, że zapomniałem zabrać z promu plecak. W plecaku miałem wszystko… oprócz aparatu. Ten chciałem mieć zawsze przy sobie pomny ostatniej wpadki podczas objazdu Miedwia zakończonej zgubionym aparatem. Nie zastanawiając się ani chwili wskoczyłem na rower i pognałem na prąd. Na szczęście prom jeszcze nie odpłynął a plecak leżał na ławce. Zabrałem zgubę i ruszyłem na parking. Przed parkingiem natknąłem się jeszcze na zamknięty przejazd. Właśnie odjeżdżał ze stacji w Świnoujściu pociąg w kierunku Lublina. Tym razem miałem więcej szczęścia niż rozumu. Gdybym zorientował się 2 minuty później, że nie mam plecaka mógłbym bezradnie patrzeć zza szlabanów jak odpływa prom z moim plecakiem. Nauczka na przyszłość… dokładnie pilnować rzeczy i podczas każdego postoju sprawdzać czy nic nie zostało.
Dziękuję bardzo Krzyśkowi i Gosi – bez nich ta wycieczka byłaby nie możliwa! Świetne towarzystwo i ogromna pomoc!
-
Kategoria ponad 100 km